poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Część II: Rozdział 5

Kolejna porcja ziemi uderzyła głucho o wieko drewnianej trumny. Kolejna łza wypłynęła z zaczerwienionego oka. Żegnaj, babciu.
Stałam na cmentarzu obok mamy i mocno ściskałam jej rękę tak, jak babcia jeszcze wczoraj ściskała moją. W drugiej trzymałam białą różę. "Shneewittchen". Czyli z niemieckiego "Królewna Śnieżka". Jej ulubiona. Mama miała w ręce taką samą.
Pogrzeb udało nam się zorganizować szybciej. Częściowo ze względu na mnie, częściowo ze względu na tatę, który złapał pierwszy samolot i był w Polsce dziś rano. Mógł zostać pięć dni, nie więcej. A ja... Ja musiałam wracać do Londynu. Skontaktowałam się z profesorem. Jasne, złożył mi kondolencje, ale zaraz przypomniał, że obiecałam pomóc w organizacji jakiegoś konkursu, a potem kolokwium dla naszych studentów i cholerne warsztaty przed egzaminem końcowym z anatomii. Poza tym, za miesiąc zaczynam staż i byłoby miło złożyć w terminie papiery. Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Chciałam organizować wszystkie eventy? Chciałam. To teraz muszę się liczyć z tym, że nie posiedzę długo z rodziną.
-Mamo, może usiądziesz?- Zaproponowałam, widząc, że ledwo trzyma się na nogach. Pokręciła głową, nawet na mnie nie patrząc i podeszła do grobu, na który właśnie nakładano płytę. Nagrobek miał być gotowy za dwa tygodnie.
-Mamusiu...- Zakwiliła i znowu wybuchnęła płaczem. Objęłam ją ramieniem, a ona wczepiła się w mój płaszcz, jakbym miała zaraz odejść i zostawić ją samą. Teraz ja czułam się jak matka, ona była jak bezbronne dziecko.
Ciotka Iwona i ciocia Gosia stały trochę dalej z wujkiem Markiem i wujkiem Dawidem. Lena odsunęła się trochę od reszty, pociągając nosem rozglądała się po cmentarzu. Adaś dreptał w miejscu, próbując wyrwać się matce. Tata zostawił coś w samochodzie, ale za chwilę usłyszałam, jak podchodzi i przytula mamę. Mogłam się od niej na chwilę odsunąć.
Stanęłam bliżej grobu, na którym właśnie kładziono wszystkie wieńce. Pomiędzy nimi ginęła tabliczka z wypisanymi datami urodzenia i śmierci. I z jej zdjęciem. Ostatnim, które zrobiła sobie dwa lata temu do dowodu. Z tym cudownym uśmiechem, którym już nigdy mnie nie obdarzy.

~~*~~

Weszliśmy do domu w milczeniu. Od razu skierowałam się do kuchni. Odruchowo, jakbym stale miała nadzieję, że zobaczę tam krzątającą się babcię... Nie płacz, nie płacz, nie płacz... Udało ci się nie ryczeć na pogrzebie, to teraz też ci się uda. Napiłam się wody prosto z kranu i poszłam wolno na górę do swojego pokoju. W korytarzu minęłam ciocię Iwonę z Leną. Cholerna smarkula, której się wydaje, że ma nieludzką kuzynkę i że jak włoży na siebie dziwkarski ciuch, to od razu każdy facet do niej przyleci. No, patrzcie państwo! Harry ją odepchnął! Bo nie miałam co do tego żadnych wątpliwości, przecież jeszcze tego samego dnia z nim gadałam. Ale Monika i tak przeprowadziła się do tamtej klitki w centrum Londynu. Mam szczerą nadzieję, że jak już sobie to wszystko przemyśli, to wróci do niego z podkulonym ogonem, bo sorry, ale bardziej wiernego faceta od Hazzy to już nie mogła sobie znaleźć. Ale nie, przecież trzeba pokazywać tę bezpodstawną zazdrość! Fuck it.
Rzuciłam się na swoje stare łóżko i ukryłam twarz w poduszce. Chciałam bardzo, żeby Liam teraz tu był i mnie przytulił. Już wyciągałam rękę po telefon, żeby do niego zadzwonić, ale przypomniałam sobie, że dzisiaj dzwoniłam sześć razy. Żadnego połączenia nie odebrał. Nie zamierzałam już zawracać głowy reszcie, ale po powrocie natychmiast zacznę z moim narzeczonym poważną rozmowę.
A właśnie, powrót... Nie miałam zielonego pojęcia, co powinnam zrobić. Profesor mnie popędzał, ale bałam się zostawiać tu mamę samą. W końcu tata też niedługo wyjedzie, ciocie i wujkowie mają pracę, Lena zaraz poleci na jedną z tych swoich imprez, a mama zostanie całkiem sama w pustym domu. Może zaproponować jej wyjazd do Londynu... Nie wiem, ale chyba wolałabym, żeby nie była tam w samym epicentrum jakichś kolejnych oskarżeń o zdradę, kolek Shane'a i wariactw przyszłego małżeństwa Tomlinson. Mama potrzebowała wyciszenia, miejsca, gdzie mogłaby odpocząć...
-Skarbie...- O wilku mowa.- Zjesz jeszcze obiad przed wyjazdem?
-Mamuś, ja...- Zawahałam się, ale zaraz kontynuowałam dalej.- Nie chcę zostawiać cię tu samej.
-Natalciu.- Nawet nie miałam serca jej poprawiać i mówić, że nienawidzę tego zdrobnienia. Dla niej mogę już być tą Natalcią.- Musisz jechać. Masz swoje życie tam, a ja mam swoje życie tutaj. Dam sobie radę. Tatuś zostanie jeszcze przez parę dni...
-Ale on też wyjedzie, a ty zostaniesz tutaj sama.- Chlipnęłam, przytulając się do niej mocno.- Dlaczego to musiało się tak potoczyć?
-Wszystko ma swój cel i jakieś wytłumaczenie.- Głaskała mnie po głowie i chyba też płakała.- Bardzo bym chciała, żebyś tu została, ale musisz jechać. Masz tam studia, odpowiedzialną pracę, drugą rodzinę. A tutaj... Co byś tutaj robiła? Siedziała ze mną? Nie jestem przecież niepełnosprawna. Będę chodziła do pracy, zrobię wreszcie porządki w ogrodzie i jakoś to będzie. I będę do ciebie dzwoniła. Codziennie.
-Obiecujesz?- Spojrzałam na nią zaszklonymi oczami.
-Obiecuję, Natalciu.- Pocałowała mnie w czoło i wstała z łóżka.- Pakuj się i chodź na dół. Tata ugotował kluski z serem, żeby było szybciej.
Wyszła z pokoju, a ja z westchnieniem zaczęłam zbierać rzeczy, które tu przywiozłam. Nie było tego dużo, same najpotrzebniejsze drobiazgi, bez których nie przeżyłabym doby. Zrzuciłam z siebie czarną elegancką sukienkę i włożyłam jegginsy i szeroką tunikę na ramiączkach we wzór skóry węża. Narzuciłam na to bluzę, wsadziłam adidasy i zbiegłam z torbą na dół. Samolot miałam za trzy godziny.
Jedliśmy wszyscy, całą rodziną, ale jeszcze nigdy przy tym stole nie panowała taka drętwa atmosfera. Zwykle to babcia podtrzymywała całą konwersację, dziś ten obowiązek spoczął chyba na mnie i mamie, bo to my najszybciej się po tym pozbierałyśmy. Już wiem, po kim to mam. Brakowało tutaj śmiechu babci, jej złośliwych, żartobliwych uwag, pytań o chłopaków, których bardzo lubiła i zawsze zapraszała, mimo że niewiele rozumiała po angielsku i bardziej dogadywali się po migowemu... Była takim elementem łączącym nas wszystkich razem. Teraz, bez niej... Musieliśmy się mocno trzymać, żeby nie zgubić siebie nawzajem.
Po kilkunastu uwagach typu "Poproszę sól", "Chyba trochę za kwaśny ser", "Jeszcze dokładkę?", ewentualnie "Jaka piękna dziś pogoda!", miałam już totalnie dość. Skończyłam jeść i zaczęłam zbierać się do wyjścia. Pożegnałam się ze wszystkimi, uścisnęłam jeszcze raz mamę i przypomniałam jej o tych codziennych telefonach i wreszcie wsiadłam z tatą do samochodu. Niemal od razu rzuciłam się na radio, wyłączając "The Days" Avicii i Robbiego Williamsa. Serio? These are the days we won't regret? To dni, których nie będziemy żałować? Spadaj!
Nawet nie było korków na drodze do Krakowa. Szybko dojechaliśmy na lotnisko.
-Ja już nie będę wysiadał.- Powiedział tata, gdy zaparkował zaraz za taksówkami.- Poradzisz sobie?
-Jasne.- Mruknęłam, biorąc torbę z tylnego siedzenia.- Zgadamy się w Londynie, co nie?
-Jasne, córcia.- Przytulił mnie na pożegnanie.
-Na razie, tato.- Zarzuciłam torbę na ramię i powlokłam się do odprawy.
Samolot miał opóźnienie, przez co musiałam przesiedzieć w poczekalni bite dwie godziny. Zadzwoniłam w trakcie tego czekania do Harry'ego. Mówił, że pojechał z Niką i Niallem na zakupy. Monika się do niego nie odzywa, a on sam oznajmił, że jeśli jeszcze raz zobaczy Lenę, to, cytuję, "nie będzie patrzył, że jest dziewczyną, tylko jej porządnie wpierdoli za to, że się do niego tak kleiła i rozpieprzyła mu związek". Okej, nie mam nic przeciwko. Zakończyłam rozmowę, ustalając, że Hazz nie wie, gdzie jest Liam, ani co robi, ale ostatnio telefon miał sprawny. Wsadziłam komórkę do kieszeni i zaczęłam nerwowo podrygiwać nogą. Czemu się tak denerwuję? Do cholery, przecież jadę do domu (drugiego domu) i wreszcie będę mogła odpocząć, wyluzować przed kolejnym dniem na uczelni, pogadać z chłopakami! Dlaczego tak się stresuję?! Miałam wrażenie, że coś się wydarzy. Coś złego.

