sobota, 26 września 2015

Część II: Rozdział 21

Przesadziłam jak cholera. Chyba mnie za bardzo poniosło, ale nie miałam co wymyślić na zastępstwo i... nie, rozdział jest do bani. Możecie nie czytać, to tylko ciąg dalszy dramatów, głównie najbardziej wstrząsający wątek Moniki... I... ech, dobra, czytacie na własną odpowiedzialność. Wymienione tytuły książek naprawdę istnieją, polecam przeczytać.
_____________________________________


Szłam ciemnym korytarzem, bez żadnych drzwi, ani okien. Co kilka kroków dochodziłam do skrzyżowania. Nie skręcałam, coś pchało mnie do przodu. Czarne panele zaczęły nagle się psuć, wyglądały jak połamana kostka brukowa. Potykałam się i upadałam na lodowatą ziemię. Nie mogłam przytrzymać się ścian, bo kiedy wyciągałam w ich stronę rękę, one jakimś cudem się cofały. Moje kolana były już całkiem poranione, z palców rąk spływały mi drobne strużki krwi. Jednak szłam dalej, jakby jakaś tajemnicza siła pchała mnie do przodu. Wreszcie korytarz rozszerzył się w duże kwadratowe pomieszczenie. Było oświetlone tylko kilkoma świetlówkami, które mocno raziły w oczy, gdy się na nie spojrzało. Stanęłam na środku pomieszczenia i rozejrzałam się dookoła. Zobaczyłam, że korytarz, którym tu przyszłam, zniknął, na jego miejscu pojawiła się gładka szara ściana. Podeszłam do niej, ale nie potrafiłam wymacać kształtu drzwi. Z przerażenia zaczęło mi mocniej bić serce. Oddychałam szybciej. rozglądając się po betonowym pudełku, w którym byłam uwięziona, na próżno szukając jakiejś drogi ucieczki. Obeszłam wszystkie ściany, stukałam w podłogę... Nic. Kiedy w końcu zmęczona szukaniem, upadłam na podłogę, ściana na przeciwko mnie jakby pojaśniała. Podniosłam głowę i zobaczyłam, że zamiast szarego tynku, znalazła się przede mną szyba z grubego szkła. Wstałam powoli i stanęłam tuż przed nią. Na początku wydawała się zaparowana, ale mgiełka po chwili zniknęła i zobaczyłam kolejne pomieszczenie. Wyglądało jak sala operacyjna.
Nie wiedziałam czemu, ale przeszedł mnie lodowaty dreszcz. Czułam, że zaraz wydarzy się coś złego. Mój wzrok skupił się na drzwiach ukrytych w głębi pomieszczenia. Miałam przeczucie, że zaraz ktoś tamtędy wejdzie do pokoju. Jak na zawołanie drzwi się otworzyły i do sali najpierw wjechało niewielkie łóżko, pchane przez osobę w fartuchu operacyjnym i w masce na twarzy. Zatrzymała się przy stole operacyjnym i przeniosła z łóżka na stół jakieś zawiniątko owinięte białą płachtą. Odepchnęła łóżko pod ścianę i zdarła ze stołu prześcieradło. W sali rozległ się płacz niemowlęcia.
Otworzyłam szeroko oczy i prawie przykleiłam się do szyby. Nie spuszczałam wzroku z osoby w fartuchu. Stanęła nad dzieckiem i przejechała palcem po jego policzku. Przeniosłam spojrzenie na niemowlę i aż wstrzymałam oddech. Patrick. Nie miałam wątpliwości, że tak by wyglądał, gdyby się narodził. Łzy napłynęły mi do oczu na jego widok. Zaczęłam walić pięściami w szkło, żeby się do niego przedostać i chociaż raz wziąć go w ramiona, przytulić do siebie, powiedzieć, jak bardzo go kocham... Szyba była zbyt gruba. Nie zrobiłam nawet jednej ryski. Podniosłam wzrok z powrotem na osobę w fartuchu i krzyknęłam z przerażenia. Ona zdjęła maskę.
To byłam ja.
Odruchowo dotknęłam swojej twarzy, przejechałam dłońmi po swoim ciele, ale wszystko było na swoim miejscu. Co się dzieje? Dlaczego tam jest moja kopia?!
Patrzyłam na swojego sobowtóra i krzyczałam, żeby ktoś mnie stąd wypuścił, ale jedyne, co osiągnęłam, to zdarte gardło i poobijane ręce. Patrick zaczął płakać mocniej. Tak bardzo chciałam go pocieszyć i uspokoić, ale coś innego przyciągnęło moją uwagę. Druga ja trzymała nóż i przysuwała go do mojego synka. Chciałam wrzeszczeć jeszcze głośniej, ale teraz z mojego gardła nie wydobywał się żaden dźwięk. Coś mnie zablokowało, nie mogłam ruszyć ręką ani nogą. Mogłam tylko bezsilnie patrzeć na tę przerażającą scenę za szkłem.
Druga Natalia uniosła nóż nad głowę i spojrzała prosto na mnie. Zaczęła się śmiać. Okropnym, złośliwym, przerażającym śmiechem. Zacisnęłam powieki, żeby nie widzieć tego, co za chwilę miało się wydarzyć. Płacz dziecka ucichł jak ucięty nożem. Zakryłam usta ręką, próbując powstrzymać szloch. Nie, proszę, nie... Otworzyłam oczy, by zobaczyć, jak mój sobowtór z psychicznym uśmiechem odsuwa się od stołu, na którym leżał martwy Patrick z ostrzem wbitym w pierś.

