czwartek, 31 grudnia 2015

Część II: Rozdział 27

"Czy to koniec One Direction?!
Świat znowu stanął w miejscu za sprawą pięciu chłopaków z największego boysbandu wszech czasów. W tym roku to już chyba dziesiąty raz, kiedy 1D szokuje swoich fanów. Wczoraj została ogłoszona radosna nowina: Louis Tomlinson i Eleanor Calder-Tomlinson spodziewają się dziecka. 1D Team znów się powiększy!
@Louis_Tomlinson: Ludzie, będę ojcem!!! Właśnie się dowiedzieliśmy z El... Jestem szczęśliwy jak nigdy!
Mister Tommo szczęśliwy? Cóż, fanki też powinny być szczęśliwe. A jednak tak nie jest.
@fifanzitgirl: Modest już nie ma co wymyślać? Larry is real bitches!
@vinkjarseat: aha jasne. Nie cierpię El i żaden bachor tego nie zmieni.
To tylko dwa z tysięcy tweetów i postów o negatywnej treści, skierowanych przeciwko państwu Tomlinson. Eleanor już wcześniej padała ofiarą plotek i oszczerstw, teraz jednak nawet my uważamy, że miarka się przebrała. Życzymy zdrowia i wszystkiego najlepszego dla malucha, a hejterom mówimy: NIE!
Jednak... Spójrzcie, ile rok 2018 przyniósł nam dramatów w świecie One Direction. Najpierw rozstanie Latalie, potem odejście Moniki, ślub Lou i El, wypadek, pobyt w szpitalu Nialla, Harry'ego, Liama, Nattie i Moniki, potem ciąża i ponowne zejście się Lattie, nagły ślub państwa Styles, a teraz kolejna ciąża... Wymieniliśmy wszystko? Mamy przeczucie, że jeszcze niejedno się wydarzy. Chłopaki z 1D tworzą swoje rodziny? Czyżby to był czas na zakończenie działalności zespołu? Czy chłopaki wrócą z rocznej przerwy? Wprawdzie wypuścili "Addicted", hit, który podbił listy przebojów w mniej niż tydzień, ale to wcale nie znaczy, że to nie była ich ostatnia piosenka. Czekamy cierpliwie, aż zespół się wypowie..."

- I odpowie na pytanie, czy to koniec One Direction? - Przeczytałam ostatnie zdanie artykułu z Sugascape i wzięłam wdech, żeby wybuchnąć potokiem krytyki i przekleństw, ale Liam mnie uprzedził.
- Jaki koniec?! - Krzyknął, patrząc na mój telefon ze złością. - Jaki koniec?! To nie jest koniec! Jeszcze nie osiągnęliśmy tego, co chcieliśmy!
- Ty to wiesz, ale oni nie. - Wyłączyłam Google Chrome i schowałam telefon do torebki. - Cholerne pismaki. Chyba czas puścić im znowu "History".
- Dobrze, że nie wywęszyli, że coś jest nie tak z Zaynem. - Mruknął pod nosem i podjechał kilka metrów. Siedzieliśmy na ogonie Forda Mondeo, który nie miał ochoty wyprzedzić samochodów naprzeciwko i zmniejszyć korka.
- Jeszcze tego by brakowało. Chciałam z nim pogadać, dowiedzieć się, co on kombinuje, ale on wiecznie gdzieś znika. Perrie jest już na granicy depresji... Uważaj!
- Hamuję przecież. - Liam ze stoickim spokojem wyhamował pięć centymetrów przed tablicą Forda. - Mogę się założyć, że za kierownicą siedzi jakaś baba.
- Mam rozumieć, że kobiety nie umieją prowadzić? - Uniosłam brwi i założyłam ręce na piersi.
- Ty jesteś wyjątkiem potwierdzającym regułę, kangurku.
- No dobra. - Zmieniłam temat. - Co zrobimy z tym artykułem?
- Na razie nic. Niech to podsycają. Potem wyjdziemy im naprzeciw z nową płytą, może nominacją do Grammy, kolejnymi nagrodami i im wszystkim szczęki opadną. Przekonają się raz na zawsze, że do nas należy ostatnie zdanie. - Uśmiechnęłam się pod nosem i wyjęłam znowu telefon, bo przyszło mi jakieś powiadomienie.
- Niall jest niezastąpiony w pocieszaniu fanów. - Zaśmiałam się i pokazałam Liamowi zdjęcie na ekranie.
- This is not the end. - Przeczytał i też parsknął śmiechem na widok Niallera leżącego na łóżku z dziwną miną i wskazującego na bliznę na brzuchu po operacji.
- Tak, jako autorka tej blizny muszę powiedzieć, że jest się czym chwalić. - Stwierdziłam zadowolona i podałam tweeta dalej. Musiałam odpowiedzieć.
@nattie_maj: @NiallOfficial widzę, że polubiłeś swoją bliznę :P
@NiallOfficial: @nattie_maj od najlepszego chirurga, polecam, Niall Horan xD
@nattie_maj: @NiallOfficial jak ci się tak nudzi, to idź posprzątaj salon :>
@NiallOfficial: @nattie_maj nie mogę, jestem na chorobowym, yasss! ^^
@nattie_maj: @NiallOfficial jak cię strzelę tym chorobowym w twarz, to nawet Nika cię nie odratuje!
@NiallOfficial: @nattie_maj jesteś w ciąży, nie wysilaj się ;*
@nattie_maj: @NiallOfficial już ty się nie martw, baby Payne ma genialnego kopa, tylko mi pomoże ;)
@NiallOfficial: @nattie_maj baby Payne wie, że chrzestnego się nie kopie :D
@nattie_maj: @NiallOfficial a kto ci to powiedział, ty samozwańczy ojcze chrzestny???
@1DUpdatesss: Rozmowa @NiallOfficial i @nattie_maj na TT, awww, to frienship goals! <3
@Real_Liam_Payne: @NiallOfficial @nattie_maj mój telefon przez was zwariował, nie możecie pogadać w realu?
@nattie_maj: @Real_Liam_Payne dojechaliśmy już, że piszesz?
@Real_Liam_Payne: @nattie_maj gdybyś podniosła głowę i popatrzyła przez szybę, to byś wiedziała :)
- Zaczynam się zastanawiać, czy nie jesteś uzależniona.
- Od Twittera? A w życiu! - Odpięłam pas i wysiadłam z samochodu.
- Nie, raczej od czytania. Czegokolwiek. W ciągu miesiąca pochłonęłaś połowę biblioteki domowej, kupiłaś dwadzieścia sześć nowych książek i ciągle coś czytasz w necie. Twitter to tylko luźny przykład. - Kliknięciem pilota zablokował auto i podszedł do mnie.
- A co innego mam robić jak nie czytać? Jestem w ciąży, nie w szczytowej formie a'la Radwańska.
- Nie to mam na myśli, po prostu... Rzadziej komponujesz.
- Ach, to. - Zrozumiałam, co miał na myśli. - Nie mam weny od dłuższego czasu.
- Może ci pomóc? - Zaproponował.
- Nie! - Zaprotestowałam gwałtownie, wchodząc przez rozsuwane drzwi do hali sklepowej. - To... niespodzianka.
- No dobra... To w takim razie czego potrzebujemy? - Spytał, obejmując mnie ramieniem.
- Wszystkiego po trochu. - Spojrzałam na niego z uśmieszkiem.
Staliśmy właśnie w progu najnowszego Argosa na przedmieściach Londynu. Otworzyli go dwa miesiące temu, a nawet dzisiaj były tu tłumy ludzi. Co nas zachęciło do przyjazdu tutaj? Olbrzymi dział "Baby & Nursery". Najwyższy czas urządzić Izzy pokój.
- To chodź najpierw do łóżeczek. - Zaprowadził mnie do urządzonych pokoików dziecięcych, które na szczęście można było kupować w kawałkach. Na przykład z tego cudeńka wywaliłabym tę szafkę, wygląda jak potłuczona. Albo ta lampka, po cholerę żarówki LED-owe dla niemowlaka?
- Zobacz to. - Wskazałam na białe łóżeczko malowane w bladoróżowe zawijasy. - Jest śliczne.
- Ma regulację wysokości materaca. - Zauważył, wczytując się w etykietkę.
- To plus, w końcu jak zacznie siadać nie możemy ryzykować, że wypadnie.
- A to? - Podszedł do kolejnego.
- Też ładne. Ale droższe. Chwila, o całe dwieście funtów?! - Wytrzeszczyłam oczy na cenę. - Co oni, łączyli je platynowymi gwoździami?!
- Nie, zobacz... Ma regulację oparcia. Możesz podnieść górną część materaca, dziecko będzie mogło siadać z oparciem. - Sięgnął pod materacyk i uniósł je lekko w górę.
- Nie, takiego czegoś nie potrzebujemy. Ale ta komoda może być, wszystko się w niej zmieści.
- Wypolerowane kanty, żadnej drzazgi. Bierzemy. - Zadecydował Liam i zapisał numer seryjny komody.
- To łóżeczko weźmy do kompletu. - Z uśmiechem wskazałam na to, które mi się tak podobało.
- Okej, pasuje. Co dalej?
- Idźmy przed siebie, co nam wpadnie w oko, to bierzemy.
Mijaliśmy kolejne działy, zatrzymując się przy nosidełkach, wanienkach, leżaczkach, pościeli, przy wszystkim. Nasza lista powiększała się niemal z każdym krokiem i zaczynałam się zastanawiać, czy Liam nie wpadł w jakiś szał zakupoholika, ale on stwierdził, że jego mała księżniczka ma mieć wszystko, co jej do szczęścia potrzebne. Skoro tak, to proszę bardzo.
Na dłużej zatrzymaliśmy się przy wózkach.
- Gdyby był Patrick, kupowalibyśmy ten... - Stanęłam przy sporym wózku dla bliźniąt. Położyłam rękę na brzuchu i popatrzyłam na Liama. Stanął tuż obok mnie i objął mnie ramieniem.
- Nie martw się. - Pocałował mnie w głowę. - Widocznie tak miało być.
- Wiem i już się z tym pogodziłam... Prawie. - Odwróciłam się do niego i oparłam czoło o jego ramię. Przytulił mnie, uważając, żeby nie zgnieść małej.
- Jestem z tobą, kangurku. I razem przejdziemy przez wszystko, pamiętaj o tym. - Odsunął mnie na długość ramienia i spojrzał prosto w oczy. - Razem, jasne? Wszystko będzie dobrze.
- Wszystko będzie dobrze. - Powtórzyłam za nim, próbując się znów uśmiechnąć. Nie bardzo mi to wyszło, ale Liam udał, że tego nie zauważył i pociągnął mnie do następnych wózków.
- Co powiesz na ten? - Wskazał na spory granatowy wózek z budką i ręcznymi hamulcami. Dotknęłam rączki i spróbowałam go wycofać z miejsca.
- Trochę ciężki. Rama powinna być z aluminium, będzie lżejszy i bardziej zwrotny.
- A ten? Zobacz, jest aluminium, możliwość zmiany pozycji, hamulce ręczne i nożne do zastopowania wózka w miejscu... I kolor pasuje dla dziewczynki. - Wyjechał beżowym wózkiem na środek, żeby sprawdzić jego możliwości. Faktycznie ładny.
- Trochę drogi...
- Nattie. Nasze dziecko będzie miało wszystko z górnej półki, żeby było bezpieczne i zadowolone z życia, okej? - Chyba jest coś ze mną nie tak, jeśli stanowczy Liam to według mnie seksowny Liam i chcę się na niego rzucić w miejscu publicznym, prawda? Co za szalone hormony, ja pitolę.
- Okej. A spójrz na tę spacerówkę! Byłaby idealna na później, jak mała by podrosła! - Zachwyciłam się wózkiem z pasami dla dziecka, regulowanym oparciem, sporym koszem pod siedzeniem i budką w kolorze morskiej zieleni. Cudny...
- To bierzemy oba. - Zadecydował beztrosko Liam i dopisał do listy spacerówkę.
- Zwariowałeś? Od razu oba?
- A czemu nie? - Na widok jego zadowolonej miny mogłam się tylko roześmiać.
- Okej, bierzemy oba. Chodź teraz do... O mamuniu, spójrz, jakie słodkie! - Pisnęłam, podbiegając do regału z ubrankami.
- I kto tu wariuje? - Parsknął śmiechem Liam, kiedy zobaczył w moich rękach pięciopak cudnych śpioszków w motywy Disneya.
- Ale weź wyobraź sobie w tym Izzy! Będzie ślicznie wyglądała! I zobacz te cudne, maleńkie skarpeteczki... - Rozpływałam się w zachwytach nad rozmiarem niemowlęcych skarpetek o długości chyba pięciu centymetrów.
Od zawsze uwielbiałam rzeczy dla dzieci i zachwycałam się ubrankami i akcesoriami dla nich. Kiedy tata zaczął pracować w Anglii byłam jeszcze na tyle mała, żeby go ubłagać, by przywiózł mi prawdziwego dzidziusia w stylu BabyBorn. Na Boże Narodzenie znalazłam pod choinką prawdziwy wózek, w którym zmieścił by się noworodek z lalką wielkości miesięcznego dziecka w środku, a do tego łóżeczko, nosidełko, leżankę, szafę z materiału i wanienkę, do której można było nalać wody i wypuścić. W szafie była sukieneczka i śpioszki na zmianę, na półeczce pod wanienką plastikowe mydełko, jakieś płyny, do tego jeszcze butelka z mlekiem, łyżeczka, miseczka i grzechotka. Byłam wtedy najszczęśliwszym dzieckiem pod słońcem i mój pokój na długo zamienił się w małe mieszkanko, w którym mieszkałam jako mamusia małej Julci. Przez całe ferie świąteczne, a potem zimowe wciąż bawiłam się w dom, zmieniały mi się tylko scenariusze. Wychodziłam z Julcią na spacer do pokoju babci, robiłam zakupy z maluchem w nosidełku w pokoju rodziców, spotykałam się z koleżankami na herbatce w salonie na dole, jeździłam z Julcią na wakacje lub do szpitala, kiedy Julcia miała mieć wycinany wyrostek. Tak, instynkt macierzyński czułam już od najmłodszych lat. A kiedy Perrie zaszła w ciążę, to naprawdę jej zazdrościłam. Chciałam wtedy mieć takiego malucha do przytulenia, przewinięcia, usypiania... Nawet te bezsenne noce i wieczne zmęczenie Pezz mnie nie odstraszało. Kiedy tylko miałam czas, to jej pomagałam przy Shanie, a nocą, kiedy rozmawiałam z Liamem, pytałam go, czy miałby do mnie pretensje, gdybym zaszła w ciążę. Najpierw myślał, że żartuję, ale potem spoważniał i powiedział, że od zawsze chciał mieć dzieci, a od kiedy się zaręczyliśmy coraz częściej nad tym myślał. Tymczasem wszystko wyszło nie tak, jak sobie wymarzyliśmy, cztery miesiące byłam sama, a potem straciłam jedno dziecko. Czasem nie trzeba mocno marzyć, bo marzenia mogą się spełnić nie w taki sposób, jak byśmy chcieli.
- Boże, będę się bał wziąć ją na ręce, bo jeszcze ją połamię. - Liam wziął do ręki małą czapeczkę z nausznikami do zawiązania pod brodą.
- Jakoś Shane'a trzymałeś na rękach. - Wrzuciłam do wózka, który przezornie ze sobą zabraliśmy przy wejściu cały stos pajacyków, body i koszulek.
- Ale to będzie moje dziecko. Moje. I jak ja je połamię? - Miał tak komiczną minę, że wybuchnęłam śmiechem.
- Jakoś od tysiącleci faceci są ojcami i rzadko słyszy się o przypadkach, że połamali swoje dzieci. - Wzięłam jego ręce położyłam na swoim brzuchu. - Będziesz wspaniałym ojcem, kochanie. Ja w ciebie wierzę i ona też. - Wpatrywał się w swoje dłonie, a potem nagle uśmiechnął się szeroko i podniósł wzrok na mnie.
- Pierwszy raz od kwietnia powiedziałaś do mnie "kochanie". - Zmarszczyłam brwi.
- Serio? Wcześniej nie?
- Nie.
- Wow... No cóż, przyzwyczajenie drugą naturą, prawda? W końcu musiałam to powiedzieć. - Niezręczna sytuacja. Naprawdę to mi się wymknęło bezwiednie. Chciałam się od niego odsunąć, ale przesunął ręce na moje plecy i przyciągnął mnie bliżej.
- Przyzwyczajenie? A mnie się wydaje, że bardzo tęsknisz za tym, co było kiedyś i chciałabyś do tego wrócić, ale za bardzo się boisz. - Stwierdził z cwaniackim uśmiechem.
- Gdzie się podział ten Liam, który bał się, że go rozpoznam w parku i czerwienił się przy każdym zboczonym tekście chłopaków na nasz temat? - Przechyliłam głowę, obserwując go z rozbawieniem.
- Przecież go wyrzuciłaś w kąt dawno temu. - Zaśmiał się i szybko cmoknął mnie w czoło. Spojrzał w dal ponad moim ramieniem. - Fanki na trzeciej.
- I spokojne zakupy szlag jasny trafił. - Westchnęłam i wyswobodziłam się z jego objęć. Podeszłam do regału, kątem oka lustrując teren. Na końcu labiryntu regałów stały dwie dziewczyny i rozprawiały o czymś z ożywieniem, wskazując dokładnie na nas. Palcem się nie pokazuje.
- Udawajmy po prostu, że ich nie widzimy. Jak coś, to Zeke jest pod telefonem. - Liam zerknął na większe opakowanie. Wziął je z półki. - Podoba ci się?
- Pokaż... O jejku, jaki cudny! - Przyjrzałam się różowemu becikowi w niebieskie uśmiechnięte słoniki. Był przesłodki. - Bierzemy.
- To chodźmy może jeszcze do tych akcesoriów typu butelki i tak dalej. - Zaproponował, wskazując na tabliczkę informacyjną.
- Nie, myślę, że na dzisiaj wystar... Spójrz na te śliniaczki! Są taaakie słodkieee! - Chłopak wywrócił oczami i podążył za mną do działu kuchennego.
Kiedy rozpływałam się nad cudnymi śliniaczkami i smoczkami, które hurtowo wrzucałam do wózka, dwie fanki nieco się ośmieliły i podeszły bliżej. Widocznie były już po zakupach, bo w dłoniach trzymały siatki z logo Argosa. Stanęły obok nas akurat w momencie, gdy Liam stwierdził, że obie trzymane przez niego butelki są idealne i wrzucał je do wózka.
- He-e-ej... - Jednej z nich nieźle drżał głos. Odwróciłam się do nich z uśmiechem.
- Cześć. - Przywitaliśmy się jednocześnie.
- O matko, czyli to nie był żaden fake z tą ciążą! - Uniosłam brwi. Dobra, Nat, ogarnij hormony i tylko się na nie nie wydzieraj...
- Ode mnie chyba nigdy nie dostaliście żadnych fake'ów. - Zakpiłam. - Nie, to prawda, jestem w ciąży.
- Widzisz? Mówiłam ci! - Ta niższa odwróciła się do wyższej z triumfalną miną.
- A El i Lou? - Od razu spytała wysoka.
- To też prawda. - Potwierdził automatycznie Liam. Zaraz cały świat będzie wiedział. Wysoka się skrzywiła. O nie, znowu Larry Shipper.
- A... możemy zrobić sobie z wami zdjęcie? - Zapytała niska.
- Pewnie. - Uśmiechnęłam się i razem ustawiliśmy się do zdjęcia. Błysnął flesz i selfie pokazało się na ekranie. - Fajnie wyszło. Wstaw na Twittera, to zretweetuję.
- O matko... Jasne, wstawię! - Niska mało nie dostała zawału na miejscu.
- Dobra, a teraz przepraszam, dziewczyny, ale musimy dokończyć zakupy. - Liam otoczył mnie ramieniem i znacząco chwycił za rączkę wózka.
- Wcale się nie spieszymy. - Posłałam mu piorunujące spojrzenie.
- Ale my musimy lecieć, autobus nam ucieknie. Chodź, Chloe. Dzięki za fotkę. - Wysoka pociągnęła koleżankę za rękę.
- Czekaj, Liz, jeszcze autograf... Proszę, Liam. - Wyciągnęła w jego stronę paragon Argosa i długopis.
- Spoko. - Nabazgrał szybko "Nice meeting, love, Liam" i oddał jej karteczkę.
- Już?
- Już. Miło było was poznać! - Krzyknęła, odchodząc.
- Wzajemnie. - Odpowiedziałam, ale chyba mnie nie słyszały.
- Okej, chodźmy, bo zlecą się tu zaraz reporterzy. Ta Chloe nie będzie siedziała cicho. - Liam popchnął wózek w kierunku kasy.
Miał rację. Staliśmy w kolejce, kiedy przez oszklone ściany marketu spostrzegliśmy dwa wozy paparazzi i kilkanaście dziewczyn. Grupa stale się powiększała.
- Cholera. Dzwoń do Zeke'a. - Powiedziałam szeptem do Liama. On już miał w ręku telefon. Jak zwykle myśleliśmy w tym samym czasie.
- Nattie? - Odwróciłam się na dźwięk swojego imienia. Przede mną stała na oko dziesięcioletnia dziewczynka i ściskała rączkę beżowego misia.
- Hej. - Uśmiechnęłam się do niej. - Co słychać?
- Ja tylko... chciałam ci to dać. - Wyciągnęła misia w moją stronę. Otworzyłam usta i spojrzałam niepewnie na Liama.
- Ale... - Zająknęłam się. - Z jakiej okazji?
- Dla twojego dzidziusia. Właśnie go kupiliśmy, bo moja mama też jest w ciąży i będę miała braciszka. Ale zobaczyłam ciebie i pomyślałam, że twój dzidziuś się z tego misia ucieszy. A Jace dostanie jeszcze dużo misiów. Proszę. - Wzięłam ostrożnie misia do ręki.
- Dziękuję... - Niewiele myśląc, uklękłam na posadzce i mocno przytuliłam dziewczynkę. - Dziękuję, skarbie.
Paparazzi oczywiście skrupulatnie wykorzystali okazję do zdjęcia. Następnego dnia wszystkie gazety plotkarskie na okładce pokazywały zdjęcie przyszłej mamy przytulającej w sklepie dziewczynkę oraz Liama Payne, który wpatrywał się w tę scenę z szerokim uśmiechem.