~~*~~

-Hej!- Nikt mi nie odpowiedział. Pusto, jakby wszyscy gdzieś wyjechali. Zamknęłam za sobą drzwi i przeszłam do kuchni, potem zerknęłam do salonu, jadalni, łazienki na dole. Nikogo nie było.- Gdzie oni się podziali?- Super, zaczynam gadać sama do siebie.
Weszłam na górę. Na środku korytarza leżała rzucona zabawka Shane'a. Otworzyłam drzwi do mieszkanka Malików i wrzuciłam ją do środka. Skręciłam do swoich drzwi. Stanęłam przed nimi jak wryta, bo dochodziły zza nich dość... jednoznaczne dźwięki. Przysięgam, Nika i Niall, jeżeli znowu pomyliliście drzwi, to coś wam zrobię!
Otworzyłam drzwi i zamarłam. Nie... Czy to już koniec świata? Czy mogę umrzeć?
Na łóżku, na NASZYM łóżku leżała Sophia. Mało tego, była w samej bieliźnie, a jej czarna sukienka była zwinięta na podłodze, na środku pokoju. Nad nią nachylał się Liam i całował ją w szyję. Lub robił jej malinkę.
-Nie... przeszkadzajcie sobie...- Wyjąkałam, upuszczając torbę na podłogę. Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Zamierzałam tym tekstem uraczyć moich przyjaciół, nie mojego narzeczonego, obściskującego się ostro z... z NIĄ!
Liam, przerażony, odwrócił się gwałtownie, zszedł z łóżka, odpychając od siebie półnagą Sophię i ekspresowym tempie nałożył zdjęty chyba przed chwilą podkoszulek.
-Natalia?
-Nie. Duch Święty.- Odparłam sarkastycznie. Czułam dosłownie jak pęka mi serce. Dlaczego założyłam, że Nika i Niall zabawiają się w moim pokoju, zamiast wpaść na pomysł, że Liam mnie zdradza?!
-To nie...
-Nie tak, jak myślę? O, na pewno! Wiesz, co ja teraz myślę? Że w życiu się tak nie pomyliłam co do człowieka. Że kiedy umarła moja babcia, musiałam zostawić mamę samą w Polsce i lecieć tu, i że liczyłam na jakieś, choćby minimalne, pocieszenie od ciebie, po tych wszystkich nieodebranych telefonach! Że nigdy się na nikim tak nie zawiodłam!!!- Wrzasnęłam na cały głos. Byłam tak strasznie wściekła. Miałam ochotę rzucić się na tę szmatę u wydrapać jej oczy, obedrzeć ją żywcem ze skóry, podpalić, cokolwiek. A jego... Dobra, po prostu chciałam, żeby oboje zginęli męczeńską śmiercią.
-Natalia...
-Zamknij się!- Krzyknęłam.- Tylko winni się tłumaczą! Nienawidzę cię, rozumiesz?! A ty...- Odwróciłam się do Sophii, która stała tuż za nim z kpiącym uśmieszkiem na tych napompowanych ustach.- Chciałam ci pomóc. Jestem naiwna, bo myślałam, że faktycznie potrzebujesz pomocy, a ty potrzebowałaś jedynie możliwości, żeby wskoczyć mojemu facetowi do łóżka. I proszę! Udało ci się!- Zaczęłam teatralnie bić jej brawo.- Możesz się wprowadzić za pół godziny, tylko zbiorę swoje rzeczy.
-Natalia, to nie tak, daj sobie wytłumaczyć...
-A jak? Powiedz, że to nie była zaawansowana gra wstępna.- Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej stertę ubrań. Wrzuciłam je byle jak do pierwszej lepszej walizki. To samo zrobiłam z kosmetykami z łazienki.
-Nattie... Nie rób mi tego...
-Czego?! Nie robić tego tobie?! A co ty przed chwilą mi zrobiłeś?!- Odwróciłam się do niego wściekła i mocno go spoliczkowałam.- Nie. Nazywaj. Mnie. Już. Nattie.- Wycedziłam, zapinając zamek torby na laptopa. Poszłam do pracowni i wzięłam najważniejsze książki, które wrzuciłam do reklamówki. Wzięłam walizkę, reklamówki i po prostu zrzuciłam je po schodach na dół. Nie miałam zamiaru tego targać. Chwyciłam jeszcze torbę od laptopa i zgarnęłam kluczyki mojego auta.
-Można powiedzieć, że Mazdę wam spłaciłam przez te wszystkie lata. Aha, i jeszcze jedno.- Zsunęłam z palca pierścionek zaręczynowy i rzuciłam nim w Liama. Złapał go w ostatniej chwili.
-Nienawidzę cię, Liam.- Pożegnałam się lodowato i zbiegłam po schodach na dół. Złapałam bagaż i poszłam szybko do garażu. Władowałam wszystko do samochodu. Właśnie zamykałam bagażnik, gdy przyjechali Nika, Niall i Harry.
-Hej, Natalia!- Nika zaczęła iść w moją stronę. Otworzyłam drzwi kierowcy.- Co ty wyprawiasz?!
Stali we trójkę osłupiali, gdy bez słowa odpaliłam silnik i zaczęłam wycofywać z garażu. Wyjechałam na podjazd, a z domu wybiegł Liam.
-Natalia!- Wrzasnął na cały głos.- Błagam cię!
Ruszyłam z piskiem opon do bramy i już za chwilę jechałam na pełnym gazie w kierunku londyńskiej obwodnicy. A w radiu leciało "Wrecking Ball".
-We clawed, we chained, our hearts in vain
We jumped, never asking why
We kissed, I fell under your spell
A love no one could deny

Don’t you ever say I just walked away
I will always want you
I can’t live a lie, running for my life
I will always want you

I came in like a wrecking ball
I never hit so hard in love
All I wanted was to break your walls
All you ever did was wreck me

Yeah you!
You wrecked me


(Schwytaliśmy i na próżno zakuliśmy nasze serca w kajdany
Skoczyliśmy nigdy nie pytając dlaczego
Całowaliśmy się, byłam zauroczona twoim zaklęciem
Miłością, której nikt nie mógł zaprzeczyć

Nigdy nie mów, że po prostu odeszłam
Zawsze będę cię pragnąć
Nie mogę żyć w kłamstwie, uciekając od życia
Zawsze będę cię pragnąć

Wtargnęłam tu jak niszcząca kula
Nigdy wcześniej nie byłam tak bardzo zakochana
Chciałam jedynie zburzyć twoje mury
Wszystko co kiedykolwiek zrobiłeś to zniszczenie mnie

Tak, Ty!
Zniszczyłeś mnie)



Dopiero teraz dotarła do mnie w pełni ta sytuacja. Zdradził mnie... Mówił, że mnie kocha, a przy pierwszej lepszej okazji mnie tak po prostu zdradził. Powstrzymywany gniewem płacz teraz uderzył we mnie mocniej niż kiedykolwiek. Łzy płynęły po mojej twarzy, co chwilę ocierane rękawem bluzy. Wreszcie, gdy całkiem przysłoniły mi pole widzenia, zjechałam gwałtownie na pas awaryjny i położyłam głowę na kierownicy. Szlochałam rozpaczliwie, przypominając sobie wszystkie szczegóły tej sceny. Boże, proszę, ja mam dość... I to jeszcze dzisiaj, kiedy był pogrzeb babci, kiedy bardziej niż kiedykolwiek potrzebowałam wsparcia... Po omacku zaczęłam szukać przełącznika, żeby wyłączyć wyjącą Miley Cyrus. Nacisnęłam jakiś przycisk i trafiłam jak kulą w płot. "Everytime" Britney Spears.
-Notice me
Take my hand
Why are we
Strangers when
Our love is strong?
Why carry on without me?

Everytime I try to fly
I fall without my wings
I feel so small
I guess I need you baby
An' everytime I see you in my dreams
I see your face, it's haunting me
I guess I need you baby

(Zauważ mnie
Weź mnie za rękę 
Dlaczego jesteśmy
Sobie obcy, skoro
Nasza miłość jest silna?
Czemu żyjesz beze mnie?