-NIE!!!- Gwałtownie usiadłam na łóżku i spazmatycznie łapałam oddech. Czułam się tak, jakbym zaraz miała się udusić. Drżącymi rękami zaczęłam przeczesywać włosy, żeby się uspokoić. Drzwi się otworzyły i do pokoju wpadł Liam.
-Co się stało?!- Podbiegł do łóżka i zapalił swoją lampkę nocną. Pokręciłam głową, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Boże, ten sen był taki realistyczny...
-Już, spokojnie... Jesteś bezpieczna.- Usiadł obok mnie i przyciągnął do siebie. Wczepiłam się w niego mocno i znowu zaczęłam płakać. Nie potrafiłam się uspokoić, to było dla mnie za wiele. Te wszystkie koszmary mnie kiedyś wykończą. A to była dopiero pierwsza noc z powrotem w naszym domu. W szpitalu dawali mi leki uspokajające, parzyli jakieś melisy, mięty, a tutaj po prostu poszłam spać, wykończona wypisem, dziennikarzami, cmentarzem...- Ćśśś... Cicho, Nattie. Jest dobrze.
-Prze... przepraszam...- Wydusiłam z siebie, kiedy przestały już płynąć łzy. Liam ciągle trzymał mnie w ramionach i delikatnie kołysał jak małe dziecko. Dziecko...
-Nic nie mów.- Pocałował mnie ostrożnie w czoło.- Spróbuj może jeszcze zasnąć, dobrze?- Pokiwałam głową i odsunęłam się od niego.- Zostanę tu, gdyby coś się jeszcze działo.
-Nie... nie musisz.
-Spokojnie, usiądę na fotelu.- Nie mogłam dostrzec jego miny w półmroku. Był na mnie zły za to, że zajęłam nasz wspólny pokój? Niemożliwe, sam mi to zaproponował i własnoręcznie przygotował sobie łóżko w mojej pracowni. Nie chciałam, żeby spał obok mnie. Nie było tak jak kiedyś i nie zanosiło się na to, że szybko powrócimy do naszej relacji sprzed zerwania.
Opadłam na poduszkę i z powrotem naciągnęłam na siebie kołdrę. Liam zgasił lampkę i przeszedł na drugą stronę łóżka, żeby usiąść na fotelu. Wziął z niego koc, owinął się nim i wbił we mnie czujne spojrzenie. Normalnie bodyguard. Starając się nie zwracać na niego uwagi, zamknęłam oczy, ale nie mogłam znowu zasnąć. Obrazy ze snu zaczęły pojawiać się w mojej głowie, tworząc bezładny chaos, w którym najczęściej pojawiał się zamordowany Patrick i ja. To znaczy, nie ja tylko mój sobowtór. Automatycznie przesunęłam rękę na brzuch, żeby skontrolować, czy z drugim maluchem jest wszystko dobrze. Dotknęłam palcami blizny po zabiegu i przesunęłam je wyżej na środek niewielkiej wypukłości. Mama nie pozwoli ci umrzeć, obiecuję. Ty będziesz żyć, zrobię wszystko, żebyś była zdrowa. Kocham cię, córeczko... I twój tata też...
Przekręciłam się na bok i zerknęłam spod zmrużonych powiek na Liama. Już zdążył zasnąć, głowa opadła mu na oparcie fotela. Zaraz będzie pochrapywać. Jak na zawołanie, uchylił usta i cichutko chrapnął. Uśmiechnęłam się lekko. Znałam go doskonale, przez te lata nauczyłam się go całego na pamięć. Uniosłam głowę, żeby sprawdzić godzinę na moim budziku. Czwarta szesnaście? No, bez jaj... Westchnęłam ciężko i spróbowałam przekonać się do spania. Bez skutku.
Po godzinie wiercenia się, gapienia w sufit i wsłuchiwania się w chrapanie Liama zdecydowałam się wstać. Nie było szans, żeby znowu usnęła, nawet najmniejszych. Wygrzebałam się spod kołdry i narzuciłam na siebie długi kardigan. Owinęłam się nim ciasno i cichutko wyszłam z pokoju do łazienki. Z lustra spojrzała na mnie wymęczona twarz z podkrążonymi oczami i potarganymi włosami. Matko, wyglądam jak zombie... Przemyłam twarz zimną wodą i od niechcenia stanęłam na wagę. Hmm, od początku ciąży przytyłam cztery kilo. Ależ się trzymam norm. Jeszcze raz zerknęłam do lustra. Policzki mi się lekko zaokrągliły i zaczęły mi rosnąć piersi. Na szczęście, na razie wyglądało to jak stanik push up. Duży push up, ale kij.
Wyszłam z łazienki i usłyszałam płacz małego Malika. Oho, czas na pobudkę? Niedługo ja będę musiała tak robić. Uśmiechnęłam się pod nosem i ułożyłam rękę na brzuchu. Zaraz jednak znowu zmarkotniałam. Będę wstawać tylko do ciebie, maluchu. Twojego brata już tu nie ma. Pociągając nosem, poczłapałam po schodach na dół. Weszłam do kuchni i zaczęłam sobie robić herbatę rumiankową. Usiadłam przy stole i zapatrzyłam się w okno. Zaraz będzie wschód słońca. Na dworze już było szaro. Ciekawe, czy będzie świeciło dziś słońce. Miałam trochę dość wiatru i deszczu. Najlepiej, żeby przez kilka dni był upał... A już w ogóle byłoby bosko pojechać do Chorwacji.
-Nie śpisz?- Poderwałam głowę na dźwięk głosu Zayna. Stał zaspany w drzwiach i drapał się po ramieniu.- Wiesz, że jest piąta?
-Wiem.- Wzruszyłam ramionami.- Nie mogłam spać przez koszmary.
-Patrick?- Od razu się domyślił. Nie odpowiedziałam.- Nie martw się, Nattie. To minie. Przyzwyczaisz się.- Podszedł do blatu i zaczął przygotowywać mleko.
-Nie dam rady. Cały czas o nim myślę.- Pociągnęłam nosem.
-Dziwisz się? Minął dopiero tydzień.- Nalał wrzątku do butelki i odmierzył równiutko zimną wodę, żeby nie było zbyt gorące.
-Ja się czuję, jakby minęły całe wieki.- Mruknęłam.
-Jest za wcześnie, żebym wymyślił coś dobrego na pocieszenie.- Ziewnął rozdzierająco.- Niestety, Shane uważa, że każda pora jest dobra na żarcie. Gdybym nie miał stuprocentowej pewności, że to ja go stworzyłem, to pomyślałbym, że wychowuję dziecko Nialla.
-Jedziesz dziś do szpitala?- Zapytałam. Potrząsnął głową.
-Shane ma szczepienie. A znając jego miłość do igieł, zapowiada się ciężka walka. Jedziemy z nim oboje.
-Powodzenia.- Pomachał mi sennie i pobiegł na górę do marudzącego, głodnego synka.
Wzięłam tę resztkę gorącej wody, którą mi zostawił, zrobiłam sobie herbatę i zeszłam do piwnicy do muzycznego. Rany, ale dawno tu nie byłam... Uruchomiłam panel i popijając herbatkę, włączyłam losowe odtwarzanie. "Over Again". No, wow. I głos Liama na początek, błagam! Nie, Payne, nie wiem, czy możemy zacząć od nowa. Nie teraz. Nie, kiedy jestem taka rozbita. Nie mam siły nic naprawiać. Mój wzrok padł na jedną z tysiąca piosenek na liście. Zmarszczyłam brwi i popatrzyłam przez ramię na pianino. Wstałam z fotela i podeszłam do regału z nutami. Zaczęłam je przerzucać w poszukiwaniu kartki z "Let Her Go" Passengera. Jest, znalazłam. Wysunęłam stołek od fortepianu i przejechałam palcem po klawiszach. To jedziemy...
Nie chciałam śpiewać, pozostałam przy samej grze. Wystarczył wokal z głośników. Grałam równo, skupiając się na nutach i nie zwracając uwagi na otoczenie. Tego potrzebowałam. Odciąć się od wszystkiego, zapomnieć, zatracić się w delikatnym dźwiękach. Naciskałam kolejne klawisze, czując jak te wszystkie nagromadzone we mnie emocje znajdują swoje bezpieczne ujście. To było dużo lepsze niż jakikolwiek płacz. Przestałam grać, kiedy zmieniła się piosenka. Co teraz? "Give Me Love". Nieee, nie. Albo może? Ed zaczął już śpiewać, więc czym prędzej dołączyłam z moją grą. Te nuty znałam na pamięć, grałam je nie pierwszy raz. Give a little time to me... O właśnie. Tego potrzebuję. Trochę czasu.
Przestałam grać po kilku kolejnych piosenkach, bo zaczął mnie boleć kręgosłup. Aha, czyli już się zaczyna. Przesiadłam się na fotel i dopiłam zimną już herbatę. Oparłam się wygodnie i włączyłam "Candle In The Wind" Eltona Johna. Uwielbiałam tę piosenkę, nawet jeśli była tak smutna i nostalgiczna. Napisał ją na pogrzeb księżnej Diany i naprawdę, w tej chwili nie mogłam słuchać niczego bardziej odpowiedniego. Przymknęłam zaszklone oczy i po prostu słuchałam. Niczego więcej nie było mi trzeba.
-Boże, czego ty słuchasz?
-Na pewno nie ciebie.- Odparowałam, nawet na niego nie patrząc. Spadaj, Tomlinson.
-To wiem. Marchewkę?- Otworzyłam jedno oko.
-Masz?
-A mam.- Wyciągnął jedną w moją stronę i usiadł na drugim fotelu.- Ale wyłącz to, bo mi się płakać chce.
-Właśnie o to chodzi.- Stuknęłam palcem w inny tytuł.
-Z deszczu pod rynnę, super.- Skomentował mój wybór. No co? Mam ochotę na "Too Much Love Will Kill You", to źle?
-Masz coś do Queenu?- Ugryzłam marchew i zaczęłam głośno chrupać.
-Uwielbiam ich tak samo jak ty, ale nie mam doła... jak ty.
-Jak się domyśliłeś, jasnowidzu?- Wywróciłam oczami.
-Nie musisz być taka cierpka, Nattie. Wszyscy to widzą. I zresztą, nikt się jakoś specjalnie temu nie dziwi.
-Louis Dobra Rada Tomlinson zaczyna swoje kazanie?- Zadrwiłam. Nie mogłam się powstrzymać.
-A żebyś wiedziała. Za każdym razem, kiedy potrzebujesz kopa, to dziwnym trafem jestem pod ręką. I nawet mi się to podoba, wreszcie mogę pokazać mój ukryty iloraz inteligencji.- Parsknęłam śmiechem. O kurde.
-No, dawaj, filozofie.
-Okej.- Usiadł wygodniej i wbił we mnie spojrzenie niebieskich oczu.- Masz doła. Rozumiem. Straciłaś synka, masz pełne prawo rozpaczać. Ale nie możesz też odtrącać wszystkich dookoła. Jesteśmy twoją rodziną i chcemy cię wspierać. Rany, i tak będziemy to robić, nawet jeśli tobie się to nie będzie podobało!- Oho, rozkręcał się.- Pomyśl zresztą w ten sposób. Patrick nie żyje. Ale to nie jest tak, że umarł całkiem. Bliźniaki są przecież ze sobą zsynchronizowane, widzę to po moim rodzeństwie. Daisy i Phoebe myślą tak samo, Ernie i Doris czasem ze sobą walczą, ale jedno za drugim poszłoby w ogień. A ty masz właśnie w sobie połowę takiego duetu. Nie wiem, jakie jej dacie imię, ale założę się, że mała będzie w połowie sobą, a w połowie Patrickiem. I to nie jest przenośnia. Na serio, będziesz widziała w niej swojego syna. Kto wie, może wyrośnie na taką typową chłopczycę?- Zaśmiał się.- Rozumiesz, co mam na myśli?
-Chyba tak.- Pokiwałam powoli głową.- Ale to nie zmienia faktu, że nie będzie mi łatwo się pogodzić z jego śmiercią.
-Wiem. Ale my ci w tym pomożemy.- Objął mnie ramieniem.- Nikt nie każe ci zapominać. A jeśli chodzi o Liama...
-O nie.- Zaprotestowałam, wysuwając się z jego objęć.- Nie będziemy teraz gadać o tym, że powinnam mu wybaczyć, rzucić mu się w ramiona i zacząć wszystko od początku.
-Ja chciałem tylko powiedzieć, żebyś go definitywnie nie skreślała. Musisz się od nowa do niego przyzwyczaić, ale nikt nie każe ci od razu się z nim na nowo zaręczać i brać ślubu. Zacznijcie od przyjaźni.
-Przyjaźni?- Powtórzyłam głupio.
-No tak. Na początku od tego się zaczęło i dobrze na tym wyszliście. Musisz po prostu wrócić do waszej relacji z początku, a potem wszystko się potoczy tak, jak te parę lat temu, zobaczysz. Ja wiem, że ciągle go kochasz. To ci nie ułatwi sprawy, ale z drugiej strony... Nie wiem, dacie radę. Innej opcji nie ma. Jesteście Natalia i Liam, Lattie, jedno wielkie niekończące się love story i drama. Bez was nie byłoby 1D Team, One Direction byłoby daleką, zakurzoną przeszłością.
-Nie przesadzasz troszkę?- Uniosłam brwi.- Nie jesteśmy jacyś niezastąpieni. Poza tym, nie wiesz, jak to się potoczy. Może my już nigdy nie będziemy razem, a łączyć będzie nas tylko dziecko?
-Przestań pieprzyć!- Wkurzył się Lou.- Potrzebujesz urlopu, a nie wypowiedzenia! Ja rozumiem, porwał ci serce na kawałki, ale miałaś czas na pozszywanie i właśnie się zrasta. Daj mu jeszcze chwilę, a będziesz mogła zdjąć szwy.- I nachylił się nad panelem, żeby wybrać na ekranie piosenkę. Nieprzypadkową. "Give Your Heart A Break" Demi Lovato.
-The day I first met you
You told me you'd never fall in love
But now that I get you
I know fear is what it really was

Now here we are, so close
Yet so far, haven't I passed the test?
When will you relize 
Baby, I'm not like the rest

Don't wanna break your heart
I wanna give your heart a break
I know you're scared it's wrong
Like you might make a mistake
There's just one life to live
And there's no time to wait, to waste

So let me give your heart a break
Give your heart a break
Let me give your heart a break
Your heart a break

(W dniu, w którym pierwszy raz cię spotkałam
Powiedziałeś mi, że już nigdy się nie zakochasz
Teraz, gdy cię zrozumiałam
Wiem, że tak naprawdę chodziło o strach

Oto jesteśmy, tak blisko
A wciąż tak daleko, czy nie przeszłam tej próby?
Kiedy uświadomisz sobie
Kochanie, że ja nie jestem taka jak reszta?

Nie chcę złamać ci serca
Chcę mu ulżyć
Wiem, że się boisz, że to nie to
Że możesz popełnić błąd
Masz tylko jedno życie
I nie ma na co czekać, ani chwili do stracenia

Więc pozwól mi ulżyć twojemu sercu
Ulżyć twojemu sercu
Pozwól mi ulżyć twojemu sercu
Ulżyć twojemu sercu)


