sobota, 2 lipca 2016

Część II: Rozdział 37

- Jesteście naprawdę walnięci, wiecie? - Louis odrzucił papier z prezentu i wybuchnął śmiechem na widok okładki książki. - "Jak być ojcem i nie zwariować"? Serio?
- To jeszcze nie wszystko. - Perrie podała mu kolejną paczkę. - Wierz mi, przyda ci się. Zayn potwierdzi.
- Potwierdzam. - Parsknął śmiechem Malik i otarł Shane'owi ślinę z brody. Maluch jak zwykle się zapluł podczas próby pożarcia klocka.
- Co to jest? - Osłupiała Eleanor, patrząc na przedmiot, który Lou wyciągnął z torby. - Przecież on ma narzędzia.
- Ale nie te typowo ojcowskie. - Stwierdziła Pezz.
- Kwestionowałbym. - Poruszył zabawnie brwiami Harry. - Czymś musiał swoją córkę stworzyć, nie?
- Jak ty coś powiesz, Styles. - Wywróciła oczami Nika. - Otwieraj, Tommo.
Po chwili naszym oczom ukazały się elegancko upakowane w skrzyneczce pielucha typu tetra, pampers zwykły, butelka, smoczek z idiotycznym rysunkiem, chusteczki nawilżane, woreczki, zasypka niemowlęca i jakaś ciemna buteleczka wypełniona płynem. Wszystko ładnie ułożone i opatrzone odpowiednimi etykietkami.
- Aaa, widziałam kiedyś coś takiego w necie. - Monika wyciągnęła rękę po pieluchę. - "Pielucha do bekania. Prawdziwy facet wie, że czasem musi się odbić".
- To lepsze. - Niall wziął do ręki opakowanie woreczków na śmieci. - "Worki na pieluchy. Stosuj tylko w wyjątkowo smrodliwych przypadkach".
- Mnie osobiście najbardziej podoba się to. - Zayn wskazał na buteleczkę. Liam wyjął ją z pudełka i odczytał etykietkę.
- "Piwko? Zwariowałeś?! Co z ciebie za ojciec?!!! Od tej pory tylko herbatka z melisą na uspokojenie skołatanych płaczem nerwów". Dobre!
- Ciekawe, co ci jutro sprawi twoja mama. - Uśmiechnęłam się do jubilata. - Torcik marchewkowy z lukrowanym smoczkiem?
- Wiesz, że to bardzo możliwe. - Mruknął, pakując rzeczy z powrotem do pudełka. - Matko, czuję się taki stary...
- Cóż... To fakt, starzejesz się. Nawet masz pierwszego siwego włosa.
- Gdzie?! - Skoczył do lustra, ale na nasz głośny wybuch śmiechu odwrócił się, wywracając oczami. - Bardzo śmieszne.
- Chodźcie na śniadanie! - Z dołu dobiegł nas głos mojej mamy. Zadomowiła się całkowicie i dzięki niej mieliśmy wspaniałe domowe obiadki przez ostatnie parę dni. A dziś miała zamiar wykonać lwią część prac związanych z kolacją wigilijną.
Znów Wigilia. Jeden z moich ulubionych dni w roku, kiedy wszyscy razem usiądziemy przy stole i po prostu będziemy spędzać czas w rodzinnym gronie. W tym roku nie będzie wszystkich, jak ostatnio, jutro niemal wszyscy się porozjeżdżają do domów, żeby mi nie truć głowy przed porodem. Żeby nie było, to nie pomysł zrodzony w mojej złośliwej, pełnej hormonów i wahań nastrojów głowie. Po prostu któregoś dnia zostałam wzięta na rozmowę i po kolei dziewczyny wytłumaczyły mi, że mam siedzieć w domu wygodnie, pod kocykiem, bez niepotrzebnych stresów i czekać spokojnie na falę płynów owodniowych, podczas gdy oni zostawią mi wolną chatę i poodwiedzają wszystkich możliwych krewnych. Nawet bardzo nie protestowałam, jeśli mam być szczera. Przez ostatnich kilka dni jedyne, o czym byłam w stanie myśleć, to jedzenie i spanie.