Za każdym razem kiedy próbuję się wznieść
Upadam, bo Ty już nie dodajesz mi skrzydeł
Czuję, że jestem nikim
Kochanie, potrzebuję Cię
I za każdym razem kiedy widzę Cię w moich snach 
Twoja twarz nawiedza mnie 
Kochanie, potrzebuję Cię)


Rozryczałam się jeszcze bardziej. Całą bluzę miałam mokrą, po kierownicy spływały strużki łez zmieszane z moim tuszem, który akurat dziś stracił całą swoją wodoodporność. Potrzebowałam wsparcia, naprawdę mocnego, silnego wsparcia. A jedyne, na jakie mogłam liczyć, to to, które wiązało się z tym zdrajcą. Znów widziałam przed oczami tę całą sytuację, znów zaczęłam się trząść, przypominając sobie jego usta na jej ciele, jego dłonie na jej piersiach, ich ubrania na naszej podłodze... Jeżeli kiedykolwiek myślałam, że któryś z chłopaków z zespołu jest niezdolny do zdrady, to bez wahania wskazałabym Liama. A teraz... Myślałam, że po tym wszystkim, co przeszliśmy, po miesiącu w szpitalu w Krakowie, po wracaniu do zdrowia, po naszych zaręczynach, walce z hejtami, złośliwościami, komentarzami, ze śmiercią... Myślałam, że już nic nas nie zabije, że jesteśmy o wiele bardziej silni niż kiedykolwiek. A dziś, tym, co zrobił, tą... zdradą przekreślił wszystko. Podciął mi skrzydła. Everytime I try to fly, I fall without my wings... Podniosłam głowę, żeby wyłączyć tę piosenkę. Oczywiście, znowu przez te zamglone oczy wcisnęłam nie to, co trzeba. Stacja londyńska puściła taki utwór, że aż wbiło mnie w fotel.
-You don't ever have to worry about me
About how the cards fall
I'm all that you need tonight
I would never turn your heart into broken parts
You don't have to think twice
Looking in my eyes

Can you see it?
I'm not trying to mislead you
I promise falling for me won't be a mistake

No, baby, this is not an illusion
I've really got my heart out on my sleeve
Oh baby, this is not an illusion
There's magic between you and me
No, baby, this is not an illusion
You really got me lifted on my feet
So tell me you believe in love
Cause it's not an illusion to me

(Nigdy nie musisz martwic się o mnie
o to jak karty spadają
Jestem wszystkim czego potrzebujesz dzisiejszej nocy
Nigdy nie chciałbym obrócić twojego serca w złamane kawałki
Nie musisz myśleć dwa razy
Patrz w moje oczy

Widzisz to?
Nie próbuję wprowadzić cie w błąd
Obiecuję zakochanie się we mnie nie będzie błędem

Nie, kochanie, to nie jest iluzja
Nie kryję się z moimi uczuciami
Oh kochanie, to nie jest iluzja
to magia pomiędzy tobą i mną
Nie, kochanie to nie jest iluzja
Naprawdę podniosłaś mnie na nogi
więc powiedz mi, ze wierzysz w miłość
Ponieważ dla mnie to nie jest iluzja)



Cholerne "Illusion" z "FOUR", w którym mój EX narzeczony śpiewa, że nie chce złamać mi serca i ta nasza pieprzona miłość nie jest złudzeniem.
-Nienawidzę cię!!!- Wrzasnęłam, wyłączając radio. Zapadła cisza, przerywana jedynie moim głośnym oddechem i uderzeniami kropli deszczu o dach auta. Nawet londyńska pogoda postanowiła popłakać ze mną. Deszczowa rzeka płynęła po przedniej szybie, a ja wpatrywałam się w nią coraz bardziej obojętnym wzrokiem.
Dlaczego on to zrobił? Przecież było dobrze... Może nie ostatnio, ale ogólnie... Byliśmy ze sobą już tak długo, za pół roku minie pięć lat, odkąd się poznaliśmy, a on... Dlaczego? To... To chyba musi być moja wina, coś ze mną było nie tak, skoro on zrobił sobie taki skok w bok. To musiało być coś we mnie. Ale naprawdę, teraz nie mogłam sobie przypomnieć, jakie wydarzenie o tym zadecydowało, co się z nami stało, że posunął się do zdrady...
Nie wiem, jak długo tak siedziałam bez ruchu, próbując się uspokoić. Gdy już mi się to udało, w okno samochodu ktoś zastukał. Odsunęłam szybę i stanęłam oko w oko z policjantem.
-Przepraszam, czy wszystko w porządku? Dobrze się pani czuje?- Spytał zatroskanym głosem. No jasne, cudowna, troskliwa, brytyjska policja. Jeszcze nigdy nie dali mi mandatu, a raz zatrzymali, żeby sprawdzić, czy dobrze mi się jeździ po nowej autostradzie. Obłęd, w Polsce kazaliby mi się wypchać.
-Tak, wszystko okej.- Odpowiedziałam grzecznie, chcąc, żeby się jak najszybciej odczepił.
-Jest pani pewna?
-Tak, potrzebowałam tylko... przerwy w jeździe. Zaraz ruszam dalej.- Posłałam mu słaby uśmiech. Nie był zbyt przekonany, ale przynajmniej poszedł do radiowozu. No, taki wygląd jak mój nikogo by nie przekonał.
Odpaliłam znowu silnik i wyjechałam na drogę. Zastanawiałam się, gdzie mogę pójść. Nie miałam ochoty meldować się w hotelu, żeby zaraz znaleźli mnie dziennikarze i puścili w obieg plotkę o naszym rozstaniu. Już widzę te nagłówki: "Latalie, cudowna para, straszne zerwanie!", "Koniec związku Liama Payne z One Direction z Natalią Maj. Chłopak znowu do wzięcia!" albo "Zdrada czy różnica poglądów polsko-brytyjskich?". Nie, jeszcze jest na to za wcześnie. Musze trochę ochłonąć, zanim zobaczę coś takiego w prasie. Czyli to będzie za jakieś... Nigdy.
Skręciłam w ulicę, prowadzącą do Mayfair i zatrzymałam się pod jednym z bloków. To było jedyne miejsce, gdzie mogłam się zatrzymać. Wyciągnęłam rzeczy z bagażnika i weszłam na pierwsze piętro. Zadzwoniłam do drzwi. Za chwilę w progu stanęła zdumiona Monika.
-Nattie? Nika dzwoniła do mnie kilkadziesiąt razy, czy jesteś u mnie! Co się tam stało?!- Wpuściła mnie do środka i zamknęła za nami drzwi.
-No bo... Bo...- Znowu się rozpłakałam. Mam dość. Wszystkiego.- Liam mnie zdradził. Mogę u ciebie troszkę pomieszkać?




__________________________________________________
Okej. Mamy największą dramę wszech czasów na "Everything's..." łamane przez "Nothing's...".
To ja teraz idę się zabunkrować w piwnicy, żebyście mnie nie mogli dopaść :D

Ekhem, patrząc z perspektywy zbliżającej się wielkimi krokami, bo już za miesiąc, sesji, odpytki z mózgowia z anatomii w środę, gdzie niestety, ale będę pierwsza na liście, gdyż iż ponieważ podpadłam dzisiaj studentowi, który miał z nami zajęcia... Naprawdę nie wiem, kiedy odpowiem na wasze komentarze. Wasze szczęście, że następny rozdział jest już gotowy, bo kolejny nie ma takiego szczęścia xD

Zapomniałam życzyć powodzenia gimnazjalistom... Kajam się, bardzo przepraszam i teraz trzymam kciuki za dobre wyniki, a maturzystom życzę dobrych tematów z polaka, łatwych zadań z matmy i ogólnie prościzny... Jezu, jak to szybko zleciało, ja zdawałam maturkę rok temu... O.o
Pamiętam, jak cały czas łaziła mi po głowie ta piosenka "Już za rok matura...". Dobra, już was nie denerwuję ;P

