środa, 26 lutego 2014

Rozdział 8

Nie wiem dlaczego obudziłam się bardzo wcześnie. Normalny człowiek, jak ma wolne, to śpi do południa albo dłużej. Ale nie! Ja muszę wstać o świcie jak ranny ptaszek. Może i ranny, ale w głowę. Tak czy owak zwlokłam się z łóżka już o siódmej piętnaście. Od razu podreptałam pod prysznic. Jezu, ja chcę coś takiego na co dzień!!! Wanna z hydromasażem, łóżko tak miękkie, że wyobrażasz sobie, że śnisz na chmurce, ogromne okno, przez które widać ogród... no po prostu hotel stugwiazdkowy. I pomyśleć, że oni mają tak zawsze. Nie, muszę się opanować, bo zaczyna mnie ogarniać zazdrość-gigant. Cicho, spokojnie. Pomyśl, Natalia, że oni praktycznie nie mają prywatności, fani i media komentują każdy ich ruch, w każdej chwili mogą się spodziewać zdjęcia z ukrycia... Nie, różowo jednak nie jest. To ja chyba wolę pozostać przy tym co mam.
Cichutko otworzyłam drzwi i wyjrzałam na korytarz. Zza kilku drzwi dobiegało mnie posapywanie i pochrapywanie. No tak. Zeszłam powoli na dół, żeby nie narobić hałasu i poczłapałam do kuchni. Byłam dalej w piżamie, ale jakoś nie było mi zimno. Zajrzałam do lodówki. Średnio zaopatrzona. Chyba wyjedli wszystko przed moim przyjściem. Znalazłam mleko do kawy i już miałam zamykać, kiedy w oczy rzuciła mi się dolna półka. Tyle marchewek widziałam tylko w supermarkecie albo na targu. Ale czad! Louis się nie obrazi jak mu podbiorę kilka. Założę się, że nawet tego nie zauważy. Przecież tu jest ich z dziesięć kilo. Zrobiłam sobie kawę, wyjęłam kilka marchewek, nóż i zaczęłam je obierać. Chrupałam sobie moje pożywne i jakże odchudzające śniadanko, gdy nagle przypomniałam sobie, że Monika, koleżanka z roku miała mi wysłać na maila notatki z zajęć z histologii. Za tydzień zaliczenie z tkanek. Wyciągnęłam telefon, dołożyłam jeszcze kilka marchewek i zaczęłam pilnie wkuwać. Nawet nie zauważyłam jak minęła godzina. Zajęta rozpoznawaniem zmiany chorobowej w tkance przedstawionej na zdjęciu nie usłyszałam, jak do kuchni ktoś wszedł. Na moje nieszczęście to był Louis.
-Czeeeść- ziewnął przeciągając się. Coś mu odmruknęłam zajęta nauką. Lou ruszył w kierunku lodówki, otworzył ją i zamarł. Skierował powoli wzrok na stół i leżące na nim obierki, niestety, z marchewek.
-Nie przeszkadzam?- spytał słodko obserwując spustoszenie, jakiego dokonałam w jego zbiorach.
-Trochę przeszkadzasz- odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nie byłam pewna czy na rysunku są zmiany nowotworowe czy nie.
Louis wziął jedną z ocalałych marchewek, złapał mnie za brodę i wskazał marchewkę.
-Co to jest?- zapytał.
-Eee... no, marchewka?- nie byłam pewna o co mu chodzi.
-Brawo. Gdzie reszta?- dopiero teraz załapałam co się stało. Niepewnie wskazałam na swój żołądek.
-Tutaj?
-Wiesz, co ja sobie teraz myślę?- Louis puścił moją brodę i położył marchewkę na stole.
-Skąd ja to mogę wiedzieć- wzruszyłam ramionami.
-DOIGRAŁAŚ SIĘ!!!- wrzasnął i zaczął mnie gonić po kuchni. Wleciałam na schody, minęłam zdumionego Zayna, który właśnie wychodził ze swojego pokoju i wpadłam do jakiegoś pomieszczenia. Zamknęłam drzwi, otworzyłam inne i wcisnęłam się za szafę w jakiejś garderobie. Może mu przejdzie, chyba że Malik się wygada. Ale wtedy ja się zemszczę. Chociaż nie wiem, czy zemsta Tomlinsona za swój ukochany pokarm nie będzie gorsza.
Ktoś otworzył drzwi do pokoju. Cholera.
-Natalia....- przymilny głos Louisa. O nie.- Nie bój się, nic ci nie zrobię...
-Akurat- mruknęłam pod nosem. Kurczę, chyba to usłyszał. Otworzył drzwi garderoby. Wstrzymałam oddech.
-Wiem, że tu jesteś- i nagle coś wyciągnęło mnie zza szafy.
-Puszczaj!- wyrywałam się, ale Louis był zdecydowanie zbyt silny.
-Wiesz, że wleciałaś centralnie do mojego pokoju?- zaśmiał się- To się nazywa "wchodzić do jaskini lwa".- i zaczął mnie łaskotać. Myślałam, że zwariuję. Mam straszne łaskotki. Niestety, w tym przypadku kulenie się i wicie nie pomagało.
-Prze... pra...szam!!!- wykrztusiłam.
-Nie słyszałem!- Louis na chwilę przerwał.
-Przepraszam!!!- wrzasnęłam głośniej. Ufff, puścił.
-No i o to chodziło. A teraz nie wiem, czy wiesz, ale odkupujesz marchewki.
-No, na pewno- warknęłam i walnęłam go poduszką.
-O ty! Chcesz jeszcze trochę się pomęczyć?- podszedł bliżej. Tylko nie powtórka z rozrywki.