Teraz też na myśl o śniadaniu wstałam dość szybko, jak na moje możliwości, z łóżka i poczłapałam powoli na dół, jedną ręką przytrzymując brzuch, a drugą przesuwając po poręczy. Miałam wrażenie, że albo ja spadnę, albo ten gigantyczny pojemnik z małą się oberwie.
- Siadaj, Natalciu, zaraz ci tu nałożę... Gdzie z łapami? - Mama trzepnęła ścierką w dłoń Nialla wyciągniętą w stronę świeżo ulepionego pierożka z kapustą. - Na kolację, jasne? Teraz masz kanapki, bo przecież pościć to ty nie dasz rady.
- No dobrze... - Mruknął niechętnie. - A chociaż kompotu mogę skosztować? Sprawdzę, czy dobrze wyszedł, ciociu. - Zrobił maślane oczy. Wiedziałam, że samym "ciociu" już ją rozmiękczył. Mama kiedy tylko przyjechała, kazała mówić do siebie na ty, bo stwierdziła, że nie jest starszą panią Maj z epoki dinozaurów, żeby nazywać ją per "pani".
- Ech, masz. - Postawiła przed nim pełny kubek. - Maura chyba od miesiąca szykuje dla ciebie wałówkę.
- Gdzie ci zostawić tego karpia? - Do kuchni zajrzał tata, trzymając w rękach michę pełną świeżo oprawionych rybek. El od razu odwróciła wzrok, kiedy dostrzegła krew na brzegach miski.
- Na razie w spiżarce. Dziewczyny, jak zjecie, to zapraszam do roboty.
- Ja też? - Mimo całej swojej ociężałości chciałam w czymś pomóc, w końcu to Wigilia. Nie wyobrażałam sobie świąt bez pomocy w przyrządzaniu potraw.
- Jasne... Idź i poczytaj książkę. - Wyszczerzyła się Nika i wcisnęła do buzi kolejną kanapkę z sałatką.
- Mamo! - Jęknęłam protestująco.
- Natalia! - Oho. Ostrzegawcze spojrzenie posłała mi nie tylko mama, ale też Perrie, Liam, Louis i tata.
- To chociaż coś pokroję... na siedząco, przecież nie będę stała przy kuchence przez kilka godzin.
- Jak tak dalej będziesz marudziła, to poślę cię do twojego pokoju i zostaniesz tam do kolacji. - Zagroził tata.
- Nie jestem dzieckiem - wywróciłam oczami.
- Moim będziesz zawsze. - No i uciął dyskusję. Westchnęłam ciężko i wstałam od stołu, zgarniając po drodze herbatę, kilka pierniczków i miskę marynowanych pieczarek.
- Okej, poddaję się. Idę do salonu się położyć. - Zignorowałam pełne ulgi westchnienie Liama i pomaszerowałam na swoje stałe miejsce na kanapie. Izzy, weź się urodź szybciej...

~~*~~

- Dziewczyny jak zwykle pomysłowe. - Mruknęłam, wyłączając YouTube. Przed chwilą skończyłam oglądać prezent urodzinowy dla Louisa od wszystkich Directionerek. Stworzyły wielki miks jego solówek, w tym "Nobody Compares", "Right Now", "Fireproof", "Little Black Dress", "Midnight Memories", "Night Changes" i "Fool's Gold", a to wszystko podparte samą melodią "Something Great", co było naprawdę niezłym pomysłem i świetnie komponowało się z resztą.
- Co, kolejne fan-made video? - Zapytała Monika, wycierając blat stołu ściereczką. Skinęłam głową i wyciągnęłam wygodniej nogi na krześle.
- Jasne, że tak. One są niezawodne.
- W końcu to nasze fanki, dziwisz się? - Harry wynurzył się spod stołu, pod który przed chwilą potoczyła się kocia zabawka. Olivia miał dziś ochotę na zabawę. Shere Khan wolał przyglądać się temu z wyraźnym niesmakiem na arystokratycznym pyszczku.
- Szczerze mówiąc, widziałam już tyle, że chyba nic mnie nie zaskoczy. - Stwierdziłam, ziewając. - Kiedy kolacja?
- Za pół godziny. Idźcie się przygotować, dzieci, trzeba jakoś wyglądać, w końcu to święto! - Mama wyłączyła palnik pod patelnią z karpiem i zdjęła fartuszek w zwariowane bałwanki.