-Ty to jednak faktycznie masz coś w tej niby pustej głowie.- Mruknęłam pod nosem i zaraz dostałam za to kuksańca w ramię.- Ała, bijesz kobietę w ciąży?!
-To była samoobrona.- Wystawił do mnie język i do tego zrobił zeza. Nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem. Na początku cichym, ale po chwili oboje prawie się pokładaliśmy.
Może on faktycznie ma rację? Otrząsnę się i ruszę naprzód... Ale tylko i wyłącznie ich pomocą.
-Dobra, koniec użalania się nad sobą.- Wstał z krzesła i się przeciągnął.- Idziemy na śniadanko. I nie mów, że nie jesteś głodna, bo musisz jeść za dwoje.
-Właściwie to głodna też jestem za dwoje.- Wzięłam pusty kubek i poszłam za nim na górę. W kuchni natknęliśmy się na półprzytomną Nikę.
-Heeej.- Ziewnęła.- Jadę przed pracą do szpitala. Natalia, chcesz jechać ze mną?
-No, mogę jechać. I tak chciałam się tam pojawić.- Wzięłam chleb i wsadziłam do tostera. Wyciągnęłam z lodówki jogurt i zaczęłam go pochłaniać.
-Nie miałaś żadnych informacji, kiedy będą go wybudzać?
-Nie.- Pokręciłam głową.- Ale dziś złapię kogoś i się wypytam.
-Dzięki.- Popatrzyłam na Nikę ze współczuciem. Schudła przez to wszystko, była niewyspana, każdą wolną chwilę spędzała przy łóżku Nialla. Rozmawiała z nim, płakała lub po prostu trzymała go za rękę i obserwowała każdy najdrobniejszy ruch. A właściwie jego brak. Nawet kiedyś przyniosła mu książki i czytała na głos. Właśnie po tym można było rozpoznać prawdziwą miłość. Kiedy byli ze sobą w każdej chwili, tej lepszej i tej gorszej. Kiedy potrzebowali siebie nawzajem i sobie to okazywali.
-Nika, ty się nie przejmuj. Niall stanie na nogi, zobaczysz.- Lou poklepał ją po łopatce i zabrał jej jedną kanapkę.
-Ej, oddawaj!- Nie chciało jej się wstać z krzesła i Louis mógł z łatwością odskoczyć i z triumfalną miną pożreć kanapkę w dwóch gryzach.
-Mam zwrócić?- Zapytał z niewinną miną, gdy już wszystko przełknął. Nika machnęła na niego ręką ze zrezygnowaniem i wstała od stołu.
-Idę się ubrać. Jedziemy za maks godzinę, okej?
-Okej.- Oboje patrzyliśmy za wychodzącą dziewczyną, a potem spojrzeliśmy po sobie.
-Ona się wykończy. Weź ich zmuś, żeby go wybudzili.
-To nie takie proste.- Westchnęłam.- Też się idę ubrać.
Poszłam na górę i w drzwiach pokoju zderzyłam się z Liamem.
-Boże, już myślałem, gdzie zniknęłaś.- Odetchnął i wyciągnął do mnie rękę, ale się odsunęłam.
-Byłam w Music'u z Louisem.- Odpowiedziałam.- A teraz jadę z Niką do szpitala.
-Okej.- Skinął głową i wyminął mnie w korytarzu. Nie odwracałam się, ale słyszałam wyraźnie, jak głośno tupał na schodach. Uraziłam go. Ale przecież nie przełamię się tak od razu, co nie? Nie potrafię.
Weszłam do pokoju i wzięłam do łazienki ubrania. Nika pewnie będzie gotowa za dosłownie kwadrans, więc zrezygnowałam z prysznica i zaczęłam szorować zęby, jednocześnie smarując brzuch kremem na rozstępy. Uroki ciąży. Nałożyłam na siebie legginsy i tunikę z rękawem trzy czwarte, naciągnęłam skarpetki-stopki i szybko rozczesałam włosy. Dobrze, że umyłam je wczoraj wieczorem. Przypudrowałam ekspresem nos, maznęłam wargi błyszczykiem i wyszłam z pokoju. Nika wypadła ze swojego sekundę po mnie.
-Jedziemy!- Pociągnęła mnie za rękę po schodach. Udało mi się wyrwać, zanim spadłam i wolnym krokiem zeszłam na dół. Jeszcze pamiętałam, co mówiła Sheila. Teraz już zamierzałam podwójnie na siebie uważać.
-Może trochę delikatniej, co? Jakbyś nie zauważyła ostatnio, to jestem w ciąży.- Zakpiłam, zakładając sandały.
-Chyba mi umknęło.- Odparowała i otworzyła drzwi od garażu.- Wybieraj auto, Niall nie będzie protestował.
-Haha. Daj tego czerwonego Hyundaia.- Podałam jej kluczyki z półeczki i wsiadłam na miejsce pasażera. Chyba trzeba też ograniczyć prowadzenie samochodu. Szkoda.
Nika odpaliła silnik i ruszyła do szpitala, po drodze trąbiąc na Chada, który dyskutował z jakimiś fankami pod bramą. Pomachałam im z samochodu, ale nie wiem, czy to zauważyły, bo Nika już popruła na główną drogę. Jezu, ta dziewczyna to pirat drogowy. Chyba jeszcze nigdy nie wylądowałam tak szybko pod szpitalem. Okej, może jak jechałam z ratownikami karetką, ale to się nie liczy.
-Chodź!- Rzuciła komendę i za chwilę pędziła do swojego ukochanego. Mnie się wcale nie spieszyło. Wiedziałam, że Nika musiała jeszcze jechać do laboratorium, a ja... Ja byłam na urlopie, mogłam sobie powoli, spokojnie pójść do windy, zamiast gnać na złamanie karku po schodach, poczekać cierpliwie, aż wszyscy się wepchną i wejść na końcu do tego stalowego pudła, pojechać na dziesięć różnych pięter, zanim winda zatrzyma się łaskawie na moim i odwiedzić dyżurkę pielęgniarek oraz gabinet lekarski.
-Cześć, Grace!- Pomachałam koleżance za biurkiem.
-O, hej, Natalia.- Przetarła zaczerwienione oczy i ziewnęła.- Miałam nocny dyżur, przepraszam.
-Spoko. Masz coś nowego o moim pacjencie?
-Eee... czekaj. Horan?
-Dokładnie.- Przerzuciła księgi zleceń, wygrzebała plik notatek z nazwiskiem Nialla i mi je podała.
-Odłączyliśmy respirator.
-Oddycha samodzielnie?- Znalazłam interesujące mnie zapiski. Koniec z respiratorem, prowadzone natlenowania, dren w nosie i dwa dreny w ranach, szwy w stanie dobrym, mocz i kał w ilościach prawidłowych. Rany, ale to dziwne czytać takie rzeczy o przyjacielu.
-Tak, jest w porządku. Trochę surowiczej wydzieliny wycieka ze szwu przy śledzionie, ale tak, to jest w porządku. Odstawiliśmy też leki usypiające. Chcemy, żeby się wybudził.
-Profesor to widział?- Zapytałam. Grace wywróciła oczami.
-Chyba nie myślisz, że mogę już podejmować takie decyzje. Nie jestem jeszcze wyspecjalizowanym chirurgiem.
-Wiem, tak tylko spytałam.- Oddałam jej papiery i skierowałam się do drzwi.- Zajrzę jeszcze na ortopedię i potem tu wrócę.
-Ja zaraz spadam do domu. Wolę nie zasnąć z głową w czyjejś jamie brzusznej. Jak tylko dłużej posiedzę, to zaraz mnie wezmą do jakiegoś zabiegu na asystę.
-Jakżeby inaczej.- Uśmiechnęłam się krzywo.- Na razie, trzymaj się.
-Nom, ty też.
Zerknęłam przez szybę, jaka sytuacja u Nialla, ale na widok Niki przytulającej się do jego ręki stwierdziłam, że na razie nie będę jej przeszkadzać. Znowu poszłam do windy i pojechałam na ortopedię.
-Przepraszam!- Zatrzymałam się na czyjeś wołanie.- Pani Maj?
-Tak.- Skinęłam głową. Przede mną zatrzymał się jakiś wysoki lekarz.- O co chodzi?
-Nazywam się Andrew Giles i jestem tu ginekologiem. Badałem panią Monikę Pater. Powiedziano mi, że mogę skonsultować z panią wyniki.
-Nie jestem wyspecjalizowanym ginekologiem.- Zmarszczyłam brwi.- Nie nadaję się do konsultacji.
-Może się źle wyraziłem... Chodzi bardziej o przekazanie wyników i... ekhem, sugestie dotyczące leczenia.
-Monika jest chora?- Przestraszyłam się.
-Nie, nie! Fizycznie nie.
-Chodzi panu o jej psychikę.- Domyśliłam się. Stany lękowe Moniki to była zdecydowanie robótka dla psychiatry lub psychologa.
-Tak, niemniej uraz psychiczny został spowodowany urazem fizycznym. Bardzo poważnym.- Z trudem powstrzymałam się od potrząśnięcia tym lekarzem.
-Niech pan nie owija w bawełnę. Zgwałcono ją, prawda?
-I to nie raz. A do tego jeszcze to... Coś takiego widzę pierwszy raz w życiu u ofiar gwałtu.- Podał mi teczkę. Otworzyłam ją i wyjęłam zdjęcie z rentgena i USG. Przyjrzałam się uważnie. Zaraz, coś mi tu nie pasuje...- To zdjęcie jej miednicy?- Upewniłam się.
-Tak. Już pani widzi?- Wskazał na miejsce, gdzie według wszystkich podręczników anatomii powinna być macica. Ale jej nie było.
-O mój Boże.- Aż upuściłam papiery. Doktor schylił się i szybko to pozbierał. Zakryłam usta dłonią, próbując otrząsnąć się z szoku.- Wycięli jej macicę?!
-Tak. Nie powiem, w przypadku licznych i zbiorowych gwałtów, to interesująca metoda antykoncepcji. Nie całą, tylko trzon, ale nie pozwala to już na zagnieżdżenie się ewentualnego zarodka, bo brakuje po prostu dróg rodnych. Do tego szwy są już całkiem wygojone i zdjęte. Zrobił to ktoś znający się na rzeczy. Inne kobiety, które tam znaleziono, zostały identycznie okaleczone. Normalnie takie zabiegi przeprowadza się przy nowotworach.
-Czyli mieli tam swojego chirurga.- Doszłam do okropnego wniosku.- Jezu, naczytali się thrillerów medycznych, czy co?!
-Spokojnie. Oprócz kilku siniaków i ran ciętych, nie ma więcej obrażeń. Nigdzie nie wdało się zakażenie.
-Spokojnie?! Ja mam być spokojna?! To moja przyjaciółka i teraz jest w beznadziejnym stanie, nigdy nie będzie mogła mieć dzieci, a ja jestem właśnie w ciąży! I jak ja mam jej to powiedzieć?!
-W teczce jest numer do dobrego psychiatry. Radzę się z nim skontaktować, jego pomoc może być niezbędna w nawiązaniu kontaktu z pani przyjaciółką. Aha, w środku jest też recepta na leki, głównie hormony. Proszę przypilnować, żeby je zażywała.
-Jasne.- Westchnęłam ciężko i usiadłam na krześle obok sali Harry'ego. Odłożyłam teczkę na podłogę i oparłam głowę na dłoniach. Boże, co za potwory żyją na tym świecie! Jeśli już miało się coś takiego zdarzyć, to czy nie mogła trafić na jakiegoś normalnego gwałciciela? O ile gwałciciel może być normalny. Nie, cofam to. Ale żeby zrobić coś takiego, to trzeba mieć kompletnie posrane w głowie. Od razu przypomniał mi się "Chirurg" i "Skalpel", dwa thrillery Gerritsen. A już liczyłam, że takie zboczenia to tylko fikcja literacka. I co ja mam teraz zrobić? Jeszcze ten koszmar dziś w nocy...
Nie mówiłam jeszcze Monice o ciąży, bo nie była na tyle świadoma, żeby ogarnąć, o co mi chodziło. Jedyny kontakt miała z Harrym i słuchała w zasadzie tylko jego, bo jedynie przy nim czuła się bezpiecznie. A on nie poruszał żadnych trudnych tematów, głównie ją uspokajał, bo podrywała się na każdy najcichszy dźwięk, ciągle męczyły ją koszmary i denerwował ją widok każdego obcego mężczyzny. Kobiety zresztą też.
Odchyliłam się na oparcie i pogłaskałam się po brzuchu. Oj, maluchu, my chyba nigdy nie odpoczniemy od problemów... Obyś tylko ty była zdrowa. Żebyś tylko była zdrowa. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do sali. Harry wyglądał wręcz genialnie w porównaniu z tym, co zastałam po wypadku. Monika siedziała z brzegu łóżka i ściskała jego rękę, podczas gdy on czytał na głos jakąś książkę. Jeśli się nie mylę, to był to jeden z uwielbianych przez Monię harlequinów.
-Hej.- Przywitałam się. Monika wzdrygnęła się, ale zaraz posłała w moją stronę spłoszony uśmiech.
-Hejo, Nattie.- Harry odłożył książkę i dał się przytulić na powitanie.- Zobacz, zdjęli mi już tę szmatę z głowy. Całe szczęście, bo już mnie to swędziało. A z nogą też już lepiej. Już nie boli, tylko wkurza mnie ten wyciąg. Nie mógłbym jej trzymać normalnie?
-Nie wiem, nie jestem ortopedą. Zdaj się na swoich lekarzy, co?- Zaśmiałam się. Harry jednak wyczuł, że coś jest nie tak, bo zaczął mnie lustrować uważnym wzrokiem. Zerknęłam wymownie na Monikę. Skinął głową.
-Moniś, dobrze się dziś czujesz?
-Dobrze.- Powiedziała cicho i zaczęła skubać róg kołdry. Usiadłam na krześle.
-Monika - zaczęłam spokojnie - mogłabyś mi choć trochę powiedzieć, co tam się działo? Kiedy cię nie było, co się z tobą działo? Co oni ci zrobili? Nie wiem, jak mam ci z tym pomóc.
-Nie pomożesz.- Wyszeptała. W jej oczach zaczęły się zbierać łzy.- Nikt mi już nigdy nie pomoże.
-Skarbie, proszę.- Dołączył się do mnie Harry.- Wiem, że ci ciężko i nie chcesz o tym mówić, ale czasem lepiej coś z siebie wyrzucić.- Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Oboje z napięciem wpatrywaliśmy się w wychudzoną blondynkę, która była już na skraju płaczu.
-Jak cię wyrzuciłam...- Rzuciłam Stylesowi zdumione spojrzenie. Czyżbyśmy byli świadkami przełomu? Monia zaczęła mówić!- Wtedy... przyjechał Flash. Powiedziałam mu o wszystkim, a on kazał mi się spakować i mówił, że pojedziemy odpocząć od tej całej sytuacji. To miał być wypad całą grupą... Pojechaliśmy razem z kilkoma osobami na jakieś pole namiotowe, a tam zrobiliśmy ognisko. Dosypali mi czegoś... Obudziłam się w... W jakimś pokoju, brudnym, bez okien, bez mebli... Zaraz potem przyszedł on i zabrał mnie na górę. Tam była cała masa ludzi, nie znałam ich... Oni byli na haju, jak nieprzytomni... Na środku był stół. Wywlekli z tłumu jakąś dziewczynę i nożem zaczęli wycinać jej na ramieniu jakieś znaki. Nie wiedziałam, o co im chodzi, nie rozumiałam! On nie chciał mi nic powiedzieć, więc zagroziłam mu, że wyjeżdżam, a on...- Mówiła przerywanymi zdaniami. Można było wyczuć, jak wielką trudność jej to sprawiało. Zaraz ja też się rozpłaczę.
-Zawlókł mnie na środek i krzyknął do nich, że mają nową. Tamta dziewczyna zeszła ze stołu i wstrzyknęła mi coś... Obudziłam się znowu w tym pokoju z opatrunkiem na brzuchu... A potem... Przyszedł on i...- Zaczęła się trząść. Łzy spływały jej po twarzy, a ręce nerwowo przesuwały się po ramionach. Harry przyciągnął ją do siebie, ale odepchnęła.- Ty wiesz, co mi zrobili! Wiesz, prawda?- Krzyknęła do mnie. Spuściłam głowę i zacisnęłam powieki. Jak ja mam jej to powiedzieć?- Powiedz mi, co oni mi zrobili!
-Wyci... Nie będziesz... Nie wiem, jak ci to powiedzieć!- Rozpłakałam się. Doskonale wiedziałam, jak Monika się będzie czuła po tym, jak jej to powiem. Dokładnie tak, jak ja się czułam przez ostatni tydzień.
-Natalia... Po prostu to powiedz.- Podniosłam głowę i spojrzałam na nią z bólem.
-Wycięli ci macicę. Nigdy nie będziesz mieć dzieci.- Wyszeptałam. Harry otworzył szeroko oczy i wciągnął powietrze. Jej reakcja była zdumiewająca.
-Tak myślałam.- Monika skinęła głową. Więcej się do nas nie odezwała, tylko łzy bezgłośnie spływały po jej policzkach. Miałam wrażenie, że razem z fragmentem jej ciała, wycięli jej też wszystkie emocje oprócz strachu.