-Nie!- nawiałam z jego pokoju szybciej niż tam wpadłam. Poleciałam do kuchni. Był tam już Zayn i Liam.
-Coś ty mu zrobiła?-spytał zdziwiony Zayn. Pokazałam mu obierki z marchewek.
-Aaaa, to dlatego wrzeszczał jak opętany- zajarzył Liam. Klepnął mnie po plecach.- Nie przejmuj się. Niedługo mu przejdzie.
-Nie przejmuję się- fuknęłam.- Nie rozumiem tylko, jak można się wkurzyć za zjedzenie kilku marcheweczek.
-Kilku?! Ty zjadłaś ich z tysiąc!- pisnął Louis wchodząc do kuchni.
-Przeprosiłam przecież.
-Ale nie zwróciłaś.
-Mam zwymiotować?- uśmiechnęłam się kpiąco- Proszę bardzo. W miskę czy do zlewu?
Lou nie odpowiedział. Strzelił focha. Dobra, nie to nie. Jeszcze zrobię tak, że się ze mną przeprosi.
-Co to za krzyki?- do kuchni wszedł Harry. Nie uczesał się jeszcze i loczki sterczały mu jak murzyńskie afro.
-Nic, nic. Zeżarłam Louisowi większość zbioru marchewek.- wyjaśniłam.
-Praktycznie cały!
-Trochę zostało!
-Ale ile?!
-Wiesz, ile tego miałeś?!
-Dobra, dzieci, spokój!!!- Liam przywołał nas do porządku.- Po pierwsze, zaraz się pozabijacie...
-...a po drugie zdemolujecie kuchnię, w której Natalia ma nam gotować obiad- dokończył Harry.
-Kompletnie zapomniałam- rzuciłam się do notesu, który leżał na kuchennym blacie. Opracowywałam listę zakupów. Mam ich powalić na kolana obiadkiem, to muszę się do tego solidnie przygotować.
-Liam, wy dzisiaj siedzicie cały czas w domu?- szczerze to wolałam gotować w pustym domu, przynajmniej nikt nie będzie mi zaglądał przez ramię i pytał: "Długo jeszcze???". Uch, jak ja nie lubię takich pytań.
-Nie, o jedenastej mamy być w studiu nagraniowym.
-Super. To ja zostanę i jak wrócicie, to będziecie mieli gotowy obiad.- Louisowi chyba się to nie spodobało.- Nie, Lou, nie dotknę się już do marchewek.
-Jasne- chyba mi nie uwierzył. Wzruszyłam ramionami i wróciłam do moich notatek. Według zegarka była dziewiąta. Spokojnie zdążę jeszcze wysłać kogoś po zakupy. Spenetrowałam szafki i ku przerażeniu Louisa lodówkę. Spisałam wszystkie potrzebne rzeczy. Postanowiłam zrobić lazanię z parmezanem, a dla Louisa w ramach odszkodowania upiec ciacho na deser. Nawet nie zauważyłam, kiedy wszyscy się zmyli i w kuchni siedział tylko Niall, który dużo później zbiegł na śniadanie.
-Nawet się nie przywitałaś- powiedział z wyrzutem.
-Oj, przepraszam Horanku, ale byłam zajęta.- cmoknęłam go w policzek na powitanie.- Słuchaj, nie miałbyś ochoty skoczyć po zakupy?
-Sorry, ale mam coś do zrobienia.- wymigał się.
-Masz na myśli jedzenie- zerknęłam na talerz pełen kanapek.
-Uhm- wpakował sobie do buzi pół kanapki.
-No dobra- westchnęłam.- Looouuuis!- zawołałam chłopaka.
-MARCHEWKOWY FOCH!!!- odkrzyknął mi z pokoju. No tak, zapomniałam.
-Zaaaayyyyn!- spróbowałam jeszcze raz.
Od razu przyleciał.
-Pali się?- zatrzymał się przy mnie zdyszany.
-Nie. Pojedziesz do sklepu.- uśmiechnęłam się do niego przymilnie.
-Nie patrz tak na mnie, ja mam dziewczynę- popatrzył na mnie żałośnie.
-Wiem wariacie- wybuchnęłam śmiechem.- Masz pół godziny na zaopatrzenie kuchni w to.- wręczyłam mu listę i zanim zdążył zaprotestować pobiegłam na górę. Przebrałam się w ciuchy, które wyciągnęłam wczoraj z domu i machnęłam sobie delikatny makijaż. Gdy zabierałam się za fryzurę, drzwi się otworzyły i w progu stanął Liam.
-Jak się spało?- zapytał z uśmiechem.
-Doskonale. W życiu nie spałam na tak wygodnym łóżku.- odwzajemniłam uśmiech.
-Moje jest wygodniejsze, wiesz?- zza pleców Liama wyłonił się Harry.
-Co ty nie powiesz?- mruknęłam zajęta zaplataniem włosów w wymyślnego warkocza.
-Co ty robisz?- zainteresował się Styles.
-Warkocz.
-Zawsze podziwiałem, jak moja siostra to robi. Mnie nigdy to nie wychodziło.
-Może masz za krótkie włosy- parsknęłam śmiechem.
-Może- Harry zamyślił się nad czymś i poszedł do swojego pokoju.
-Mam nadzieję, że nie będzie kombinował jak przedłużyć włosy- zaśmiał się Liam. Zachichotałam związując warkocza na końcu czarną tasiemką.
-To co będzie na obiadek?- spytał siadając obok mnie na łóżku.
-O, to będzie niespodzianka. Przede wszystkim muszę zrobić coś takiego, żeby przeprosić Lou za te marchewki.- spojrzałam na chłopaka- Myślisz, że się obraził?