~~*~~

Przeciągnęłam się tak mocno, aż mi chrupnęły stawy. Spanie na kanapie w salonie to jednak nie był dobry pomysł. Z drugiej strony nie chciało mi się iść na górę, bo zaczęłam drzemać już podczas czytania "Diabeł ubiera się u Prady" i szkoda mi było się rozbudzać. A tak w ogóle to Izzy zmusiła mnie do spania. A teraz obudziła mnie kopniakiem. Swoją drogą, to było dziwne, że jeszcze nie było widać jej ruchów. Liam przysięgał, że nic nie czuł, kiedy dotykał mojego brzucha podczas codziennej gimnastyki małej. Ja natomiast miałam niezwykle wyczulone wszystkie receptory i każde najlżejsze poruszenie dziecka odczuwałam mega mocno.
Ziewając, przeszłam do kuchni. Przy wyspie siedziały Perrie i Jade z Shanem na kolanach. Uśmiechnęłam się do nich i szybko przemknęłam do zamrażarki, żeby wyciągnąć pudło lodów wiśniowych. Nie chciałam im przeszkadzać w rozmowie. Dziewczyny też musiały sobie poukładać całość. Jade szykowała się do wyjazdu do Japonii i wychodziło na to, że długo się nie zobaczą. Perrie natomiast musiała jej się wyżalić ze swoich popsutych relacji z Zaynem. Dziś znów gdzieś przepadł, ale jutro miałam zamiar go dopaść, choćby nie wiem co. Wymknęłam się szybko z kuchni, ale jednak udało mi się coś niechcący podsłuchać.
- ... nie tak to miało wyglądać. Miałyśmy występować do końca świata.
- Wszystko kiedyś się kończy. Jak...
- Nawet tak nie mów! Nie ma opcji, jesteście sobie przeznaczeni!
- A widzisz, jak to teraz wygląda? Mam wrażenie, że on już się znudził, że chce rzucić wszystko...
- I co? Poddasz się? Zaśpiewasz mu "Boy" albo "The End"?
- Wiem, wiem... Nie po to pisałyśmy te piosenki.
- O właśnie.
Skrzywiłam się, siadając z powrotem na kanapę i sięgając po książkę. Nie mogło być aż tak źle, prawda? Rany, żebym się nie spóźniła z tą interwencją.
- A ty co myślisz, Izzy? Wujek się opamięta? - Pogłaskałam brzuch. Cisza. - Teraz, kiedy potrzebuję twojego kopniaka, to ty siedzisz cicho. Ech, będziesz coś chciała, młoda. - Pogroziłam jej żartobliwie i wróciłam do czytania.
W domu panowała cisza. Słyszałam tylko odgłosy maszyn w siłowni. Harry i Niall ćwiczyli z rehabilitantem, żeby wrócić do formy, a Liam spontanicznie do nich dołączył. Wprawdzie Hazz nie miał jeszcze zdjętego gipsu, ale uparł się, że przynajmniej jego ręce muszą być znowu sprawne. Reszta rozjechała się na wszystkie strony świata. Louis i Eleanor wybyli do Doncaster, żeby oznajmić radosną nowinę rodzinie Tomlinson (jakby nie istniał internet i jeszcze się nie dowiedzieli), a potem mieli zahaczyć o Manchester, żeby odwiedzić rodzinkę Calderów. Zayn oczywiście był z kumplami i NB w studiu, a Nika i Monia gdzieś się ulotniły. Nika na pewno wzięła dłuższy urlop, więc podejrzewałam, że włóczą się po jakichś sklepach w ramach oswajania Moni z normalnym życiem.
Zdążyłam już powrócić do świata Mirandy Priestley, kiedy usłyszałam kroki na schodach. Przez drzwi widziałam, jak Liam pędzi do kuchni po wodę. W tym samym momencie odezwał się dzwonek do drzwi. Nie miałam zamiaru ruszać się z kanapy, ale kiedy usłyszałam niechętny głos Liama, od razu wstałam. Czyżby jakiś nieproszony gość?
- Co ty tu robisz?
- Wpadłam do Natalii. Mogę wejść?
- Od kiedy niby się przyjaźnicie? - Weszłam do hallu i uśmiechnęłam się na widok Danielle stojącej na progu.
- Dani, hej! - Przywitałam się z nią radośnie. - Wchodź, właź!
- Matko, urosłaś, odkąd cię ostatni raz widziałam. - Popatrzyła na mnie i wyciągnęła rękę. - Mogę dotknąć?
- Jasne, ale nie licz, że kopnie. Na razie tylko ja to czuję. - Niepewnie dotknęła wypukłego brzucha i zaśmiała się.
- No, mam nadzieję, że kiedyś coś poczuję.
- Sorry, ale mogę wiedzieć, co tu robisz? - Zamordowałabym go wzrokiem, serio.
- Mógłbyś grzeczniej? - Posłałam mu wymowne spojrzenie.
- Nic się nie stało. Natalia, słuchaj! - Danielle zrobiła podekscytowaną minę. - Zadzwonili do mnie z Los Angeles, robią kolejną część Step Up i chcą mnie do jednej z ról drugoplanowych!
- Nie!
- Tak!
- Aaaa! - Zapiszczałam i rzuciłam się do niej z uściskami. Za chwilę obie skakałyśmy po całym hallu.
- Nattie! Zwariowałaś?! - Liam złapał mnie za rękę. No tak, mam się opanować.
- Sorki, zapomniałam się. - Znów odwróciłam się do Dan. - Jezu, to wspaniale, gratuluję!
- Dzięki, ale właśnie z tego powodu tu jestem. Chciałabym, żebyś mi pomogła w przygotowaniu do castingu.
- Jasne, chodź! - Szerokim gestem wskazałam jej schody na dół. - Mamy sporą salę, jest gdzie tańczyć.
- Nattie, ty chyba nie będziesz tańczyć. - Zbulwersował się Liam. Wywróciłam oczami. Zaczynał mi dziś działać na nerwy.
- Zluzuj gacie, nie będę. Chodź, Dani.
Zeszłyśmy po schodach do piwnicy i skierowałyśmy się do sali tanecznej. Otworzyłam drzwi i wpuściłam dziewczynę pierwszą. Dawno tu nie byłam. W zasadzie... Chyba od przygotowań do ślubu Tomlinsonów.
- Wow... Ale ekstra. - Danielle rozglądała się wokół. - No, to jest raj dla tancerza.
- Nie dla tancerza w ciąży. - Parsknęłam śmiechem. - Rozgrzewaj się. Nie będziemy marnować czasu.
- Nie mam takiego zamiaru. Jak dostałam taką zajebistą szansę, to chcę ją wykorzystać w stu procentach. - Odpowiedziała, zakładając adidasy. Pilotem włączyłam wieżę i ustawiłam "Just Dance" Lady Gagi.
- Kiedy do mnie zadzwonili... myślałam, że to pomyłka... ale kiedy powiedzieli moje nazwisko... to praktycznie oszalałam. - Opowiadała, rozciągając się w szpagacie na podłodze.
- Kiedy masz casting? - Zapytałam, siadając wygodnie na podłodze pod lustrem. Powiedzmy, że to było wygodnie dla mojego kręgosłupa.
- Za dziesięć dni. Muszę się idealnie przygotować i za tydzień lecę do Kalifornii.
- Trochę mało czasu. - Zauważyłam. Danielle skupiła się na idealnym mostku ze stania. Po chwili podniosła się i zrobiła trzy szybkie gwiazdy. - Jak tam z Noriakim? - Wypaliłam z grubej rury. Dani otworzyła szeroko oczy i potknęła się na parkiecie.
- Co? Czemu pytasz? - Chwila, czy ona się czerwieni?
- Ciekawość. I prosił mnie, żebym poruszyła z tobą ten temat. - Odparłam podejrzliwie.
- Uhm... Możliwe, że się parę razy spotkaliśmy i raz nawet... doszło do czegoś więcej. - Popatrzyła na mnie niepewnie. Wybałuszyłam oczy.
- Poszliście do łóżka?! - Pisnęłam zszokowana. Okej, spodziewałam się tego, ale z drugiej strony... Kuźwa, mówiłam jej, że Noriaki to nie dla niej. - I co?
- Nic. Trochę piszemy. Tyle. To nie była jakaś głębsza znajomość. - Wzruszyła ramionami.
- Nie przeszkadza ci to?
- Jakoś nie bardzo. Nie szukam teraz faceta na stałe. - Wzięła lekki rozbieg i zrobiła szybkie salto. - Okej. Jakie proponujesz piosenki?
- To zależy. Mówili ci, czego oczekują? - Podniosłam się z podłogi. To jednak nie był dobry pomysł, żeby na niej siadać.
- Dwie piosenki. Jeden jazz, a drugi hip hop lub mash up.
- Mam pomysł na mash up. - Podchwyciłam pomysł. - Co powiesz na "Better When I'm Dancing"?
- Tytuł pasuje. Zaraz sprawdzimy kroki. A druga?
- Jazz... jazz... Czekaj. Chyba mam. - Chwyciłam za pilota i zaczęłam przewijać piosenki. - Jest.
- Ale to staroć. - Danielle wsłuchała się w "Gitan".
- Może czas ten staroć odkurzyć? - Uniosłam brwi. Przez chwilę słuchała w milczeniu, a potem skinęła głową.
- Do dzieła.