- Ja jestem gotowa. - Przypomniałam. Przebrałam się już godzinę temu, żeby potem nie opóźniać kolacji. Miałam na sobie długi, elegancki sweter i wygodne spodnie. Niestety, wszystkie sukienki, które miałam, nawet te luźne letnie, nie pasowały już do rozmiarów słonicy.
- To zostań tu i pilnuj, żeby koty nie wlazły w rybę, a reszta ogarnąć się, no już!
Wygonienie ekipy z kuchni poszło nadzwyczaj sprawnie. Miałam wrażenie, że to wizja czekającej kolacji i prezentów tak na nich podziałała, inaczej guzdraliby się jeszcze miesiąc. Rzuciłam kontrolne spojrzenie na kocury i w spokoju wróciłam do książki, którą wcześniej odłożyłam na stół. W sumie mogłam ją sobie darować... Ale nie byłabym sobą, gdybym nie przeczytała "Rebeki" po raz setny. Dopiero dzwonek telefonu sprowadził mnie ze wspaniałego balu w Manderley z powrotem do Londynu. Nie odrywając wzroku od strony, przesunęłam palcem po ekranie i przyłożyłam telefon do ucha.
- Halo?
- Witaj, najukochańsza kuzynko. - Książka spadła mi z kolan na podłogę. W życiu bym nie przypuszczała, że Lena jeszcze się do mnie odezwie.
- Lenka? - Upewniłam się. Naprawdę przez chwilę myślałam, że mam zwidy.
- Oczywiście, że to ja, głuptasie. - Zachichotała. Zmarszczyłam brwi. Nawaliła się przed kolacją wigilijną? - Nie spodziewałaś się mojego telefonu, co?
- Raczej nie.
- Cóż, skoro stchórzyłaś i nie przyjechałaś, żeby zobaczyć się ze mną twarzą w twarz, to zdecydowałam się sama zadzwonić z życzeniami.
- Nie stchórzyłam, po prostu nie mogę la...
- Życzę ci zatem - przerwała mi, jakby w ogóle nie słyszała moich wyjaśnień. - Życzę ci wspaniałych świąt Bożego Narodzenia.
- Dziękuję bardzo, ja też...
- Nie skończyłam. - Głos Leny momentalnie zmienił ton na ostrzejszy. Chyba już skoczyło mi ciśnienie. - Życzę ci pogodnych świąt, które spędzisz ze swoją ukochaną przyszywaną rodzinką, wspaniałych prezentów od One Direction, które niestety już nigdy nie zaśpiewa mi "Back For You", pocałunku pod jemiołą z Liamem, któremu wkrótce urodzisz bachora oraz szczęśliwego nowego roku, w którym zarobię na tobie więcej kasy niż dotąd.
- O czym ty gadasz? - Zamarłam. Jakiej kasy? Zarobiła... na mnie?!
- Och, nie wspomniałam ci? - Zapytała niewinnie. Miałam ochotę ją udusić. - Ujmę to tak. Dzięki informacjom o tobie, Liamie i Patricku dostałam pracę w gazecie nawet bez ukończenia studiów dziennikarskich. Jestem znakomitym informatorem, w końcu kto by nie ufał słowom siostry ciotecznej naszej kochanej Natalii Maj, wkrótce Payne, prawda?
Nie wierzyłam własnym uszom. Dziewczyna, której do tej pory mniej lub bardziej ufałam, wystawiła mnie dziennikarzom?
- Ale... ale przecież... - Nie mogłam wydusić słowa.
- Och, pytasz teraz o Sophię? - A co ona ma do... - Sophia miała parcie na sławę, a ja kogoś w Londynie. Podpowiedziałam jej, gdzie ma pójść i jakie zdjęcia zrobić. Niestety, przez nieuwagę poszła do pierdla... Nawet mi jej nie żal. W końcu dzięki niej miałam info na wyłączność. Może nie skojarzyłaś dat... Ale to polska prasa zaczęła pisać o tobie i Patricku super artykuły. Nagłówki rozeszły się w godzinę na cały świat. Directioners są niezawodne. - Nieświadomie powtórzyła moje słowa sprzed pół godziny.