Do napisania ;***
Roxanne xD

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Część II: Rozdział 4

-Nawet się nie odzywaj.- Ostrzegłam, wysiadając z samolotu.
-Obiecałaś, że będę u ciebie dwa tygodnie. I jak zwykle zapomniałaś! Znaczę coś jeszcze dla ciebie?!
-Przestań tak mówić! Jesteś moją siostrą, może nie rodzoną, ale siostrą! Ale nawet to nie jest usprawiedliwieniem dla rozbijania związku moich przyjaciół!
-Ty widziałaś, jak on na mnie patrzył? Chciał mnie, a nie tej zazdrośnicy.
-Normalnie zaraz mnie...
-Cześć, ty jesteś Nattie?- Zapomniałam na śmierć, że drzemy się na siebie w miejscu publicznym. Niech to szlag.
-Hej.- Uśmiechnęłam się blado do stojącej koło mnie dziewczyny. Na oko czternaście lat.- Co tam?
-Mogę z tobą zdjęcie, proszę?
-Jasne.- Zapozowałam szybciutko, nie spuszczając oka z Leny, która wyraźnie zirytowana czekała na mnie parę kroków dalej.- Jak masz na imię?
-Ola. A mój username na Twitterze to olkaa jeden siedem jeden siedem, bez odstępów.
-Czyli nie muszę zadawać kolejnego pytania.- Parsknęłam śmiechem.- Masz jak w banku follow od dziesięciu osób.
-O rany, dzięki!!!- Z tej radości rzuciła mi się na szyję.
-Nie ma sprawy. A teraz przepraszam, ale muszę załatwić parę spraw.
-Miło było cię poznać!- Wrzasnęła jeszcze za mną, gdy ciągnęłam Lenę do odbioru bagażu.
Nie odzywałyśmy się już do siebie, żeby nie zacząć kolejnej kłótni. W samolocie byłyśmy odwrócone do siebie plecami, założyłyśmy słuchawki i wręcz udawałyśmy, że jesteśmy sobie nieznanymi pasażerkami. Ale teraz musiałam ją zabrać do domu. Podczas czekania na nasze bagaże włączyłam telefon i zadzwoniłam do mamy.
-Mamo? Halo, mamo?- Coś kiepski tutaj zasięg. A zawsze na Balicach był niezły.- Mamiś, jestem w Polsce. Musiałam odwieźć Lenę, słyszysz? Jedziemy teraz do was, do Wadowic.
-Jesteśmy w Krakowie.- Pośród szumów i trzasków usłyszałam głos mamy.- Przyjedź do szpitala.
-Co?! Jakiego szpitala?! Co się dzieje?
-Uniwersytecki, na Kopernika. Babcia miała zawał.- Prawie wypuściłam z ręki telefon. W głowie od razu pojawiły się czarne scenariusze, w ogóle nie mające pokrycia w rzeczywistości.
-Będziemy najszybciej jak się da.- Rozłączyłam się i złapałam torbę, która właśnie pojawiła się na taśmie.- Lena, zwijaj się. Babcia jest w szpitalu.
-Co?- Jasne, jeszcze teraz będę musiała ją reanimować. Lenka cała zbladła, zaczęła jej się trząść dolna warga. Nie nadaje się na lekarza.- Ale dlaczego...?
-Zawał.- Wyjaśniłam skrótowo i wzięłam też jej walizkę.- Chodź, nie ma czasu!
Pędem ruszyłyśmy do taksówki. Na szczęście nikt nie czekał do niej w kolejce. Władowałyśmy się razem z bagażami. Rzuciłam kierowcy adres i pojechaliśmy na pełnym gazie. Niecałe dwadzieścia minut później byliśmy pod szpitalem.
-Pani Alinko! Pani Alinko!- Zawołałam panią z portierni. Znałyśmy się bardzo dobrze, w końcu kiedyś się tu uczyłam.- Czy może nam pani przechować bagaże?
-Oczywiście, dziecko. A gdzie ty tak pędzisz, nie powinnaś być w Anglii?- zdziwiła się starsza pani, przejmując nasze torby.
-Powinnam, ale babcia trafiła do szpitala. Musimy już iść.
-Lećcie, lećcie. Torby u mnie bezpieczne.
Zawał. Niedotlenienie mięśnia sercowego. Albo leży na kardiologii, albo na intensywnej terapii, albo na geriatrii. Na wszelki wypadek zadzwoniłam znów do mamy.
-Gdzie leży babcia?- Rzuciłam bez przywitania.
-Sala numer 10 na kardiologii.- Odpowiedziała szybko. Odetchnęłam z ulgą. Dobrze, że nie OIOM. Przynajmniej tyle.
-Lena, idziesz na kardiologię, sala numer 10. Tam jest babcia i moja mama. Ja poszukam lekarza i się dowiem czegoś więcej.- Skinęła posłusznie głową i pobiegła we wskazanym kierunku. Jakby nie mogła tak się zachowywać w Anglii...
Odwróciłam się w drugą stronę i poleciałam do wind. Gabinety lekarzy były piętro wyżej niż kardiologia i miałam ogromną nadzieję na to, że ordynatorem oddziału w dalszym ciągu jest doktor Stęgierska, ciotka Gabrysi. Gdy tylko winda zatrzymała się na odpowiednim piętrze, wypadłam z niej na korytarz i w ułamku sekundy kogoś staranowałam.
-O Boże, bardzo przepraszam!- Nie wiedziałam, że mam tyle siły, by przewrócić wysokiego faceta, który właśnie odzyskiwał równowagę i podnosił się z ziemi. Ja na szczęście tylko się zachwiałam.- Naprawdę nie chciałam, przepraszam!
-Nic się nie stało...- Na dźwięk tego znanego mi głosu, aż wstrzymałam oddech.
-M-Marcin?- Wybełkotałam zdumiona. Podniósł głowę i też go wmurowało.
-Natalia?
-Co ty tu robisz?!- Spytaliśmy jednocześnie.
-Miałeś być w Warszawie!- Pisnęłam zaskoczona. Nie powiem, życie jest pełne niespodzianek. A ja miałam nadzieję, że już go nie spotkam.
-Tutaj było wolne miejsce na specjalizację na onkologii.
-Onkologii?- Powtórzyłam słabym głosem. Wybrał onkologię jako specjalizację. Aha.
-Tak, onkologii. A ty co tu robisz?- Wziął z ziemi papiery, które upuścił.
-Moja babcia miała zawał.- Wyjaśniłam skrótowo.
-Aaa... W takim razie zdrowia życzę.- Już miałam mu odpowiedzieć, gdy przed nami wyrosła niska blondynka z szerokim uśmiechem na twarzy.
-Tutaj jesteś! Myślałam, że już poszedłeś do samochodu!- Osłupiałam jeszcze bardziej, gdy pocałowała go prosto w usta. Nie wiem, czy byłam bardziej zszokowana widokiem mojego byłego w Krakowie, czy faktem, że miał dziewczynę, której nie pobił.
-To ja już...- Próbowałam niezgrabnie się wycofać, ale ona popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Jak ona to zrobiła, że nie pękły jej wargi?
-Hej, nie przedstawiłam się. Jestem Łucja Barczewska. Psychiatra.
-Natalia. Natalia Maj, emmm... Też lekarz.
-Wiem, kim jesteś.- Kolejny smile.
-Wiesz?- Nie, Nattie, no skąd ma wiedzieć, bo przecież nikt nie czyta prasy, nie siedzi w internecie i nie, wcale nie byłaś ostatnio w jakimś durnym rankingu 20 najbardziej rozpoznawalnych Polek świata. Co nawiasem mówiąc było sporym szokiem, gdy zobaczyłam siebie na dziesiątym miejscu u boku Izabelli Scorupco, Alicji Bachledy-Curuś, Anji Rubik i Joanny Krupy.
-Jesteś byłą dziewczyną Marcina. I wiem, co między wami zaszło.
-Aha.- Chyba już osiągnęłam poziom najwyższego zdumienia.
-Wiesz... On naprawdę tego żałuje.- Powiedziała spokojnie.
-Jasne, bo on wcale tu nie stoi i można o nim mówić w trzeciej osobie.- Wywrócił oczami Marcin, ale ja byłam skupiona tylko na tej całej Łucji.
-Co masz na myśli?
-Marcin leczył się u mnie. Psychiatrycznie.
-Aha.- To mnie jakoś nie zaskoczyło.
-I po prostu powiedział mi wszystko. On na serio nie miał nad tym kontroli, ale gdyby mógł, to chciałby wszystko naprawić.
-Aha.
-Teraz się naprawdę zmienił. Jasne, czasem czuje jeszcze pozostałości głodu narkotykowego, budzi się z koszmarami i ma chwile całkowitej depresji, ale już się podźwignął. Może trochę mu w tym pomogłam, ale nie zasłużył, żeby mu nie wybaczyć.
-Ah...- Ugryzłam się w język, żeby nie powiedzieć kolejnego "aha". Zmusiłam mózg do otrząśnięcia się z szoku i wzbudzenia jakiegoś myślenia.- Ja... Ja mu już wybaczyłam. Wtedy w szpitalu.
-Wiem. I dobrze zrobiłaś.- Kolejny oślepiający uśmiech. Aha.
-Cóż, w takim razie... Cieszę się, Marcin, że... że wracasz do siebie. I przepraszam, ale muszę lecieć zobaczyć się z kardiologiem mojej babci.
-Jasne. Szczęścia z Liamem!- Życzyła mi Łucja na pożegnanie.
-Dzięki.- Wymusiłam uśmiech.- Wam też życzę szczęścia.
Szybko skręciłam za róg korytarza i oparłam się o ścianę. Nienawidzę niespodzianek. Zwłaszcza takich. Serio, potrafiłaś powiedzieć tylko "aha"?!

~~*~~

-Będę musiała tu jeszcze zostać tak z parę dni. Nie wiem, trzy, może cztery.
-Może przyjadę do ciebie?
-Nie, naprawdę nie. Dam sobie radę.
-Jesteś pewna, Nattie?
-Tak. Chociaż... Nie wiem. Nie no, bez kitu, poradzę sobie.
-Kocie, co się dzieje?- Zsunęłam się po ścianie korytarza i oparłam czoło na kolanach.
-Jest źle. Boję się... Boję się, że babcia z tego nie wyjdzie. Nie mówiłam mamie, ale gadałam z ordynatorem, wiesz, stara znajoma, jeszcze ze studiów. Powiedziała, że martwica jest dość rozległa, do tego dochodzi miażdżyca. Jeżeli ją odłączą od tej aparatury, to może umrzeć...- Głos mi się załamał.
Nie wyobrażałam sobie, jak to by miało wyglądać. Świat bez babci. Wadowice bez jej śmiechu, wesołego głosu, rodzinny dom bez tej dziarskiej starszej pani, gotującej wspaniałe obiadki, grającej na pianinie, zarażającej swoją pasją, mającej same dobre rady... Łzy same napływały mi do oczu na myśl o tym.
A mama? Zostanie tam sama. Tata ciągle pracuje w Anglii, chociaż starał się o jakąś sensowną robotę w Polsce. Zastanawiał się nawet, czy nie zrobić kolejnej kategorii na prawo jazdy i nie zacząć jeździć autobusami w Krakowie. Na razie nie ma na to widoków. Wprawdzie przyjechał do Polski na krótki czas, ale potem szybko zwinął żagle i popędził do Anglii, gdzie przyjęto go z powrotem. Chore.
-Natalia, kochanie... Będzie dobrze. Naprawdę, uwierz mi.- Ciepły głos Liama trochę mnie uspokajał, ale mimo to byłam pełna złych przeczuć.
-A jeśli nie?- Chlipnęłam w słuchawkę.
-Nic nie dzieje się bez przyczyny i wszystko ma swój cel, pamiętasz?- Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Słowa babci. Pamiętasz, jak ci je mówiłam.
-Ja pamiętam wszystko, co z tobą związane i ty dobrze o tym wiesz.
-Wiem. Kocham cię.
-Kocham cię.- Odpowiedział.- Kotku, ja muszę już kończyć, zdzwonimy się później, okej?
-Jasne. Ja teraz muszę iść do babci.
-Uściskaj ją ode mnie.
-Pewnie. Zadzwonię, jakby coś się działo.
-Pa, pa.- Rozłączyliśmy się, ale ja jeszcze trzymałam słuchawkę przy uchu. Wreszcie podniosłam się z ziemi i otarłam łzy z policzków. Schowałam telefon do kieszeni bluzy i biorąc głęboki wdech, przekroczyłam próg sali.
Widok nie przeraził mnie tak bardzo, jak wczoraj, gdy po raz pierwszy zobaczyłam kochaną osobę podłączoną do kilkunastu rurek. Podeszłam bliżej. Babcia chyba spała. Po prawej stronie łóżka elektrokardiogram pokazywał pracę serca. Linia przesuwała się rytmicznie, pokazując, że serce bije prawidłowo. Na razie. Nie wiadomo, co będzie za kilka sekund, minutę, godzinę... Usiadłam na krześle przy łóżku i wzięłam babcię za pokłutą igłami rękę. Była taka lekka, wiotka. Zupełnie nie przypominała tej dłoni, która poklepywała mnie raźno po plecach, która wyciągała mnie na siłę z łóżka do szkoły, która przytrzymywała mnie na rękach jako dziecko. Nagle babcia zamrugała i otworzyła oczy. Wczoraj przez cały czas spała, nie mogła zobaczyć, że przyjechałam.
-Jesteś...- Wyszeptała. Głos jej się załamywał, wydawał się być jeszcze wyższy niż zwykle. I cichy. Ledwo można było go usłyszeć w pomieszczeniu pełnym pikających aparatur i z odgłosami dochodzącymi z korytarza.
-Usłyszałam, że coś się lenisz. Trzeba cię znowu postawić na nogi.- Uśmiechnęłam się szeroko, próbując zamaskować prawdziwe uczucia, które były wymalowane na mojej twarzy. Smutek. Rozpacz. Bezsilność.
-Nie... Nic już nie zrobicie...- Znowu ścisnęło mi serce.
-Babciu, zobaczysz. Ani się obejrzysz, a wstaniesz z tego wyrka i pojedziesz zatańczyć na moim weselu.- Babcia chyba nie miała siły się kłócić, bo tylko pokręciła głową i przymknęła oczy.- Potrzebujesz może czegoś? Wody, coś do zjedzenia?- Znów pokręciła głową.
-Zaśpiewaj mi...- Poprosiła cichutko. Westchnęłam, tłumiąc płacz.
-A co?
-Tą, którą mówiłaś... Że zatańczysz na swoim weselu...- Przygryzłam wargę. Nie płacz. Nie płacz. Nie płacz, do cholery!
-Już śpiewam.- Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam nucić "Breakaway". I juz nie powstrzymywałam łez, gdy babcia zamknęła oczy i delikatnie się uśmiechnęła.
-Grew up in a small town
And when the rain fell down
I just stared out my window
Dreamin' of what could be
And if I'll end up happy
I would pray