___________________________________________

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU, MISIE!!!

Rozdział dodaję w ostatnich minutach 2015 roku... Cholera, chciałabym cofnąć czas. Mam wrażenie, że spieprzyłam cały ten rok i naprawdę chciałabym go zacząć od nowa i naprawić wszystkie błędy.

Notki długiej nie będzie, bo wracam pod kołdrę umierać na ból brzucha. Cały dzień się czułam beznadziejnie. W ogóle się zastanawiam... Jak to jest, że młoda dziewczyna, lat 19, nie ułomna na ciele i na duszy, nie ma z kim pójść na imprezę? I nie chodzi mi o Sylwka, bo w planach miałam pójście do przyjaciółki i wiem, że byłoby super (nie, Kaśka, nie piszę tego tylko dlatego, że to czytasz ;* po prostu naszła mnie wena, żeby pod koniec tego zwalonego roku i na początku kolejnego idiotycznego roku się wyżalić), ale chodzi mi też o na przykład Bal Medyka, który ma być niedługo, czy choćby to nieszczęsne wesele kuzyna w lipcu. Dlaczego muszę na siłę szukać faceta? Czy ze mną jest coś nie tak, czy wszyscy chłopcy wokół są ślepi? Ja naprawdę nie mam dużych wymagań. Co ze mną jest nie tak, żeby ryczeć w poduszkę, bo żaden gość nie jest na tyle inteligentny, żeby zwrócić na mnie uwagę? Dobra, ten płacz to pewnie przez wahania nastroju przy okresie, ale no litości...

Ten przyszły rok będzie ch***wy. I tyle w tym temacie.
Roxanne xD

czwartek, 24 grudnia 2015

Merry Christmas everyone, cause SANTAS ARE COMING TO TOWN!!!


Ale kto wie, czy za rogiem
Nie stoją Anioł z Bogiem
I warto mieć marzenia,
Doczekać ich spełnienia.

Kto wie, czy za rogiem
Nie stoją Anioł z Bogiem
Nie obserwują zdarzeń
I nie spełniają marzeń?
Kto wie?


- Poważnie? Nie mogłeś nas wcisnąć w inną robotę, tylko w to?!
- Nie narzekaj, do twarzy ci z siwą brodą.
- Jak będę po pięćdziesiątce, to może! Poczekaj, aż tylko się z tego uwolnię, to ci tak przywalę, że sań nie będziesz potrzebował, żeby pojechać na ten biegun!
- Uspokój się, to może być niezła zabawa...
- Mów za siebie. Ja się w tym ugotuję.
- A widzieliście, kto tu będzie? Całe miasto nas zobaczy!
- Jezu, pod tą czapką nikt nie zobaczy twoich kudłów.
- Tak, jego może nie, ale moja dziewczyna rozpozna mnie po... po... po oczach! Przecież jej się nie przyznam, że w Wigilię będę zarabiał jako Święty Mikołaj!
- Ciesz się, że Rudolfa nie potrzebowali.
- Uważaj, bo zaraz go zobaczą. Czerwony nos mogę ci załatwić ekspresem.


Ach, czy święta nie są najpiękniejszym okresem w roku? Ta cudowna atmosfera, zapach choinki i świątecznych potraw, światełka, gwiazdki, jemioła, obdarowywanie siebie nawzajem prezentami, uśmiech na twarzy wszystkich... no, prawie wszystkich ludzi. Jakiś wyjątek potwierdzający regułę być musi, prawda? Ewentualnie pięć wyjątków. Rodzaju męskiego. Wyjątki te właśnie kłóciły się przy przebieraniu w robocze uniformy w pomieszczeniu służbowym galerii handlowej.
- Może mi ktoś to przywiązać? - Blondyn obracał się bezradnie, przyciskając do brzucha sporą poduszkę. - Hello?
- Czekaj, nie wierć się tak. - Czarnowłosy kolega stanął za nim i zaczął zawiązywać sznurki na kokardkę. - Niall, nie uciekaj, no! Mam ci to zawiązać, czy będziesz udawał Mikołaja po fitnessie?
- Wiecie, co wam powiem? - Sapnął szatyn z postawioną grzywką. - Od dziś odstawiam alkohol. Jak mi urośnie taki mięsień piwny, to chyba się zastrzelę. Z tym się nie da funkcjonować. - Z trudem próbował zawiązać czarne wysokie buty. Jakoś nie wpadł na to, żeby najpierw zająć się dołem garderoby, a dopiero potem zainstalować brzuch.
- Liam, czy ty sugerujesz, że Mikołaj chleje piwo przez cały rok? - Chłopak z koczkiem na głowie spojrzał na kumpla jak na ostatniego wariata. - Załatwiłem ci robotę dobrego staruszka od prezentów, a nie menela spod warzywniaka.
- Ja już nic nie mówię! - Liam machnął ręką na kokardki i zaczął wpychać końce sznurówek za cholewy butów.
- Właściwie to skąd akurat ta fucha, Harry? - Zainteresował się brunet, odsuwając się od zawiązanego Nialla. - Nie było czegoś innego? Sprzątania? Dekorowania wystaw? Pieczenia pierników?
- Chyba nie chciałbym kosztować pierników twojej roboty. Zresztą! Nie mów, że nigdy nie chciałeś zostać świętym Mikołajem! - Wykrzyknął Harry, malując przed lustrem brwi na siwo.
- Mogę nim być, kupując normalnie prezenty, jak każdy człowiek i wsadzając je pod choinkę. Zresztą, jakbyś zapomniał, jestem muzułmaninem i trochę inaczej obchodzę święta. Jestem tu tylko ze względu na kasę.
- Zayn! Harry ma rację, święta to najcudowniejszy okres w roku i trzeba go obchodzić z radością! - Niall wyciągnął ze sterty czerwonych materiałów jeden płaszcz i przymierzył. - To chyba twój, Louis. Na mnie za ciasny w ramionach.
- Hazz, nie udawaj, że załatwiłeś tę pracę tylko po to, żeby zarobić. - Odezwał się milczący dotąd Louis. - Chciałeś, żebym wylazł z pokoju. Przykro mi, ale będę najgorszym Mikołajem świata i nic nie zrobisz. Jak tylko odstawimy tę szopkę, wracam do domu i znowu będę użalał się nad sobą.
- Przypominam, że zbieramy tę forsę na nagranie naszej płyty w normalnym studiu. - Liam otarł pot z czoła i wstał z krzesełka. Jeszcze się do końca nie ubrał, a już był piekielnie zmęczony. - Więc się trochę postaraj, Tommo. Też masz dość bycia garażowym bandem.
- Właśnie! One Direction musi wreszcie się wybić! - Wykrzyknął Harry, zaciskając czarny pasek pod olbrzymim brzuchem. O mało nie poodpadały mu guziki od kubraczka. Nie przejął się tym jednak, ale sięgnął po brodę i wąsy.
- Jak będziemy się tak wybijać, to Katie zabije mnie śmiechem. Przecież ona zawsze ma polewkę z tych przebierańców. - Jęknął Zayn i wymienił się na płaszcze z Liamem.
- Przynajmniej wciąż masz dziewczynę. - Mruknął Louis.
Od dwóch tygodni nic nie mogło poprawić mu nastroju. Ciągle miał przed oczami scenę, kiedy Jenna weszła do jego pokoju i zamiast się normalnie przywitać buziakiem, rzuciła mu prosto w twarz: "Zdradzałam cię z Mikiem i to on jest moją prawdziwą miłością". W pierwszym odruchu Louis rzucił się do drzwi, żeby dorwać cholernego Mike'a Winstona i zrobić mu z twarzy miazgę. Przypłacił to sporym limem pod okiem, ale za to z satysfakcją stwierdził, że jego rywal wyglądał dużo gorzej. A potem Jenna zerwała z nim wszelki kontakt, bo według niej ta bójka przebrała miarkę. Od tamtej pory chłopak po powrocie ze szkoły, której nie mógł opuszczać przez rodziców, zaszywał się w pokoju, oglądał łzawe filmy, aż wypalało mu oczy i kategorycznie odmawiał kontaktu ze światem. Na przedświąteczną pracę zgodził się tylko dlatego, bo jemu też zależało na karierze zespołu.
One Direction powstało kilka miesięcy temu, w szkolnej kozie. Pięciu chłopaków zostało zmuszonych do pozostania za karę po lekcjach, każdy z innego powodu. Niall Horan - bójka z kolegą na korytarzu (poszło o przezwisko). Louis Tomlinson - podrobienie kilku piątek z geografii sobie i swojej dziewczynie (tak, dokładnie tej, po której obecnie rozpaczał). Zayn Malik - przyłapanie na paleniu papierosów za szkołą w czasie lekcji (wprawdzie twierdził, że miał okienko, ale...). Liam Payne - kłótnia z nauczycielem o ocenę z wypracowania (no, może parę razy przeklął). I wreszcie. Harry Styles - przyjście do szkoły w stroju hot doga (efekt przegranego zakładu). Wszyscy zostali umieszczeni w jednej sali, a pilnujący ich nauczyciel wyszedł, żeby pilnie załatwić pewną sprawę... Konkretnie sprawdzić notowania giełdowe. Akcje British American Tobacco właśnie szły w górę.
Początkowo nic się nie działo. Mazanie po zeszytach, puszczanie samolocików, chrapanie z czołem na ławce... Coś drgnęło, gdy Liamowi zadzwonił telefon. Dzwonek "It's Time" Imagine Dragons momentalnie poderwał ich na nogi. Któryś pochwalił piosenkę, inny powiedział, że umie ją zagrać na gitarze, kolejny wyszukał słowa w internecie... Zaczęli się wygłupiać i zorganizowali karne karaoke. Po kilku godzinach wyszli ramię w ramię z sali i wrócili do domów, ale myśl już zakiełkowała. A może by coś stworzyć... razem?
Następnego dnia zwołali naradę podczas dużej przerwy w schowku woźnego. I od tego się zaczęło. Zayn użyczył im garażu, Niall zorganizował dwie gitary, Liam zaczął zbierać nagłośnienie i zaczął chodzić na lekcje gry na perkusji, Louis użyczył im swoich tekstów, które pisał od paru lat, a Harry wymyślił nazwę i zaplanował pierwszy koncert. Przyszło tylko dwadzieścia osób, ale to wystarczyło, żeby zrozumieli, że chcą to robić już zawsze. W ciągu kilku tygodni stali się przyjaciółmi i braćmi, zaczęli się widywać codziennie, a jeden za drugim skoczyłby w ogień. Do dzisiaj. Bo dzisiaj Louis miał ochotę raczej wepchnąć Stylesa w ogień za ten durny pomysł.
- Gotowi? - Do pokoiku zajrzał wysoki facet, który wcześniej przedstawił im się jako Thomas. - Ruchy, chłopaki, mamy opóźnienie!
- Opóźnienie. Super. - Niall nałożył brodę i przejrzał się w lusterku. - Ej, nie jest tak źle, co nie?
- Tragedii nie ma... - Mruknął Zayn, przyklejając siwe wąsy i bokobrody. - Byle tylko nie było tu Katie.
- Po co miałaby tu przychodzić? - Malik spojrzał na Harry'ego jak na ostatniego debila.
- Żeby zrobić świąteczne zakupy na przykład?
- W sumie racja.
- W sumie myśl czasem.
- Dobra, chłopaki, ogarnijmy się! - Liam spróbował stanąć na wysokości zadania. - Który tam się jeszcze grzebie?
- Louis! - Odezwały się jednocześnie trzy głosy.
- Już, już... - Lou niechętnie założył czapkę i zaprezentował się kolegom. - Wyglądam jak święty Mikołaj?
- Jak Mikołaj to na pewno, a czy święty to jest kwestia dyskusyjna... - Skomentował pod nosem Niall.
- Te, bo oberwiesz! - Tomlinson zamierzył się na niego rekwizytem w postaci sporej cukrowej pałeczki, ale zamarł w pół gestu, kiedy otworzyły się drzwi i do pokoju znów wszedł Thomas.
- O, jesteście gotowi. - Odetchnął z ulgą. W ręce trzymał gęsto zapisaną kartkę. - Dobra, co tu mamy... Styles!
- Jestem! - Wywołany chłopak wyprężył się niemal na baczność, co wyglądało komicznie z tym wielkim wywalonym brzuchem.
- Idziesz na dach galerii z tym. - Wskazał na wór pełen cukierków. - Nie jedz, rozdajesz je dzieciakom. Zresztą, dorosłym też możesz.
- Ale na dachu jest mało ludzi... - Jęknął protestująco. Tak się nie mógł doczekać wygłupów między ludźmi, a tu wysłali go na dach! Co on ma tam robić, dokarmiać gołębie?!
-Urządzili tam zimowy ogród pod szkłem z placem zabaw dla dzieci, gwarantuję ci dobrą zabawę. - Uciszył go Thomas. - Tomlinson!
- Taaak?
- Drugie piętro, gastronomia. W worku masz pierniczki. Ludziom przyda się deser po obiedzie, o ile nie zamówią McFlurry w McDonaldzie. Payne!
- Obecny.
- Pierwsze piętro. Głównie sklepy odzieżowe, ale masz też kilka dziecięcych, przygotuj się. Rozdajesz miśki.
- Maskotki? - Upewnił się zaskoczony chłopak. Thomas wywrócił oczami i sięgnął do worka. Wyciągnął z niego miniaturowego kremowego misia, który mieścił mu się w dłoni.
- Coś takiego. Dobra, dalej. Horan!
- Jestem.
- Parter, głównie okolice Tesco. Tam to dopiero będziesz miał roboty. Rozdajesz mikołaje z czekolady. I Malik!
- Nareszcie. - Mruknął chłopak. Chciał już się zabrać do roboty.
- Dla ciebie zadanie specjalne. Będziesz Mikołajem głównym.
- To znaczy? - Zainteresował się chłopak.
- Na pierwszym piętrze jest ustawiony dom świętego Mikołaja. Siądziesz sobie w wielkim fotelu, będziesz brał dzieciaki na kolana i pytał, co chcą dostać na święta. - Zayn przez chwilę nic nie mówił.
- Mam tam siedzieć jak na tych wszystkich filmach? - Upewnił się. Thomas skinął głową potakująco. - I głaskać te wszystkie bachory po główkach?
- Coś w ten deseń.
- Styles, zabijemy cię razem z Louisem. - Wycedził Malik przez zęby.
- Co ja znowu zrobiłem?! - Zapytał oburzony Harry.


Zapach świeżej jodły ustawionej na środku galerii nie miał takiej siły rażenia, by przebić się przez rozmaite aromaty dochodzące z kilkunastu barów, knajp i restauracji. W sumie nie powinniśmy się dziwić, choinka sięgała podłogi drugiego piętra, a nie sufitu galerii. Cały zapach zatrzymywał się na parterze i pierwszym piętrze. Drugie piętro pozostawało dla smakoszy i wielbicieli kina, fitnessu oraz kręgli. A ci ludzie woleli robić co innego, a nie podziwiać choinki, które i tak mieli w domu.
Louis też.
Święty Mikołaj jest z reguły przedstawiany jako starszy rumiany, uśmiechnięty jegomość w czerwonym płaszczu, z wydatnym brzuchem, długą białą brodą i butelką Coca Coli w garści. No, ewentualnie z workiem na prezenty i wspaniałymi saniami zaprzężonymi w potrafiące latać renifery. Natomiast Mikołaj stojący jak kołek przez Cinema City był troszkę inny. Worek miał, czerwony płaszcz i brzuch też... Czegoś jednak mu brakowało. Chyba tego uśmiechniętego oblicza. Tak, ten Mikołaj wyglądał, jakby sterczał w galerii za karę. Brakowało mu tylko rózgi w garści.
-Ho, ho, ho! Wesołych Świąt!- Wręczył z udawanym uśmiechem gigantycznego piernika małej dziewczynce, która pisnęła cienko i schowała się za nogami swojej mamy. Super. Nawet dzieciaki wiedzą, że nie jest prawdziwy.
Louis westchnął ciężko i odwrócił się od kina. Zaczął się rozglądać za kimś, kto doceniłby jego mierne starania.
-O! Patrz, mamo! Mikołaj!- Momentalnie przywołał na twarz udawany uśmiech i kucnął z trudem przed czarnowłosym chłopczykiem.
-Witaj, kolego.- Powiedział grubym głosem.- Jak masz na imię?
-Danny.- Odpowiedział malec z uśmiechem.- Co masz w worku?
-Pierniczki. Poczęstujesz się?- Lou wyciągnął wór w kierunku chłopca.- Spróbuj, moje elfy ciężko się nad nimi napracowały.
-Naprawdę masz elfy?- Danny otworzył szeroko oczy i wyciągnął z worka dwa pierniki.
-Pewnie. Są tylko trochę wyższe od ciebie, mają spiczaste uszy i pomagają mi przez cały rok, żeby dzieci mogły dostać prezenty.- Mikołaj z całych sił starał się nie wypaść z roli, ale kucanie przy dzieciaku z tym olbrzymim brzuchem nie było najprostszym zadaniem.
-A pani Mikołajowa?- Dopytywał się chłopczyk z ustami pełnymi piernika.
Louis przełknął ślinę i rozejrzał się dookoła, próbując wybrnąć z sytuacji. Mikołajowa. Jeszcze miesiąc temu jakaś by była. Nagle jego wzrok padł na jeden ze stolików w KFC. Szybko podniósł się na równe nogi, żeby lepiej widzieć. No chyba nie.
-Danny! Chodź, musimy jeszcze kupić warzywa!
-Mama mnie woła.- Oznajmił chłopiec z żalem.- Spotkamy się jeszcze kiedyś?
-Jasne, stary.- Odparł Louis nieuważnie. Nawet nie spostrzegł, kiedy Danny odbiegł w podskokach do mamy, gryząc drugiego pierniczka.
Jenna. Była tam, razem z tym cholernym Mikiem. Siedzieli sobie w najlepsze, wcinali kurczaka, śmiali się... A ten cały Mike miał czelność wytrzeć jej z twarzy ketchup! Louis zacisnął pięści, nie zwracając uwagi na to, że zgniatał worek z pierniczkami. Nic go nie obchodziło, że Jenna ich skreśliła. I że nie miał u niej najmniejszych szans po tym, jak zmasakrował Mike'a. Nie obchodził go jakiś bachor, który właśnie z szerokim uśmiechem pokazywał go swoim rodzicom. Ruszył z impetem w kierunku KFC.
- Hej! Stój! - Z całej siły uderzył w nieznajomą dziewczynę. Zachwiała się na nogach, ale zaraz złapała równowagę. - Renifery ci nie odjadą!
- Zostaw, muszę... - Dziewczyna złapała go za ramię, żeby go zatrzymać.
- Nie warto. - Szepnęła. Popatrzył na nią, nic nie rozumiejąc. - Nie rób afery tutaj i do tego w tym stroju. Przestraszysz dzieciaki.
Zerknął przez ramię na dwie bliźniaczki, które gapiły się na niego, siedząc na kolanach rodziców w małej kafejce. Pieprzyć to. Pieprzyć cały świat. Miał ochotę nawrzucać Jennie za to, co mu zrobiła. Zmarnował na nią najlepszy rok w życiu.
-Gówno mnie to obchodzi. - Warknął w stronę nieznajomej. - Oszukiwała mnie przez tyle czasu, narobiła mi obciachu przed całą szkołą, a teraz ja narobię jej obciachu przed miastem!
- Zemsta nic ci nie da, Louis. - Zamarł w pół gestu i odwrócił głowę do dziewczyny.
W ogóle jej nie kojarzył. Długie brązowe włosy wymykały jej się spod czapki-uszatki, szalik luźno zwisał na rozpiętej kurtce. Ręce założyła na piersi, przechyliła głowę i po prostu patrzyła. Piwne oczy lustrowały uważnie każdy jego gest. Była ładna, naprawdę. Ale nie mógł sobie przypomnieć, czy widział ją gdzieś wcześniej, czy nie.
- Znam cię? - Zapytał opryskliwie. Widać było, że ją speszył. Spuściła wzrok i zdjęła czapkę, żeby przeczesać palcami włosy.
- Chodzę do tej samej szkoły co ty. - Odpowiedziała cicho. - Byłam na jednym z twoich występów. Zobaczyłam, że patrzysz na Jennę, więc skojarzyłam, że to ty w tym przebraniu, bo wasze rozstanie było głośne...
- Jak się nazywasz? - Jakoś nie mógł spuścić z tonu. Denerwowało go, że jakaś laska od razu go rozpoznała. Jego zachowanie było aż tak przewidywalne? Cała Anglia wiedziała, że rozstał się ze swoją dziewczyną?
- Eleanor. Eleanor Calder. - Przedstawiła się i wyciągnęła do niego rękę. Uścisnął ją automatycznie, zastanawiając się, skąd kojarzy to nazwisko.
- Chodzisz ze mną na biologię? - Spytał, marszcząc brwi.
- Biologię, angielski i fizykę. - Uściśliła.
- Aha. Skojarzyłem biologię, bo chyba siedzisz przede mną. - Na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech.
- Brawo, geniuszu.
- Mikołaj...? - Oboje jednocześnie spojrzeli w dół. Na oko siedmioletnia dziewczynka zadzierała w górę głowę i szczerzyła się do Louisa, pokazując szeroki szczerbaty uśmiech. - Jesteś prawdziwy?
Eleanor, widząc, że Lou był jeszcze wytrącony z równowagi po ich wymianie zdań, postanowiła wkroczyć do akcji. Kucnęła obok dziewczynki i odwzajemniła jej uśmiech.
- Jasne, że Mikołaj jest prawdziwy. Nie ma innej opcji. Wierzysz w świętego Mikołaja, prawda? - Zagadnęła małą. Dziewczynka pokiwała energicznie głową.
- Wierzę. Ale mój brat, on jest już prawie stary, znaczy dorosły, mówi, że to bzdura. Że tak naprawdę ktoś się przebiera za Mikołaja. A ten prawdziwy nie istnieje. I jak on tak mówi, to mi jest smutno.
-Ej, nie smuć się! Mikołaj jest prawdziwy. Ten na pewno. - Zaprzeczyła Eleanor, zerkając na Louisa.
Chłopak był już prawie spokojny. Przyglądał się małej z głębokim namysłem. Potem przeniósł wzrok na nowo poznaną dziewczynę. Zadziwiła go swoją postawą. Gdyby na jej miejscu stała Jenna, to raczej odciągnęłaby go daleko od nagabujących go dzieci. Zawsze była zaborcza i chciała mieć go tylko dla siebie. Jedynym usprawiedliwieniem mogły być próby zespołu, a przynajmniej na początku. Kiedy po pół roku wciąż spóźniał się na ich spotkania, zaczynała się robić wściekła. A awantury z nią przypominały prawie trzecią wojnę światową. W Japonii pewnie uciekali już ze strachu przed kolejną bombą atomową.
Mimowolnie uśmiechnął się, kiedy Eleanor pogłaskała małą po buzi i zagadnęła o imię. Kucnął obok niej, żeby nie być taką wieżą przy krasnoludku.
- Alice? Śliczne imię. - Odezwał się sztucznie pogrubionym głosem.
- On zna moje imię! - Dziewczynka spojrzała zszokowana na Eleanor, która zaśmiała się pod nosem. Mała nie skojarzyła, że przed chwilą sama powiedziała, jak się nazywa.
- Wiem, że byłaś bardzo grzecznym dzieckiem - ciągnął Mikołaj, otwierając worek z pierniczkami. - Może masz ochotę się poczęstować?
- Ty je robiłeś? - Zapytała Alice i wyciągnęła garść ciastek.
- Jasne. A moje elfy mi pomagały. Są naprawdę super.
- A ona też jest elfem? - Dopytywała się mała, wskazując na Eleanor.
Dziewczyna uniosła brwi w rozbawieniu i spojrzała na Louisa. Była ciekawa jego odpowiedzi. W końcu przed chwilą go opieprzyła za podbijanie do byłej dziewczyny, a zaraz potem prawie podkradła mu rolę Mikołaja. Przechyliła głowę, wpatrując się w jego niebieskie oczy, ukryte pod krzaczastymi siwymi brwiami. Nie mógł wiedzieć, że od ponad roku czekała, aż będzie na nią patrzył tym cudownym błękitnym spojrzeniem, od którego niemal kręciło jej się w głowie.
Pierwszy raz zobaczyła go we wrześniu ubiegłego roku. Zaczynała właśnie liceum, a razem z nią prawie trzystu nowych uczniów. Wśród nich był Louis Tomlinson, który ze swoim kumplem Joshem urządzili sobie wyścigi na szkolnym korytarzu akurat obok szafki Eleanor. Lou poślizgnął się na zakręcie i wywalił na podłogę dosłownie u jej stóp. Śmiejąc się głośno, podniósł się z podłogi i otrzepał bluzę. Potem wyprostował się, przeczesał palcami włosy, a jego spojrzenie padło na stojącą przy szafce dziewczynę. Niestety, w tej samej sekundzie zawołał go Josh. Louis popędził za przyjacielem i zapomniał o szczupłej, brązowowłosej postaci, którą prawie zwalił z nóg swoim upadkiem. Ale ona nie zapomniała. W zeszłym roku chodziła z nim tylko na angielski, więc kiedy okazało się, że w drugiej klasie będą mieli razem aż trzy przedmioty, chodziła jak uskrzydlona przez dobry tydzień. Nigdy jednak nie udało jej się do niego zagadać. Wciąż był otoczony przyjaciółmi, miał dziewczynę, zespół, wielbicieli swojego talentu. Nie było w tym gronie miejsca dla szarej myszki, a przynajmniej jej się tak wydawało.
Dziś go nie poznała. Zdziwiło ją tylko, że jakiś święty Mikołaj rusza z mordem w oczach jak burza w stronę KFC. Rzuciła się w jego stronę tylko dlatego, bo zebrała się spora widownia, która liczyła, że Mikołaj przyniesie im masę prezentów w pierwszy dzień świąt. Eleanor nie cierpiała skandali i niezręcznych sytuacji. A już na pewno nie chciała, żeby dzieciaki zobaczyły swojego bohatera, jak wdaje się w bójkę z jakimś kolesiem. A potem spostrzegła Jennę z nowym chłopakiem i wszystko już było jasne.
- A ona też jest elfem? - Louis przeniósł wzrok na Eleanor.
Nie znał jej, kojarzył jedynie z widzenia. Jednak dziś mu naprawdę pomogła. Nie czuł już tej wściekłości co wcześniej. Jakoś wyparł z pamięci widok Jenny z Mikiem. Może faktycznie powinien o niej zapomnieć i skupić się na przyszłości? Na przykład, na odpowiedzi na pytanie.
- Jest najlepszym elfem, jakiego mogłem zatrudnić.


- Wesołych świąt! - Krzyknął święty Mikołaj za odchodzącą rodzinką. Maluchy ściskały w dłoniach niewielkie czekoladowe figurki i machały mu łapkami na pożegnanie.
Niall lubił święta. Uważał je za jeden z piękniejszych okresów w roku. I tak, chodziło głównie o prezenty. Był urodzonym świętym Mikołajem. Od najmłodszych lat, razem ze starszym bratem wykonywał prezenty dla każdego członka rodziny. Nieważne, czy to był tylko obrazek, czy jakaś wycinanka, lub kupiony za wyskrobane ze skarbonki pensy misiaczek. Każdy musiał dostać od Nialla i Grega prezent. Tradycja bynajmniej nie zanikła, ale teraz prezenty były zdecydowanie lepszej jakości niż te dziesięć lat temu. Forsę zbierał od początku października, zakupy rozpoczynał w okolicach pierwszego grudnia i o tej porze roku miał kupione już wszystko. Oprócz słodyczy, które tradycyjnie dorzucał do każdej paczki. Tradycyjnie też wyżarł czekolady schowane z resztą upominków i jutro zamierzał je odkupić. I najlepiej od razu zapakować, żeby przypadkiem nie trafiły znów do jego ust. Kochał słodycze. W tej chwili tylko strój świętego powstrzymywał go przed spałaszowaniem zawartości worka.
- Proszę bardzo, coś słodkiego dla szanownej pani! Wesołych świąt! - Po co się ograniczać tylko do dzieci? Każdy powinien dostać coś miłego na święta. A jeśli ta kobieta nie ma nikogo, kto obdarowałby ją prezentem?
- Zatrzymać ją! - Z zamyślenia wyrwał go krzyk kasjerki w hipermarkecie.
Odwrócił się w stronę sklepu, próbując odgadnąć, co się stało. W pierwszej chwili nie dostrzegł nic szczególnego. Ot, zwykły market w czasie przedświątecznych zakupów. Jednak gdy przyjrzał się uważniej, zobaczył, że przy kasie numer cztery wybuchło jakieś zamieszanie. Blondwłosa dziewczyna w czarnej kurtce właśnie przeskakiwała przez bramkę bezpieczeństwa. Za nią biegli dwaj ochroniarze. Jeden z nich chyba nadawał komunikat przez krótkofalówkę. Kobieta siedząca przy sąsiedniej kasie wskazywała im kierunek, w którym pobiegła dziewczyna. Tymczasem blondynka wmieszała się w tłum odwiedzających sklep i pędziła prosto na Nialla. Chłopak zdębiał i przez chwilę nie mógł się ruszyć. Co powinien zrobić? Stać dalej jak ten kołek, pomóc dziewczynie w ucieczce, czy raczej ją złapać i oddać ochroniarzom? Nie wiedział, co ta wariatka zrobiła, że w sklepie rozegrały się wydarzenia rodem z Bonda. Ukradła coś, zabiła kogoś?
Zanim zdążył się namyśleć, dziewczyna minęła go i skręciła gwałtownie na ruchome schody prowadzące na parking. Zbiegła po nich na łeb, na szyję i zniknęła Mikołajowi z oczu.
- Gdzie ona jest? - Wściekły ochroniarz zatrzymał się kilka kroków od Nialla i obejrzał się na swojego kolegę. - Widziałeś gdzie nawiała?
- Ten koleś ją zasłonił. - Wskazał na Nialla. Chłopakowi zrobiło się gorąco. Super! Posadzą go za współudział! A on nawet jej nie znał!
- Ej, ty! - Odwrócił się do dwójki mężczyzn.
- Ja? - Spytał, starając się opanować drżenie głosu. Dawno nie był tak zestresowany. Chyba ostatnio na diabelskim młynie, na który zaciągnęli go Harry i Liam. Prawie się wtedy zsikał w gacie ze strachu, a teraz? Był niebezpiecznie blisko tego stanu.
- Ty, ty. - To musiało mega zabawnie wyglądać. Święty Mikołaj z wydatnym brzuchem zadzierający głowę, żeby spojrzeć w oczy dwumetrowemu, umięśnionemu ochroniarzowi. Dwóm ochroniarzom, gwoli ścisłości. - Widziałeś ją?
- Kogo? - W tej chwili Niall ogromnie cieszył się z posiadania kostiumu Mikołaja. Przynajmniej nie można było wyczytać z jego twarzy jak bardzo się stresował. Wziął głęboki wdech i postanowił grać na zwłokę. Może zanim go zapuszkują, ta laska wychyli głowę z parkingu i ją złapią.
- Dziewczyna, jasne włosy, ciemna kurtka, szary szalik, poszarpane jeansy. Biegła w twoją stronę. - Wyjaśnił drugi facet.
- Minęła mnie, ale nie wiem, gdzie poszła.
- Poszła! - Parsknął drwiącym śmiechem pierwszy. - Poszła! Ona leciała jak pieprzona torpeda, spierdzieliła nam z towarem za prawie sto funtów!
- Nie mam pojęcia, gdzie teraz jest. - Powtórzył Niall z uporem. Spuścił głowę i jego wzrok padł na worek z czekoladowymi mikołajami. Wpadł mu do głowy złośliwy pomysł. Uśmiechnął się szeroko i wyciągnął wór w ich kierunku. - Może mikołaja na osłodę?
- Nie chojrakuj, młody. - Warknął ten pierwszy i odszedł w kierunku sklepu, po drodze wyciągając telefon.
- Dzięki. - Ku zdumieniu chłopaka drugi ochroniarz wziął czekoladę i skinął mu głową. - Wesołych świąt.
- I nawzajem! - Zawołał za nim Niall. Pokręcił głową, patrząc na worek. No, kto by pomyślał...
Nie miał pojęcia, że jest obserwowany. Zza rogu wychyliła się jasna głowa i przyjrzała się uważnie świętemu Mikołajowi. Blondynka przebiegła całą galerię, żeby nikt jej nie złapał. Wróciła pod supermarket okrężną drogą, żeby sprawdzić, czy dalej ją szukają. Trafiła akurat na moment, kiedy przebieraniec częstował ochroniarzy czymś z worka. Już przestraszyła się, że pokierował ich w jej stronę. W biegu zdążyła zauważyć, że cały czas śledził ją wzrokiem. Na szczęście jej prześladowcy wrócili do sklepu. Czyli Mikołaj im nie powiedział, w którą stronę pobiegła. Krył ją. Kto by pomyślał...
Odetchnęła z ulgą i oparła się plecami o ścianę. Wyjęła ukradkiem spod kurtki siatkę z ukradzionymi produktami. Popatrzyła na nią ze smutkiem. Nie zdobyła małego makowca, ani gotowego puddingu. Bez tego na święta ani rusz. Postanowiła pójść do innego sklepu. Potem musiała jeszcze wymyślić, jak przedostać się przez system zabezpieczeń przy wyjściu z galerii.


Harry Styles był obecnie w swoim żywiole. I to było widać gołym okiem. Galeria jeszcze nigdy nie miała tak... żywego Mikołaja.
- Kto chce cukierka? - Wydarł się głośno, wchodząc na plac zabaw. - Ho, ho, ho! Święty Mikołaj ma coś słodkiego dla każdego!
Zaraz otoczyła go chmara dzieciaków. Nawet te, które nie wierzyły w Mikołaja, podbiegły, żeby załapać się na słodycze. W końcu czego się nie robi dla czekoladek z orzechami?
Harry z szerokim uśmiechem rozdawał słodycze, a kiedy worek pokazał wreszcie swoje dno, dał się zaciągnąć do zabawy.
Plac zabaw był wspaniały. Dyrektor galerii zarządził, żeby na czas przygotowań do świąt i szaleństw poświątecznych na dachu budynku zamiast tradycyjnego mini-parku powstał zimowy ogród. Trzy karuzele, dwie wielkie kręcone zjeżdżalnie, dziesięć huśtawek, olbrzymie choinki obsypane sztucznym śniegiem, niewielkie domki imitujące chatki z piernika... Raj dla dzieci. Kto nie chciałby tam się pobawić? Do tego wszystko idealnie zabezpieczone przed wiatrem, chłodem i jakimkolwiek niebezpieczeństwem. Cały ogród był oszklony, a drzwi prowadzące na dach miały specjalne zamki, niedostępne dla dzieci. Kilkoro pracowników pilnowało dzieciarni, podczas gdy ich rodzice robili zakupy i zaopatrywali się w prezenty od świętego Mikołaja. Kręciło się tu też sporo tatusiów, którzy nie chcąc cierpieć w sklepach z damską odzieżą po świątecznych obniżkach, woleli bawić się z niezmordowanymi maluchami. Szczęśliwe matki mogły zatem obejść wszystkie promocje, kupić masę zbędnych i kilka niezbędnych rzeczy, zanieść zakupy do auta, a następnie pójść po wykończonych mężów i stale spragnione zabawy dzieci, by zawieźć ich do domu.
Harry, który miał w sobie więcej z dziecka niż niejeden dziesięciolatek (a miał lat osiemnaście), z radością wcisnął się do domku z piernika, by zostać zaproszonym na herbatkę podaną w różowym serwisie, potem jeździł na karuzeli z małym Drew tak długo, aż prawie zwrócił śniadanie i wreszcie pobiegł za sześcioletnią Kim na zjeżdżalnię. Dziewczynka bała się pójść na górę sama, dlatego wcisnęła się Mikołajowi na kolana i ściskając go mocno za rękę, zjechała z samego szczytu z górki na pazurki. I tak dwadzieścia razy.
Wreszcie zmęczony Mikołaj przysiadł na ławeczce pod ogromną choinką. Parsknął śmiechem na widok dzieciaków próbujących ulepić bałwana ze sztucznego śmiechu. Rozejrzał się dookoła, żeby sprawdzić, czy ktoś jeszcze to widzi i spostrzegł siedzącą obok dziewczynę.
- Cześć. - Przywitał się wesoło i przysunął bliżej niej. Podniosła wzrok znad czarnego iPhone'a i posłała mu ostre spojrzenie. Harry uniósł ręce. - Wow, nie musisz mnie od razu mordować wzrokiem.
- Właśnie żałuję, że mój wzrok nie może mordować. - Syknęła, chowając telefon do kieszeni. - Spadaj, koleś, jestem za stara na wiarę w Mikołaja.
- W świętego też nie wierzysz? Był taki, przysięgam. - Położył rękę na piersi i uśmiechnął się.
- Człowieku, zajmij się bachorami, a mnie daj święty spokój. - Uniosła brwi z politowaniem.
- Czemu masz taki zły humor? - Styles nie dawał za wygraną. Dziś był świętym Mikołajem i obiecał sobie, że wywoła uśmiech na każdej, dosłownie każdej twarzy. Ta jedna twarz jednak uparcie wykrzywiała usta w przeciwną stronę.
- Bo tu jesteś? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie i ponownie wyjęła iPhone'a.
- Ohoho, to ja ci zaraz ten humor poprawię! - Wykrzyknął i z kieszeni czerwonego płaszcza wyciągnął ostatniego cukierka z orzechami. Schował go specjalnie na wszelki wypadek. I teraz właśnie miał do czynienia z takim wszelkim wypadkiem.
- Co to? - Spytała z niechęcią, zerkając na wyciągniętą łapę Stylesa.
- Cukierek od Mikołaja. - Wyszczerzył się. - Poprawił ci humor?
- Wybiję ci zaraz te zęby. - Warknęła. - Mam uczulenie na czekoladę.
- Ojejku, no, nie wiedziałem! - Żachnął się i z powrotem schował cukierka. - Ale przynajmniej się staram wywołać uśmiech na twojej twarzy. Chęci się liczą, nie?
- Nie! - Wkurzyła się się dziewczyna, gwałtownie wstając z ławki. - Kurwa! Chęci?! Wszyscy mają dobre chęci, ale efekty uboczne ich nie obchodzą, nie? Mój ojciec miał zajebiste chęci, kiedy wyjechał do pracy do Szwecji, a teraz się rozwodzi z moją mamą! Na te popierdolone święta wysłał jej papiery rozwodowe! Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane!
- Przede wszystkim się uspokój. - Powiedział Harry i też wstał z ławki. Położył rękę na jej ramieniu, ale zaraz ją strąciła, jakby to był jadowity wąż. - To, że twój ojciec wybrał akurat tę porę na rozwód, nie znaczy, że święta nie są najlepszym okresem w roku.
- Słuchaj, ty Mikołaju od siedmiu boleści! - Dziewczyna zaczęła dźgać go palcem w pierś. - Od kiedy pamiętam, moje święta fajne nie były. W Wigilię zmarła moja babcia, w pierwszy dzień świąt urodził się mój brat, którego teraz muszę pilnować, a teraz tydzień przed świętami ojciec się na mnie wypiął. Więc mi nie wmawiaj, że święta są cudowne, bo wyrzygam się do twojego worka i położę ci te wymiociny pod choinką.
- Ty serio potrzebujesz pozbyć się tych negatywnych emocji. - Pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Pierdol się. - Odparła dobitnie i usiadła z powrotem na ławeczce.
Harry zmarszczył brwi i zaczął intensywnie rozmyślać. Pierwszy raz w życiu spotkał się z kimś tak nienawidzącym świąt. Nie umiał sobie wyobrazić, jak można nie cierpieć tego okresu. W tamtej chwili podjął błyskawiczną decyzję. Do końca dnia przekona tę... dziewczynę, że Boże Narodzenie jest warte przynajmniej jednego uśmiechu. Nie wiedział jeszcze jak, ale liczył, że szybko wpadnie na odpowiedni pomysł. Jego chwilę namysłu przerwał Drew, który prawie wyrżnął tuż przed butami Mikołaja.
- Mikołaju, pobawisz się ze mną jeszcze? - Zapytał malec, odzyskując równowagę.
- Pewnie. - Uśmiechnął się i puścił do dzieciaka oczko. Wprawdzie czas zabawy z chłopcem skracał mocno czas przeznaczony na przekonywanie dziewczyny do magii świąt, ale...
- Lola, a ty? - Styles zerknął na dziewczynę. Czyli ma na imię Lola... Lub to jej pseudonim, wszystko jedno.
- Spadaj, młody. Ciesz się, że w ogóle tu jestem. - Chłopczyk odrobinę posmutniał, ale zaraz pociągnął za rękaw Mikołaja.
- To chodź!
- Czekaj, kolego. - Harry zatrzymał go na sekundę. Namyślił się chwilkę i jednym ruchem podniósł Lolę w ławki.
- Ej, co jest?! - Zdenerwowała się niemal natychmiast. Zaczęła się wyrywać, ale wyraźnie nie doceniła siły chłopaka.
- Idziesz z nami i mówię bardzo poważnie. Mam jeszcze rózgę w kieszeni dla niegrzecznych dzieci. - Pogroził jej żartobliwie i poniósł w stronę zjeżdżalni. Za nim podskakując z radości, biegł Drew.
Czas upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.


Misie rozchodziły się jak ciepłe bułeczki. Może dlatego, że Liam był jedynym Mikołajem, który nie miał w swoim worze słodyczy? Monotonia też przecież potrafi znudzić.
Liam Payne lubił święta. Może nie był ich fanatycznym wielbicielem jak Harry, ale jednak cieszył się, kiedy nadchodził ten okres w roku. Jego starsze siostry przyjeżdżały z rodzinami do domu, było pełno ludzi, ubierało się choinkę, a mama wyczarowywała pyszności w ich małej kuchni. Minusem było to, że... Liam chciał czegoś jeszcze. Chciał mieć kogo pocałować pod jemiołą.
Banalne? Głupie? Bynajmniej. Może Payne nie wyglądał na takiego gościa, ale dziewczyny wcale na niego nie leciały. Jasne, był przystojny. Jasne, jego głos potrafił ich doprowadzić do szaleństwa na tych mini-koncertach zespołu. Ale jednak... był najmniej rozchwytywany z całego One Direction. Na początku mu to nie przeszkadzało. Lecz kiedy na jednej z imprez Louis obcałowywał Jennę, Harry flirtował z jakąś Mandy, Zayn tańczył z Katie, a Niall stawiał piwo jakiejś Tracy, Liam zorientował się, że jest zupełnie sam. Siedział z kumplami, gadał z nimi i żartował, ale dziewczyny kleiły się do nich, nie do niego. Nie był zazdrosny, ale starał się to rozgryźć. Co z nim jest nie tak?
Ponurą prawdę odkrył po którejś klasówce z matematyki. Okazało się, że miał całe tłumy wielbicielek, które wyparowały jak kamfora, gdy tylko podał im wyniki wszystkich zadań. Był kujonem. A to odstraszało dziewczyny. Bały się, że będzie gadał tylko o nauce? Możliwe. Bo kiedy się denerwował i stresował, dostawał naukowego słowotoku.
Wyobraźcie sobie taką sytuację. Podchodzi do Liama dziewczyna. Ładna, zgrabna, uśmiechnięta i zaczyna rozmowę, żeby później móc wyciągnąć od przystojniaka numer telefonu. Liam peszy się i stresuje, jest zdumiony i przejęty faktem, że super-ekstra-sztuka się nim zainteresowała. I co robi? Rozpoczyna wykład o fizyce kwantowej. Bo czy fakt, że proton można podzielić jeszcze na kwanty i kwarki nie jest ciekawy? I taka dziewczyna stwierdza, że Liam tak naprawdę jest totalnym nudziarzem. Robi wszystko, żeby zakończyć tę rozmowę jak najprędzej, a potem obsmarowuje biednego chłopaka przed resztą społeczności szkolnej. Przystojniak jest skończony, a laska za dwa dni ma nowego chłopaka. Koniec historii. Ile razy ona się powtórzyła? A tak z pięć. I co z tego wynika? Że nieśmiały, inteligentny w opór facet nie ma szans na znalezienie sobie dziewczyny.
Chyba że... Hmm. Była taka jedna. Dziewczyna ideał, za którą Liam skoczyłby w ogień. Poznał ją na początku tego roku. Przeniosła się do jego szkoły na początku tego roku. Wcześniej mieszkała w Nowym Jorku. Piękna, oczytana, mądra, inteligentna, bijąca go na głowę w wynikach w nauce. Jednocześnie dziewczyna o najostrzejszym języku i najbardziej ciętych ripostach wszechświata. Rywalizowali ze sobą od początku i właśnie dlatego Liam potrafił z nią normalnie porozmawiać. Bo nie tylko był nią oczarowany, ale równocześnie laska go ogromnie wkurzała. Mieli ze sobą wszystkie zajęcia. Liam od początku chodził na rozszerzone bloki z matmy, chemii i fizyki. Panna Einstein także się tam zapisała i zabłysła wiedzą już na pierwszych zajęciach, budząc podziw nauczycieli i zazdrość łamaną przez zachwyt u Liama. Od tamtej pory wzajemnie sobie dogryzali, konkurowali o każdy stopień, jedno starało się prześcignąć drugie, ale też istniała między nimi niepisana zasada, mianowicie potrafili stać za sobą murem. Nikt inny nie mógł śmiać się z Liama, bo wówczas wkraczała jego rywalka i dissowała śmiałka mocnymi epitetami. Nikt inny nie mógł drwić z dziewczyny, bo wówczas wkraczał Liam i był gotów pięściami wybić osobnikowi z głowy głupie komentarze. A w sporcie też był najlepszy. Należał do szkolnej reprezentacji w boksie. W każdym razie, rywalizacja stała się nieodłącznym elementem ich życia, a Liam z dnia na dzień coraz bardziej zakochiwał się w dziewczynie.
Wiem, miłość jest dziwna. Payne też tak uważał. Już chyba wolałby utknąć we friendzone niż w strefie niekończących się działań wojennych, ale rzeczywistość ciężko jest zmienić. Ale co zrobić? Serce nie sługa.
Natalie Beavers wzięła sobie w posiadanie jego serce i bawiła się nim, nawet o tym nie wiedząc.
- Wesołych świąt, mała! - Zawołał, wręczając misia kilkuletniej blondyneczce, która najpierw zatrzymała się zaskoczona, a następnie objęła go za nogi i przytuliła.
- Mamo! Mamo, zobacz, co dostałam! - Pisnęła, biegnąc do niskiej kobiety, stojącej w drzwiach sklepu.
Liam uśmiechnął się i odwrócił w stronę Mango, gdy nagle wbiło go w ziemię. O nie. Nie, nie, nie, nie, nie. Natalie! Była tu! Właśnie wychodziła z Mango i kierowała się prosto na niego! Payne mało nie dostał zawału na miejscu. Wyglądała ślicznie, ciemnobrązowe włosy wymykały się spod niebieskiej czapeczki, okulary zsuwały się z idealnego noska, a usta były rozciągnięte w wesołym uśmiechu. Chyba kupiła coś naprawdę dobrego. Liam spanikował. Jak to, ona zobaczy go w tym śmiesznym kostiumie? Teraz dopiero w pełni zrozumiał Zayna, który trząsł portkami i sztucznym brzuchem na myśl o Katie. Ale zaraz, chwila... Przecież niemal całą twarz ma zasłoniętą. Jest ogromna szansa, że Natalie go nie pozna. I będzie nawet mógł dać jej misia w prezencie gwiazdowym. Tak!
Odchrząknął cicho i wyjął pluszaczka z worka. Dziewczyna była coraz bliżej. Jeszcze krok, jeszcze jeden...
- No, nie wierzę! - Natalie ryknęła głośnym śmiechem, aż parę osób się za nią obejrzało. Stanęła na wprost chłopaka i niemal go opluła kolejnym wybuchem radości. - Liam, lepszej fuchy nie mieli?
Z chłopaka niemal uszło powietrze. Wpatrywał się w dziewczynę okrągłymi oczami, w których radość ze spotkania szybko ustąpiła złości i irytacji.
- Skąd, do diabła, wiedziałaś, że to ja? - Zapytał rozdrażniony i cisnął miśka z powrotem do worka.
- Proszę cię! Tak nieporadnym Mikołajem mogłeś być tylko ty! - Natalie z trudem powstrzymywała kolejny wybuch śmiechu. - Na kilometr cię widać, a ta sylwetka nawet z przyczepionym bebechem nie mogłaby należeć do nikogo innego.
- Super. - Wywrócił oczami. - Pośmiałaś się? To teraz idź, zakupy czekają.
- Ooo, ja swoje zakupy już zrobiłam. - Uśmiechnęła się kpiąco i bezceremonialnie zajrzała do worka. - Co to, maskotki? Cukierków nie mieli czy tylko ty jesteś taki oryginalny?
- Nie mieli. - Burknął i wyciągnął miśka. - Wesołych świąt. - Wyciągnął do niej pluszaka.
- Jeśli myślisz, że podeszłam ze względu na misia, to się grubo mylisz. - Wzięła od niego zabawkę i wsadziła do kieszeni, tak że głowa misia wystawała na zewnątrz.
- A już miałem taką nadzieję. Boże, kiedy ty wreszcie zamkniesz jej jadaczkę? - Wzniósł oczy do nieba w udawanym błaganiu. - No i czemu dalej rżysz?
- Rżę, bo nawet koń by się uśmiał. - Odparła, błyskawicznie znajdując ripostę.
- Faktycznie, masz tę końską szczękę.
- Wiesz, koń szlachetne zwierzę, a ciebie można przyrównać tylko do muła.
- Taki pomocny i pracowity?
- Nie, próbuje być i koniem, i osłem, a choćby nie wiadomo jak chciał, to i tak się nie rozmnoży i chwała Panu za to.
- Zapchaj się sianem z szopki, może wreszcie skończysz nadawać.
- Jak skończę, to nikt o tobie nie usłyszy, dziękuj mi za rozgłos.
- Ależ dziękuję! Panie i panowie, właśnie słyszeliście audycję radia "Stajnia FM"!
- Uważaj, żeby programu o tobie nie przejęło "Gnój FM".
- Słyszysz to? Audycja "Hity na odejście" zapowiada twoje opuszczenie galerii.
- Mikołaj? - Mały chłopiec na rękach swojego taty ośmielił się wtrącić w dyskusję. Na szczęście nie rozumiał ani słowa, za to jego ojciec pysznie się bawił, słuchając darmowego kabaretu.
- Cześć, szkrabie. - Święty Mikołaj powrócił do swojej roli i wyłowił z dna worka misia. - Słyszałem, że byłeś bardzo grzeczny w tym roku...
- Tak, byłem!
- No właśnie. I to dla ciebie... - Podał maluchowi maskotkę. - A resztę przyniosę ci w święta, okej?
- Okej! - Chłopiec pokiwał energicznie głową i pozwolił się zanieść do jakiegoś sklepu.
- Patrzcie go, wczułeś się jednak w tę rolę. - Natalie pokręciła głową z mimowolnym podziwem.
Naprawdę lubiła Liama. Całe to jej dokuczanie wynikało z prostej obserwacji, którą poczyniła na początku roku szkolnego, mianowicie: Liam był piekielnie inteligentny, do tego przystojny, bosko śpiewał i fantastycznie tańczył. Jedyna wada, która zakrywała większość zalet? Nie umiał gadać z dziewczynami z powodu swojej nieśmiałości. Gdy rozmowy toczyły się na  neutralnym gruncie, wszystko było okej. Dopiero kiedy rozpoczynała się gadka o zainteresowaniach, pytania o numer, randkę i tak dalej, Payno z boga seksu stawał się królem nerdów.
Natalie natomiast uważała każdego faceta za palanta, który chce się dziewczyną zabawić. Bardzo chciała znaleźć sobie kogoś, kto wytrzymałby z nią i kto dorównywałby jej poziomem intelektualnym. Facet miał mieć poczucie humoru, miał wiedzieć, o czym ona mówi, ale nie zgadzać się z nią we wszystkim, tylko mieć swoje zdanie. Pod koniec podstawówki wypracowała sobie pewną technikę. Zaczęła tłumić nieśmiałość i zamiast tego wylewała z siebie potoki złośliwości. Jeśli jakiś facet to wytrzymał, był coś wart. A jeśli jakiś facet jej odparował, to był absolutnie-totalnie-zarąbiście wart, by być dla niej kimś więcej. Pokręcone? Nieee, ona po prostu uwielbiała stawiać wysoko poprzeczkę. Sobie i innym.
A Liam Payne tę poprzeczkę od razu przeskoczył. Już przy pierwszej rozmowie. Odparował jej na złośliwy komentarz tak szybko, że przez dłuższą chwilę zastanawiała się nad ripostą. Od tamtej pory ich słowne utarczki były na porządku dziennym. Natalie jednak czuła, że sytuacja wymyka się jej z pod kontroli. Każdego dnia czekała z niecierpliwością, aż "pogada" z Liamem. Gdy nie było go w szkole, szalała z niepokoju, czy aby nic mu się nie stało. Udawała, że chodzi na koncerty jego zespołu tylko po to, żeby się z niego nabijać, a tak naprawdę miała na telefonie setki jego zdjęć. Liam przy mikrofonie, Liam za perkusją, Liam z Niallem, Liam przybijający piątkę Zaynowi, Liam, Liam, wszędzie Liam! Podobał jej się, wręcz można powiedzieć, że zakochiwała się w nim. Zbyt jednak bała się odrzucenia. I dlatego kurczowo trzymała się starej metody kłócenia się z nim o wszystko i o nic, byle tylko Liam nie zauważył, że jej się podoba i nie zrezygnował. Wolała już go wiecznie denerwować.
- Cieszę się, że ci się podobało. - Wywrócił oczami i sparodiował ukłon. - Widziałaś przedstawienie, możesz iść. - Odwrócił się na pięcie i odszedł w stronę Reserved, wyklinając w duchu swoją nieśmiałość. Było powiedzieć jej, że ci się podoba, myślał. Nie, ty jak zwykle musiałeś wdać się w tę kłótnię i zrobić z siebie durnia.
- Żartujesz? - Dogoniła go. Dużo ryzykowała, jasne. Ale widok Liama w stroju Mikołaja na serio ją rozczulił. - Ja muszę zobaczyć powtórkę.


Zayn wychylił głowę z dziwacznej chatki, którą postawiono na środku galerii. Dzieciaki już czekały w zakręcanej kolejce, kiedy będą mogły siąść na kolanach Mikołaja i poprosić go o najdziwniejsze prezenty świata. Zerknął w górę, gdzie przez przezroczystą barierkę zobaczył Louisa gadającego jak katarynka z jakąś dziewczyną. Ten to ma szczęście. Ledwo rozstał się z dziewczyną, popłakał trochę i już znalazł następną. A jeśli Katie zerwie z Zaynem przez te durne przebrania, to on nigdy nie znajdzie takiej drugiej.
- Przepraszam za spóźnienie, korki są od samej obwodnicy. - Do domku od tyłu wleciała dziewczyna w stroju Aniołka. Blond włosy miała potargane, policzki mimo makijażu (pomalowane szafirowym cieniem do powiek z naklejonymi srebrnymi gwiazdkami) wyraźnie zaczerwienione, a rękawy białej szaty popodwijane do łokci. Skrzydła wcisnęła na razie pod pachę.
- No, najwyższa pora! - Skrzywił się drugi Aniołek. - Powinniśmy zacząć dwadzieścia minut temu.
- To nie takie proste, kiedy chce się uciec przed chłopakiem. - Wysapała, zakładając szybko skrzydła. - Mogłabyś mi pomóc?
- A czemu uciekałaś przed chłopakiem? - Dopytywała się tamta, mocując niezbędny element przebrania na plecach blondynki.
- On by mnie zabił śmiechem, gdyby się dowiedział, że gram tu jakiegoś Aniołka. A poza tym wydałoby się, że muszę zarobić na urodzinowy prezent dla niego.
- Ma teraz urodziny?
- Nie, w styczniu...
Zayn przysłuchiwał się rozmowie z rosnącym zdumieniem. Znał ten głos. Był tego pewny, na sto procent. Co więcej, ledwo widoczne spod oryginalnego makijażu rysy twarzy sugerowały mu, że... Nie, to nie mogła być prawda! Katie Evans na pewno nie jest tym Aniołkiem!
Od kiedy się poznali w wakacje przed liceum, był pod jej wielkim wrażeniem. Mówiąc językiem dawnych poetów, był gotów całować ziemię, po której chodziła. Zawsze pewna siebie, dumna, piękna i głośno śmiejąca się Katie, której nie dało się nie podziwiać. Zakręciła się koło niego tak, że nawet nie zauważył, kiedy zgodziła się zostać jego dziewczyną. Byli nierozłączni, wszędzie chodzili razem, wspierali się nawzajem. Dopiero ostatnio coś się popsuło. Zayn za nic w świecie nie chciał jej się przyznać, że będzie udawał Mikołaja. Katie nienawidziła przebieranek, kostiumów, udawania kogoś innego. Była prostolinijna i waliła prawdę prosto z mostu. Uważała aktorstwo za najgłupszy zawód świata, bo według niej ludzie chcą wcielać się w inne postacie, kiedy nie mają odwagi być sobą. Okej, do kina czasem dała się wyciągnąć, ale filmy kostiumowe, teatr, larpy, to nie było dla niej.
Dlatego nie spodziewał się, że to jego dziewczyna byłaby tym spóźnialskim Aniołkiem, który daje nogę przed swoim chłopakiem. Chociaż z drugiej strony... Zayn miał urodziny w styczniu...
- Dobra, idziemy. Wychodzisz wtedy, kiedy ustalone. - Drugi Anioł skinął na Zayna i pociągnął za sobą blondynkę. Zza drzwi rozległ się głośny, pełen podekscytowania pisk. Oho. Czyli dzieciaki już się nie mogą doczekać.
- Witajcie, kochani! - Odezwała się domniemana Katie. To tylko podobny głos, nic wielkiego... - Czekacie na Mikołaja?
- Taaak!!!
- Właśnie się z nim spotkałyśmy i powiedział, że zaraz wyjdzie się z wami przywitać, tylko nakarmi renifery...
- Ho ho ho! - Zawołał Zayn sztucznie pogrubionym głosem. - Czy są tu grzeczne dzieci?
Kolejka wybuchła głośnym wrzaskiem. Najgłośniej chyba krzyczały te dzieci na końcu w obawie, że Mikołaj o nich zapomni i ich nie usłyszy.
- Dobrze... Aniołku. - Skinął palcem na blondynkę. - Czy mogłabyś do mnie przyprowadzić te dzieciaczki?
- Się robi, Mikołaju! - Zayn z kamiennym wyrazem twarzy usiadł na przygotowanym fotelu. Się robi? Się robi...? Ulubione powiedzonko Katie.
Nie zdążył jednak dłużej nad tym porozmyślać, bo na kolana władowała mu się rudowłosa dziewczynka z zębami jak u wiewiórki. Szybko wrócił do swojej roli i pogłaskał małą po głowie.
- Jak masz na imię, skarbie? - Zapytał z uśmiechem po siwym wąsem.
- Lindsay. - Dziewczynka zmarszczyła uroczo nosek.
- Co? Nie lubisz swojego imienia? - Zaśmiał się na ten widok.
- Nie. - Pokręciła głową i nagle jej buzia rozjaśniła się w szerokim uśmiechu. - Możesz mi zmienić imię?
- Wiesz, twoje imię to była decyzja twoich rodziców... Oni na pewno chcieli wybrać dla ciebie ładne imię. A Lindsay jest śliczne.
- Naprawdę? Podoba ci się?
- Bardzo. - Zapewnił ją Zayn. - A teraz powiedz mi, co chcesz dostać pod choinkę.
Wysłuchując litanii życzeń, najpierw Lindsay, a potem Carla, Milesa, Debbie, Andiego, Gabrielli, Suzy i miliona innych dzieciaków, kątem oka obserwował Aniołka. Była świetna w swojej roli, ale jednocześnie czymś zestresowana i spięta. Ciekawe...
- Dobrze, kochani. Może dajmy Mikołajowi trochę odpocząć, co? - Druga dziewczyna klasnęła w dłonie. Odpowiedział jej zbiorowy jęk i płacz. - Ej, ale nie rozpaczajcie! Mikołaj musi tylko chwilkę odsapnąć, a potem do was wróci! Obiecujemy wam, że nikt stąd nie pójdzie, dopóki nie usiądzie na kolanach świętego Mikołaja.
Takie zapewnienie odrobinę uspokoiło dzieciaki. Zayn i Aniołki weszli do domku i zamknęli drzwi.
- No, tragedii chyba nie było. - Odetchnął Zayn i zdjął czarne rękawice. Chwycił butelkę wody.
- Nie szło wam świetnie. Ja tu pracuję już trzeci rok z rzędu, więc naprawdę wiem, co robić. Jesteście super. - Odpowiedział Aniołek. Blondynka nie odezwała się, bo wpatrywała się okrągłymi oczami w Zayna. Zmarszczył brwi, nie wiedząc, o co chodzi dziewczynie. Obejrzał się, ale nie widział na sobie nic dziwnego. Jeszcze raz zerknął na blond Aniołka i powędrował spojrzeniem za jej wzrokiem aż na swoją dłoń. Aha. Tatuaż.
- Zayn?!


- No i tak to wygląda. - Louis nawet się nie zorientował, kiedy streścił Eleanor historię swojego zawodu miłosnego i obgadał Jennę wszerz, wzdłuż i w poprzek.
- No to nieźle. - Dziewczyna pokręciła głową z krzywym uśmiechem. Nie jest miło słuchać o dawnej rywalce, ale bardzo fajnie się słucha, kiedy twój ukochany na nią najeżdża, prawda?
Przez te kilka godzin spędzonych razem w galerii El i Lou naprawdę się zaprzyjaźnili. Mówią, że zjesz beczkę soli, nim poznasz do woli. Tutaj wystarczyła tylko długa, szczera rozmowa przerywana rozdawaniem pierniczków i żartowaniem z dziećmi i ich rodzicami. Louis na początku nie był zbyt skłonny do poruszania tematu dawnego związku, ale kiedy Jenna i Mike wstali od stolika i przeszli obok nich, głośno śmiejąc się ze świętego Mikołaja, a Eleanor ponownie powstrzymała go przed atakiem na Winstona i przestawieniem mu wszystkich zębów poza obręb szczęki, słowa po prostu popłynęły. Ani się obejrzał, jak siedzieli na ławeczce przy barierce i gadali jedno przez drugie. Pierniczków już nie było, dzieci też pojawiało się coraz mniej, bo zaczęło się ściemniać. Nikt im nie przeszkadzał w wylewaniu żali na ex.
- A ty? Też masz za sobą taki żałosny zawód? - Zapytał, patrząc na dziewczynę z zainteresowaniem. Po tych kilku godzinach wydawało mu się, że zna ją całe życie. Była inteligentna, miła, może troszkę nieśmiała i niepewna, ale nie w kontaktach z dziećmi. Dzieciaki ją wyraźnie uwielbiały, a ona co chwilę jakieś wynajdowała w tłumie, przywoływała gestem dłoni i wciągała w rozmowę z Mikołajem. Naprawdę była wspaniałym elfem.
- Ja? Nieee... - Zaśmiała się. W życiu nie zająknęłaby się, że ten zawód siedział przed nią i chyba nigdy nie pomyśli, że taka niepozorna dziewczyna mogłaby być nim zainteresowana. - Chociaż właściwie...
- Co? - Louis od razu podchwycił temat.
- Nic. - Dziewczyna spochmurniała. Niby go uwielbiała i chciała, by wiedział o niej wszystko, ale na takie rozmowy było chyba za wcześnie...
- O nie, zaczęłaś to skończ! Ja ci tutaj wylewam żale, prawie podtopiłem łzami Salad Story, to teraz twoja kolej.
- Też mam zatopić Salad Story? - Zażartowała.
- Nie, kieruj potok w stronę Subwaya. - Trącił ją łokciem. - Dawaj, Ellie.
- Ellie? - Uniosła brwi z uśmiechem.
- Twoje nowe przezwisko. Ale pamiętaj, zarezerwowane tylko dla mnie! - Pogroził jej palcem. Na kilometr było widać, że wreszcie wrócił mu dobry humor, który zgubił dwa tygodnie temu.
- Okej. - Westchnęła. - Może to banalne, ale... zawiodłam się na swoich rodzicach. Pracują za granicą, konkretnie w filii takiej jednej firmy w San Francisco... i w tym roku nie przyjadą na święta. Będę w domu tylko ja i Bruce, mój pies. Eleanor sama w domu. - Zrobiła gest, jakby prezentowała przed nim plakat filmowy.
- No co ty? - Zdumiał się chłopak. On nie wyobrażał sobie samotnych świąt. Może to dlatego, że miał cztery młodsze siostry, dziesiątki ciotek, wujków, jakiś tysiąc kuzynów plus dziadków, ojca i jego rodzinę, krewnych ojczyma...
- Tak. - Wzruszyła ramionami. - Nie opłaca im się kupować biletu, bo następnego dnia musieliby już wracać. - Głos jej się załamał. Spuściła głowę i z całych sił powtarzała w duchu "nie płacz, nie płacz, nie płacz".
- A co z dziadkami?
- Rodzice mamy nie żyją, mama taty mieszka w Australii, a dziadek na Florydzie, są rozwiedzeni. Wiesz, ja... Do ostatniej chwili myślałam, że przyjadą. Wczoraj dopiero mi oznajmili, że z ich planów nici.
- Przecież już dziś Wigilia! - Wykrzyknął Louis.
- No co ty nie powiesz. - Wytarła nos rękawem kurtki. - Dobra, nie gadajmy już o mnie.
- Jak zamierzasz spędzić święta? - Tomlinson ani myślał rezygnować z tematu. Zwłaszcza, że w głowie zaczął mu się rodzić niezły plan...
- Pewnie przed telewizorem. Zadzwonię do jedynej działającej pizzerii w mieście, obejrzę milion filmów, w tym obowiązkowo "Kevina...", "Titanic" mnie rozklei, a "Pretty Woman" rozśmieszy, potem pójdę spać i prześpię resztę ferii. Możemy naprawdę zmienić temat?
- Przyjdź do mnie. - Wypalił nagle z grubej rury. Eleanor otworzyła szeroko oczy i przez chwilę się nie ruszała.
- C-co? - Wyjąkała. Nie miała pewności, czy na pewno dobrze go zrozumiała.
- Zapraszam cię do nas na święta. Wpadnij dzisiaj, poznasz moją mamę i siostry, a w Boże Narodzenie będziesz naszym zbłąkanym wędrowcem.
- Louis, czy tobie ta czapeczka nie przegrzała mózgu? - Wyciągnęła rękę, żeby sprawdzić, czy chłopak przypadkiem nie miał gorączki.
Lou poczuł dotyk delikatnej dłoni na czole i uśmiechnął się. Eleanor znów znieruchomiała z ręką dotykającą jego czoła. Wydawało jej się, że skóra chłopaka jest jakaś naelektryzowana i impulsy wprawiają całe jej ciało w drżenie. Do tego jego spojrzenie... Louis odruchowo podniósł wzrok i spojrzał jej prosto w oczy, a potem już nie mógł się odwrócić. Jej brązowe oczy wręcz go hipnotyzowały. Dziewczyna jak w transie odsunęła z jego czoła kosmyk włosów, który wymknął mu się spod czapki. Dopiero wtedy dotarło do niej, co zrobiła i cofnęła się jak oparzona. Lou jednak nie pozwolił jej na to. Chwycił odsuwającą się dłoń w swoją i przytrzymał.
- Ja... przepraszam... - Wyszeptała, nie odwracając wzroku od jego błękitnych oczu. Uśmiechnął się szerzej.
- A masz za co? -  Zastanowiła się chwilę. O co on właściwie pytał?
- Eee... co? - Roześmiał się głośno. W tej chwili czuł jakby z serca spadał mu ogromny ciężar. Zapomniał o Jennie, o złamanym sercu, o przeryczanych dwóch tygodniach... Przy niej zapominał o wszystkim. Czuł się lekki jak piórko, radosny jak dziecko i po prostu szczęśliwy.
- Ellie... Proszę. Proszę, przyjdź do nas na święta. Nie zniosę myśli, że będziesz siedziała sama.
- To chyba nie wypada... - Dotyk rąk Louisa niesamowicie ją rozpraszał. Zwłaszcza że teraz to już nie była jedna dłoń, a obie, które delikatnie ściskały jej drżącą z przejęcia rękę.
- Dzisiaj sprawdzisz, czy wypada, czy nie. To co, zgadzasz się? - Nie odrywając wzroku od jego oczu, skinęła głową i uśmiechnęła się radośnie.
Czyli jednak w święta spełniają się marzenia?


Niall był już zmęczony. I głodny. I rozdał wszystkie mikołaje z czekolady, więc chyba mógł skończyć na dziś.
Z westchnieniem ulgi wcisnął zwinięty worek do kieszeni i skierował się w stronę marketu. Miał w kieszeni portfel z kasą, mógł więc sobie pozwolić na małe co nieco, zanim dotrze do domu na kolację. Wkroczył między półki i zaczął się zastanawiać, na co najbardziej miał ochotę. Pączki? Batony? Wafelki?
Zmienił kurs i wszedł w dział z pieczywem. Zapachniał mu świeży chleb. Wciągnął powietrze do płuc, delektując się aromatem chrupkiej skórki. Sięgnął po drożdżówkę z budyniem i ruszył dalej. Zatrzymał się przy gablocie z ciastami, by popodziwiać te świąteczne pierniki, serniki i szarlotki. Mama dziś miała upiec murzynka przekładanego bitą śmietaną i napoleonki. Boże, musi koniecznie lecieć do domu i dorwać się do nich przed tatą i Gregiem!
Nagle jego uwagę zwrócił jakiś ruch po lewej stronie. Popatrzył w tamtym kierunku. Drobna postać wyciągała rękę po makowiec, ale nie miała żadnego koszyka ani wózka. Co więcej, wkładała ten makowiec pod kurtkę, odrywając od niego ukradkiem metkę z ceną! Niall od razu zorientował się, z kim miał do czynienia. To była ta sama dziewczyna, która wcześniej uciekała ochroniarzom. Tym razem związała włosy gumką, a kurtkę chyba wywróciła na lewą stronę, żeby miała inny kolor. Podszedł do niej cicho.
- Nie rób tego.
Podskoczyła i prawie upuściła makowiec. Odwróciła się do niego i zmierzyła go przestraszonym wzrokiem.
- Cz-czego? - Niall widział, że się bała. Bała się przyłapania i zamknięcia za kradzież. Postanowił jej pomóc.
- Jak masz na imię? - Spytał łagodnie, wyjmując jej z rąk makowca i wrzucając do swojego koszyka.
- Maddie. - Odpowiedziała cicho. Wyglądała, jakby w każdej chwili była gotowa uciec. Dobra postawa dla złodziejki.
- W porządku, Maddie. Ja jestem Niall. Powiedz mi, czego jeszcze potrzebujesz.
- Niczego. - Nialler westchnął. Rozmowa jak z głuchym.
- Dziś jestem świętym Mikołajem i mogę spełnić twoje marzenia. Dawaj.
- A znajdziesz mojej mamie pracę, żebyśmy nie musiały głodować? - Rzuciła ostro. Z cichej myszki zmieniła się wręcz w lwicę. - Kupisz nam nowe mieszkanie, bo w naszym nie ma prądu? Naprawisz okna? Wypłacisz odszkodowanie po pożarze, w którym zginął mój tata i siostra?
Niall otworzył usta, ale nic nie umiał z siebie wydusić. Cholera. To była cięższa sprawa, niż mu się wcześniej wydawało.
- Nie... ale mogę wam zafundować niekradziony świąteczny obiad. Powiedz tylko, czego potrzebujesz.
- Na pewno nie twojej łaski. - Już chciała się odwrócić i wyjść ze sklepu, zabrać ze skrytki skradzione wcześniej produkty i wrócić do domu, gdy zatrzymał ją głos chłopaka.
- Pozwól sobie pomóc. Są święta.
Nie pytając o zdanie, zaprowadził ją pod rękę z powrotem do regału z pieczywem i władował do koszyka dwa ciepłe bochny chleba. Dorzucił jeszcze kilka bułeczek i przeszedł do chłodni. Zaopatrzył ją w masło gigant, dwa kartony mleka, ser, paczkę frytek mrożonych i następnie pognał do innych artykułów spożywczych. Maddie nic się nie odzywała, podążała za nim zdumiona, kiedy pakował do koszyka ryż, kaszę, makarony, sosy, budynie i wędrował do kolejnego regału, ciągnąc ją za sobą. Wreszcie, po długiej gonitwie dotarli do kas. Dołożył jeszcze trzy czekolady i wywalił wszystko z koszyka na taśmę. Jej wcisnął do rąk reklamówki i kazał wszystko zapakować. Posłusznie zrobiła, co kazał, zastanawiając się, czy aby na pewno to nie był jakiś dziwaczny sen. Niall wysupłał z portfela ostatnie banknoty i niemal osłabł z ulgi, gdy okazało się, że wystarczyło mu pieniędzy. Wziął część siatek i wyszedł ze sklepu, a za nim osłupiała dziewczyna z resztą zakupów.
- Gdzie mieszkasz? - Zapytał. Maddie zacisnęła usta i przez chwilę nad czymś się zastanawiała.
- Dalej już sobie poradzę. - Odpowiedziała hardo. Niall zmarszczył brwi i popatrzył na sześć wielkich reklamówek.
- Żartujesz sobie? Przecież tego nie doniesiesz.
- Dam radę. - Powtórzyła z uporem. - Mieszkam niedaleko. - To akurat była prawda. Mieszkała dwie ulice za galerią, ale nie chciała, żeby ją odprowadzał. Za bardzo wstydziła się rudery, w której mieszkała.
- Dobra, nie będę się narzucać. - Niall zrezygnował z oporu. - Powiedz tylko, czy masz telefon?
- Po co ci on?
- Żebym mógł zadzwonić i się dowiedzieć, czy te siatki nie wgniotły cię w chodnik gdzieś po drodze. - Odparł ze śmiechem. Maddie odwzajemniła ostrożnie uśmiech i po chwili wyjęła z kieszeni sfatygowaną Nokię 2100. Niall nie pamiętał, kiedy ostatnio widział ten model. Chyba dziesięć lat temu, gdy ojciec kupił pierwszą komórkę.
- Dyktuj swój numer. - Powiedziała, odstawiając siatki na podłogę.
- Osiem osiem siedem trzy osiem cztery zero dziewięć pięć. - Podał jej szybko numer.
- Napiszę do ciebie, jak dotrę do domu. - Odpowiedziała, chowając telefon. Wzięła reklamówki, lekko uginając się pod ich ciężarem i skierowała się do wyjścia. Po kilku krokach zawróciła.
- Zapomniałaś czegoś? - Zapytał zdziwiony Niall. Maddie skinęła głową i bez uprzedzenia pocałowała go w policzek.
- Dziękuję, święty Mikołaju.


- Jeszcze raz! Jeszcze raz! - Wykrzykiwał mały tłumek, który zgromadził się wokół karuzeli. Roześmiany Mikołaj odwrócił się do naburmuszonej dziewczyny.
- Dawaj, koleżanko, śpiewamy!
- Zabiję cię przy pierwszej okazji. - Mruknęła pod nosem i zaczęła posłusznie wyśpiewywać kolędę. Nie miała wyjścia. Święty idiota Mikołaj podstępnie zabrał jej telefon i MP3. A żeby je odzyskać, musiała z nim urządzić koncert kolęd dla dzieciaków.
- Dobra, kochani, to już koniec, bo mój elf nie ma siły! - Ogłosił Harry, wzbudzając niezadowolenie dzieciaków i ich opiekunów, którzy przez dwie godziny mieli spokój. - Ooo, nie chcecie? Dobra, to jeszcze jedna. Ale to już ostatnia!
Zaczął wyśpiewywać na cały głos "Merry Christmas Everyone" Shakina Stevensa. Zszedł z podwyższenia, żeby wziąć w ramiona jakąś dziewczynką. Zaczął z nią pląsać po całym placu zabaw i namawiać innych do tańca. Zaraz ogród zaroił się od małych tancerzy. Harry odstawił dziewczynkę, żeby złapać za rączkę kolejną, stojącą trochę na uboczu. Od razu się uśmiechnęła i włączyła do zabawy. Nawet dorośli wzięli udział w tańcach. Tylko Lola siedziała na tej karuzeli i nuciła pod nosem piosenkę. Nawet nie dlatego, że musiała. Lubiła ten przebój i w sumie... Czyżby ten zwariowany Mikołaj naprawdę poprawił jej humor?
- O nie! - Zaprotestowała, gdy wyciągnął ją na środek.
- Nie marudź, chodź!
- Nie umiem tańczyć, debilu! - Wrzasnęła, o mało nie rozdeptując swojego brata.
- I o to tutaj chodzi! - Odkrzyknął i kontynuował śpiewanie.
Biegła za nim i skakała w rytm muzyki. Harry zakręcił nią tak mocno, że aż na niego wpadła. Podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Coś się zmieniło. Ten szalony Mikołaj od siedmiu boleści naprawdę poprawił jej humor.
- Ole! - Krzyknął i poprowadził ją w dziwacznym tańcu. Lola wybuchnęła śmiechem i dołączyła do śpiewających piosenkę. Gdy utwór się skończył, wszyscy zaczęli głośno bić brawo.
- Wesołych świąt, kochani! - Wrzasnął Mikołaj i ukłonił się nisko. Zaraz otoczyły go dzieciaki, domagając się jeszcze jednego uścisku i obietnicy prezentów.
Lola odeszła na bok, ciągle się uśmiechając. Nie spodziewała się rano, że popołudnie okaże się takie... wesołe? Spontaniczne? Miała tylko zaprowadzić brata na plac zabaw, żeby mama  mogła w spokoju dokończyć pakowanie prezentów i gotowanie potraw świątecznych. Z Drew by sobie nie poradziła, wciskał wszędzie swój zadarty nos i domagał się odpowiedzi, czemu tata nie przyjedzie na święta. Tata... Na wspomnienie o nim zatrzęsła nią złość. Cholerny ojciec, który ma daleko i głęboko swoje dzieci. Na pewno poznał w tej Szwecji jakąś lafiryndę ze sztucznym biustem, który przesłonił mu pole widzenia. Znienawidziła go z całego serca, a przez niego dodatkowo znienawidziła święta. Przez okrągły tydzień doprowadzała matkę na skraj cierpliwości swoimi złośliwymi, pełnymi jadu komentarzami. Dopiero dziś się uśmiechnęła. Kto by pomyślał, że ten święty Mikołaj poprawi jej humor? Wprawdzie zmusił ją do robienia rzeczy, których totalnie nie cierpiała, ale jednak... śpiewanie z nim w duecie nie było takie złe. Dodatkowo skądś kojarzyła ten głos. Czyżby koleś chodził do jej liceum?
- No, zasłużyłaś na oddanie telefonu. - Stanął przed nią i z szerokim uśmiechem podał jej komórkę. - Masz ładny głos.
- Dzięki. - Mruknęła, sprawdzając telefon. Oprócz trzech smsów od jej przyjaciółki, miała czternaście nieodebranych połączeń od mamy. I w tej samej chwili otrzymała kolejne.
- Gdzie wy jesteście?! - Krzyknęła matka przerażonym głosem.
- Spokojnie, mamo, poszliśmy na plac zabaw do galerii...
- Wiesz, która jest godzina? Od zmysłów odchodziłam, a ty jeszcze nie odbierałaś telefonu!
- Już wracamy. - Odparła Lola i rozłączyła się. - Drew!
- Tu jestem. - Popatrzyła w dół. Braciszek był przyklejony do nogi Mikołaja.
- Wracamy do domu. - Chłopiec posmutniał i popatrzył w górę na nowego przyjaciela.
- Odprowadzisz nas?
- Nie mogę, stary. - Harry pogłaskał go po głowie. - Muszę lecieć. Ale jeszcze kiedyś się zobaczymy.
Maluch oderwał się od jego nogi i rzucił mu się na szyję. Harry przytulił go mocno i zerknął w górę na Lolę.
- Też się zmieścisz. - Wyciągnął rękę, by przyjąć ją do zbiorowego przytulasa.
- O nie, ja pasuję. - Uniosła ręce. - I tak już dziś zrobiłam dużo rzeczy, których nie lubię.
- Żałujesz? - Spoważniał i odstawił Drew na ziemię. Lola wolno pokręciła głową.
- Nie. Chyba nie. - Wzięła brata za rękę i wolnym krokiem odeszła w stronę windy. Harry patrzył za nią przez chwilę i pomachał odwracającemu się chłopcu.
- Wesołych świąt! - Krzyknął. Lola odwróciła się i niepewnie uśmiechnęła.
- Dziękuję.


- Długo jeszcze będziesz ze mną łazić? - Liam w życiu by się nie przyznał, że to łażenie Natalie sprawiało mu nawet przyjemność. Wbrew pozorom nie dogryzali sobie bez przerwy. Wymieniali durne komentarze na temat ozdób świątecznych, pogadali o tym, jak sami obchodzą święta, a nawet rozdali wszystkie miśki. Było normalnie i chciał, żeby tak pozostało. Ale po pewnej niezręcznej chwili Natalie znów włączył się tryb złośliwca.
- A długo będziesz w tej galerii? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie. Natalie też nie przeszkadzało bieganie za Liamem. Fajnie było porozmawiać z nim na normalne tematy. Chłopak nawet nie zauważył, kiedy płynnie przeszła do obgadywania mijanych osób i w ogóle się nie speszył ani nie zdenerwował. Dopiero później, kiedy zderzyli się w drzwiach jednego sklepu i w zasadzie niemal złamali sobie nawzajem nosy, atmosfera trochę zgęstniała. On spanikował, ona spanikowała... Znów byli nieznośni. Nieznośnie głupi.
- Idę się przebrać z tego czerwonego czegoś i lecę do domu. - Odpowiedział, kierując się na ruchome schody. Skinął ręką do Zayna siedzącego na olbrzymim fotelu. Czekała na niego jeszcze grupka ostatnich maruderów i też będzie się mógł zbierać.
- A to fajnie. Mam po drodze. - Wyszczerzyła się.
- Jezu, babo, kiedy ty się odczepisz?!
- To babo czy Jezu, bo już nie wiem.
- Babo! Babsztylu wredny!
- Liaś, wiem, że są święta, ale nie musisz mnie aż tak komplementować.
- Kota z tobą można dostać.
- I wzajemnie.
Zjechali w milczeniu po schodach. Liam z całych sił zastanawiał się, jak wrócić do poprzedniego trybu rozmowy. Ech, był idiotą. Nie miał zielonego pojęcia, jak rozmawiać z dziewczyną, żeby się nie zbłaźnić. Zdjął z głowy czapkę i ściągnął przyprawiane wąsy z brodą. Miał dość tego przebrania.
- To co?
- Co "co"?
- Idziesz się przebrać? Bo stoisz na środku galerii jak ta choinka.
Popatrzył na nią nieprzytomnie. Faktycznie, zatrzymał się przed schodami i dalej się nie ruszył. Podniósł głowę i nagle zobaczył jemiołę. Pod jemiołą powinno się pocałować dziewczynę... Ale przecież... Ona na pewno tego nie chce. Na bank. Która by na niego zwróciła uwagę w TEN sposób?
- Rozumiem, że zapuściłeś korzenie. Poczekaj, kupię światełka i bombki, skoro udajesz tę choi... - Nie zdążyła dokończyć, bo Liam w nagłym przypływie odwagi przyciągnął ją do siebie.
- Jesteś najbardziej wkurzającą babą na świecie. - Powiedział i pocałował ją w usta.
Od razu poczuł, jakby urosły mu skrzydła. Jej czerwone wargi smakowały wiśniami, włosy pachniały jabłkami z cynamonem, w dodatku po chwili wahania jej dłonie powędrowały na jego kark, przyciągając go jeszcze bliżej. A kiedy odwzajemniła pocałunek, to już w ogóle myślał, że zemdleje.
Odsunęli się od siebie po dłuższej chwili, kiedy już kompletnie nie mieli czym oddychać. Oparł swoje czoło o jej i spojrzał jej w oczy. Śmiała się! Ona...
- Myślałam, że w życiu tego nie zrobisz. - I tym razem ona go pocałowała. A on zupełnie stracił głowę.


Zayn wciąż nie mógł w to uwierzyć. Niby siedział tu od trzech godzin, tyłek niemal przyrósł mu do siedzenia, a on wciąż nie mógł w to uwierzyć. No nie mógł.
Katie w stroju Aniołka? Żarty na resorach. Tak by pomyślał, gdyby ktoś mu to powiedział wczoraj. Dziś już nie był tego taki pewien.
Dziewczyna co chwilę zerkała w stronę swojego chłopaka. Nie mogła się skupić na pracy, bo co chwilę jej wzrok przyciągał ten święty Mikołaj, który pod rękawicami ukrywał tatuaże Zayna. Widziała jego ogromne zdumienie, kiedy przyznała się, że to naprawdę ona w tym stroju. Nie mogli jednak dłużej pogadać, bo zaraz musieli wracać do pracy. Nie chciała tego robić, ale to była jedyna możliwość zdobycia forsy. Miała szlaban na kieszonkowe, odkąd się wydało, że podkradała ojcu papierosy. Potem jeszcze ta akcja z kacem gigant na szkolnym apelu... No, miała za uszami. I pilnie potrzebowała forsy, bo prezent, jaki wymyśliła swojemu ukochanemu był niestety drogi.
- Wesołych świąt, moi mili! Spełnienia marzeń i czekajcie na Mikołaja! - Cynthia pożegnała ostatniego malucha i jego rodziców. Katie odetchnęła z ulgą. Nareszcie koniec.
- Dzięki, ludzie. Kasę odbierzecie po świętach u Toma, jak było umówione. Wesołych! - Zostali sami.
Wow. Tak niezręcznie między nimi jeszcze nigdy nie było. Patrzyli na siebie, ale zaraz odwracali wzrok. Chcieli zacząć rozmowę, ale po wzięciu pierwszego oddechu, słowa gdzieś im umykały. Pozostała niezręczna cisza.
- Ja... Ja się muszę pójść przebrać. - Odezwała się niepewnie Katie. Odwróciła się już, żeby odejść w kierunku łazienki, gdy zatrzymał ją głos Zayna.
- Czekaj. - Podszedł do niej. - Dlaczego mi nie powiedziałaś, że będziesz tak pracowała?
- Bałam się... - Wyszeptała, powstrzymując łzy. - Wstydziłam się... Myślałam, że mnie wyśmiejesz!
- Ja?! To ty nabijałabyś się ze mnie!
- W życiu nie śmiałabym się z ciebie!
- A myślisz, że ja kiedykolwiek śmiałbym ci się prosto w twarz?!
- Aha, prosto w twarz nie, ale po kryjomu z kumplami to już tak?!
Zamilkli wzburzeni. Katie nawet nie zauważyła, kiedy z niepewności przeszła na poziom wkurzenia max. Zayn podobnie. Stał naprzeciwko niej i wręcz kipiał ze złości. Zrobiła z niego durnia! Ukryła przed nim prawdę! Zaraz, ale on sam... Nagle wybuchnął śmiechem.
- A tobie co tak wesoło? - Burknęła niezadowolona.
- Jesteśmy identycznie pokręceni. - Chichotał, nie mogąc się opanować. Katie zmarszczyła brwi i po chwili dołączyła do chłopaka.
- Boże, nie rozumiem, jak mogłaś pomyśleć, że cię wyśmieję. - Powiedział, kiedy już im się udało opanować śmiech.
- Bo zawsze narzekałam na takie akcje. Teatr, udawanie, to nie dla mnie. - Wyznała, wtulając się w niego. - Tymczasem jedyna praca, jaką mogłam dostać, był ten Aniołek.
- Dobra, Kat. Obiecaj mi, że nie będziesz miała przede mną żadnych tajemnic.
- Obiecuję. I ty przede mną.


- Niall, oderwij się od tego telefonu, bo ci oczy wypali.
- Nie, bo muszę widzieć, kiedy ona napisze...
- Czekajcie, niech mnie ktoś rozwiąże... Mnie bardziej ciekawi, skąd Louis wytrzasnął sobie nową dziewczynę.
- Moja dziewczyna, nie twój interes. Lepiej powiedz, jakim cudem ty i Katie nie pożarliście się o te przebrania.
- Długa historia, szkoda gadać.
- Zayn i tak by nie powiedział, wiesz, że on nie lubi za dużo mówić.
- Za to ty, Liam, potrafisz mówić za dwoje. Czemu trzymałeś się za ręce z Natalie? Przybiliście sobie piątkę po jakiejś dobrej kłótni i okazało się, że zamiast kleju do rąk użyliście Super Glue?
- Zamknij się, Harry.
- Chodzicie ze sobą?
- Nie wiem. Ale całowaliśmy się.
- Nie!
- Co ty dajesz!
- I to zawdzięczacie tylko mnie! Gdybym was nie wcisnął w tą robotę... Stworzyłem nową parę! Stworzyłem Latalie!
- Latalie?
- Nie kręć nosem, Liam. Ooo, napisała!
- Nialla wchłonął telefon.
- Ziemia do Niallera!
- Brak odbioru, mayday!
- Jezus, ogarnijcie się... Przecież tu stoję.
- Kto ci odpisał?
- Taka Maddie... Muszę jej pomóc.
- W mocowaniu choinki?
- Nie. Potem wam powiem. Muszę lecieć.
- Ja właściwie też, Natalie czeka.
- Katie też...
- I Ellie...
- Zaraz, to tylko ja jestem singlem?! Przecież ja też... Cholera!
- Co jest, Hazz?
- Nic, zupełnie nic, Louis. Po prostu twój genialny przyjaciel nie wziął od genialnej laski jej genialnego numeru telefonu.
- To wpadnij na genialny pomysł i jej poszukaj.
- W szkole, w galerii...
- Może wpadniesz na nią na ulicy? Albo w Nando's?
-Znajdę ją. Muszę.
- Okej, nara chłopaki.
- Wesołych świąt!
- Wesołych!
- Merry Christmas everyone!!!



______________________________________________________

Oto moje świąteczne opowiadanie. Mam nadzieję, że wam się spodobało :)

Życzenia dostaniecie w nietypowej postaci, mianowicie znowu filmik ;)



Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku! <3 <3 <3

Roxanne xD