~~*~~

-I co ja mam teraz zrobić, Horan? Streściłam ci całą historię, wszystko, a ty powinieneś się zbulwersować i wstać, żeby mnie opieprzyć. Ale nie, ty leżysz jak ta kłoda, chociaż od ładnych dwóch tygodni oddychasz samodzielnie. Nawet nie zobaczysz, jak mi brzuch rośnie. A jest nieźle, serio. Mała się rozpycha, ale jeszcze ani razu nie poczułam jej kopnięcia. Sheila mnie uspokaja, że wszystko jest pod kontrolą, ale dla pewności wolałabym dostać jeszcze prawego sierpowego w żołądek, żeby być stuprocentowo pewna. Może głos wujka by ją pobudził do działania? Nie? Nie wiesz, co tracisz, pacanie. Wiesz, ile już przegapiłeś? Moje... śmierć Patricka, odnalezienie się Moniki... Chociaż tutaj jest niewiele do opowiadania. Odkąd dowiedzieliśmy się, że zrobili jej takie świństwo, nie powiedziała nam nic więcej. To znaczy, odzywa się, jak najbardziej. Nawet raz się podobno uśmiechnęła. Ale przez jakąś sekundę. Więcej swojej historii nam nie opowiedziała. Jedynie udało się uzgodnić z lekarzami, że za jakiś tydzień wyjdą ze szpitala. Też mógłbyś się obudzić, to może swoje urodziny obchodziłbyś w domu. W środku już ci się większość wygoiła, tylko żebyś ruszył tyłek z tego wyra. Już ci materac przeciwodleżynowy założyli, no litości. Jak księżniczka na ziarnku grochu. Mała, zapamiętaj, nie bierz przykładu z wujka Nialla. Tak długo leżeć nie wolno. Horan, wstydziłbyś się. Dzieciak się od małego będzie uczył.- Westchnęłam ciężko i poprawiłam się na fotelu. Gadałam tak bez sensu o wszystkim i o niczym od jakichś dwóch godzin. Nie udało mi się uzyskać żadnego, nawet najmniejszego odzewu. Cholera.
-Nattie?- Odwróciłam się i zobaczyłam wchodzącą do sali Gemmę.- Hej, długo tu siedzisz?
-Wystarczająco, żeby się na niego wkurzyć.- Wzruszyłam ramionami i położyłam dłonie na brzuchu. Od pewnego czasu ten niewielki gest działał na mnie mega uspokajająco.
-Byłam u mojego porąbanego brata. Jak tylko wyjdzie z tego szpitala to dostanie taki łomot, że nigdy nie wsiądzie za kółko.- Oparła się łokciami o ramę łóżka.- Niall jeszcze nic?
-Nic.
-Kurde. Z Moniką też nie najlepiej. Chociaż nie, jest postęp. Nie wzdrygnęła się, kiedy dziś ją przytuliłam.
-Powoli się z nami oswaja.- Wyjaśniłam.- Już jej tak nie straszymy jak na początku. Gorzej z obcymi, na ich widok od razu panikuje.
-Wiem. Nie zapomnę, jak pierwszy raz przyszłam tu do szpitala. Mama strasznie to wszystko przeżywa. Do tego jeszcze musiała wrócić do Holmes Chapel, bo Robin się rozchorował. Jakby tego było mało.
-Same nieszczęścia.- Westchnęłam i wstałam z krzesła.- Zostaniesz tutaj? Nika zaraz przyjedzie.
-Jestem!- O wilku mowa.- Hej, kochanie! Wstałeś już?
-Nie.- Odpowiedziałyśmy jednocześnie w imieniu Niallera.
-Przyniosłam ci jakieś książki, to zaraz ci poczytam.- Otworzyłam szeroko oczy na widok kilku opasłych tomiszcz, które przytargała. Jezu, Nika, kto cię podmienił?- Po pracy zajrzałam do Jake'a, proces tych... nie powiem, czyj, zacznie się w poniedziałek, trzeciego września. Tamte dziewczyny zdecydowały się zeznawać, więc Monika nie będzie do tego zmuszana, chociaż mogą ją wezwać do dodatkowych pytań, ale o tym nas poinformują. Mówiła coś jeszcze?
-Nic.- Gemma pokręciła głową.- Nic, o czym byśmy nie wiedzieli.
-Kiepsko. A mówiła, jak się czuje, czy coś?
-Też nie. Myślę, że łatwiej jej się będzie otworzyć w domu. Harry w przyszłym tygodniu wyjdzie ze szpitala, a ona z nim. Może wtedy pozwoli zadzwonić do tego psychiatry. O, czekajcie.- Wyjęłam z kieszeni telefon.- Halo?
-Cześć. Jestem już pod szpitalem, jak prosiłaś.
-Okej, już lecę.- Rozłączyłam się i odwróciłam do dziewczyn.- Liam po mnie przyjechał. Idę, muszę wyciągnąć nogi.
-Ja tu jeszcze zostanę.- Gemma posłała mi uśmiech i zaczęła gadać z Niką o jakimś kremie nawilżającym.
Zjechałam windą na parter i wychyliłam się zza zakrętu. Uff, czysto. Żadnych fanek przed szpitalem. Przemknęłam koło rejestracji i wyszłam na dwór. Po fali chłodnych wiatrów i ulewnego deszczu, w Londyn znów uderzyło gorące powietrze. No, hello, zaraz wrzesień, a pogoda jak w środku lipca. Mam dość tych anomalii.
-Skradasz się jak Bond.- Zażartował Liam, kiedy wreszcie wsiadłam do samochodu.
-Dziwisz się?- Odetchnęłam z ulgą, gdy poczułam klimatyzację. Położyłam rękę na brzuchu.- Takie rzeczy są beznadziejne, jak się jest w ciąży.
-Jak się czujesz?- Zapytał, manewrując po parkingu. Szło mu zdecydowanie lepiej, odkąd zdjęli mu gips. Przynajmniej ja czułam się bezpieczniej.
-W porządku.- Wzruszyłam ramionami.- Ale kostki zaczynają mi puchnąc jak dużo chodzę. Chyba serio powinnam więcej leżeć.
-Paul dzwonił.- Oznajmił Liam po dłuższej chwili.- Pytał, czy moglibyśmy pojawić się jutro na pokazie Prady.
-Co?- Spojrzałam na niego zdumiona.- Ja i ty?
-Tak. W ramach dodawania otuchy fanom.- Wyjaśnił sarkastycznie.
-Czy Paul jeszcze nie zajarzył, że jestem w ciąży? Ja rozumiem, to nie jest dziewiąty miesiąc, ale jednak coś już widać.- Zakpiłam, delikatnie przesuwając ręką po wypukłym brzuchu. Okej, może gdyby... nie stało się to, co się stało, to brzuch byłby większy, ale bez przesady. Temat Patricka wciąż bolał jak cholera.
-Mieliśmy te wejściówki załatwione już pół roku temu i nie da się odwołać. Na dodatek nikt nie może przyjść zamiast nas.
-Mam już dość tej roli zbawicielki wszechświata, wiesz?- Zdenerwowałam się.- Nie można napisać tweeta typu "hej, wszystko okej, żyjemy, będzie dobrze, kochamy was"? Nie, oczywiście, my musimy się pchać na jakąś galę, żeby przed kamerami zdać relację z naszego życia i udawać, że wszystko jest super.
-Mnie też się ten pomysł nie podoba.
-No i świetnie. Nie idźmy.
-Ale po tym mogą wreszcie dać nam spokój...- I tu miał rację. Liam jeden, Natalia zero. Pomyślałam chwilkę.
-Okej, pójdę. Mogę nawet udawać, że do siebie wróciliśmy. Ale jeśli coś się stanie mnie lub małej, to ty będziesz za wszystko odpowiadał.
-Nie chcę cię do niczego zmuszać.- Złapał mnie za rękę, ale zaraz ją zabrałam.
-To moja decyzja. Możemy jechać.- Odwróciłam się do okna i z wielkim zainteresowaniem zaczęłam oglądać mijane budynki. W głębi duszy byłam wściekła. Ale jeśli cokolwiek jutro pójdzie nie tak, to całą tę złość wyładuję na nim.
Nagle moją uwagę zwróciła lecąca w radiu piosenka. "Jealous". Wystarczyło kilka słów, żebym ją znienawidziła.
-I'm jealous of the rain
That falls upon your skin
It's closer than my hands have been
I'm jealous of the rain
I'm jealous of the wind
That ripples through your clothes
It's closer than your shadow
Oh, I'm jealous of the wind, cause

I wished you the best of
All this world could give
And I told you when you left me
There's nothing to forgive
But I always thought you'd come back, tell me all you found was
Heartbreak and misery
It's hard for me to say, I'm jealous of the way
You're happy without me

(Jestem zazdrosny o deszcz 
Który pada na twoją skórę 
Jest bliżej niż moje ręce były kiedykolwiek
Jestem zazdrosny o deszcz 
Jestem zazdrosny o wiatr 
Który przewiewa twoje ubranie 
Jest bliżej niż twój cień 
Och, jestem zazdrosny o wiatr, ponieważ 
 
Życzyłem ci wszystkiego co tylko najlepsze
na tym świecie 
I powiedziałem ci, kiedy mnie opuściłaś
Że nie ma czego wybaczać 
Ale zawsze myślałem, że wrócisz, powiesz mi, iż wszystko, co znalazłaś to 
Złamane serce i nieszczęście 
Trudno mi przyznać, że jestem zazdrosny 
o twoje szczęście beze mnie)



-Wyłącz to.- Powiedziałam ostro i wierzchem dłoni otarłam spływającą łzę. Nie potrafiłam słuchać jakiejkolwiek piosenki, która przypominałaby mi o czyimś odejściu. Zaraz miałam przed oczami Patricka.
Dojechaliśmy w zupełnej ciszy do domu. Szybko wysiadłam z samochodu, ale w połowie drogi do drzwi zatrzymałam się raptownie. Z domu wypadła Eleanor i zaczęła ciągnąć mnie do samochodu.
-Jedziemy, szybko! Dzwoniła Nika, Niall się obudził!!!
-O matko!- Zawróciłam pędem i zaczęłam popędzać Liama.- Liam, wsiadaj z powrotem, Niall się obudził!
-Ale trafił czasowo, masz genialny prezent na urodziny, Liam!- Krzyknęła uradowana Els.- Dzwonię do Louisa. Zayn i Perrie zaraz się zbiorą i też jadą z Shanem.
A ja siedziałam jak wmurowana. Zapomniałam. Zapomniałam, że Liam ma jutro urodziny.




_____________________________________
TO już przesada totalna, ale... dobra, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, pojechałam po bandzie i tyle. Chyba wykasuję ten rozdział i napiszę od nowa. Albo nie, niech zostanie. Będę wiedziała, jak NIE pisać.

Kolejny rozdział podejrzewam, że koło 12 października. Powinnam się wyrobić.