Trying hard to reach out
But when I tried to speak out
Felt like no one could hear me
Wanting to belong here
But something felt so wrong here
So I prayed I could break away

I'll spread my wings and I'll learn how to fly
I'll do what it takes till I touch the sky
And I'll make a wish, take a chance, make a change
And break away
Out of the darkness and into the sun
But I won't forget all the ones that I love
I'll take a risk, take a chance, make a change
And break away


(Dorastałam w małym miasteczku
A kiedy padał deszcz
Wpatrywałam się w okno
Marząc, o tym, co mogłoby się wydarzyć
I czy skończę szczęśliwa
Pomodliłabym się

Usilnie staram się wyrwać
Jednak, kiedy próbowałam mówić otwarcie
Czułam, jakby nikt nie mógł mnie usłyszeć
Pragnęłam przynależności to tego miejsca
Lecz czułam, że coś jest nie tak
Także modliłam się, by móc wyrwać się

Rozłożę skrzydła i nauczę się latać
Zrobię, co trzeba nim dotknę nieba
Wypowiem życzenie, chwycę szansę, zmienię coś
I oderwę się
Z ciemności wprost do słońca
Jednak nie zapomnę o tych, których kocham
Podejmę ryzyko, chwycę szansę, zmienię coś
I oderwę się)


~~*~~

Chodziłam po szpitalnym korytarzu tam i z powrotem, obgryzając i tak krótkie paznokcie. Znowu zżerały mnie nerwy. Czemu? Babcia poprosiła o ostatnie namaszczenie.
Wczoraj odśpiewałam jej kilkanaście piosenek, samych starych ballad i tych jej ulubionych, aż zasnęła. Zostawiłam ją tylko na noc, wróciłam z samego rana. Okazało się, że czuła się gorzej. Dużo gorzej, niż przy przyjęciu do szpitala. Siedziałam przy niej całe przedpołudnie, a jakąś godzinę temu poleciałam na poszukiwanie szpitalnego kapelana. Na szczęście był w kaplicy. I teraz... Czemu to trwa tak długo? Na dodatek Liam nie odbierał. Dzwoniłam do niego trzy razy. Nic. Zero odzewu. Przez to stresuję się jeszcze bardziej.
Nagle mój telefon zaczął wydzwaniać "Why Don't We Go There", które od ładnych paru lat miałam ustawione na dzwonek. Szybko zerknęłam na wyświetlacz i aż jęknęłam. Saikuiji? Czego on, do jasnej ciasnej, chce?!
-Halo!- Rzuciłam niezadowolona.
-Więcej entuzjazmu, Maj. Twój ukochany przyjaciel dzwoni.
-Taa, bo my się tak bardzo przyjaźnimy. Nawijaj, o co chodzi, Kasai.
-Ile razy mam ci mówić, że masz tak do mnie nie mówić?
-Nie moja wina, że twoje imię mi się kojarzy tylko z tym skoczkiem.
-Dobra, koniec tematu.- Poddał się. Chyba wyczuł mój jadowity nastrój i nie był gotowy na wielką bitwę w moim wydaniu. A szykowałby się co najmniej kolejny Grunwald lub Waterloo.- Profesor zgubił kartkę z twoim numerem telefonu. Prosił, żebym ci przekazał, że masz wracać do pracy jak najszybciej.
-Moja babcia jest w szpitalu, nie mogę jej tak zostawić.- Warknęłam. Nie wyjadę. Choćby mnie mieli wyciągać stąd siłą.
-Jak tylko będziesz mogła, to przyjedź. I skontaktuj się z profesorem.
-A tak nawiasem, czemu Andie tego nie załatwia? Przecież to ona jest wnuczką profesora.- Zainteresowałam się.
-Bo widocznie ja byłem pod ręką.- Niemal widziałam, jak wywraca oczami.- Nie wiem, nie jestem jasnowidzem. Nie uśmiecha mi się do ciebie dzwonić. Przekazałem info, na razie.- Rozłączył się. Dupek.
Drzwi sali się otworzyły i wyszedł ksiądz. Szybko go wyminęłam i wręcz wbiegłam do środka. Usiadłam na brzegu łóżka.
-Czujesz się lepiej?
-Tak.- Widziałam w jej oczach, że nie. Ukrywała to, starała się, ale ja po tylu latach studiów i praktyk w szpitalach wiedziałam, kiedy pacjent ukrywa ból. I znałam moją babcię. Taka zmarszczka na czole robiła jej się tylko wtedy, gdy kłamała.
-Może coś ci podać? Przynieść?
-Po prostu siedź...- Uścisnęła moją rękę i przymknęła oczy. Oparłam się o krzesło, obserwując ją uważnie. Chyba znowu zasnęła, bo oddychała w miarę spokojnie. Odrobinę się uspokoiłam.
Nie wiem, ile tak siedziałam. Godzinę, może dwie. Chyba nawet przysnęłam. Zwróciłam uwagę na rękę babci, która ściskała mnie z niezwykłą siłą. Zerknęłam kątem oka na zegarek. Piąta. Mama powinna niedługo być.
-Potrzebujesz czegoś, babciu?
-Muszę ci... coś powiedzieć.- W oczach babci, oprócz wcześniejszego bólu, widziałam dziwną determinację. Coś się działo. Momentalnie wyprostowałam się na krześle.
-Co takiego?- Spytałam łagodnie. Kolejny uścisk dłoni.
-Obiecaj, że będziesz się nimi opiekowała.- Nimi? Zmarszczyłam brwi. Chyba chodziło jej o chłopaków. Przesiadłam się z krzesła na brzeg łóżka i przytuliłam jej dłoń do policzka.
-Babciu, zawsze się nimi opiekuję.- Uśmiechnęłam się blado, ale ona pokręciła energicznie głową i opuściła rękę, zahaczając o zamek mojej bluzy na brzuchu.
-Nie o to...- Nagle syknęła z bólu i puściła moją dłoń. Zastygła w jakiejś dziwnej pozie. Monitor EKG pokazał charakterystyczną linię. Zerwałam się na równe nogi. O Boże. Wybiegłam na korytarz. Żadnej pielęgniarki ani lekarza na horyzoncie.
-Pomocy! Migotanie przedsionków na dziesiątce!!!- Wrzasnęłam z całej siły i wróciłam do sali.
Babcia była nieprzytomna. Monitor dalej wariował. Okej, spokój. Jesteś lekarzem. Pierwsza pomoc. Bez sprzętu za wiele to nie da, ale... Zerwałam z babci prześcieradło, wyciągnęłam poduszkę spod głowy i zaczęłam reanimować. Trzydzieści uciśnięć, dwa wdechy. Dalej nic. Niemal automatycznie wykonywałam wszystkie ruchy, aż na salę wpadło kilka osób. Zaraz odsunęli mnie od łóżka. Pokój był mikroskopijny, więc wyszłam na korytarz, żeby obserwować wszystko przez szybę. Widziałam, jak lekarz i trzy pielęgniarki próbują ją odzyskać. Jak wstrzykują jej coś do kroplówki. Lidokaina na pobudzenie serca? Nie widziałam aż tak dobrze. Przywieźli do sali defibrylator, podłączyli elektrody i po chwili ciałem babci wstrząsnął potężny impuls elektryczny. Na sekundę rytm serca powrócił, ale zaraz znów pokazała się nieregularna linia. I tak w kółko.
Nawet nie zauważyłam, kiedy koło mnie stanęła mama. Nie słyszałam, co do mnie mówiła. Widziałam tylko tę salę pełną ludzi, próbujących przywrócić życie mojej babci. I wtedy to zobaczyłam.
Płaską linię na monitorze EKG. Mimo zamkniętych drzwi słyszałam ten monotonny pisk maszyny, który oznajmiał jedno. To koniec. Serce stanęło.
Wstrzymałam oddech i za chwilę wydałam z siebie przeraźliwy krzyk. Nie, to jest niemożliwe! Nie ona!
Mama osunęła się obok na krzesło. Chyba płakała. Nie wiem, bo cały czas patrzyłam na salę. Zakryłam usta ręką, z trudem powstrzymując kolejny krzyk.
Odłączali elektrody. Wychodzili. Lekarz usiadł koło mamy i coś jej tłumaczył.
A ja, cicho szlochając, pozwalając łzom płynąć istnym strumieniem, stałam przed szybą i patrzyłam na bezwładne ciało, rozrzucone na pościeli ręce, roztrzepane siwe włosy, anielską, pooraną zmarszczkami twarz i ten nikły uśmiech, który tak kochałam, który dawał mi zawsze poczucie bezpieczeństwa.
I wtedy właśnie przypomniałam sobie tę piosenkę... Boże... "Wiem, że jesteś tam..." Ale... Dlaczego?
Wiem, że jesteś sam
Wiem, że masz na głowie tyle ważnych spraw
Nie pamiętasz już co znaczy dobry sen
Nie masz czasu na niepewność ani lęk