Nie mogłam się ruszyć. Siedziałam jak wbita w krzesło, moje serce waliło szybko jak nigdy dotąd, a mózg pracował na szaleńczych obrotach. Nigdy w życiu... przenigdy... nie spodziewałam się takiego ciosu w plecy. Nigdy. A już na pewno nie od Leny. Nawet po jej ostatnim zachowaniu nie spodziewałam się, że mogła mnie znienawidzić do tego stopnia, żeby rozpowiadać o mnie bzdury w prasie i rozpowszechniać to na internet.
- Jak mogłaś... - Powiedziałam wstrząśnięta.
- Normalnie. Ty wypięłaś się na mnie, ja się wypięłam na ciebie. A teraz...
- I może jesteś z siebie dumna?! - Krzyknęłam na cały głos. Zerwałam się z krzesła i zacisnęłam palce na brzegu stołu.
- Wiesz, że tak? - Udała, że się zastanawia. - Tak, Nattie, jestem z siebie dumna. Wreszcie coś znaczę w tym świecie, nie przeszkadzam już pewnym ludziom. Po prostu wymieniłam sobie znajomych... tak jak ty kiedyś.
- I co, zdradę Liama też sprowokowałaś?
- Nie. Ale trochę żałuję, że Flash już nie żyje, to musiał być diabelnie ciekawy człowiek.
- Pierdol się! - Rzuciłam telefonem o podłogę. Ekran pękł na dwie części i po paru sekundach migania zgasł.
- Natalia? - Z góry słyszałam głos Liama. - Wszystko w porządku?
Nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu. Próbowałam z całych sił się uspokoić, ale trzęsłam się i oddychałam ciężko jak po wyczerpującym biegu. Chciałam płakać, wrzeszczeć, walnąć coś, a najlepiej kogoś jednocześnie.
- Nattie! - Liam wbiegł do kuchni i przystanął krok przede mną. - Słyszałem krzyki... Co się stało?
- Lena dzwoniła. - Oznajmiłam ochrypłym szeptem i osunęłam się na krzesło. Liam zaraz usiadł obok.
- Jak to dzwoniła? Co mówiła? Spokojnie...
- To ona... I te zdjęcia... I Patrick... - Zaczęłam tłumaczyć bezładnie, ale nagle znieruchomiałam. Poczułam coś dziwnego. Jakby Izzy poruszyła się gwałtowniej... Po chwili na moich spodniach pojawiła się powoli powiększająca się plama.
- Natalia, co mówiła Lena? - Niecierpliwił się Liam. Podniosłam wzrok na twarz chłopaka.
- Chyba odeszły mi wody. - Powiedziałam niepewnie.
- Co? - Zapytał zdezorientowany. Dopiero po chwili uświadomił sobie, co tak naprawdę do niego powiedziałam. - W-wody? Rodzisz?!
- Z tego, co wiem ze studiów, to tak. - Zaczęło mi się powoli udzielać jego przerażenie. Rodzę. O Boże, to już! Ale to powinno być za... - Jasna cholera! - Zaklęłam, kiedy poczułam coś na kształt pierwszego skurczu. Liam zerwał się, przewracając krzesło i pognał pod schody.
- Natalia rodzi!!! - Wrzasnął na cały głos i wrócił do kuchni. - Kochanie, wstań. Musimy jechać do szpitala.
Kiwnęłam głową i z jego pomocą podźwignęłam się na nogi. Po rozmowie z Leną galopowało mi serce? Sorry, błąd. Teraz miałam tachykardię, pięćset uderzeń na minutę.
- To się dzieje za szybko... - Pokręciłam głową, zatrzymując się na progu kuchni. - Może to jeszcze nie to...
- Nattie, nie możesz lekceważyć żadnych objawów, jasne? - Zdjął z wieszaka moją kurtkę i zaczął mnie ubierać.
- Rodzisz?! - W przedpokoju pojawili się po kolei wszyscy z tym samym pytaniem na ustach. Kiedy przytaknęłam, zaczęło się prawdziwe zamieszanie.
- Dosyć! - Tata uciął w pół słowa wszystkie komentarze, pytania, dobre rady i pełne zdumienia stwierdzenia. - Jedziemy do szpitala, natychmiast!