Dziękuję wam za wszystko i lecę się dalej uczyć. Rzygam już tą anatomią i chyba ten rozdział to efekt uboczny przedawkowania Bochenka. Nie mam już na to siły, jestem gotowa wkuć jakikolwiek podręcznik, byle nie anatomię. Co za dużo to niezdrowo -.-

Pozdrawiam i przepraszam za ten dziwny twór zwany rozdziałem dwudziestym pierwszym <3
Roxanne xD

środa, 16 września 2015

(Nie)wielkie ogłoszenie

Hej...
Wiem, że nie lubicie takich notek, ale muszę ją dodać, bo nie chcę was trzymać bez żadnej wiadomości.
Rozdział nie pojawi się w piątek, tak jak obiecałam wcześniej. Przesuwam datę na 26 września.

Czemu tak długo?
Cóż, walka z anatomią nie była zbyt wyrównana i poległam na poprawce. Kolejną piszę w poniedziałek, a to oznacza kucie 24/7, żeby wreszcie pozbyć się tego cholernego problemu. Naprawdę nie chcę płacić za komisyjny i zdawać ustnie przed profesorem albo w ostateczności męczyć się z anatomią jeszcze przez rok.

Proszę was, trzymajcie kciuki, pomódlcie się za mnie, naprawdę potrzebuję teraz waszego wsparcia. Wczoraj miałam mega deprechę, nie byłam w stanie nic zrobić, bo od razu chciało mi się płakać, jak przyjechałam do domu i przytuliłam się do babci, to też od razu przemoczyłam jej sweter, więc no... Jak na mnie, byłam w totalnej rozsypce, ale teraz już wróciłam do siebie, zmobilizowałam się i uczę się dalej.

Przepraszam za tę całą zwłokę, ale nie mogę tego zaniedbać. Studia są ważniejsze niż wszystko inne (chociaż pisanie jest zaraz po nich!) i zrobię wszystko, żeby dostać się na drugi rok.

Pozdrawiam i wracam do czytania Bochenka
Roxanne xD

poniedziałek, 7 września 2015

Część II: Rozdział 20

Historia lubi się powtarzać, prawda? A historia mojego życia to jedna wielka groteska na miarę utworów Mrożka. Poważnie. To zaczyna przypominać błędne koło.
Kiedy byłam chora i chciałam powiedzieć wszystkim, co mi jest, nie potrafiłam. Bałam się ich reakcji, tego współczucia, litości, cierpienia... I w końcu, kiedy zakochałam się w Liamie i zdobyłam przyjaciół, którym gotowa byłam powierzyć mój sekret, to nie mogłam tego zrobić na spokojnie i wprost, o nie! Ja to musiałam wykrzyczeć w najmniej oczekiwanym momencie.
A teraz, kiedy własnie miałam oznajmić mojemu zdradliwemu ukochanemu, że jestem z nim w ciąży i będą bliźnięta, to nagle cały wszechświat stwierdził, że to byłoby zbyt nudne i postawił na mojej drodze jakieś drzewo, o które rozbił się samochód, Monikę, która odnalazła się nie wcześniej i nie później, tylko właśnie w tej sekundzie i oczywiście moje plany legły w gruzach. No bo po co mówić Liamowi o dzieciach w taki pospolity sposób? Lepiej, żebym trafiła na izbę przyjęć, a stamtąd na oddział ginekologiczno-położniczy. 
I koniec końców, za każdym razem w podobnej sytuacji ląduję w szpitalu. A wszystkie łzawe rozmowy, które powinny odbyć się w domu, restauracji, parku czy choćby przez telefon, toczą się przy szpitalnym łóżku, wśród zapachów środków odkażających, z pikaniem EKG i skapywaniem kroplówki w tle.
Pamiętacie piosenkę OneRepublic "All The Right Moves"They've got all the right moves in the all the right faces... No właśnie. Ja tak nie mam. Żadnego prawidłowego ruchu na tej szachownicy zwanej życiem. Wszyscy po kolei załatwiają mnie jakimś matem, a ja nie mogę wykonać zwykłego przesunięcia królowej o jedno pole, żeby się bronić. A na pewno nie w przełomowych momentach życia.

Ocknęłam się na jakimś twardym, płaskim jak deska łóżku. Podniosłam rękę do czoła, licząc, że jakoś uspokoję to dzikie pulsowanie w głębi czaszki. Walnęłam się w głowę przy upadku? Czy ja w ogóle upadłam? Przeniosłam rękę na brzuch i delikatnie nacisnęłam w miejscu, w którym mnie wcześniej bolało. Nie czułam nic. To... to dobrze czy źle?
-Obudziłaś się!- Usłyszałam głos Liama. Zaraz jego twarz pojawiła się w moim polu widzenia.- Boże, nareszcie!- Przełknęłam ślinę, żeby zwilżyć trochę suche gardło.
-Ile spałam?- Wychrypiałam. O rany, potrzebuję wody. Albo soku pomarańczowego. A najlepiej multiwitamina. Tylko z marchewką. I może imbirem?
-Ponad pół godziny. Podali ci kroplówkę z czymś przeciwbólowym. Zadzwoniłem po Andie, powiedziała, że pójdzie po jakąś Sheilę i powinny zaraz być.
-Aha.- Coś mi przeszkadzało na lewej dłoni. Uniosłam ją do góry. Okej, to wenflon. Logiczne, jakoś musieli mi podać kroplówkę.
-Lepiej się czujesz?
-Tak...- Odchrząknęłam.- Ale będzie lepiej, jeśli mnie zbadają.
-Wiem.
Wie co? Ach, no przecież. Już miałam go spytać, od jakiego czasu domyślał się, że jestem w ciąży, ale do sali weszła Sheila.
-Czemu ty jesteś taka uparta? Jezu, normalnie żałuję, że nie jesteś moją córką, bo bym cię zlała w tyłek. Andie, przyprowadź USG.
-Już jedzie, pielęgniarka poszła.- Andie stanęła koło łóżka.- Wspominałam ci, jak wielką idiotką jesteś?
-Milion razy.- Mruknęłam.
-Zaraz sprawdzimy, czy wszystko jest okej... O, dzięki serdeczne.- Sheila przejęła aparat od jakiejś pielęgniarki.- Wyjdźcie, muszę ją zbadać.
-Nie.- Zaprotestowałam, nie spuszczając wzroku z Liama.- Niech zostaną.
-Ja i tak muszę wracać na oddział, sorry. Gratulacje, Liam.- Andie opuściła pomieszczenie, zostawiając nas we trójkę.
-Rozumiem, że wreszcie mam na badaniu rodzinę w komplecie?- Liam skinął głową. Nie byłam w stanie odczytać z jego twarzy, jak bardzo jest na mnie wściekły. Ewentualnie rozczarowany. Zawiedziony. Tylko takie opcje przychodziły mi do głowy.- Dasz radę podwinąć bluzkę?
-Chyba...- Chwyciłam za jej koniec, ale zakrętka na wenflonie zaczepiła o jakąś nitkę. Szarpnęłam, ale jedyne, co uzyskałam, to ból w ręce. Szkoda wielka, że nie wyrwałam sobie wkłucia, naprawdę.
-Poczekaj.- Liam usiadł na brzegu łóżka i delikatnie odplątał wenflon z mojej koszulki, a następnie przesunął ją w górę. Zagryzłam wargi, kiedy palcami dotknął mojej skóry. Z jednej strony tęskniłam za tym, a z drugiej nie powinien był tego robić. Nie teraz, jeszcze nawet nic sobie nie wyjaśniliśmy. Oparł zagipsowaną rękę o kołdrę i wpatrzył się w ekran, który na razie pozostawał czarny. Wzdrygnęłam się, kiedy lodowata głowica sondy dotknęła mojego brzucha.
-Okej, tu jest...- Sheila przesunęła sondą milimetr dalej. Poczułam, jak Liam bezwiednie łapie mnie za rękę, wpatrując się jak zahipnotyzowany w szary kształt na ekranie.- Właśnie kopnęło. Czułaś coś?
-Nie.- Pokręciłam głową z rosnącym uśmiechem. Wow. Mój maluch kopie.- A drugi?
-Chwilka.- Zignorowałam pełne osłupienia i niedowierzania spojrzenie Liama. Nie odzywał się, ale już się domyślałam, jak wielka lawina pytań na mnie runie, gdy zostaniemy sami. Niespodzianka, zamiast jednego są dwa!- Emm... Jest. Ale ono się nie rusza. A przynajmniej nie w tej chwili.
-Coś nie tak?- Zaniepokoił mnie zmieniony głos Sheili. Uniosłam głowę lekko w górę, ale poczułam się jak na karuzeli i musiałam znowu się położyć.
-Dziwne.- Lekarka nie reagowała na moje zdenerwowanie, tylko uważnie śledziła obraz na ekranie.- Poczekajcie.- Kliknęła coś i po chwili usłyszeliśmy w sali bicie serca. Tylko jednego.
-Czemu nie słychać drugiego?- Spytałam, coraz bardziej przerażona. 
-Nie wiem. Daj mi chwilkę.
-Jeżeli jest dwoje dzieci, to powinno się chyba słyszeć dwa serca, prawda?- Liam postanowił się włączyć do dyskusji.
-Sheila, co się dzieje?!- Kobieta przez chwilę milczała, ciągle śledząc zmiany na ekranie. Wreszcie wydrukowała kilka zdjęć i na ich odwrocie coś napisała.- Sheila!
-Wydaje mi się, że jedno dziecko nie żyje. 

~~*~~

Nie chcecie wiedzieć, jak czuje się matka, która straciła dziecko. Ta straszliwa pustka, której niczym nie da się wypełnić, to wszechogarniające uczucie samotności, ta panika, że zostałaś całkiem sama... I wiem, że byłyby matki, które uznałyby mnie za szczęściarę, bo zostało mi drugie dziecko... Ale teraz... Nie potrafiłam zrobić nic, tylko płakać.
Robiłam to bezwiednie. Nawet nie czułam tych spływających po policzkach łez. Przebrano mnie do szybkiego zabiegu, znieczulono miejscowo, zabrano mi moje dziecko i zostawiono mnie na sali pooperacyjnej samą. Słyszałam na sali operacyjnej ich rozmowy, dźwięk narzędzi na metalowych tackach, czułam delikatne mrowienie, kiedy rozcinali mi skórę i wyjmowali ostrożnie jeden płód, żeby nie uszkodzić drugiego. A potem przewieźli na oddział. I już, po sprawie. Kłopot z głowy, zajmijmy się innymi. Czułam się jak przedmiot, który trzeba było na szybko naprawić. Bezdusznie, bez śladu współczucia. A przynajmniej ja to tak odbierałam.
-Nika będzie tu niedługo...- Liam wszedł na salę, chowając telefon do kieszeni. Usiadł na krześle na wprost mnie i schował twarz w dłoniach.- Na razie siedzi u Moniki, nie może jej od siebie odkleić.- Nie zareagowałam. Nie potrafiłam.
-Pielęgniarka powiedziała mi, że to był chłopiec. Udało się to już rozpoznać.- Dodał łamiącym się głosem. Zacisnęłam powieki, żeby powstrzymać kolejną falę płaczu.
-Przepraszam...- Wyszeptałam.- To moja wina, ja go zabiłam.
-Nattie, co ty mówisz?- Podniósł głowę.- Nie zabiłaś go.
-Zabiłam.- Powtórzyłam głucho.- Gdybym słuchała się Sheili, gdybym poszła na zwolnienie, on by żył. A teraz... To moja wina.- Wyszlochałam, opierając twarz bokiem o poduszkę. Poczułam, jak jego dłoń delikatnie przesuwa się po moim policzku.
-Nattie, nie możesz się obwiniać... Wiem, że jest ci ciężko, ale musisz mieć siłę dla niej.
-Niej?- Zerknęłam na niego spod opuchniętych powiek.- Powiedzieli ci, że to dziewczynka?
-Tak.- Skinął głową.- Będziemy mieli córkę.
-A ona nie będzie miała brata.
-Natalia...
-Nie. Proszę cię, nie pocieszaj mnie. Ja sobie poradzę, tylko nic nie mów.
Umilkł posłusznie, a ja znowu zamknęłam oczy i przesunęłam ręką po brzuchu. Wzdrygnęłam się, kiedy trąciłam szew na miejscu zabiegu. Czułam, że brzuch jest znów mniejszy. Zabrali mi go. Mój synek nie żyje. Nie wiedziałam już, co mnie bolało bardziej, rana po szybkim zabiegu, czy złamane serce.
-Powinnam była ci powiedzieć wcześniej.- Wyszeptałam, przełykając łzy. Słyszałam, jak Liam poprawia się na krześle.
-Powinnaś.- Odparł głucho. Auć.
-Przepraszam.- Chwila ciszy, przerywana moim chlipaniem i odgłosami maszyn monitorujących moje funkcje życiowe.
-To jest takie dziwne, kiedy dowiadujesz się, że będziesz miał dzieci, a za dosłownie sekundę okazuje się, że jedno z nich jest martwe.- Powiedział, pociągając nosem.- Ale ja też jestem bez winy, bo powinienem być przy tobie od początku do końca. I nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
-To prawda.- I znów cisza.
-Jak chciałaś go nazwać?
-Co?- Nie zrozumiałam pytania.
-Wymyśliłaś dla niego jakieś imię?- Zmienił pytanie tak, żeby dotarł do mnie jego sens.
-Nie. To znaczy Niall wymyślił. Stwierdził, że skoro dowiedział się jako pierwszy wujek, to wybiera imię dla chłopca. Nika miała wybrać dla dziewczynki.
-Czyli jakie?
-Patrick. Jak patron Irlandii.
-A dziewczynka?
-Nika jeszcze mi nie powiedziała.- Wzięłam z kołdry mokrą chusteczkę, znalazłam jakiś czysty, względnie suchy milimetr kwadratowy i wytarłam nos. Na policzki już nie starczyło.
-Chcesz zorganizować pogrzeb?
-Przecież on się nawet nie urodził!- Zacisnęłam zęby, żeby nie rozryczeć się jeszcze mocniej.
-Organizują coś takiego dla... nienarodzonych dzieci. Tak słyszałem. Chcesz?- Przez chwilę mocno się nad tym zastanawiałam.
-Tak, chcę.- Nagle coś sobie przypomniałam.- Ale... to trzeba zrobić szybko... ja nie zdążę wyjść ze szpitala...- Załamał mi się głos i już całkiem ochrypłam. Ścisnęłam rękę Liama w ogromnym poczuciu żalu i krzywdy, nie zwracając uwagi na to, że chyba właśnie połamałam mu wszystkie palce i ten kawałek gipsu, z którym stykała się moja dłoń.
-O tym nie pomyślałem.- Westchnął ciężko i zakrył drugą ręką oczy. Spod palców spłynęły mu kolejne łzy. Znów zapadła cisza, przerywana tylko naszym płaczem.
Ta przeklęta cisza, która nas całkiem dobijała. Niby byliśmy obok siebie, z naszym dzieckiem tuż obok, niby trzymaliśmy się za ręce, próbując pogodzić się ze stratą naszego synka, ale nie umieliśmy porozmawiać tak, jak to wcześniej planowaliśmy.
Czy będziemy kiedyś w stanie wyjaśnić sobie wszystko szczerze i bez żadnych wykrętów?
Pogadać tak zwyczajnie, od serca, tak jak robiliśmy to jeszcze na początku tego roku?

~~*~~

-Jesteś pewna, że dasz sobie radę?- Zapytała Perrie, asekurując mnie jedną ręką.
-Pezz, na pewno.- Wymamrotałam, trzymając się za brzuch. Rana już nie bolała, ale kładąc rękę nad moją córeczką, czułam, jakbym ją choć odrobinkę chroniła.
Zdecydowanie gorzej się czułam tam w środku. W duszy, głowie i ogólnie psychice. Moje poczucie winy urosło do rozmiarów Mount Everestu, nie potrafiłam się uśmiechnąć i na wszystko reagowałam jakbym miała wściekliznę. Znajomi zaczęli mi schodzić z drogi, tylko najbliżsi przyjaciele potrafili ze mną wytrzymać i za wszelką cenę starali się mi pomóc. A dajcie mi spokój.
-Nie jesteś jeszcze w pełni sił.
-A ty nie jesteś Liamem, który nie pozwala mi nawet ziewnąć, bo to napina tłocznię brzuszną.- Warknęłam.- Czuję się dobrze, a jeśli będę musiała przeleżeć w tym łóżku jeszcze jeden tydzień, to do reszty zwariuję.
-Els jest u Moniki i Harry'ego.- Zrezygnowana Perrie postanowiła zmienić temat.- Monia nie odstępuje jego łóżka na krok.
-Wiem... Swoją drogą, to jest dla mnie nie do wyobrażenia, jak można było ją tak potraktować.
-Najgorsze jest to, że wciąż nie znamy całej historii. Tylko to, co wyszperał Jake.
-Tylko Monika może nam to powiedzieć.
-Podobno dziś miała mieć badania ginekologiczne. Wiesz... Czy nie...
-Wiem.- Wolałam, żeby nie kończyła. I tak wszyscy się domyślaliśmy, co oni jej robili.
-O, czekaj, to Zayn.- Perrie wyjęła dzwoniący telefon.- Halo? No, hej... Eee, tak. Kubeczek jest na podkładce, umyty i wyparzony. Nie, daj mu soczku. Tak, tego. I może spróbuj położyć go wcześniej spać, wczoraj szalał do północy... Wiem. Poradzisz sobie, jestem tego pewna. U Nattie. Tak. Rodzice pojechali? A twoi? Aha, tylko Maura... I Anne? No, jasne. Przecież wiem, muszą pracować, tak tylko pytałam. Tak. Wiem, kończą się. Kupię, jak będę wracać. Pampersy też? No dobra. Ale spróbujemy może większe. Okej, zajadę do Bootsa. Dobrze. Ja ciebie też kocham. Przytul go ode mnie. Pa!- Rozłączyła się z szerokim uśmiechem.- Zayn cię każe uściskać, ale to może dopiero jak usiądziesz.
-Dobry pomysł.- Jeszcze kilka kroków do windy i potem kilka do sali Nialla. Przesunęłam wieszak z kroplówką o kolejny metr, kiedy na mojej drodze pojawiła się pielęgniarka.
-No, dobrze, że pani już wstaje, tylko niech pani pamięta, na początek ostrożnie. Później, jak pani wróci, to proszę się zgłosić do nas na USG, okej? Trzeba zrobić powtórkę.
-Dobrze.- Przytaknęłam.
-I niech pani na długo nie opuszcza oddziału.
-Maksimum godzinka, obiecuję, że przyprowadzę ją z powrotem.- Uśmiechnęła się Perrie. Kobieta wyglądała na średnio przekonaną, ale w końcu nas przepuściła. Wczłapałam do windy i z głębokim westchnieniem oparłam się o ścianę.
-Jesteś pewna, że cię nie boli?- Jezus, Pezz, jeszcze jedno pytanie w tym stylu, a chyba cię zamorduję.
-Jest w porządku, to tylko zmęczenie. Nie wyobrażasz sobie, jak beznadziejnie jest chodzić po tygodniu leżenia.
-No, przed tobą jeszcze ładnych pięć miesięcy leżenia.
-Taa.- Wywróciłam oczami. Już się nie mogę doczekać.
Wreszcie wyszłyśmy z windy i wolnym krokiem, cały czas z asystą wieszaczka, poszłyśmy na chirurgię.
-O matko, pani doktor!- Podbiegła do mnie jedna z pielęgniarek, Gina.- Słyszałyśmy, co się stało! Jak się pani czuje?
-Wieści szybko się rozchodzą.- Uśmiechnęłam się krzywo.- Jest w porządku. Idę odwiedzić moich ulubionych pacjentów.
-Horan, tak? Leży na dziewiątce, przenieśliśmy go parę dni temu z OIOM-u.
-Dzięki.- Chcąc, nie chcąc, oparłam się na ramieniu Perrie i jakoś doszłam do właściwej sali. Uchyliłam drzwi, żeby zajrzeć, ale oczywiście musiałam narobić hałasu, waląc wieszakiem o framugę.
-Jesteście już!- Nika zerwała się z krzesła.- Siadaj tutaj, nie będziesz tak stała jak kołek, musisz odpoczywać. Mama Nialla będzie niedługo. Podają mu jakieś dziwaczne mleko w kroplówce i ostatnio gorączkował. Jak się czujesz?
-Więcej informacji na raz się nie dało?- Parsknęła śmiechem Perrie.
-Nie. Wiesz, że to ja, ten typ tak ma. To co, zdiagnozujesz, co z nim jeszcze nie tak, że się nie budzi?
-Pokaż mi jego kartę.- Poprosiłam i po chwili wczytałam się w zapiski lekarzy.- Nie obudzi się, bo cały czas go usypiamy.
-Ale mieliście już go wybudzać!- Zapał Niki ostygł tak szybko jak gorący wosk.- Coś jest nie tak?
-Może to przez tę gorączkę... Dawali mu Paracetamol, a i tak temperatura się utrzymywała. Łatwiej im walczyć z infekcją, kiedy pacjent jest w takim stanie.
-To nie jest zwyczajny pacjent, to jest Niall!- Niewiele brakowało, żeby Dominika wybuchła.
-Tym bardziej nie powinniśmy go męczyć!- Również uniosłam głos.- Nie jestem lekarzem prowadzącym, już nie, więc się mnie łaskawie nie czepiaj! Zachowujesz się, jakby wszyscy mieli ci się podporządkować!
-I kto to mówi!- Rozjuszona Nika już szykowała się do bitwy na argumenty.
-Przestańcie obie, w tej chwili!- Perrie stanęła między nami z wściekłą miną.- Zachowujecie się jak dzieci, gorzej niż Shane, kiedy ma chandrę! Nika, wiem, że się denerwujesz, ale nie musisz się awanturować o każde gówno, bo jesteśmy w najlepszym szpitalu w Londynie i lekarze chcą raczej uzdrowić Nialla, a nie go dobić. A ty, Nattie, przepraszam, że to mówię, ale musisz się pogodzić z tym, co się stało i przestać się wyżywać na innych. Nie jesteś jedyną osobą, która straciła dziecko i masz szczęście, że drugie jest zdrowe. Żyj też dla niej, a nie tylko dla Patricka.
Zmrużyłam oczy i zacisnęłam usta. Wolałam się nie odzywać, bo mogłabym powiedzieć o kilka słów za dużo. To nie Perrie nie mogła zrobić najprostszych rzeczy, bo wszystko leciało jej z rąk. Nie mogłam czytać, wejść w internet, nawet słuchać muzyki, a kiedy zasnęłam, śniło mi się zakrwawione, mordowane dziecko. Nie potrafiłam zapomnieć i skupić się na małej. Wiedziałam, że powinnam teraz przestać się denerwować i w końcu zacząć ją chronić, ale nie potrafiłam. Coraz częściej myślałam, że nie nadaję się na matkę. I te myśli były najgorsze.
-Dobra. Już nic nie mówię.- Nika przysiadła na brzegu sąsiedniego łóżka.- Ale mam dość. Chciałabym, że wreszcie się odezwał... A co, jeśli będzie jak w tych idiotycznych filmach i okaże się, że stracił pamięć?
-Nika, odstaw kawę.- Poradziła jej Perrie.- Z przemęczenia już majaczysz...
-Dzień doberek wszystkim, widział ktoś moją żonę?- Do sali wpadł uśmiechnięty Louis.- O, mamuśka! Cześć, Nattie, właśnie się do ciebie wybierałem, a ktoś podkradł cię z sali. Jak tam?- Uściskał mnie mocno.
-Dusisz, Tommo.- Wystękałam, uwalniając się z objęć chłopaka. Momentalnie odskoczył.
-O Jezu, nie uszkodziłem jej?!
-Nie, ale prawie uszkodziłeś mnie.
-No, ale żyjesz.- Odetchnął z ulgą.- Czyli jest dobrze. Siema, Nialler! Wstawaj z tego wyra, stary! Słoneczko świeci, ptaszki śpiewają, a fanki urządzają pikietę pod szpitalem! Musisz to zobaczyć!- Rozwrzeszczał się nad uchem leżącego.- Kurde, nic nie działa.- Udał zawód. Widziałam, że tym swoim głupawym nastrojem próbuje zamaskować, jak bardzo się martwi. Nie dalej jak wczoraj, idąc do toalety, złapałam go na korytarzu, łkającego w rękaw El. Duże dziecko, które w rzeczywistości jest bardziej dorosłe niż większość społeczeństwa.
-Jak będziesz się tak wydzierał, to nic nie pomoże.- Mruknęła Nika.
-Chyba że Niall nie wytrzyma i wstanie, żeby go walnąć w łeb.- Parsknęła śmiechem Pezz.- Przydałaby się jeszcze jakaś piosenka na obudzenie.
-O, wiem nawet która.- Louis wyciągnął telefon.- Tutaj gdzieś miałem... Niall mi ją zgrał parę tygodni temu, mówił, że to jedna z jego ulubionych.
-Jaka?- Zapytałam z udaną ciekawością. Tak naprawdę średnio mnie to obchodziło.
-"Fight Song". Znasz ją.- Puścił kawałek.- No, dalej, Nattie, śpiewaj. Każdy wie, że tego potrzebujesz, tylko udajesz, że nie.- Świdrował mnie przenikliwym spojrzeniem.
-Nie będę śpiewać. Jakoś wyobraź sobie, że nie mam nastroju.- Wywróciłam oczami. Już z tego wszystkiego niemal zapomniałam, jak się śpiewa.
-Nie kręć. Masz mi w tej chwili zaśpiewać i choć na chwilę się uśmiechnąć. Wiem, że jest ci ciężko, ale jak tego nie zrobisz, to włączę alarm przeciwpożarowy i zaczną ewakuować cały szpital, żeby cię rozruszać.
-Na głowę upadłeś? Oszalałeś do reszty.- Warknęłam, łapiąc na wieszak z kroplówką. Musiałam mieć pod ręką coś, żeby go ogłuszyć, gdyby serio pobiegł do przycisku alarmowego.
-A jakie masz usprawiedliwienie, żeby nie zaśpiewać i nie wyleźć z tego dołka?- Otworzyłam usta, żeby wymienić mu tysiąc powodów, ale jakoś żaden w tej chwili nie przyszedł mi do głowy.
-Ja... Ja... Już nie umiem.- Wyjąkałam, spuszczając głowę.
-A ja ci nie wierzę. Dawaj, razem ze mną. Wróć do życia, Nattie.- Włączył jeszcze raz piosenkę i zaczął w odpowiednim momencie nucić. Niechętnie się do niego przyłączyłam, ale po refrenie przestałam. Naprawdę nie mogłam. Śpiewanie mnie autentycznie bolało.
-Like a small boat
On the ocean
Sending big waves
Into motion
Like how a single word
Can make a heart open
I might only have one match
but I can make an explosion

And all those things I didn't say
Wrecking balls inside my brain
I will scream them loud tonight
Can you hear my voice this time

This is my fight song
Take back my life song
Prove I'm alright song
My power's turned on
Starting right now I'll be strong
I'll play my fight song
And I don't really care if nobody else believes
Cause I've still got a lot of fight left in me

(Jak mała łódka
Na oceanie
Wytwarzająca wielkie fale
Tak jak pojedyncze słowo
Może otworzyć serce
Mogę mieć tylko jedną zapałkę
Ale umiem za jej pomocą wywołać wybuch

I te wszystkie rzeczy, których nie wypowiedziałam
Niszczące kule w mojej głowie
Wykrzyczę je głośno dzisiejszej nocy
Czy tym razem słyszysz mój głos?

To moja piosenka walki
Piosenka, za pomocą której odbieram z powrotem moje życie
Piosenka udowadniająca, że wszystko jest w porządku
Uruchomiłam moją siłę
Zaczynam właśnie teraz, będę silna
Zagram moją piosenkę walki
I tak naprawdę nie obchodzi mnie, czy ktoś inny mi uwierzy
Bo nadal mam w sobie wiele siły do walki)


-I co? Czemu przestałaś? Tak było ciężko? Masz te siły do walki?- Zapytał, kiedy wokalistka skończyła śpiewać. Przez chwilę siedziałam cicho, aż w końcu powoli wstałam, opierając się o wieszak.
-Było ciężko, Lou. Ja nie mam siły do niczego.- Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.- Idę do Harry'ego.
-Pójdę z tobą.- Westchnął mocno i otworzył mi drzwi.- Zajrzę tu jeszcze i cię zmienię, Nika.
-Okej.- Dziewczyna zajęła moje miejsce i oparła czoło na dłoni. Perrie stanęła obok okna, przyglądając się tłumom pod szpitalem. Swoją drogą, to się nazywa wytrwałość. Byliśmy tu już tydzień, a liczba koczowników pod budynkiem wcale nie malała, wręcz przeciwnie. A wozów transmisyjnych i paparazzi przybywało w postępie geometrycznym. Obłęd.
Wolnym krokiem wyszliśmy z chirurgii i przeszliśmy przez hol na drugie skrzydło szpitala. Ortopedia i chirurgia na szczęście były na tym samym poziomie budynku.
-Natalia, nie pomożemy ci, jeśli ty sama tego nie będziesz chciała.- Odezwał się przyciszonym głosem Louis.
-No właśnie. Może ja wcale tego nie chcę?- Wyszeptałam, żeby mijający nas ludzie tego nie usłyszeli.
-I chcesz żyć cały czas z poczuciem straty i pustki? Musisz się z tym pogodzić, Nattie. Tak widocznie miało być...
-Nie, tak nie miało być! To wszystko moja wina! Gdybym zachowywała się jak każda normalna kobieta w ciąży, to by tego nie było!
-O Jezu, nie możesz się o to ciągle obwiniać.
-Właśnie, że mogę.- Ucięłam tę bezsensowną dyskusję i wczłapałam do sali Stylesa.
-Cześć, Hazz.- Louis oczywiście musiał wbić do pokoju z pozytywnym powitaniem.
-Hej.- Uśmiechnął się Harry. Był w zdecydowanie lepszym stanie niż tydzień temu. I chyba wiedziałam, czemu. Jego lekarstwo leżało na łóżku obok i mocno spało.
Monika nie chciała odstąpić Harry'ego na krok. Zmusiła lekarzy, żeby pozwolili jej nocować w jego pokoju, non stop patrzyła pielęgniarkom na ręce, kiedy coś przy nim robiły i nie pozwoliła się nikomu dotknąć. Z tym że to ostatnie... Ciągle nam nie powiedziała, co tak naprawdę się zdarzyło w Peterborough. Ciężko było zmusić ją do powiedzenia czegokolwiek. Całkowicie się zamknęła w sobie, na obecność kogoś obcego reagowała zdenerwowaniem i dreszczami, a dopiero na nasz widok trochę się uspokajała. Jedynie Harry miał na nią zbawienny wpływ. Przy nim potrafiła się nawet czasem uśmiechnąć.
-Jak żyjesz?- Usiadłam obok z westchnieniem ulgi. Nie, jednak muszę jeszcze się wyleżeć.
-Super!- Wyszczerzył się. Trochę to kontrastowało z nogą na wyciągu, bandażem na czole i kroplówkami, ale okej.- Jest coraz lepiej, serio.
-No, widzę. Odżyłeś.- Zerknęłam wymownie na Monikę. Harry spojrzał na nią z czułością i zmarszczył brwi.
-Nie chce mówić o tym, co ją spotkało, ale gadałem z lekarzem. Zbadali pozostałe dziewczyny i... Możemy mieć pewność, że ona też została zgwałcona i to nie raz. Do tego rany na ciele...- Dodał cicho.
-Jakie rany?- Otworzył szeroko oczy Louis.
-Ma cięcia na rękach i nogach. Nie jak zwykłe po żyletce, raczej po jakimś nożu z ząbkami lub skalpelu. Ginekologicznych badań jeszcze jej nie robili.- Westchnął. Tomlinson podszedł bliżej Moniki i delikatnie się nachylił nad jej ręką.
-O matko, faktycznie...- Nagle odskoczył gwałtownie. Monika usiadła sztywno wyprostowana na łóżku, z zaciśniętymi pięściami i szeroko otwartymi z przerażenia oczami.
-Proszę, nie...- Wyjęczała.- Nic nie będę mówić, ale tego nie rób! Nie będę uciekać!- Patrzyliśmy na nią w oszołomieniu, niepewni, co zrobić. Dopiero Harry się otrząsnął i wyciągnął rękę w jej stronę.
-Monika...- Powiedział łagodnie.- Skarbie, wszystko jest dobrze. Chodź do mnie.
-Proszę, nie! Nie będę uciekać, obiecuję!- One w ogóle nie wiedziała, co się wokół niej działo.- Nie rób mi krzywdy!- Krzyki przerodziły się w pełne rozpaczy szlochanie. Nie poznawałam jej. To wystraszone, spanikowane stworzenie na łóżku szpitalnym to nie mogła być moja przyjaciółka. Harry chyba wiedział, jak najlepiej ją uspokoić, bo zaczął śpiewać bardzo cicho "Last First Kiss".
-Girl, what would you do,
Would you wanna stay?
If I were to say…

I wanna be last, yeah,
Baby let me be your,
Let me be your last first kiss,
I wanna be first, yeah
Wanna be the first to take it all the way like this,
And if you only knew,
I wanna be last, yeah,
Baby let me be your last,
Your last first kiss

(Dziewczyno, co byś zrobiła
Czy chciałabyś zostać?
Jeśli powiedziałbym

Chcę być ostatnim, tak
Kochanie, pozwól mi być twoim
Pozwól mi być twoim ostatnim pierwszym pocałunkiem
Chcę być pierwszym, tak
Chcę być tym pierwszym, który poprowadzi to wszystko w taki sposób
I gdybyś ty tylko wiedziała
Chcę być ostatnim, tak
Kochanie, pozwól mi być twoim
Twoim ostatnim pierwszym pocałunkiem)



Monika powoli wracała do normalnego świata. Ucichł jej płacz, rozluźniła pięści, pochyliła głowę i ciężko dysząc, wpatrywała się w prześcieradło. Kiedy podniosła na nas zmęczony wzrok, myślałam, że sama się poryczę. Ostatnio powodów naprawdę nie brakowało.
-Znowu to zrobiłam?- Spytała, między kolejnymi pociągnięciami nosem. Ona nie była tego świadoma?!
-Nic się nie stało...- Odezwał się pozornie spokojnym głosem Louis.
-Przepraszam...- Jęknęła, schodząc z łóżka. Wsunęła się na materac obok Harry'ego i mocno przytuliła się do jego boku.- Nie panuję nad tym...
-Spokojnie.- Pocałował ją w czubek głowy.- Będzie dobrze.
-Nie będzie.- Pokręciła głową.- Ja tego nigdy nie zapomnę.
-Czego?- Nie mogłam się powstrzymać od pytania. Nie otrzymałam jednak odpowiedzi. Monika zacisnęła wargi i nie zamierzała nam powiedzieć ani słowa na temat prześladujących ją koszmarów.
-Mam tę herbatę dla ciebie, Harry.- Do sali weszła Eleanor.- A dla Moniki jest kisiel malinowy.- Postawiła dwa kubki na szafce nocnej.- Herbata z cukrem, wiem, że nie lubisz, ale siostra powiedziała, że musisz taką wypić.
-Okej.- Skinął głową.
-A ty, Nattie, masz już wracać na salę. Siostra oddziałowa już cię szuka.
-Niech to szlag.- Zaklęłam pod nosem i wstałam z pomocą Louisa.- Dobra, idę.- Pociągnęłam za sobą wieszak.
-Czekaj, odprowadzę cię. Nie będziesz sama tutaj się wlokła.- El otworzyła drzwi i wypuściła mnie pierwszą z sali.- Jak się dziś czujesz?
-Czy mogę przekląć?- Zapytałam zgryźliwie. Kiedy pokręciła przecząco głową, odpowiedziałam z westchnieniem.- Beznadziejnie.
-Fizycznie czy psychicznie?- Heh, ta też mnie rozgryzła.
-Tylko psychicznie. Fizycznie jestem prawie zdrowa.- Nacisnęłam przycisk przywołujący windę.
-Boję się, co wyjdzie u Moniki.- Wymamrotała pod nosem. Uniosłam brwi.
-Chyba wszyscy się domyślamy, co jej jest.- Rzuciłam, wchodząc do windy. Kątem oka złapałam zdumione spojrzenie El.
-Kiedy ty się zrobiłaś taka oschła?- Zapytała, wciskając guzik właściwego piętra.
-No jasne.- Zadrwiłam.- Bo przecież ja nie mam powodu do rozpaczania, naprawdę.
-Nie jesteś jedyną osobą, która poroniła.- Zagryzła wargi.- Nikomu tego nie mówiłam, ale w tej sytuacji... Moja mama, kiedy miałam sześć lat, zaszła w ciążę. Też bliźniaczą. Wszystko było w porządku, cieszyliśmy się bardzo, planowaliśmy już całe ich życie, a kiedy doszło do porodu... Oba noworodki były martwe. Zamiast wózka, którego jeszcze nie mieliśmy, zamawialiśmy dwie trumny. Nie wyobrażasz sobie, jak to jest, stracić dzieci w momencie, w którym powinnaś je trzymać w ramionach. Ty masz jeszcze dziewczynkę. Patrick na zawsze pozostanie w twoim sercu i będziesz go odwiedzać na cmentarzu, ale on będzie też jakby w małej. Wiesz, coś jak dwa w jednym.- Zakończyła niezręcznie, kiedy weszłyśmy na oddział ginekologii.
-Może i masz rację, ale i tak minie sporo czasu, zanim się z tym oswoję. Dajcie mi po prostu czas.- Powiedziałam i zatrzymałam się koło dyżurki.- Zaczekaj chwilę, poproszę, żeby mi odpięli kroplówkę.
-Pani doktor, a pani tak długo na nogach? Proszę wracać natychmiast do łóżka!- Od razu na wstępie dostałam ochrzan od oddziałowej.- Lekarz jako pacjent to największy koszmar pielęgniarki.
-Chciałam tylko prosić o odłączenie kroplówki.- Powiedziałam szybko, zanim otrzymałam kolejną porcję wyrzutów.
-Już, proszę.- Szybko odkręciła przewód i zabezpieczyła wenflon koreczkiem.- A teraz na salę, jazda.
-Tak jest.- Wyprowadziłam wieszak i podreptałam do sali.
-Gdzie Liam, tak w ogóle?- Zainteresowała się El.
-Pilnuje, żeby postawili dzisiaj nagrobek.- Odpowiedziałam niechętnie. Pogrzeb był dwa dni temu i w normalnych warunkach położenie płyty w tak krótkim czasie było fizycznie niemożliwe, ale od czego są pieniądze...
-Przynajmniej zobaczysz już wszystko wykończone.
-Taaa.- Chciałam być na pogrzebie własnego dziecka, ale nie pozwolono mi się ruszyć z łóżka. Poza tym z drugiej strony... Gdy wyobraziłam sobie, jak spuszczają maleńką trumienkę do dołu w ziemi... Nie.
-Okej, to ja wracam do Louisa...- Nagle obie stanęłyśmy jak wryte. O rany, ale mi się teraz oberwie...
-Natalia.
-Tata?- Pisnęłam, przestępując z nogi na nogę.
-Tak... to ja lecę... Wpadnę potem, paa! Dzień dobry i do widzenia, panie Maj!- Uciekła, zołza jedna.
-Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego o pobycie mojej córki w szpitalu muszę się dowiadywać z mediów?
-Nie chciałam was martwić...- Mruknęłam, wchodząc do swojej sali. Jeżeli mamy się kłócić, to lepiej, żeby nikt obcy tego nie słyszał.
-Upadłaś na głowę, dziecko? Dostałbym mniejszego zawału, gdybyś mi to powiedziała przez telefon! A matka już na pewno!
-Powiedziałeś mamie?- O nie... To teraz już będzie totalny koszmar.
-Jasne, że powiedziałem. Już jest w samolocie. Niestety, mogła przylecieć tylko na dwa dni. Co ty sobie myślałaś, Natalciu?- Spytał już trochę spokojniej. Już od dłuższej chwili powstrzymywałam łzy, ale teraz, kiedy usłyszałam to zdrobnienie z dzieciństwa, rozkleiłam się na dobre.
-Przepraszam, tatusiu...- Wychlipałam, przytulając się do niego tak mocno, jakby był moim kołem ratunkowym.

~~*~~

Leżałam na łóżku w czystych ubraniach, włosy miałam splecione w luźny warkocz na boku, a spakowana torba stała obok szafki nocnej. Ostatni dzień na oddziale. Nareszcie. Ginekologia i położnictwo w jednym przez dwa tygodnie to niezbyt dobre miejsce dla osoby, która właśnie straciła dziecko. Wypis dostałam pół godziny temu, razem ze skierowaniem na kolejną wizytę za tydzień i informacją dla położnej, że mam rodzić przez cesarskie cięcie. Sheila dała mi to już teraz, żeby na pewno nie zapomnieć.
Mama wyleciała dzisiaj rano z powrotem do Polski. Na pożegnanie przekazała mi całą litanię zakazów, nakazów, przykazań i dobrych rad dla ciężarnych i na koniec pod groźbą śmierci rozkazała mi dzwonić po każdym skurczu, kopnięciu czy innym salcie malucha. Tata oczywiście stanął murem za nią i zamierzał sprawdzać codziennie osobiście, jak się czuję. Do kompletu całe 1D Team zamierzało dyżurować obok mnie i nie zostawiać mnie samej nawet na sekundę. Pomijam osoby poszkodowane, bo Harry, Monika i Niall jeszcze długo mieli pozostać w szpitalu, chłopaki z przymusu, a Monia z własnej woli.
Leżałam na boku, obserwując przechodzących korytarzem ludzi. Czekałam na Liama, który miał mnie zabrać do domu. Do domu. Jak to dziwnie brzmi. Mam znowu wrócić do naszego ogromnego domu. Jutro zamierzałam pojechać po resztę moich rzeczy do Noriakiego. Mimo wszystko będzie mi mega brakowało naszych kłótni i dogryzania... Dziwne, aż miałam ochotę tam zostać. Niestety, z perspektywy moich przyjaciół było to niemożliwe.
-Hej, już jestem!- Do sali wpadł zdyszany Liam.- Albo mi się zdaje, albo prasa dostała cynk o twoim wyjściu ze szpitala, bo jakoś się rozmnożyli tam na dole. Nie pozwolono mi podjechać do wjazdu dla karetek, więc musimy się przedrzeć przez tłum. Preston i Mark będą obok, więc nic się nie martw.
-Nie martwię się.- Wstałam z łóżka i przerzuciłam warkocz do przodu. Matko, ale te włosy już długie. Trzeba je niedługo skrócić.- Idziemy?
-Jasne.- Wziął moją torbę i podał kurtkę.- Trochę wieje, lepiej ją załóż.
-Okej.- Wzruszyłam ramionami i narzuciłam na siebie skórę. Zerknęłam przelotnie w okno i skrzywiłam się na widok gęstych, ciemnych chmur. Oby nie padało.
-To chodź.- Położył rękę na dole moich pleców i poprowadził mnie do windy.- Jak się czujesz?
-W porządku.- Nie potrafiłam z nim normalnie porozmawiać! Nie umiałam, za cholerę! Ciągle obwiniałam się za śmierć Patricka, za niepowiedzenie Liamowi o ciąży w odpowiednim czasie, a w ostatnich dniach zaczęłam też zrzucać winę na niego samego. No bo co, gdyby nie doszło do tej sytuacji w kwietniu, to ciągle bylibyśmy razem i wszystko potoczyłoby się inaczej. Nie byłoby wypadku, nie byłoby poronienia, wszystko byłoby tak, jak powinno być od początku. Swoją drogą, to zadziwiające, jak jedna osoba, jedno wydarzenie może zmienić bieg rzeczywistości. Sophia wywróciła nasz świat do góry nogami, a teraz pewnie jest z tego zadowolona, pijąc drinki z palemką i tarzając się w forsie Modestu.
Stanęliśmy przed oszklonymi drzwiami wejściowymi i spojrzeliśmy po sobie.
-Gotowa?- Popatrzyłam w dół i położyłam rękę na brzuchu, chroniąc małą przed tymi wszystkimi ludźmi, którzy czekali, żeby zdobyć nasze zdjęcia. Nie bój się, kochanie, mamusia czuwa. Nic ci się nie stanie.
-Gotowa.- Wziął głęboki wdech i otworzył drzwi.
Tego, co się potem działo, nie sposób opisać słowami. Spuściłam głowę, nie chcąc, żeby ktoś zobaczył na mojej twarzy zmęczenie i tę ogromną wściekłość na nich wszystkich. Dajcie mi święty spokój! Poczułam, że się przesuwamy w stronę samochodu. Liam objął mnie ramieniem i prowadził przez tłum z pomocą Prestona i Marka. Wokół mnie słychać było krzyki, trzaski fleszy aparatów, piski fanek, pytania reporterów, ogólnie jeden wielkie chaos. I nawet jeśli byliśmy teraz pokłóceni, to nie wiem, jak bym sobie poradziła bez Liama.
Wsunęłam się szybko do samochodu i zatrzasnęłam drzwi, które zaraz zablokował Preston, żeby nie robili mi zdjęć. Miejsce kierowcy zajął Liam. Nie wiem, jakim cudem, ale mógł prowadzić z ręką w gipsie. Sekundę później ruszyliśmy ostrożnie z parkingu. Ochrona szpitala zamknęła za nami szlaban, żeby żaden z zaparkowanych wozów nie mógł nas śledzić.
-Paliłeś?- Zmarszczyłam brwi, wyczuwając ostry zapach papierosów. Odruchowo otworzyłam popielniczkę. No jasne.
-Od dwóch tygodni nie palę.- Odpowiedział, skręcając na główną drogę.
-A te pety to wzięły się i same wyczarowały?
-Dobra, wypaliłem wczoraj dwa. Stresowałem się jak cholera przed dzisiejszym dniem.- Pozostawiłam to bez komentarza. Nie on jeden się denerwował.
-Pojedziemy najpierw na cmentarz?- Spytałam.
-Tak, własnie tam jadę.- Włączył płytę w radiu. "If I Lose Myself". Ja już dawno straciłam siebie.
Siedzieliśmy cicho, nie odzywając się do siebie. Słychać było tylko "Native", płytę OneRepublic, którą kupiliśmy razem. Wreszcie Liam zaparkował przed wielkim cmentarzem. Wysiadłam powoli z samochodu i otuliłam się szczelniej kurtką. Byliśmy na lekkim wzniesieniu i wiał lodowaty wiatr. A przecież zaczął się sierpień. Coś niesamowitego.
Liam wyjął z bagażnika mały biały znicz i bukiecik ostatnich lilii. Znów objął mnie ramieniem i poprowadził przez bramę cmentarza, a potem w prawo, w kierunku najnowszych grobów. Przeszedł mnie dreszcz, kiedy zobaczyłam za rzędem dużych, normalnych grobów cały placyk wypełniony małymi nagrobkami. Dzieci. Tu leżą same dzieci. Szliśmy wolno, więc mogłam przeczytać niektóre napisy. Lilly Gordon. Belinda Volter. George Baxter. "Śpij, Aniołku". "Żył jeden rok". "Urodzona 5 lutego, zmarła 6 lutego 2015 roku". To aż bolało.
Wreszcie zatrzymaliśmy się przed małym kopczykiem w ułożonych kwiatów. Niby było tylko kilka bukietów, bo wiedzieli o tym jedynie najbliżsi, ale to wystarczyło, żeby przykryć szarą płytkę. Liam odsunął ostrożnie jeden z bukietów, odsłaniając napis. "Patrick James Payne. 27 lipca 2018 roku. Kochamy Cię, Aniołku". Dopiero teraz sobie uświadomiłam, że straciłam dziecko w dniu swoich imienin. Wyjęłam z ręki Liama znicz i zapalniczkę. Drżącymi dłońmi zapaliłam knot i postawiłam świeczkę między kwiatami przed napisem. Wzięłam kwiaty i na moment przysunęłam je do nosa, żeby poczuć ten cudowny zapach. Ostrożnie klęknęłam przed grobem i położyłam lilie na samym przodzie.
-Kocham cię, synku. Przepraszam...- Wstałam z kolan i stanęłam obok Liama. Rozejrzałam się po cmentarzu ze łzami w oczach i przeniosłam się w myślach do Wadowic. Babciu, opiekuj się nim.




____________________________________________
Macie rozwiązanie zagadki. Kto to przewidział, łapka w górę!

Następny rozdział---> 18 września. 

Ogólnie żyję. Uczę się. Mam dość. I tyle. I chce mi się spać -.-

Dziękuję za komentarze, obserwacje i wszystko <3

Buziaki i dobranoc ;***
Roxanne xD