Wiem, że jesteś sam
Nic nie musisz mówić, wiem, że jesteś sam
Pewnie teraz nie najlepszy na to czas
Ale dzisiaj potrzebuję Twoich rad

Dzisiaj proszę Cię

Ten jeden raz zatrzymaj się
Ten jeden raz stań tuż obok mnie
Dziś czuję, że brak mi sił
Ten jeden raz bądź blisko mnie
Poczuć mi daj, że to wszystko ma sens
Dziś wiem, że brak mi sił

Wiem, że jesteś tam
Nie widuję Cię, lecz wiem, że jesteś tam
Cały dzień i noc ktoś puka do Twych drzwi
Każdy chciałby wiedzieć, jak ma dalej żyć

Wiem, że jesteś tam
Dla każdego zawsze musisz znaleźć czas
I choć nigdy o nic nie prosiłam Cię
Dzisiaj proszę, bez kolejki przyjmij mnie

Dzisiaj proszę Cię

Ten jeden raz zatrzymaj się
Ten jeden raz stań tuż obok mnie
Dziś czuję, że brak mi sił
Ten jeden raz bądź blisko mnie
Poczuć mi daj, że to wszystko ma sens
Dziś wiem, że brak mi sił






_____________________________________________
Płakałam. Płakałam, kiedy to pisałam, kiedy to poprawiałam, kiedy to sobie wyobrażałam.
Nie chcę nawet myśleć, że kiedyś będę w takiej sytuacji...
Dobra, nie dołujmy się.

Obiecuję, że odpiszę na wszystkie wasze komy, ale teraz roboty jest tyle, że nie wiem, w co ręce włożyć. Dziękuję Wam za wszyyyystko <3 <3 <3

Buziaki ;***
Roxanne xD

wtorek, 14 kwietnia 2015

Część II: Rozdział 3

-Sophia Smith.- Dziewczyna uścisnęła moją rękę.
-Sophia to moja koleżanka ze szkoły.- Wyjaśnił Liam. Dziwne. Nigdy o niej nie wspominał, a dałabym głowę, że znam (przynajmniej ze słyszenia!) wszystkich ludzi, których spotkał.
-W takim razie miło cię poznać.- Otworzyłam lodówkę i wyjęłam jogurt pitny.- Może dołączysz do nas w salonie? Właśnie trwa bitwa o film, a ja postanowiłam przeczekać aż się uspokoi. Jestem dziś zbyt zmęczona, żeby walczyć z nimi. Najwyżej następnym razem mi włączą "Igrzyska śmierci".- Zaśmiałam się sama do siebie.
-Nie, dzięki. Chciałam tylko chwilę pogadać z Liamem. Po prostu... potrzebuję pomocy.- Skupiła wzrok na swoich dłoniach.
-Coś się stało?- Automatycznie włączyłam swoją empatyczną stronę i usiadłam obok niej przy stole. Spojrzała na mnie zdziwiona.
-Interesuje cię to?
-A czemu nie?- Odpowiedziałam pytaniem na pytanie.- Jeśli będę mogła ci pomóc...
-Chyba ktoś mnie śledzi.- Wyznała po chwili milczenia.- Mam wrażenie, że ktoś za mną chodzi. Myślałam, że może Liam mógłby załatwić mi ochronę czy coś...
-Czym się zajmujesz?- W głowie już kształtował mi się całkiem niezły plan.
-Jestem projektantką na stażu dla River Island i kilku mniejszych agencji reklamowych.
-Nieźle!- Gwizdnęłam z uznaniem.- Czy w twojej firmie mogliby ci załatwić ochroniarza?
-Nie wiem... Wątpię.- Pokręciła głową.
-Hmmm... W takim razie może Paul mógłby załatwić jednego ochroniarza?- Spojrzałam na Liama, który przysłuchiwał się naszej rozmowie.- A gdyby coś się działo, to po prostu przyjedź i jakoś to załatwimy.
-Naprawdę?- Sophia cała się rozpromieniła. Puściłam jej oczko.
-Jasne, że tak.
-Nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać.- Liam objął mnie ramieniem.- Trafiłem na skarb, nie dziewczynę.
-Nie podlizuj się.- Parsknęłam śmiechem.- To co? Idziecie do salonu?
-Nie, ja już pójdę.- Sophia podniosła się z krzesła i wzięła swoją torebkę.
-Odprowadzę cię. Zaraz wracam, kochanie.- Posłał mi buziaka i zniknął za drzwiami.
Wzięłam się za robienie tego popcornu. Cały czas czułam jakiś dziwny niepokój. Dlaczego ta historyjka ze śledzeniem wydała mi się naciągana? Ma wrażenie, że ktoś za nią chodzi... Może troszkę więcej konkretów? W końcu, gdy się wędruje ulicą, to co chwilę ktoś za kimś idzie. A jeśli to kolejna... Nie, dość, Natalia! Ogarnij się, debilu! Jesteś zestresowana ślubem El i Louisa, masz na głowie staż, uczelnię, ale to nie powód, żeby oskarżać wszystkich dookoła o jakieś idiotyzmy!
-Nie lecisz zająć miejsce na kanapie?- Zdziwił się Liam, zaglądając do kuchni.
-Bez popcornu?- Wskazałam na miskę, którą kończyłam napełniać.- Mowy nie ma. Zresztą podłoga też jest wygodna.