- Ale nawet nie jestem spakowana. - Oznajmiłam z paniką. Nie spodziewałam się tego, było o dwa, niemal trzy tygodnie za wcześnie, powinnam spokojnie leżeć i się obijać, ba, miałam mieć jeszcze jedną wizytę u lekarza i konsultację z położną!
- Spokojnie. - Perrie wkroczyła do akcji z opanowaną miną. - Też nie byłam gotowa. Nika spakuje ci torbę i dostarczy do szpitala. Zayn, dzwoń do Sheili, niech wie, że ma jechać do szpitala. Liam z tobą pojedzie, my będziemy tuż za wami.
- Nie, zostańcie. - Mama już stała ubrana. Tata pobiegł odpalić samochód. - W szpitalu nie ma miejsca na tyle ludzi, poza tym to jedzenie nie może się zmarnować. Czekajcie na wiadomość.
- Boję się. - Jęknęłam, zaciskając palce na szaliku. Sama nie wiedziałam, czy brzuch mnie boli ze stresu, czy to był kolejny skurcz. Stojący najbliżej Harry mocno mnie przytulił.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - Cmoknął mnie w czoło i razem z Liamem odprowadził do samochodu.
Drogę do szpitala widziałam jak przez mgłę. Czułam tylko palce Liama zaciśnięte w moich dłoniach i chłodne powietrze po wyjściu z auta. Powiadomione przez tatę pielęgniarki zaraz posadziły mnie na wózek. Całe szczęście, bo pierwszy mocny skurcz niemal zaparł mi dech w piersiach.
- Już jestem. - Zdyszana Sheila zatrzymała się przy nas i wprowadziła do sali zabiegowej. Szybko zbadała mój brzuch i wykonała ekspresowo jakieś testy. Pielęgniarka przysunęła aparat USG.
- I co? - Zapytał niecierpliwie Liam. Ani myślał odejść ode mnie nawet na sekundę.
- Poród się zaczął, ale do właściwej akcji zostało trochę czasu. Zawiadamiam blok, robimy cesarkę. Maluch jest źle ułożony.
- To znaczy? - Spytałam szybko. Pod tym kątem nie mogłam dostrzec ekranu aparatu.
- Bokiem w dół. Źle się przekręciła. Ale cesarka i tak była planowana, spokojnie. Zaraz się wszystkim zajmę. - Oznajmiła Sheila i wyszła z pokoju. Na jej miejsce wkroczyła położna i zaczęła przygotowywać mnie do zabiegu.
- Liam... - Spojrzałam na niego bezradnie. Dawna pewność siebie uleciała w powietrze, nie pamiętam, kiedy czułam się tak słaba i bezbronna. Bałam się jak nigdy. Nie mogłam stracić Izzy, kolejnej śmierci dziecka już bym nie przeżyła.
- Natalia, nic się nie bój. Wszystko będzie dobrze. Niedługo będziesz ją trzymać na rękach. - Pocałował mnie i odsunął się na bok, żeby zrobić miejsce pielęgniarkom pchającym łóżko w stronę windy. - Kocham cię.
- Kocham cię. - Odpowiedziałam, patrząc jak znikał za drzwiami. Winda pojechała w górę na blok operacyjny.

~~*~~

Gwałtownie otworzyłam oczy. Wydawało mi się, że ktoś mnie zawołał? Nie wiem. Wpatrzyłam się w biały sufit, próbując opanować mdłości. Nie cierpię znieczuleń, zawsze mi po nich tak strasznie niedobrze... Przesunęłam ręką po kołdrze i natrafiłam na płaską przestrzeń tam, gdzie powinien być ten gigantyczny ciążowy brzuch. Momentalnie oprzytomniałam i przypomniałam sobie, co się działo przed narkozą. Skurcze. Poród. Cesarka. Iza! Podniosłam głowę, ale gdy tylko napięłam mięśnie brzucha, skrzywiłam się i opadłam na poduszkę. Cholera, szwy. Bolało okropnie. Wydawało mi się, że ścisnęli mi skórę brzucha jakimiś zaostrzonymi klamrami. Odetchnęłam głęboko, żeby się uspokoić i wtedy usłyszałam cichy głos. Skupiłam całą swoją uwagę, żeby wychwycić wszystkie słowa.