-Myślę, że nie.- uspokoił mnie.- On czasem tak ma. A ostatnio pokłócił się z Eleanor i może być z nim trochę gorzej, ale się nie przejmuj. Gorszą awanturę zrobił, gdy Niall i Harry rzucali się jego marchewkami.
-Aha- zaśmiałam się- Przysięgam, że nie tknę już jego marchwi. Ale co ja poradzę na to, że też ją lubię?
-Oj tam, nie przejmuj się- przerwał mu dzwonek telefonu.- Pewnie manager.- odebrał.- Tak? Jasne. Wiem, za godzinę. Dobra. Okej. Na razie.- zwrócił się do mnie.- Za godzinę mamy być w studiu. Nagrywamy nową płytę.
-"Midnight memories"?- upewniłam się.
-Tak.
-Już się nie mogę doczekać. Niektóre piosenki już są w sieci i je sobie ściągnęłam, ale i tak kupię płytę.
-Naaataaaliaa- Zayn wrócił. Pobiegłam na dół. Malik wtaszczył sapiąc cztery wielkie siatki do kuchni.
-Przekażę ci rachunek od ortopedy- jęknął stawiając je na podłodze.
-Dobra, dobra, teraz wszyscy wyjdźcie. Ja się zamykam i wyczarowuję wam obiad.- siłą wyprowadziłam Zayna i Nialla, który już zaglądał do siatek, z kuchni i zamknęłam drzwi na klucz.
Włączyłam muzykę. Nic tak mnie nie pobudza do działania jak dobra piosenka. Na początek "Hello" Martina Solveiga. Nucąc pod nosem piosenkę zajęłam się wypakowywaniem zakupów. Przygotowałam wszystko potrzebne do lazanii i zajęłam się robieniem ciasta na spód.
-Natalia! My już wychodzimy!- darł się przez drzwi Harry. Próbował przekrzyczeć muzykę, ale średnio mu to wychodziło.
-Okej!- odkrzyknęłam i zaczęłam pogwizdywać do następnej piosenki: "The Riddle".
Po godzinie walki z serem i warzywami lazania piekła się w piekarniku, a ja zabierałam się za deser. Przezornie na liście zakupów umieściłam cztery kilo marchwi. Włożyłam ją wcześniej do lodówki na miejsce tej zjedzonej, a resztkę, którą zostawiłam rano wykorzystałam do zrobienia przeprosinowego torciku marchewkowo-czekoladowego. Miałam przepis od babci i zawsze wychodził świetnie. Miałam tylko nadzieję, że Louis to łaskawie doceni. Po trzech godzinach pracy wszystko było gotowe. Szybko sprzątnęłam kuchnię, która po moich dokonaniach wyglądała jakby przeszło przez nią mączne tornado. Nakryłam do stołu w salonie i włożyłam lazanię do kuchenki, żeby szybko ją podgrzać jak przyjadą chłopaki. Wyłączyłam muzykę i ruszyłam rozejrzeć się trochę po domu. Nie byłabym sobą, gdybym czegoś takiego nie zrobiła. Pokój Louisa.... tak, to ten, do którego wleciałam rano. Hmmm, mógłby trochę posprzątać. Pokój Zayna. Wow, ja też chcę takie graffiti na ścianie! Genialne. Gdybym miała robić sobie graffiti, to wypisałabym na ścianie swoją ukochaną sentencję: "Co cię nie zabije, to cię wzmocni". Chociaż lepiej brzmi ona po angielsku: "What doesn't kill you makes you stronger". Ciekawe, czy Zayn sam robił to graffiti. Dobra, dalej. Pokój chyba Harry'ego. Tak, w łazience tona kosmetyków do włosów. A w pokoju bałagan taki, że nie da się przejść. On chyba ma ubrania posegregowane kolorystycznie na podłodze. Okej, kopnęłam niechcący jakąś koszulkę. Idę dalej. Pokój Nialla. Tu już mniejszy bałagan. Przynajmniej widać dywan. Koło łóżka gitara. Zawsze chciałam nauczyć się grać, ale rodzice zapisali mnie na fortepian. I na koniec pokój Liama. Wow, jak na chłopaka, to panuje tutaj idealny porządek. Też gitara obok łóżka. A obok pokój, w którym spałam. Zeszłam z powrotem na dół. Obok salonu było jeszcze jedno pomieszczenie. Weszłam do dużego pokoju. No, to chyba była ich własna sala muzyczna. Mikrofony, keyboard, jeszcze jedna gitara. O, jest pianino. Ciekawe, czy coś jeszcze pamiętam.
Usiadłam przy pianinie i delikatnie dotknęłam klawiszy. Przypomniały mi się od razu te wszystkie lekcje. Nie lubiłam gry, bo trzeba się było przy tym prostować, a ja akurat wtedy zawsze miałam ochotę się zgarbić. Głupie co? Teraz jak usiadłam przypomniała mi się jedna z moich ukochanych piosenek filmowych. "Only Hope" z "The Walk to Remember". Zaczęłam grać tę melodię i po chwili włączyłam się ze śpiewem. Od jakiegoś czasu bardzo przeżywam śpiewanie tej piosenki. Może dlatego, że w tym tekście zwracam się do Boga mówiąc mu, że jest moją jedyną nadzieją? Chyba tak. Przecież teraz tylko w Nim nadzieja. Ile mi jeszcze pozostało? Ten rok czy trochę więcej?
I give you my destiny 
I'm giving you all of me 
I want your symphony 
Singing in all that I am 
At the top of my lungs 
I'm giving it back 