~~*~~

-Te są piękne.
-Hmmm?
-Natalia! Znowu mnie nie słuchasz!
-Przepraszam, Els.- Mruknęłam skruszona i posłusznie spojrzałam na bladoróżowe róże. Faktycznie, były wspaniałe.
-Tak, na pewno je weźmiemy.- Zdecydowała dziewczyna, odwróciła się do innego stoiska i krzyknęła z przejęciem.- Nattie, a zobacz te!
Wywróciłam oczami i szybko strzeliłam różom fotkę, żeby łatwiej było nam wybrać. Targ kwiatowy Covent Garden był dla Eleanor wręcz rajem. Zwłaszcza teraz, przed ślubem, kiedy mogła wybrać absolutnie najpiękniejsze okazy, by przyozdobić miejsce, w którym odbędzie się uroczystość. Nie to, że robią imprezę w parku... No, ale dobra, ogarniam, tam, gdzie będzie sam ślub i wesele, to dość spory trawnik, dopiero sesję zdjęciową zrobią w głębi parku. I oczywiście, jeśli ktoś zechce, to będzie mógł się tam przejść.
-Weźmiemy te.- Wskazała na różę "Glorię Dei", z różowymi brzegami płatków i złocistymi środkami.- I może jeszcze te...- Tym razem czerwonym paznokciem dotknęła płatków białej "Diany", nazwanej na cześć księżnej. Skąd znam nazwy odmian? Nie, nie po karteczkach. Gdybyście mieszkali z moją mamą, zapaloną ogrodniczką, przez całe życie (no, dwadzieścia lat), to też bylibyście ekspertami.
-Ta jest przecudowna.- Zrobiłam zdjęcie czerwonej "Barkarole".
-Ale nie weźmiemy czerwonych róż.- Przypomniała mi Eleanor.- Z Louisem zdecydowaliśmy się na białe, różowe i żółte.
-Wiem.- Kolejna fotka, tym razem przecudnej "Avalon".- To są po prostu moje przyszłe tapety na telefon.
-A która jest twoja ulubiona?- Rozejrzałam się dookoła. Gdzieś już ją widziałam... Jest.
-Ta.- Podeszłam do róży o ogromnych, mocno czerwonych kwiatach.- "Ingrid Bergmann". Moja mama hoduje ją u siebie. Posadziła ją, kiedy pierwszy raz poszłam do szkoły i do tej pory tam rośnie. I przepięknie kwitnie.
-Wspaniała. Wręcz królewska.- El z zachwytem oglądała różę, ale zaraz się ocknęła.- Dobra, nie ma czasu, jeszcze musimy zajechać po próbki materiałów do ozdobienia krzeseł i stołów, i zostawić je w tej firmie dekoratorskiej. Czasami żałuję, że uparłam się na załatwianie wszystkiego samodzielnie, zamiast zostawić im całość.
Szybko wybrałyśmy kilka odmian z tych, na które zwróciłyśmy wcześniej uwagę i złożyłyśmy zamówienie. Mieli je dostarczyć do Regent's Parku na dzień przed ślubem.
-Okej, sprawdźmy, co jeszcze na dziś.- Zerknęłam w swoje notatki.- Kwiaty są. Po materiał jedziemy. Zastawa do odbioru za tydzień, aż skompletują. Suknia. Kiedy masz przymiarkę?
-Za tydzień.
-Dobra, za... tydzień...- Wpisałam to do notesu.- Sukienki dla druhen i garnitury dla świadków. Dzwoniłam do krawcowej wczoraj, mówiła, że są już prawie gotowe. Jeszcze tylko wpadniemy na ostatnią przymiarkę za dwa tygodnie i można odbierać. Muzyka. DJ czy jakiś zespół? Ustaliliście to?
-One Direction.- Parsknęłyśmy jednocześnie śmiechem.- Nie, tak na serio, to Lou wymyślił, żeby załatwić DJ-a i gdyby wszyscy byli za, to zrobimy coś w stylu karaoke. Wiesz, będzie tyle ludzi z tej branży, że nawet nie starczy, żeby każdy zaśpiewał piosenkę.
-Okej. Karaoke, jestem na tak. Jakiś pomysł na DJ-a?- Usiadłyśmy przy stoliku przed kawiarnią.
-Fifa.- Podniosłam wzrok.
-Serio?!- Pisnęłam uradowana. Fifa, mój kumpel z liceum, który uczył mnie miksowania i był już całkiem znanym DJ-em w Polsce, obecnie przebywał w Miami, gdzie wygrał konkurs na warsztaty z Avicii i Tiesto.
-Tak.- Skinęła głową z uśmiechem.- Już Louis do niego dzwonił. Ma tylko potwierdzić przyjazd.
-Fantastycznie!- Już nie mogłam się doczekać, aż go zobaczę.- Ale będzie jazda!- Pisnęłam ze śmiechem.
-Dobra, dobra, zanim go zobaczysz, to trochę jeszcze poplanujemy.- El wypiła łyk zamówionej przed chwilą kawy.
-Jasne.- Wróciłam do notatnika.- Odnośnie muzyki... Pierwszy taniec państwa młodych. Mam nadzieję, że chcecie walca.
-Właściwie...
-Chociaż w niektórych regionach świata tańczą sambę lub hip hopa.- Czy ona nie chce walca?! No, zaraz chyba mnie coś trafi...
-Chcemy lekki mash up.- Eleanor doszła jakoś do głosu.- Najpierw walc, potem trochę przyspieszyć. Na piosenki zdecydujemy się dosłownie zaraz, po prostu... mamy odrobinkę odmienne zdania.
-Aha, okej- zapisałam szybko "mash up" przy rubryce "WALC".
-I Natalia?
-Hmmm?
-Chcemy, żebyś ty to nam zaśpiewała.- Podniosłam na nią wzrok i aż otworzyłam usta ze zdumienia.
-C-co? Że niby ja?!
-Śpiewasz genialnie. Jesteś naszą przyjaciółką i nie myśl, że nie wiem, że to dzięki tobie mam taki piękny pierścionek zaręczynowy.
-Ale ja już jestem pierwszą druhną...- wyjąkałam całkiem zbita z tropu.
-Wiem. I to też trochę o to chodzi. Wiesz... Harry jako główny drużba będzie wygłaszał pierwszy toast. Już się boję, co on tam powie, więc zmniejszysz jego siłę rażenia.
-Czyli mam odwrócić uwagę od Hazzy, kiedy będzie się produkował w super zajebistej mowie, którą pomagałam mu wymyślać?- Mieliśmy przy tym mega frajdę. Wyszukiwać te genialne określenia, nawiązać żartobliwie i złośliwie do Larry'ego Stylinsona, oczywiście wspomnieć, że to dzięki Harry'emu, a nie komuś innemu nasze gołąbeczki się poznały, wypomnieć im wieczne bałaganiarstwo, życzyć własnej drużyny piłkarskiej złożonej z maluchów Tomlinson... Przecież klub Doncaster Rovers już może Lou nie starczyć, nawet jeśli jest współwłaścicielem.
-No wiesz!- Dostałam w twarz serwetką. A po chwili obie zwijałyśmy się ze śmiechu, budząc zainteresowanie wszystkich przechodniów.
-A, i jeszcze marryoke!- Przypomniała sobie Eleanor, gdy już się uspokoiłyśmy.
-To karaoke śpiewane przez gości?- Upewniłam się.
-Tak.- Przytaknęła.- Pewnie widziałaś na YouTubie ten filmik Paula i Clodagh z "I Gotta Feeling". Świetnie im to wyszło.
-Spoko.- Dopisałam pozycję "MARRYOKE" w moim notesie.- Jaka piosenka?
-Ciągle to ustalamy.- Wywróciła oczami. No tak, w kwestiach muzycznych z Louisem trzeba się ostro kłócić.
-Czyli o tym jeszcze pogadamy... Co dalej. Zdjęcia i film z imprezy...


~~*~~

-I jak się u nas bawisz?- Wyjęłam schłodzone piwo z lodówki i postawiłam na stole. Za chwilę zaczynaliśmy grilla. Okazało się, że nie mamy drewna na ognisko, a grill stoi od roku nieużywany. Chyba najwyższa pora go przetestować i wprowadzić małą modyfikację w 1D Team tradition.
-Bardzo fajnie.- Lena malowała paznokcie przy kuchennym stole.- Chociaż moglibyście urządzić jakąś większą imprezę.
-Sorry, ale to dom mieszkalny, a nie klub nocny. Przecież tu jest dziecko.
-Możecie go wywieźć do rodziny.
-Lenka, nie przesadzaj, okej?- Zirytowana trzasnęłam drzwiami lodówki.- Nie jesteś u siebie. I nie zapominaj, że po raz pierwszy mogłaś odwiedzić Londyn.
-I tak zostanę jeszcze tylko tydzień.- Wzruszyła ramionami.- I nawet mnie nie zaprosiłaś na ślub Elounor.
-To ich ślub, nie mój. Oni ustalali listę gości, ja tylko tym zarządzam.
-Jasne.- Przewróciła oczami i wstała od stołu.
-Lena! O co ci, do cholery, chodzi?- Oparłam się biodrem o stół.- Zachowujesz się, jakbym ci coś zrobiła.
-Okej, ujmę to inaczej. Kiedyś miałam siostrę, kuzynkę, ale była jak siostra. Była ode mnie starsza, ale naprawdę świetnie się z nią dogadywałam. Poszła na studia, okej. Medycyna, ciężki kierunek, ogarniam. Mniej czasu dla mnie.- Lenka naprawdę wczuła się w rolę sarkastycznego narratora.- Ale potem zachorowała. Okazało się, że przez trzy lata mnie oszukiwała. Ba, nie tylko mnie, ale też swoich najlepszych przyjaciół. Którymi, notabene, jest wielkie i sławne One Direction. Z dnia na dzień moja siostra stała się mega rozpoznawalna, zaobserwowały ją miliony na Twitterze, zainicjowała wielką akcję uzdrowicielską, zakochała się. Wow, i wiesz co? Chłopak, który ją kochał i którego ona kochała, oddał jej swój szpik, żeby ją uratować. I potem ona wyjechała do Londynu. Tak po prostu zapomniała, że ma siostrę. Wszystko było ode mnie ważniejsze. Odezwała się do mnie sama z siebie po pół roku od przeprowadzki zagranicę. Teraz czeka tylko, aż pojadę do Polski. Jaka pointa? Zamiast siostry mam znajomą. Nic nie straciłam, żyć nie umierać!- Zakończyła dramatycznym akcentem i wyszła gwałtownie z kuchni.
-Lena! A grill?
-Nie jestem, kurwa, głodna!- Wrzasnęła tak głośno, że Niall, który właśnie wszedł do kuchni, aż podskoczył.
-Co jej się stało?- Zapytał podejrzliwie. Pokręciłam głową.
-Nic.
-Nattie, ty płaczesz?- Jednym palcem pod brodą podniósł moją głowę do góry.
-Coś ty. Przecież ja nigdy nie płaczę.- Mruknęłam, powstrzymując łzy. Miała rację, smarkula jedna.
Kiedyś byłyśmy nierozłączne, przyznaję. Ale to jej rodzice wyprowadzili się najpierw do Bielska-Białej, dopiero potem ja poszłam na studia. Chociaż... Faktycznie. Dość szybko zdegradowałam ją do roli tylko kuzynki. Nie miałam pojęcia, że ona aż tak to przeżyje. To przeze mnie jest taka... niedostępna? Wyszczekana? Irytująca?
-Aha, jasne. A ja jestem święty turecki.- Prychnął po nosem i zgarnął piwo ze stołu.- Lepiej chodź. Bez ciebie nie zaczniemy.
Podążyłam za nim, zabierając ostatnie potrzebne rzeczy. Wyszłam na oświetlony zachodzącym słońcem taras i odruchowo zapaliłam dwie lampy na zewnątrz. Zaraz zrobi się ciemno.
-A gdzie Lena?- Nika podniosła na mnie zdezorientowany wzrok. Westchnęłam ciężko, siadając po turecku na trawie.
-Pokłóciłyśmy się i nie zejdzie. Uważa, że przestałam się nią przejmować i wymieniłam ją na was.- Po moich słowach zapadła głucha cisza, przerywana jedynie przez Shane'a, który trzymany przez Zayna za rączki próbował "samodzielnie" przejść od ogrodowej huśtawki do nas i gadał jak najęty w dziecięcym języku.
-Na pewno jej niedługo przejdzie.- Powiedziała z przekonaniem Perrie.- Przecież to jest oczywiste, że nie mogłaś spędzać z nią tyle czasu, co kiedyś. A nie zapomniałaś o niej. Ty nie zapomniałabyś o swojej rodzinie.
-Wiem, ale ona tego nie rozumie.- Schowałam twarz w dłoniach. Zaraz poczułam, że ktoś siada obok mnie i obejmuje mnie ramieniem. Liam? Nie, sorry. Harry.
-Nattie, wrzuć na luz. Lena chyba jest teraz w jakimś trudnym okresie. To trochę dziwne, bo taki trudny okres u dziewczyn jest, gdy mają po 16, ewentualnie 50, ale jak widać od tej reguły też są wyjątki...
-Skarbie, czy to była jakaś aluzja?- Monika od razu złapała haczyk.
-Uderz w stół, a nożyce się odezwą.- Wybuchnął śmiechem Hazz.- Monik, ty jesteś wyjątkowa i dobrze o tym wiesz. A ty, Nattie, masz przestać się mazać. Pójdę do Leny i z nią pogadam, okej?
-Okej...- Pociągnęłam nosem i wyjęłam z kieszeni chusteczkę, którą zaraz głośno się zajęłam. Harry wstał, otrzepał spodnie z niedawno koszonej trawy i wszedł do domu.
-Uda mu się jej przemówić do rozsądku?- Zayn zajął jego miejsce z Shanem na kolanach. Mały zaraz zaczął się wyrywać na trawę. Odpowiedzialny tatuś puścił go wolno, ale mimo zainteresowania rozmową nie spuszczał uważnego wzroku z synka, który żwawo raczkował w kierunku ogrodu.
-Bankowo. Przecież jak jej nie uspokoi, to przynajmniej rozśmieszy. Może do nas zejdzie.- Louis był w wyjątkowo dobrym humorze. A wszystko dlatego, że nie zgubił obrączek, które dziś przytransportował od jubilera, tylko od razu dał na przechowanie Liamowi.
-Payno, podaj gitarę!- Krzyknął Niall do mojego narzeczonego, ale on chyba bujał w obłokach.- Liam!
-Co?- Ocknął się, patrzcie państwo.
-Czego ty taki nieprzytomny? Byłeś tylko po zakupy, nie na imprezie.- Horan sam ruszył po gitarę, przy okazji trącając przyjaciela w ramię.
-O czym mowa?- Liam był kompletnie zdezorientowany.
-O tym, cioto, że nawet nie zauważyłeś, że twoja dziewczyna przed chwilą płakała!- Nika poprawiła po swoim chłopaku, waląc Payne'a łokciem w brzuch, aż się zwinął.
-Płakałaś?- Popatrzył na mnie zdziwiony. Uniosłam brwi.
-Ja cię chyba zabiorę do okulisty...- Powiedziałam wolno.- Ale tym płaczem się nie przejmuj.
-Aha.- Mruknął uspokojony i wrócił do rozmyślania i przypalania kiełbasek na grillu.
-Shane, tutaj nie wolno!- Zayn zerwał się na równe nogi i zablokował malcowi drogę do basenu.- Ludzie, musimy to ogrodzić albo zasłonić. Przecież on tam wpadnie.
-Wiem, kotku, już to załatwiłam. W przyszłym tygodniu przyjdą fachowcy, ogrodzą basen.- Perrie spokojnie przejęła marudzącego synka.- Nie ma sensu go zasłaniać na lato, Shane'a też będzie można wykąpać. W dmuchanym kółku.- Dodała szybko, zauważając przerażony wzrok męża.
-Jak tak, to w porządku.- Usiadł na poprzednim miejscu i wyjął z termosika butelkę z herbatką.
-Możemy wreszcie śpiewać?- Zapytał zniecierpliwiony Niall.
-Dawaj coś wesołego, bo zaraz tu padniemy.- Nika położyła głowę na jego ramieniu.
-"Counting Stars"?- Rzuciła pomysł Eleanor. Nialler skinął głową i zaczął grać.
-Lately I've been, I've been losing sleep
Dreaming about the things that we could be
But baby I've been, I've been prayin' hard
Said no more counting dollars
We'll be, we'll be counting stars

I feel the love
And I feel it burn
Down this river every turn
Hope is a four letter word
Make that money
Watch it burn

Old but I'm not that old
Young but I'm not that bold
And I don't think the world is sold
I'm just doing what we're told

And I feel something so wrong
Doing the right thing
I couldn't lie, couldn't lie, couldn't lie
Everything that downs me makes me wanna fly


(Ostatnio, ostatnio niewiele sypiam
Śnię o tym, kim moglibyśmy być
Ale kochanie, modliłem, modliłem się żarliwie
Postanowiłem, że koniec z liczeniem dolarów
Będziemy liczyć gwiazdy

Czuję tę miłość
i czuję jak we mnie płonie
Płynie wraz z rzeką pokonując zakręty
Nadzieja to tylko czteroliterowe słowo
Zarób forsę
Patrz jak się pali
Stary, ale jeszcze nie tak stary
Młody, ale nie tak zuchwały
I nie sadzę, że świat jest sprzedany
Po prostu robię to co nam kazano

I czuję się tak źle
Postępując dobrze
Nie mógłbym skłamać, nie mógłbym skłamać, nie mógłbym skłamać
Wszystko co mnie przygnębia jednocześnie mnie uskrzydla)



-Czemu Harry'ego tak długo nie ma?- Monika nie odrywała wzroku od okien domu. W żadnym z nich nie było widać sylwetki chłopaka.
-Pewnie próbuje wbić coś do głowy Lenie.- Stwierdził Louis, sięgając po kiełbaskę.
-Pójdę do niego.- Wstała i dosłownie w ułamku sekundy była już w domu.
Dlaczego mam dziwne przeczucie, że nie powinna tam iść? I dlaczego mam takie wrażenie, że coś się sypie... Rozejrzałam się dookoła. Nika i Niall chyba ustalali repertuar, Zayn karmił deserkiem ze słoiczka Shane'a, którego na kolanach trzymała Perrie, Eleanor i Louis coś o siebie szeptali. Tylko Liam stał po drugiej stronie ogrodu, przy grillu i kompletnie nie zwracał uwagi na otoczenie. Zachowywał się dziwnie już od kilku dni. Jakby cały czas był nieobecny duchem. Nie chciałam się wtrącać i pytać, co go tak męczy, bo mieliśmy taką niepisaną zasadę, że będziemy sobie mówili wszystko sami z siebie. Reguła działała. Do teraz.
-To co, może teraz "Made In The USA"?- Zaproponowała Nika, ale zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, z domu rozległ się głośny krzyk Moniki.
-Nie wierzę! Dlaczego mi to zrobiłeś?!- Zerwałam się na równe nogi, a za mną reszta naszej grupy. Z domu wypadła moja przyjaciółka, a za nią Harry.
-Odepchnąłem ją przecież! Monika!- Krzyknął wzburzony, próbując ją zatrzymać.
-Podobało ci się!
-Nieprawda! Wiesz to dobrze!
-Nie mogę w to uwierzyć! Jak mogłeś!
-Monika!
-Wiesz, co ja przeżywam, kiedy jakaś dziewczyna się do ciebie przykleja?! Jasne, że nie wiesz! Bo wszystkie laski tego świata na ciebie lecą, chcą cię wepchnąć sobie do łóżka, a mnie wyśmiewają na każdym kroku! Co z tego, że jesteśmy oficjalnie razem już rok, jak ja denerwuję się przed każdym wyjściem z tobą, bo zawsze, ale to zawsze widzę przynajmniej jedną dziewczynę, która patrzy na ciebie jak na deser!
-Mon...
-Nie! Teraz ja mówię! Mam już dość, jasne?!
-Zrywasz ze mną?!
-Nie, chcę przerwy. Wyprowadzę się do mojego mieszkania, przemyślę parę spraw i może wrócę.- To już zostało powiedziane normalnym głosem. Wcześniejsze krzyki... Chyba słyszała je cała dzielnica plus paru dziennikarzy.
-Możecie nam to wyjaśnić?- Spytał zdenerwowany Liam.
-Lena przystawiała się do Harry'ego. Miała wyraźną ochotę na ostrzejszą akcję, ale na szczęście weszłam. Inaczej przerwałabym im w bardzo niezręcznej sytuacji.
-Mówię ci, że ją odpychałem!- Zaprotestował winowajca.
-Jak na faceta masz bardzo mało siły, bo odpychałeś ją nieskutecznie.- Odparowała. Ja z tej całej przemowy zrozumiałam jedną ważną rzecz. Zacisnęłam dłonie w pięści i wpadłam do domu jak burza.
-Lena, do cholery jasnej! Pakuj się w tej chwili! Wracasz do domu!





______________________________________________
Zaczynają się zawirowania... :P
Kolejne rozdziały to będzie... auć. Zresztą sami zobaczycie :P

Zawaliłam kolokwium. Znaczy, niby zaliczyłam, ale na minimalną ilość punktów i na serio muszę podgonić materiał. Dlatego na tych wszystkich portalach będzie mnie trochę mniej. Nie zawieszam bloga, po prostu może być trudniej skontaktować się ze mną na TT, Asku, czy nawet mogę nie odpisywać na komentarze. Takie życie, medycyna to nie przelewki i właśnie dostałam mocno po dupie. Dobrze, że teraz i mam jeszcze trochę czasu, żeby to ogarnąć przed ostatnim kolokwium. Należało mi się. Powinnam odciąć internet.

Next za tydzień, też we wtorek. Dziękuję za wszystko :***

Buziaki <3
Roxanne xD