- Hey Angel, do you know the reasons why we look up to the sky...
Skądś znałam tę piosenkę, ale w tej chwili nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Ale za to głos znałam doskonale. Znów spróbowałam się podnieść, ale poskutkowało to tylko potężną falą mdłości. Byle nie zwymiotować. Zamknęłam oczy i skupiłam się na liczeniu głębokich wdechów. Jeden, dwa, trzy, cztery... Kwas powoli wycofywał się z gardła do żołądka. Mogłam znów skupić się na głosie.
- ... a Shane na pewno się z tobą będzie bawił i nauczy cię budować zamki z klocków... A ciocia El urodzi córeczkę, z którą będziesz się mogła bawić... W ogóle będziesz miała całą masę ludzi wokół siebie, będziesz taką małą księżniczką. A mamusia i tatuś będą cię strasznie rozpieszczali... Kochamy cię, maleńka, nie mogliśmy się ciebie doczekać... - Odwróciłam głowę w stronę, z której dochodził głos. Pod oknem stał tyłem do mnie Liam i nawijał półgłosem do trzymanego na rękach zawiniątka.
- Liam...? - Szepnęłam. Gardło miałam wysuszone na wiór i ledwo mogłam mówić, ale jednak usłyszał. Odwrócił się do mnie powoli z tak radosnym uśmiechem, jakiego chyba nigdy u niego jeszcze nie widziałam... A nie, chwila, uśmiechał się tak, kiedy przyjęłam jego oświadczyny. Dwa razy.
- Hej, kochanie. - Podszedł do mnie ostrożnie. - Jak się czujesz?
- Trochę boli. - Przyznałam, nie spuszczając oka z zawiniątka. - Co z nią?
- Dziesięć na dziesięć punktów. Była jakieś trzy godziny w inkubatorze, niedawno ją przywieźli. Woleli wszystko sprawdzić, bo jeszcze kwalifikowała się na wcześniaka... Dasz radę ją wziąć?
Skinęłam głową i wyciągnęłam ręce w jego stronę. Nachylił się i powoli, delikatnie ułożył zawiniątko w moich ramionach. W pierwszej chwili widać było tylko błękitny kocyk, ale kiedy uchyliłam jego brzeżek, spojrzały na mnie duże brązowe oczka. Boże, była taka malutka! Paluszki wielkości zapałek zacisnęła w piąstki i trzymała je przyciśnięte do piersi. Buzię miała jeszcze czerwoną, na głowie rzadkie ciemne włoski i lekko zadarty nosek. Usteczka były rozchylone, jakby chciała coś mi powiedzieć... albo pokazać język. Mieściła mi się na jednym przedramieniu, była chyba najmniejszym noworodkiem, jakiego widziałam. A może tak mi się tylko zdawało? Na pewno zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia. Łzy napłynęły mi do oczu. Izabella. Iza. Moja córeczka.
- Cześć, Izzy... - wyszeptałam, a ona drgnęła w moich ramionach i rozprostowała palce. - To ja, mama. Twoja mamusia.
- Jest taka mała... - Liam usiadł na brzegu łóżka i otoczył mnie ramieniem. Nie mógł oderwać od niej wzroku. - Położna powiedziała, że ma pięćdziesiąt jeden centymetrów i waży dwa osiemset. Jak się urodziła, to wrzeszczała, jakby ją obdzierano ze skóry.
- Będzie śpiewać. - Zaśmiałam się pod nosem. Dziecko zaczęło się mocniej wiercić i kwilić. - Powinnam chyba ją nakarmić. - Jak na zawołanie rozległ się płacz. Rozpięłam guziczki koszuli i ułożyłam małą odpowiednio na rękach. Kiedy tylko poczuła pierś, uspokoiła się i zaczęła ssać. Auć. Znowu zabolało.
- Jak myślisz, poradzimy sobie? - Zapytał Liam, dotykając palcami jej główki. Skinęłam głową, nie spuszczając rozanielonego wzroku z tego małego cudu, który razem stworzyliśmy.
- Jasne, że sobie poradzimy.
Noworodek, opity jak bąk, zasnął przy piersi już po pół godzinie. Starając się wykonywać, jak najmniej ruchów, przesunęłam ją na rękach i delikatnie do siebie przytuliłam. Spojrzałam na Liama z uśmiechem, który zaraz odwzajemnił. Byliśmy szczęśliwi i wiedzieliśmy, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby tak pozostało.
- Która godzina? - Zapytałam nagle, zerkając na okno. Na dworze było dość jasno. - I kiedy w ogóle Izzy się urodziła?
- Dokładnie jest jedenasta siedemnaście, a Izzy się urodziła minutę po jedenastej w nocy. Czyli możemy świętować, ma już całe pół dnia. - Zachichotałam i oparłam głowę o ramię chłopaka. - Na korytarzu czeka cała rodzinka, ale nie pozwoliłem im wchodzić, zanim się nie obudziłaś. Poza tym Sheila pozwoliła wpuścić do sali maks dwie osoby z zewnątrz.
- Zawołaj ich. - Powiedziałam. - Tylko niech się nie zaczną wydzierać. - Skinął głową i wstał z łóżka. Zrobił krok w stronę drzwi i znów się do mnie odwrócił.
- Byłbym zapomniał. - Nachylił się i pocałował mnie w usta. Przymknęłam oczy, oddając pocałunek. Oparł swoje czoło o moje. - Kocham was najbardziej na świecie.
- A my kochamy ciebie.
Odsunął się z uśmiechem i otworzył drzwi na korytarz. Zawołał kogoś do środka. Zaraz do sali wpadł Niall.
- Musiałem być pierwszy. - Wyszeptał głośno. - Pokaż ją... - Nachylił się nad kocykiem i przyjrzał się śpiącej dziewczynce. - Ale mała... Theo był chyba większy.
- Wiesz, Niall, ona teoretycznie jest wcześniakiem. - Wywróciłam oczami. Liam wrócił na swoje miejsce obok mnie, a do sali weszła Nika.
- Ale śliczna! - Zachwyciła się, nachylając nad łóżkiem - I jak? Zrobiłeś zdjęcie? - Zapytała Niallera, a on pokręcił głową i wyjął telefon z kieszeni.
- Droga rodzinko, uśmiech proszę! - Odsunęłam kocyk, żeby było widać choć kawałek policzka Izzy. Usłyszałam kliknięcie aparatu. - Ale ładnie wyszliście. - Skomentował.
- Pokaż. - Liam wyciągnął rękę po iPhone'a, ale Horan się odsunął.
- Masz swój. - Mruknął, stukając w ekran.
- Wstawiłeś? - Nika zajrzała mu przez ramię. Parsknęłam śmiechem. No oczywiście.
- Zobacz. - Liam otworzył Twittera na swoim telefonie.
Zerknęłam na ekran i już wiedziałam, że muszę koniecznie mieć to zdjęcie wywołane w dużym formacie. Ja i Liam, uśmiechnięci, przytuleni do siebie i wpatrzeni z radością w nowo narodzoną córeczkę. A pod zdjęciem rosnąca ilość polubień, retweetów i komentarzy. I ten podpis: It's a girl! Welcome to the world, Isabelle Anne Payne <3 @nattie_maj @Real_Liam_Payne congratulations!!!


_____________________________________________________
Kochani, powitajmy na świecie naszą nową bohaterkę, Izzy Payne!
Też jesteście nią zachwyceni? ^^

Długo czekałam na napisanie tego rozdziału, tak jak wy długo czekaliście na przeczytanie go. Sesja była męcząca i trudna fizycznie oraz psychicznie. Ostatecznie zakończyłam starcie z wynikiem 4 zaliczone egzaminy na 7. Pozostawię to bez zbędnego komentarza.

Do końca opowiadania pozostały DWA POSTY!!!
Data kolejnego rozdziału nieustalona. Ze względu na praktyki szpitalne poproszę mniej więcej dwa tygodnie na napisanie, okej? :)

Dziękuję Wam za wasze niesamowite wsparcie podczas sesji, a także za wyrozumiałość i cierpliwość. Naprawdę się to przydało, miałam wystarczająco wielką presję... Szkoda gadać. Powiem tylko, że serio tęskniłam za pisaniem :D

Kocham Was bardzo <3
Roxanne xD