So I lay my head back down 

And I lift my hands 
And pray to be only yours 
I pray to be only yours 
I pray to be only yours 
I know now you're my only hope 

(Powierzam Ci mój los 
Daję Ci całą siebie
Pragnę Twojej symfonii
Śpiewającej o tym wszystkim czym jestem
Z wierzchołka moich płuc Oddaję to z powrotem

Więc opuszczam głowę
I wznoszę ręce
I modlę się by być tylko Twoją
Modlę się by być Twoją
Modlę się by być Twoją
Wiem teraz, że jesteś moją jedyną nadzieją.)



Grałam i śpiewałam w takim skupieniu, że nie usłyszałam jak chłopaki wchodzą do domu. Powoli wyciszałam melodię i wreszcie nacisnęłam ostatni klawisz. Siedziałam przez parę sekund w ciszy. Aż podskoczyłam, gdy usłyszałam:
-Wow...


______________________________
Średnio mi się podoba to co tu napisałam. Może z braku czasu nie miałam nic lepszego w głowie. Być może w przyszłości rozdziały będą się ukazywały rzadziej... :)

PS: comments, comments, comments :P

Roxanne xD

2 komentarze:

  1. Jejuu Boski *.* czemu przerwałaś w tym momencie ?!! :(
    A tak na powaznie to czekam z wielką niecierpliwością na next.. :) Prosze szybko dodaj :)
    ~ Gabi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialny i jak zwykle mega zabawny xd
    Tak czytałam jak ona się uczyła. Sama zamierzam iść na medycynę i zaczynam się bać xd Ale cóż dam radę ; >
    Taki moment, czemu?! ; c
    Ale jestem na tym etapie, że mogę iść czytać dalej xd
    Pozdrawiam! ;3
    od-przyjazni-domilosci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń