czwartek, 29 maja 2014

Rozdział 28

-Iiii gotowe!- oznajmiłam z zadowoleniem kładąc na dolnych gałązkach drzewka ostatni fragment złotego łańcucha. Brawa dla naszej rodzinki! W dwie godziny dziesięcioosobowa rodzinka zawiesiła na tegorocznej choince pięć kabli ze światełkami, około dwustu pięćdziesięciu bombek i sopli i cztery gigantyczne złote łańcuchy. Teraz choineczka wyglądała tak, jak co roku: piękna, ozdobna aż do przesady i chyba z lekka przytłoczona tymi wspaniałościami. Ale według mnie była cudowna.
-Jest idealna.- zawyrokowała mama.- Dobra, myć łapska po tej żywicy! Zaraz podamy obiadek.- i powędrowała do kuchni pomóc swojej mamie w odlewaniu ziemniaków. Zaciągnęłam Lenę do łazienki.
-I co? Żyjesz po rozmowie z 1D, czy jesteś już w stadium pozaziemskim?- zapytałam drwiąco widząc stale rozmarzona minę nastolatki.
-Boże, Natalia...- westchnęła.- Oni są cudowni, wspaniali, genialni... I jeszcze dla mnie zaśpiewali moją ulubioną piosenkę. Matko, czemu ja tego nie nagrywałam?!- walnęła się ręką w czoło. Wybuchnęłam śmiechem.
-I znając ciebie, za pięć sekund wylądowałoby to na YouTube z notatką "Pięciu bogów zaczarowało mój świat!" albo "Boże, nie wierzę! AAAA! One Direction dla mnie śpiewało! Dlaczego tylko przez telefon?!"- przedrzeźniałam Lenę, aż ona wkurzyła się i mnie ochlapała.
-Przestań! Wiesz, że ich uwielbiam. Oni są...
-...cudowni, tak, wiem to.- przerwałam jej.- Przestań już, bo zwrócę śniadanie.
-To ty przestań! Ty przynajmniej miałaś ich przez jakiś czas non stop dla siebie, a ja? Tylko pięć minut przez telefon!
-Ciesz się, niektóre fanki w ogóle ich nie spotkają. Postaw się w ich sytuacji i chwal się tym na prawo i lewo.- zgasiłam ją wędrując do jadalni.
-A ty się tym niby nie chwalisz?- prychnęła głośno siadając za stołem.
-No właśnie ja się tym nie chwalę. Nie rozpowiadam wszystkim, że znam chłopaków. Wiesz, czemu? Bo jakbym się tym chwaliła albo jak ktoś się o tym dowie z gazety, to od razu mnie posądza o ich wykorzystywanie dla forsy i sławy.- wywróciłam oczami.- Ostatnio w galerii handlowej zostałam zwyzywana od suk i dziwek, bo pewne przemiłe dziewczęta stwierdziły, że jestem naciągaczką i pewnie wrobię ich w dziecko. Ewentualnie tylko udaję, że ich znam. A paparazzi? Nie ma dnia, żeby ktoś mi nie strzelił foty na ulicy. Teraz już to jest rzadziej, ale jak wróciłam z Anglii? Dziewczyno, nie wiesz, co mówisz!
-Nie wiedziałam...
-Wiem.- westchnęłam.- Przepraszam, nie chciałam się wydrzeć. Kocham chłopaków i wszystkie Directioners, bo są, można powiedzieć, moją drugą i trzecią rodziną, ale nie wszyscy odwzajemniają to uczucie i mnie hejtują. I tyle. Nie wiem, jak można pisać do kogoś, że się go nienawidzi, gdy się go w ogóle nie zna.- pokręciłam głową.- Całe szczęście, że nie biorę do siebie tego wszystkiego, co o mnie piszą, bo inaczej już bym totalnie ześwirowała.
-Dobra, dziewczynki, koniec tematu. Nie kłóćcie się już. Czarku, może jeszcze kurczaka?- babcia zgranie zmieniła temat i zamilkłyśmy skupiając się na talerzach i toczących się w jadalni rozmowach.
Nie miałam ochoty udzielać się w rozmowie. I szczerze mówiąc, nie miałam specjalnego apetytu, ale znając życie, to gdybym odsunęłam od siebie talerz, moja babcia przytłoczyłaby mnie swoim kolejnym monologiem i byłoby mi tak głupio, że i tak zaczęłabym jeść. Więc lepiej zjeść od razu, co nie? Szkoda, że nie ma tu Nialla albo chociaż Hazzy, mogłabym któregoś charytatywnie dokarmić. Gdy zobaczyłam, że do jadalni wjeżdża deser pod postacią jakiegoś kupnego ciasta (nie wolno ruszać ciach bożonarodzeniowych! To świętość!!!), wzięłam kubek z gorącą herbatką i wymknęłam się po cichu na górę. Ostrożnie niosąc napój podreptałam na strych. Straszliwie ciągnęło mnie do pianina. Nie mogłam się doczekać, żeby coś na nim zagrać. Znowu poczuć tę moc, jaką daje muzyka i móc zaśpiewać przy dźwiękach instrumentu, samego instrumentu, bez zagłuszającej cię płyty i przekrzykujących się z tobą wokalistów. Właśnie za to kochałam ten strych. Był moją oazą, miejscem, gdzie mogłam odpocząć od całego świata. To tutaj zamknęłam się rozpamiętując swój pierwszy pocałunek. Tutaj schowałam się przed mamą, gdy zbiłam jej ukochany wazon (już nigdy nie próbowałam odbijać piłki w salonie). Tu płakałam prze bite cztery godziny po nieudanym występie na konkursie tanecznym. Tutaj siedziałam po przyjeździe do domu, gdy dowiedziałam się o białaczce. Moja mała mysia norka, w której czułam się bardzo bezpiecznie. I to się nigdy nie zmieni.
Postawiłam herbatę na półce regału przed pianinem i sięgnęłam po rozłożone na regale nuty. Cała masa luźnych kartek, niektóre były pożółkłe ze starości. Rozpoznałam w nich jeszcze nuty babci. Wzięłam do ręki stary zeszyt w pogiętej okładce. Aż uśmiechnęłam się do siebie, gdy zobaczyłam swoje pismo z czwartej klasy podstawówki. Jak ja mogłam tak ładnie pisać... Teraz to wręcz nierealne. Mam pochyłe pismo, jakby ktoś kopnął początek zdania i nie mogło się już odkrzywić. Hmmm, warto by coś zagrać... Na początek coś łatwego, żeby się wyćwiczyć. Rozejrzałam się po strychu i znalazłam stary fotel bez oparcia. Nawiasem mówiąc, to z mojej winy ono odpadło, po prostu zbyt intensywnie po nim skakałam i w efekcie wylądowałam na podłodze, a razem ze mną ten fotel. Tyle że ja byłam cała, a on w kawałkach. Na szczęście da się na nim jeszcze siedzieć. Przyciągnęłam go przed pianino i otworzyłam zeszyt na nutach "Fur Elise". Delikatnie przeciągnęłam palcem po klawiszach, wzięłam głęboki wdech i zaczęłam grać. Na początku powoli, delikatnie... Ale zaraz się pomyliłam. Wkurzona siadłam wygodniej i bardziej skupiłam się na graniu. Co jakiś czas palce uderzały nie w te klawisze, co trzeba, a ja grałam mocniej, intensywniej. Za wszelką cenę chciałam, żeby wyszło dobrze. I w końcu, po wielu próbach udało się! Usatysfakcjonowana uśmiechnęłam się do siebie i łyknęłam lodowatej herbaty. Dobrze, że włożyłam sweter, bo na strychu nie było zbyt ciepło. Dobra, co by tu jeszcze zagrać? Przeszukiwałam nuty, żeby znaleźć jakieś znane mi melodie. W końcu trafiłam na "Hymn To The Sea" z mojego ukochanego "Titanica". Zadowolona zaczęłam grać.
Totalnie straciłam poczucie czasu. Siedziałam tu może trzy godziny? Cztery? Nie mam zielonego pojęcia. Ale nie przeszkadzało mi to, nawet wręcz przeciwnie. Muzyka uspokajała mnie, kolejne partytury, jakie wynajdowałam, działały jak narkotyk. Nie mogłam się oderwać od klawiszy. Dobrze, że potrzeby fizjologiczne załatwiłam przed wejściem na strych... W zeszycie odnalazłam jeszcze nuty do "Milcząc" Marty Bijan. Dziwne, ale nigdy mnie nie zainteresowało, jak brzmią słowa tej piosenki. Musze to koniecznie sprawdzić. O kurde... Spojrzałam na ostatnią stronę zeszytu. "Ostatni Raz Z Moją Klasą". Zaczęłam grać i śpiewać. Do tego już znałam słowa. Przypomniało mi się liceum. Ta fantastyczna atmosfera w klasie, spotkania, imprezy, ogniska, ściąganie na klasówkach, podpowiadanie, ślęczenie nad podręcznikiem od bioli na długich przerwach, późne powroty do domu po zajęciach z chemii... Stęskniłam się za tymi ludźmi. Za Andzią z mojej ławki, za Fifą, czyli Filipem od konsoli, za Tomkiem od najlepszych kawałów na Prima Aprilis, za Sandrą i jej świetnym hamakiem w ogrodzie, na którym często się śmiałyśmy, za Zuzą i jej encyklopedią w głowie (można było się jej zapytać o cokolwiek, a ona to wiedziała!), nawet za Wandą, jej wymądrzaniem się i ciuchami z zagranicy... Gdzie oni teraz są? Co się z nimi dzieje? Została tylko Nika, z innymi urwał się kontakt. Szkoda, wielka szkoda. A pamiętam, jak na zakończenie matur obiecaliśmy sobie się spotykać w swoim gronie. I co? Gówno. Byliśmy może na jednym ognisku razem, potem zgrana paczka się rozpadła. I szlag trafił obietnice. I jak prawdziwe są słowa tej piosenki. Każdy dzisiaj ma swój dorosły świat...
Za okładkę zeszytu wciśnięty był ołówek. Przez chwilę wpatrywałam się w niego bezmyślnie, aż nagle coś mnie tknęło. Przecież mogłabym przenieść na nuty którąś z moich ulubionych piosenek! Nawet jak mi teraz nie wyjdzie, to mogę poszukać tego potem w internecie. Złapałam ołówek i otworzyłam zeszyt na wolnej stronie. Szybko znalazłam pomysł na piosenkę. A gdyby tak zrobić cover fortepianowy "Levels" Avicii? Świetna melodia i nie jest taka trudna na początek. Uderzałam kolejno w klawisze, żeby wychwycić odpowiednie dźwięki. Kolejno notowałam półnuty, ćwierćnuty... To pasuje, tu fałsz, tu jest okej, jeszcze raz. Dobra, od początku. Szybko skomponowana melodia miała kilka nieczystych dźwięków, ale jak na początek, przynajmniej według mnie, była świetna. No i najważniejsza rzecz. Nie zamulała tak, jak poprzednie.
Świetnie się bawiłam próbując grać kolejne piosenki. Najlepsze były remixy, bo można było się skupić na melodii, bez zastanawiania się, co zagłuszają słowa. Właśnie próbowałam zagrać "#that Power", gdy usłyszałam, że ktoś wspina się po schodach. Nie przerywałam jednak gry, byłam tym zbyt zaabsorbowana, żeby przestać.
-Wiedziałam!- głos babci przywrócił mnie całkowicie do rzeczywistości. Podniosłam głowę znad klawiszy. Babcia stała z uradowaną miną koło regału.- Wiedziałam, że zaczniesz znowu grać!
-Jak zobaczyłam pianino, to nie mogłam się powstrzymać.- uśmiechnęłam się nieśmiało.
-Boże, tak się cieszę! Czyli dobrze zrobiłam, że kazałam Markowi nastroić to pianino.
-Tak myślałam, że to ty!- roześmiałam się.
-Ano ja, kochanie.- babcia pogłaskała instrument.- Wiesz, że gra na fortepianie czy pianinie to była moja wielka pasja i miłość. Może nawet niewiele mniejsza od miłości, jaką darzyłam twojego dziadka.- ooo, babciu, nieładnie. Kochać coś bardziej od swojego mężczyzny, z którym się spędziło prawie pięćdziesiąt lat?- Uwielbiam grać, tylko teraz już mi tak dobrze nie wychodzi. Nie mam czasu, siły, ochoty. Ale ty masz potencjał i mogłabyś grać nawet na koncertach, tylko nigdy nie chciałaś się do tego przyznać. Nawet nie wiesz, jak bardzo żałowałam, gdy przestałaś grać. Ale wiedziałam, że kiedyś przeprosisz pianino i do niego wrócisz.
-Jak ty mnie dobrze znasz.- wstałam z fotela i przytuliłam mocno babcię. Gdy już się od niej odsunęłam, spojrzałam na instrument i z powrotem na babcię.- Chyba czas na małe przemeblowanie, co nie?- babcia uśmiechnęła się łobuzersko i wróciła z sentymentalnej siebie do żywiołowej siebie.
-Marek, Dawid, Czarek!!! Jazda na strych, znosimy pianino!
Odpowiedź? Zbiorowy jęk.

~~*~~

-Natalia, mogę skorzystać z twojego kompa?- do mojego pokoju wpadła Lena. Aż podskoczyłam słysząc trzaśnięcie drzwi. Leżałam na brzuchu na łóżku i aktualnie klęłam na czym świat stoi. Chciałam wyszukać filmiki z jakimiś znanymi melodiami na pianino, które z wielkim trudem zostało z powrotem wtoczone do mojego pokoju, i faktycznie, znalazłam genialne konto Pianistmiri na YouTube, ale zaraz wyskoczyło mi powiadomienie na Twitterze. Otworzyłam witrynę i... zdębiałam. S. Z. O. K. Byłam w trendach. Światowych. Normalnie skakałabym do góry z radości. A dlaczego tego nie robię? Ha! Bo trend #Natalia1DvsBoy prezentował filmik, na którym widać padającego przede mną na kolana Marcina, a internauci prowadzili zażartą dyskusję na temat:
Czy Natalia zdradziła tego chłopaka z One Direction, czy zdradziła One Direction z tym chłopakiem, czy może ten chłopak zorientował się, że ją kocha, podczas gdy ona buja się z 1D, a może tajemniczy koleś ją zdradził i szukała pocieszenia w ramionach chłopaków? 

OH, REALLY?! Seriously?!!! Siarczyste przekleństwa, jakimi w tej chwili rzucałam były chyba dozwolone od lat trzydziestu, nie osiemnastu. Komentarze były dosłownie poniżej pasa i właśnie teraz miałam dzwonić do Marcina i totalnie go opierdzielić za tę akcję przed uniwerkiem. Na jego szczęście, a moje nieszczęście, do pokoju wpadła Lena.
-Nie masz swojego komputera?- wyłączyłam Twittera, bo inaczej mój komputer wylądowałby za oknem, ewentualnie spotkałby się ze ścianą. A nie byłoby to miłe spotkanie.
-Mam, ale tata go zabrał i razem z wujkami ekscytują się jakimiś samochodami.- skrzywiła się i wskoczyła koło mnie na łózko.- Proszę, daj kompa, bo chcę obejrzeć kilka odcinków mojego serialu. Proszę, proszę, proszę!!!
-Uch, no dobra! Ale ja oglądam z tobą. I tak mi się nudzi.- zgodziłam się z niechęcią. Może to będzie dobry sposób na ochłonięcie i zapomnienie o tej całej twitterowej aferze?
-Dzięki, dzięki, dzięki!!!- zostałam mega silnie uściskana.
-To jaki to tytuł?- położyłam dłonie na klawiaturze.
-"Violetta". Daj ja wpiszę, bo znalazłam taki specjalny adres, gdzie to jest tłumaczone, wiesz, że są napisy, bo to argentyński serial i polskie odcinki wyjdą dopiero na wiosnę, a ja oglądam z wyprzedzeniem...- próbowałam nadążyć za słowotokiem Leny, ale mi nie wychodziło.
-A o czym jest ten serial?- udało mi się wtrącić pytanko.
-Jest taka dziewczyna. Ma na imię Violetta.- no co ty nie powiesz? Po nazwie serialu bym się domyśliła.- To jest już drugi sezon, Violetta kiedyś chodziła z Leonem, ale się kłócili i przyszedł taki Diego, ona z nim chodzi, ale on chce ją usunąć ze Studia, bo oni się uczą w takiej szkole artystycznej związanej z tańcem i śpiewem, nazywa się Studio On Beat i ten Diego knuje z taką Ludmiłą, która Violetty nie lubi i chce zająć jej miejsce, bo Viola jest utalentowana...
-STOP! Nie przyswoję tylu informacji na raz! Gadasz szybciej niż mój profesor od farmakodynamiki!- ja nie mogę, czy mnie muszą otaczać sami gadatliwi, rozpędzeni ludzie?!
-Dobra, resztę ci opowiem w trakcie oglądania. Mamy czas.- zatarła ręce i ułożyła się wygodnie.- Jakby co to pytaj.- i włączyła pierwszy odcinek. Pierwsze pytanie.
-Który to odcinek?
-To już końcówka sezonu, dziś obejrzymy ostatnich dziesięć odcinków.- ile?! Chyba ją pogrzało! Jednak się nie odezwałam. Przesiedziałam w spokoju całe pięć minut.
-Kto to?
-Violetta.
-A ona nie była blondynką?
-Nie, blondynka to Ludmiła.
-A ten?
-Maxi.
-Ten, co z nią chodzi?
-Nie! Z nią chodzi Diego.
-Który to?
-Jak będzie to ci powiem.- hmmm, ciekawe, ile trzeba, żeby wyprowadzić Lenę z równowagi... Zaraz to sprawdzimy.
-A ta dziewczyna?
-To Camila.
-Też wróg Violetty?
-Nie, jej najlepsza przyjaciółka. Tak samo Francesca.
-To jest Francesca?
-Nie, to jest Naty.
-O, tak jak ja.- ucieszyłam się. Kolejne pięć minut ciszy. Oczywiście to ja ją przerwałam.- Matko, co to za ciacho?!- wrzasnęłam widząc jakiegoś kolesia na ekranie.
-Leon. Były chłopak Violetty. On dalej ją kocha, a ona jego, ale nie chcą się do tego przyznać.
-Bo ona kocha Maxiego?
-Diego! Kocha Diego! A przynajmniej tak jej się wydaje.
-Czemu? To tak nie jest?
-Kurde, oglądaj, to się wszystkiego dowiesz!- hehehe, wkurzyła się. Fajnie.
-A kto gra Leona?
-Jorge Blanco.- mruknęła pod nosem. Trzeba kolesia sprawdzić. Wygląda na ciacho, tylko trochę poniżej One Direction i Chrisa Hemswortha.
-O, masz Diego.- pokazała postać na ekranie.
-Od razu widać, że z kolesiem jest coś nie tak. Ma skrzywiony uśmiech. Taki z horroru. Zaciągnąłby cię do pokoju i poderżnął gardło podczas burzy.- snułam insynuacje, aż dostałam poduszką od Leny.
-Zamknij się albo wyjdź!- dobra, jestem cicho. Obserwowałam wydarzenia na ekranie. I wiecie co? Wstyd mi się przyznać... Wciągnęło mnie to. Tak, teraz proszę się śmiać. Natalię Maj wkręciło oglądanie głupiej argentyńskiej telenoweli, która przypomina "Modę na sukces" w wydaniu dla nastolatek.
-Co za popieprzony ojciec!- wkurzyłam się.- Gdyby mój tak się zachowywał, to chyba bym z domu uciekła!

*pięć odcinków później*
Nie docierały do mnie żadne sygnały. Żadne wołania. Podobnie do Leny. Cała nasza uwaga była skupiona na ekranie.
-No nareszcie się dowiedziała!- wyrzuciłam ręce w górę.- Najwyższa pora, żeby się ta idiotka ogarnęła.
-Patrz, teraz nie zaśpiewa!- gorączkowała się Lena.
-Gosh, ten Leon to jak superbohater. Jacieee, jak on śpiewa.- jęknęłam z zachwytu słysząc piosenkę.- Ty, co to za kawałek?- szturchnęłam Lenę.
-"Podemos".- odpowiedziała dalej wlepiając gały w monitor. Hmm, też trzeba sprawdzić. Dobra melodia na pianino. I łatwa do zagrania. Przeleciały kolejne dwa odcinki.
-Dziewczynki, wy tak cały dzień tu siedzicie.- do pokoju weszła ciocia Gosia.- Ile tak można, chodźcie do nas.
-Zaraz.- mruknęłam.
-Nie zaraz, tylko teraz. No chodźcie, chcecie całe święta spędzić przed laptopem?
-O Boże, to jest ojciec Diego?!- Lena zszokowana aż usiadła. Ja tak samo.
-ON?!- wykrzyknęłyśmy jednocześnie.
-Matko boska, zaraz wam to zabiorę.- ciotka stała w drzwiach i tupała nogą.
-Ciociu, jeszcze chwila.- po dłuższych namowach Gośka zrezygnowana sobie poszła, a my dalej ślęczałyśmy nad serialem.
-Co za kretynka, po co ona ucieka?! Przecież ona go kocha!- Lena kolejny raz okazywała swoja frustrację.
-Lena, uspokój się i powiedz mi szybko, co to za piosenka.- właśnie leciała piosenka idealna. Wspaniała, przemawiająca prosto do serca. I oczywiście idealna do zagrania na pianinie.
-Co?- Lenka była jak przez przypadek wytrącona z transu.
-Jaki tytuł ma ta piosenka?- dopytywałam się gorączkowo.
-A, piosenka!- no mówże, kobieto!- "Nuestro Camino".- zapisałam szybko tytuł w notatce w telefonie. Przy okazji zauważyłam smsa. Wiedziałam, że do mnie napisze.
Od: Nialler ;)
Nattie, uwielbiam cię!!!!!!! Chyba się z tobą ożenię! <3 <3 <3
Wybuchnęłam głośnym śmiechem, za który prawie dostałam po głowie od Leny. Zaraz mu odpisałam.
Do: Nialler ;)
Ale ja nie wiem, o co chodzi... Pogadaj z tym czerwonym gościem z białą brodą od reniferów :P I z Niką... Podobno pomagała w przygotowaniach ;)
Nika mnie zabije za zabawę w swatkę, ale co tam. Prawie natychmiast dostałam odpowiedź.
Od: Nialler ;)
Nika pomagała? Boże, ją też uwielbiam ^.^ Nattie, ale naprawdę muszę czekać do świąt??? Nie mogę skosztować odrobinkę??????????? :(
Do: Nialler ;)
Naprawdę musisz czekać. Podziel się z rodzinką, w końcu chyba nieczęsto w Irlandii jecie polskie potrawy świąteczne ;) 
Odpowiedź natychmiastowa.
Od: Nialler ;)
Ale jesteś :/ Foch z przytupem i melodyjką :(
Zaczęłam się śmiać, przez co oberwałam poduszką.
-Ała! Lena!- roztarłam rękę. Ta to ma siłę, jak się ją wkurzy. Nawet poduszka nabiera mocy.
-Przez ciebie nie mogę oglądać.- mruknęła z powrotem zatopiona w swoim świecie. Wzruszyłam ramionami i już miałam wrócić do telenoweli, gdy mój telefon znowu dał o sobie znać.
Od: Hazza :D
Ja pierdolę, Nattie, zostałaś nowym bogiem Nialla ;D w życiu tak się nie modlił do jedzenia jak teraz xx
Wybuchnęłam jeszcze głośniejszym śmiechem niż wcześniej. No i jeśli myślałam, że mój wcześniejszy śmiech wkurzył Lenę, to się myliłam. Teraz była wkurwiona na maksa. Po prostu zwaliła mnie z łózka. Szczerze? Mnie to w ogóle nie ruszyło. Leżałam koło mojego tapczanu na podłodze i zwijałam się ze śmiechu. Dawno nie miałam takiego napadu głupawki.
Do: Hazza :D
Zrób zdjęcie ;P chcę mieć to udokumentowane ;)) i przypilnuj, żeby na serio tego nie zjadł przed świętami :)
Zrobił zdjęcie. Z tym że nie wysłał go do mnie. Wrzucił go na Twittera. Gdy je zobaczyłam, po prostu padłam.
Zdjęć było kilka z różnych kont. Pierwsza fota z konta Harry'ego. Podpis: Niall i jedzenie. Więcej słów nie trzeba ;D Zdjęcie przedstawiało Horana, który siedział przy wyspie kuchennej i z nabożeństwem wpatrywał się w pojemniczki z jedzeniem i słoiki napełnione bigosem. Zaczęłam znowu rechotać. Zdjęcie numer dwa z konta Liama. Podpis: Może mi ktoś powiedzieć, jak podkraść moją porcję? xD Na fotce Niall stoi z założonymi rękami i uważnie lustruje stół, na którym porozstawiane jest jedzenie. Serio, wyglądał jak ochroniarz. Znów zwijałam się ze śmiechu. Zdjęcie numer trzy z konta Zayna. Podpis: Vas Happenin? Nothing. Niall dowiedział się, że nie może jeszcze tego zjeść :P Fotka przedstawiała Niallera z kartką papieru w ręce. Domyślałam się, że to instrukcja, którą przyczepiłam do jego pojemniczka z pierogami, mówiąca, że nie może się do tego dotknąć wcześniej niż w Mullingar. Sądząc po jego minie, był tym załamany. Z tego śmiechu pociekły mi łzy. Lena patrzyła na mnie z łóżka jak na totalnego debila. I ostatnie zdjęcie z konta Louisa. Podpis: To szanowne oblicze wyraża więcej niż tysiąc słów :D Na zdjęciu Niall... przytulał się do swojego słoika z bigosem i do pudełka z pierniczkami. Okeej... Ryknęłam śmiechem na cały głos. Do pokoju wpadła mama.
-Co tu się dzieje?!- na jej słowa zaczęłam śmiać się jeszcze głośniej. W pięć sekund za plecami mamy stała cała rodzinka.
-Nic się nie dzieje. To tylko ta wariatka rży z czegoś na telefonie.- Lena wściekła za przerwanie serialu siedziała na łóżku z założonymi rękami i wpatrywała się we mnie ze złością.
-Boże, brzmiało to jakby kogoś tu zarzynali.- ciocia Iwona przyłożyła rękę do serca. Rozbolał mnie brzuch.
-Zostawcie ją, to tylko jedna z jej głupawek.- babcia, która doskonale wiedziała, jak wyglądają moje napady śmiechu, machnęła ręką i wróciła na dół. Powoli podnosiłam się z podłogi ocierając łzy. Klapnęłam na fotel ciągle chichocząc. Mama pokręciła głową z dezaprobatą i zamknęła za sobą drzwi. Lena z powrotem włączyła serial, ale ja już nie oglądałam. Dałam retweet wszystkim tym zdjęciom i po paru sekundach pokazało mi się kolejne. Tym razem z konta Horana. Podpis: Nattie, uwielbiam cię!!! Ale dalej mam focha za tę instrukcję :@ Fotka przedstawiała moją paczkę w całej okazałości. Pojemniczki z pierożkami, słoiki z bigosikiem i otwarte pudełka z pierniczkami. Wpadłyśmy z Niką na pomysł, żeby na każdym pierniku walnąć imię chłopaka, dla którego miał on być z jakąś buźką. Tutaj były pokazane tylko horanowe pierniczki z moim wykrzywionym napisem "Niall" na wierzchu. Nie umiem pisać pisakami do ciast.

*półtorej godziny później*
-Nnnno, i Leon z Violettą są razem!- Lena z zadowoleniem wyłączyła laptopa.
-Nareszcie się zeszli.- wymamrotałam walcząc z opadającą głową. Oglądałyśmy ten cały serial bite osiem godzin. Bolała mnie od tego głowa. Ostatnie dwa odcinki przesiedziałam w fotelu i surfowałam po Internecie w telefonie, bo już nie chciało mi się oglądać, ale Lena wytrwała do końca. Brawo, może jeszcze jej medal za to dać? Zerknęłam na zegarek. Chryste Panie, jest pierwsza w nocy! Matka mnie zabije za tak długie siedzenie w sieci! A chwila, jestem dorosła, nic mi nie mogą zrobić. To Lenę zabiją nie mnie. W końcu ja grzecznie marudziłam przez ostatnią godzinę, żeby to wreszcie wyłączyła. Więc mogę spać spokojnie.
-Genialny serial.- zachwycała się dziewczyna.
-Aha.- potwierdziłam bez przekonania. Wciągający był. Jak każda tasiemcowa hiszpańska telenowela. Ale oprócz tego aktora, Jorge Blanco i tej piosenki "Nuestro Camino" większych plusów w nim nie widziałam.
-Dobra, to ja idę spać. Branoc!- i już jej nie było. Skąd, do jasnej ciasnej, ona ma jeszcze tyle energii?!
Zwlokłam się z fotela, zgarnęłam z szafy koc i nawet nie zakładając piżamy walnęłam się na niepościelone łóżko. Mam to daleko i głęboko, teraz chcę spaaaać....

~~*~~

-No, wczoraj toście zabalowały!- babcia wesoła jak szczygieł, skowronek czy inne wesołe ptaszysko krzątała się po kuchni.- Nawet twój ojciec tyle nie siedział przed telewizorem, a leciał "Kogel- mogel" i "Sami swoi".- no tak. Mój tatuś równa się wielbiciel komunistycznego polskiego kina. Wiecie, "Polskie drogi", "Wyjście awaryjne" i te sprawy.
-To Lena.- zwaliłam winę na przysypiającą nad miską z płatkami kuzynkę.
-Dobra, robimy podział obowiązków.- do kuchni wpadła ciotka Gosia z Adasiem na rękach.
-Ja się nigdzie nie wybieram.- oświadczyłam sącząc kawkę z kubka z Kubusiem Puchatkiem.
-Spoko. Popilnujesz Adasia.- wzruszyła ramionami ciotka. Już nie zwracała na mnie uwagi.- Monika poszła do pracy, Czarek odśnieża podjazd i to mu trochę zajmie, bo całą noc była zawieja. Iwona, Dawid, Lena! Robicie ostateczne zakupy. Nie mamy jeszcze karpia i śledzika, pasowałoby jeszcze kupić jajek, bo do sałatki warzywnej nie starczy.
-Papier toaletowy trzeba kupić i ręczniczki kuchenne.- wtrąciła babcia.
-Dobra, co jeszcze?- Iwona notowała listę zakupów na kartce. Gośka na przemian z babcią dyktowały całą masę produktów.
-Okej, czyli zaliczacie supermarket. Zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby dla was podjechać do Auchana w Krakowie. Może trochę dalej, ale jednak kupicie wszystko na miejscu... No, ale to wasza decyzja. Marek! Marek! Gdzie ten mój mąż się podział? Marek!
-Uciekł.- mruknęła Lena pod nosem. Miała szczęście, że tylko ja ją usłyszałam.
-Jestem, kochanie.- wujek wkroczył do kuchni.
-Muszę zrobić zakupy dla Adasia. Mleko, pieluchy, chusteczki i gdyby się trafiły jakieś śpioszki i ze dwie koszulki, bo wczoraj zalał się mlekiem i nie da się tego sprać. Pojedziesz ze mną prawda?
-Oczywiście.- westchnął Marek.
-Świetnie!- ciotka nawet nie zauważyła jego miny, która mówiła "Za jakie grzechy???".- To teraz jedziemy, tylko nakarmię Adasia. Potem zabiorę się za sprzątanie domu i ty mi pomożesz.- zwróciła się do wujka.- Po południu robimy sałatkę i makowca, a wy, panowie, ukatrupicie rybki, bo mam nadzieję, że kupicie żywe karpie. O, Natalia, was uczyli kroić ryby?- zakrztusiłam się kawą.
-Nie, ciociu, jestem na medycynie, nie biologii ogólnej. Za to mogę z zamkniętymi oczami pokroić człowieka.- oświadczyłam spokojnie.
-To chyba twoje umiejętności nam się nie przydadzą....- babcia nie wytrzymała i przerwała Gosi głośnym wybuchem śmiechu.
-Masz rację, Gośka.- Iwona też się śmiała.- TE umiejętności się nie przydadzą.
Ladies and gentleman, panie i panowie, oto moja rodzina. Nic nie może ich zgorszyć lub zniesmaczyć, a niewybredne żarty na temat krajania trupów są wysłuchiwane przy jedzeniu. Dla lepszego apetytu.
Opuściłam szybko rozbawione towarzystwo, żeby nie zhaftować się na stół. Dochodziła jedenasta. Za godzinę mam być na Skypie. Zaczęłam sprzątać w pokoju. Uporządkowałam już wszystkie regały, zawalone biurko i notatki do pianina, z których intensywnie ostatnio korzystałam. Właśnie miałam włączać laptopa, gdy do pokoju wparowała ciocia Gosia z Adasiem i... torbą? Po co jej to?
-Zgodnie z obietnicą pilnujesz małego. Babcia na dole, ja już jadę, twój ojciec jest na warsztacie, bo znowu mu piszczą klocki hamulcowe.- powiedziała na jednym wydechu wciskając mi dziecko na ręce.- Tutaj masz wszystkie jego rzeczy, zabawki, bluzę, gdyby było zimno, ciepłe skarpetki, śpioszki, gdyby te zalał, mleko w termosiku, herbatka, ulubiony kocyk, pampersy... Nawiasem mówiąc, tego mu musisz zaraz zmienić, bo jedzie na kilometr... Połóż go spać koło pierwszej, czyli mniej więcej za godzinkę. Będziesz widziała kiedy, bo zacznie ci się pokładać To tyle, pa!- i już jej nie było. Gapiłam się z szeroko otwartymi oczami w korytarz, na którym zniknęła ciotka. Gdyby nie fakt, że słyszałam jej kroki na schodach, to mogłabym śmiało stwierdzić, że wyparowała.
-To co, mały? Zostaliśmy sami.- poprawiłam roześmianego malucha na rękach i zamknęłam drzwi od pokoju, żeby mi przypadkiem nie wyraczkował na schody. Ciągle z dzieckiem na rękach rozłożyłam na podłodze koc, zabezpieczyłam ostre kanty wykorzystując do tego wszystkie poduszki, jakie znalazłam na łóżku i dopiero puściłam Adasia na podłogę Ten radośnie poraczkował do zostawionej przez matkę torby i zaczął wyciągać zabawki. Po pięciu minutach cały koc zasłany był najróżniejszymi pluszakami, samochodzikami i klockami. I toną smoczków.
-Dobra, to się bawimy.- usiadłam obok chłopczyka i straciłam poczucie czasu. Wygłupiałam się z nim, doprowadzałam go do śmiechu, budowałam wieże z klocków. Mały nie płakał nawet przez sekundę. Nagle zadzwonił telefon.
-Halo?- odebrałam zdyszana. Właśnie udawałam, że uciekam przed raczkującą wyścigówką Zygzakiem Adasiem McQueen'em. Nawet miał bluzę z postaciami z "Aut".
-Hello, Nattie, it's time for Skype.- głos Liama zabrzmiał w słuchawce.
-Okej, bądźcie za pięć minut, już włączam kompa!- rozłączyłam się i położyłam laptopa na kocu.
-Nie wolno!- Adaś już chciał się dobrać do klawiatury.
-Gambibłatfuuu.- odpowiedział malec i wrócił do swoich zabawek. Przynajmniej rozumie słowa "Nie wolno!". Można odetchnąć z ulgą. A propos' oddychania... Trzeba zmienić pampersa, bo niedługo pokój zamieni się w komorę gazową. Skype się uruchamiał, a ja zaczęłam przewijać dzieciaka. Zawartość pieluszki pomińmy milczeniem. Właśnie zakładałam nowego pampersa, gdy usłyszałam radosne, angielskie:
-Merry Christmas, Nattie!!!



______________________________________________
Jeeej, rozdział w środku tygodnia! Udało się!!! We Are The CHAMPIONS!!!
A teraz tak na serio. Wiem, jesteście źli za przerwanie w tym momencie. Ale spokojnie, co się odwlecze, to nie uciecze :)

Nie mogłam się powstrzymać od tej wstawki z Violettą ;) jeśli kogoś uraziłam opinią o serialu, to przepraszam, ale to nie moja wina! To jest opinia Natalii! Ja osobiście nawet lubię ten serial, chociaż niektóre wątki ciągną się jak ser na pizzy :))

Ankietę usunęłam (nikt się nie wypowiadał, chyba każdego znudził ten temat;), wyniki zostawię takie jakie były pod koniec. Czyli następny blog o Zaynie, na następny ogień idzie Harold, po nim Niall, a na końcu Louis... Biedny Lou, tylko dwa głosy :(

Zastanawiam się nad założeniem Ask'a... Co o tym sądzicie? :D Matko, Roxanne szaleje! Najpierw Twitter, teraz Ask. co będzie dalej? Hah :P

Komentujcie, każdy komentarz to mega giga smile na mojej i tak roześmianej gębie :D =D

Pzdr. :*
Roxanne xD

poniedziałek, 26 maja 2014

Rozdział 27

-Ale jaka niespodzianka?- marudziła Nika wiercąc się na krześle. Westchnęłam i zaczęłam jej tłumaczyć swój pomysł.
-Widziałaś, co chłopaki przysłali mi na Mikołajki, prawda?- dziewczyna skinęła głową potakująco.- No właśnie. Przygotowali ten prezent praktycznie samodzielnie i zabroniłam im przysyłać mi prezentów na Gwiazdkę. Stwierdziłam, że będzie lepiej, jak ja teraz coś przygotuję. No i pomyślałam, że skoro nigdy nie byli w Polsce i raczej nie kosztowali polskiej kuchni, to mogłabym im podesłać parę tradycyjnych potraw wigilijnych. Wiesz, niekonwencjonalne i chyba zapamiętają to na długo. A już na pewno Nialler zapamięta.- parsknęłam śmiechem.
-W sumie ciekawe.- oceniła pomysł Nika.
-A ty mi w tym pomożesz.- oznajmiłam spokojnie kończąc sprzątanie zakupów.
-Ja?!
-A kto, elfy Mikołaja? Przecież ty genialnie robisz kapustę, twój bigosik jest palce lizać. A jak powiem Niallowi, że to ty robiłaś... Ech, chłopak będzie w siódmym niebie.- westchnęłam z udanym zachwytem i dostałam ścierką po głowie.
-Ani mi się waż!- wrzasnęła Nika szykując się do kolejnego ataku. Uniosłam ręce w geście poddania.
-Dobra, dobra, nic nie powiem. A teraz musimy opracować plan działania. Pomyślałam, że ty zajmiesz się kapustą i grzybkami, konkretnie chodzi mi o bigosik i farsz do pierogów. Ja zrobiłabym ciasto na pierogi i upiekłabym jakiegoś makowca albo pierniczki świąteczne...
-Pierniki, pierniki!- Nika zaczęła się cieszyć jak dziecko.
-Dobra, pierniki. I tak nie mamy maku do makowca. Tak, zrobię więcej dla ciebie.- obiecałam widząc proszącą minę dziewczyny.
-Mówiłam już, że cię kocham?- Przyjaciółka mocno mnie przytuliła. Najpierw skacze ci do gardła, potem cie przytula... Taaa, takie skoki nastrojów tylko u nas.
-Nie, ani razu. A teraz złaź ze mnie!- zrzuciłam ręce Niki i złapałam telefon.- Ja muszę wykonać kilka telefonów w związku z naszym maratonem kulinarnym, a ty w tym czasie leć do sąsiadki i pożycz maszynkę do mielenia mięsa. I kapustki.
-Dlaczego ja???- Nika jęknęła wychodząc z kuchni.
-Bo masz ten talent dyplomatyczny! Wierzę w ciebie, pani Kozińska cię nie zje!- odkrzyknęłam i wykręciłam numer taty.
-Cześć, tatuśku.- przywitałam się z rodzicielem, który chyba dopiero się obudził po nocnej jeździe.
-Hej Natalciu.- jęknęłam w duchu słysząc to zdrobnienie. Nienawidzę go.- Co tam słychać?
-Wszystko w porządku, zobaczymy się już pojutrze, no nie?
-Tak, już się doczekać nie mogę. Dziś wreszcie mogę się wyspać, bo już nie idę do pracy.
-Suuuper. Tato?
-Co chcesz?
-Czy któryś twój kolega leci samolotem do Anglii na święta?
-A po co ci to?- zdziwienie w głosie taty było gigantyczne.
-Ale odpowiedz!
-No... Chyba dwóch leci. Karol i Wiesiek.
-Świetnie, daj mi numer do Karola.
-Natalia, o co ci chodzi?- okej, tata już się wkurzył.- Lecisz na święta do Anglii?!
-Co? Nie! Chcę po prostu podać coś moim znajomym.
-Tym z tego zespołu?- detektyw tatuś na tropie.
-Taa, pamiętasz ich, no nie? Oni przysłali mi prezent na Mikołajki, ja chcę im wysłać prezent na święta.
-Dobra, numer wyślę ci smsem. Do zobaczenia.
-Dzięki, tato. Paaa!- jest! Przynajmniej jeden kłopot z głowy. Teraz żeby tylko pan Karol zgodził się zabrać tę paczkę. Za pięć minut wykręciłam przysłany numer. Nika jeszcze nie wróciła z pola bitwy o sprzęt kuchenny.
-Tak słucham?- głos kolegi taty rozbrzmiał w słuchawce.
-Dzień dobry, tutaj Natalia Maj, córka Czarka. Proszę pana, mam do pana pewną sprawę.
-O co chodzi?- facet był ewidentnie zaskoczony moim telefonem.
-Otóż chciałabym podać coś do Anglii dla moich znajomych. Czy mógłby pan wziąć to ze sobą do samolotu i im dostarczyć?
-Sam nie wiem...- pan Karol nie był zbytnio przekonany. Czas wytoczyć cięższe działa.
-Proszę, bardzo proszę! Zapłacę za przewóz i ewentualny nadbagaż!
-A co by to miało być?- facet zaczynał się łamać. Forsa. Ten argument ma cudowną siłę rażenia.
-Jedzenie, w specjalnej chłodzonej reklamówce. Około sześciu kilo, plus minus kilogram.- przygryzłam wargę z nerwów.
-No to nadbagaż będzie na pewno. Na jedną osobę przypada chyba do pięciu kilo.
-Zapłacę, naprawdę! Zgodzi się pan?
-No dobra, niech stracę.
-Dziękuję bardzo! To gdyby pan mógł podjechać po to w piątek rano. Ja to panu przekażę razem z pieniędzmi i pan by to dostarczył w niedzielę pod podany adres, dobrze?
-Zgoda. Wyślij mi swój adres smsem.
-Dobrze. Tylko jest jeszcze taka sprawa...- zawiesiłam głos.
-No, jaka?
-Moi znajomi z Anglii mają ochronę przed domem, są znanym zespołem muzycznym. Może pan zna One Direction?
-Jak mam nie znać, skoro moje córki non stop o nich piszczą?- facet westchnął z rezygnacją.
-No to właśnie dla nich ta paczka. Jeśli pan powie ochronie moje nazwisko, to powinni wiedzieć o co chodzi. W razie czego powtórzę to Liamowi.
-Boże, w co ja się pakuję?- to chyba było pytanie retoryczne... Do domu wpadła Nika.
-Musze już kończyć. Zaraz wyślę adres. Dziękuję jeszcze raz!- rozłączyłam się i spojrzałam na zdyszaną dziewczynę, która właśnie stawiała pożądany sprzęt kuchenny na stole.
-Baba była strasznie nieufna, ale w końcu stwierdziła, że chyba tą maszynką nie wysadzimy domu w powietrze.
-Jeśli nam się to uda, to chyba wreszcie trafimy do telewizji.- zaśmiałam się wysyłając smsa do pana Karola.
-Dobra. Jedziemy z tym koksem!- Nika podwinęła rękawy i uruchomiła maszynkę. Zajęła się obróbką kapusty. Ja zamknęłam się na cztery spusty w swoim pokoju, żeby dodzwonić się do babci. Jazgot maszynki był okropny, ledwo co słyszałam swoje myśli. Dobrze, że moje drzwi trochę stłumiły hałas.
-Halo, babciu?
-Cześć, skarbie!- głos staruszki rozbrzmiał w mojej głowie. Jak ja ją kocham. Tak dawno nie rozmawiałyśmy, dobrze, że teraz spędzimy razem święta.- Co u ciebie słychać? Wszystko w porządku?
-Tak, wszystko świetnie. Babciu, dłużej porozmawiamy, jak przyjadę, a teraz pilnie potrzebuję twojego cudownego przepisu na pierniki.
-A, to dla jakiegoś chłopca, tak? Dobrze robisz, przez żołądek do serca, tak trzymaj.- taa, moja babcia równa się jasnowidz wszechświata.- Zaraz, zaraz gdzie są moje okulary... O, są! No to zaraz ci podyktuję.
Szybko spisałam przepis i ruszyłam do kuchni. Nika właśnie kończyła kuchenny koncert.
-No! Gotowe!- zawołała zadowolona.
-Nareszcie. Ten dźwięk może konkurować z maszyną do borowania zębów w kategorii "Najbardziej wwiercająca się w mózg melodia".- stwierdziłam sarkastycznie.
-Oj tam, przesadzasz.- Nika była w swoim żywiole. Tylko w laboratorium chemicznym i w kuchni ma znakomity, wręcz pięciogwiazdkowy humor.
-Dobra, dobra. Nie wiem, jak ty, ale ja potrzebuję bardziej energetyzującej nuty.- podeszłam do radia i włączyłam "Balada" Gustavo Lima. Nika, jak to Nika, zaraz zaczęła wydzierać się na cały głos do jednej ze swoich ulubionych piosenek.
-Cze cze re re cze! Cze cze re re cze! Cze cze cze cze! Gustavo Lima!!!- wrzeszczała, a ja modliłam się w duchu, żeby ta sąsiadka od maszynki nie wezwała strażnika ogrodu zoologicznego, żeby zabrał tę małpę do klatki. Najlepiej z paralizatorem.
-Starships where meant to flyyyy!- zawodziła przy hicie Nicky Minaj "Starships". Ja się nie odzywałam, tylko zawijałam kolejnego pierożka z kapustą i grzybami. Wolałam nie robić konkurencji Nice. Jak jest w dobrym humorze, to lepiej niech w nim pozostanie jak najdłużej. Nagle coś mi się przypomniało.
-Nika?- przerwałam jej wyciąganie kolejnej długiej nuty.
-Co tam, ptysiu?- już chyba wolę, jak się na mnie wydziera. Taka cukierkowa aureola zdecydowanie do niej nie pasuje. Błeee...
-Jakie masz plany na Sylwestra?
-Na pewno będę tutaj, w Krakowie. Nie zamierzam spędzać Sylwka w gronie mojej powalonej rodzinki. Nie wiem, może wbijemy się na jakąś imprezę do kogoś? Co ty na to?- puściła do mnie oczko. Wzięłam głęboki wdech. Czas na bitwę.
-Mamy zaproszenie na Sylwka do Londynu do domu One Direction.- Nika gwałtownie się wyprostowała i odwróciła w moją stronę trzymając w ręku chochlę, którą właśnie mieszała kapustkę w garnku.- Uważaj, co robisz!- krzyknęłam widząc, jak spora porcja świątecznego przysmaku spadłą z chochli prosto na jej kapcia.
-Szlag!- wrzasnęła widząc efekty swoich działań. Zaraz jednak o tym zapomniała.- Chcesz mi powiedzieć, że 1D zaprosiło cię na Sylwka?- zapytała z niedowierzaniem.
-Aha.- przytaknęłam. Czekałam na jej reakcję, ale twarz Niki nie wyrażała nic. Absolutnie nic.
-Czyli na Sylwestra będę sama... Bomba.- stwierdziła ponuro i odwróciła się z powrotem do kuchenki.
-Zaraz, chwila, moment, uno momento por favor!-o co jej, kurde, chodzi?! Nigdzie sama nie jadę! Tylko z nią!- Powiedziałam, że MY jesteśmy zaproszone na Sylwka do chłopaków. Z tego, co kojarzę, to Louis mówi jeszcze całkiem wyraźnie.
-Ja nie lecę, Natalia.- Nika oznajmiła mieszając bigosik, którego boski zapach już roznosił się po kuchni.
-Mogę wiedzieć, dlaczego nie jedziesz?!- oparłam ręce na biodrach. Co tam, że mam mąkę na łapach i zaraz będę miała na ciuchach, teraz są ważniejsze rzeczy na tapecie.
-Po pierwsze, nie chcę być pionkiem w twojej zabawie w swatkę. Nie jestem gotowa na nowy związek, a Niall to tylko przyjaciel, nic więcej. Po drugie, nie chcę dla nikogo być kłopotem, a z tego, co myślę, to będziemy mieszkać u nich, zgadza się?- nic nie powiedziałam. Próbowałam ułożyć sobie w głowie jakąś zrozumiałą dla ludzkości ripostę.- Widzę, że tak. I po trzecie i najważniejsze...- westchnęła głośno.- Cholernie boję się samolotów, latania i za nic w świecie nie wsiądę z własnej woli do tej śmiercionośnej maszyny.- wytrzeszczyłam oczy.
-Ty się boisz latać?! Czego mi nigdy nie powiedziałaś?!
-Jakoś nie było okazji.- wzruszyła ramionami.
-Ale ja nie chcę lecieć sama!- zaczęłam marudzić.- Nie poświęcisz się dla mnie?- spojrzałam na nią oczami kota ze Shreka.
-N.I.E.- odpowiedziała Nika. Słysząc jej ton mogłam się domyślić, że żadne kolejne prośby nie wchodzą w grę.
-Ale prooooszęęęę.- jęczałam wrzucając zlepione pierogi do garnka.- Wprawdzie mam jeszcze zaproszenie na imprezę do Marcina, bo potrzebuje DJ-a i ja się na tym znam, ale wolę polecieć do Londynu...
-Masz zaproszenie do Marcina? Tego seksownego, aroganckiego, wspaniałego ciacha, które jakiś czas temu wywędrowało z naszej kuchni w sobie tylko wiadomym kierunku?- zaciekawiła się Nika.
-Taa.- mruknęłam sprzątając blat kuchennego stołu.
-No to ty się jeszcze zastanawiasz?! Słyszałam ciebie jako DJ-a, jesteś świetna! Zrobisz furorę, zarobisz, rozkręcisz best New Year's Eve party ever!- ekscytowała się moja przyjaciółka.
-Może i tak.
-I wtedy poszłabym z tobą.- jasne, teraz zaczyna się szantaż. Diabeł, nie kobieta.
-Ale nie rozumiesz, że wolałabym być w Anglii? Stęskniłam się za tą moją bandą. Spotkam się z nimi wszystkimi, ty byś mogła ich lepiej poznać...
-Weź pod uwagę, że nie będą sami. Będą też ich dziewczyny.- podkreśliła Nika.
-No i co z tego? Poznałam Pezz i El. Są świetne i ty też byś ich polubiła.
-A Danielle?- zapytała podstępnie, a ja znieruchomiałam. Wpatrywałam się pustym wzrokiem w ścianę przede mną. Danielle. Liam będzie zajęty. A podświadomie to z nim chciałam spędzić najwięcej czasu. Na przykład zrobić coś w rodzaju powtórki naszej deszczowej dyskoteki... Ale Danielle... Niech cię szlag, Nika. Musiałaś mi o tym przypomnieć! Nagle poczułam ostry ból w ręce. Spojrzałam w dół. Pięknie. Moje zaćmienie umysłu poskutkowało porządnym skaleczeniem. Po co ja trzymałam ten nóż w ręce?
-Fuck this shit!!!- wydarłam się gwałtownym wciśnięciem przycisku radia odbierając głos Oceanie śpiewającej "Endless Summer".

~~*~~

-Siemanko tato!- wrzasnęłam radośnie witając się z ojcem, który właśnie wysiadał ze swojego samochodu. Przed chwilą udało mi się wytaszczyć wszystkie potrzebne bagaże z domu. Wzięłam aż trzy walizki, bo niestety (albo stety) są święta i rodzina potrzebuje świętego Mikołaja. Dokładnie półtorej walizki zajmują prezenty. Tata zaraz mocno mnie przytulił.
-Stęskniłem się!
-Czuję to.- stęknęłam na bezdechu.- Tato, łamiesz mi żebra. Nie chcę mieć odmy opłucnowej po przebiciu płuca jednym z żeber.
-Wybacz, skarbie. To co, gotowa?
-Aj, aj, kapitanie!- zasalutowałam. Tata parsknął śmiechem i władował walizki do bagażnika. Z tego, co udało mi się w nim zobaczyć, to śmiało mogę stwierdzić, że w Anglii Mikołaj też nie próżnował.
-No to ruszamy!- trzasnęła klapa bagażnika. Wsiadłam do auta.- Co, chcesz prowadzić?- zaśmiał się widząc, na które siedzenie się wpakowałam.
-Kurdee- mruknęłam niezadowolona.- Mogę prowadzić, nie chce mi się już wysiadać.- złapałam w locie rzucone przez tatę kluczyki i ruszyliśmy. Musiałam hamować już na pierwszych światłach. Czyli dosłownie sto metrów od domu.
-Potrzebuje muzyki.- wzięłam telefon i zaczęłam przeglądać playlisty. O, trafiłam na piosenkę idealną na ten moment.
-No, tato, ja mam nosa do piosenek.- zaśmiałam się i zaczęłam nucić pod nosem słowa piosenki "Coming Home":
I'm coming home, coming home
Tell the world I'm coming home
Let the rain wash away
All the pain of yesterday
I know my kingdom awaits
And they've forgiven my mistakes
I'm coming home, coming home
Tell the world I'm coming

(Wracam do domu, wracam do domu,
Powiedz światu, że wracam do domu
Pozwól, aby deszcz zmył cały wczorajszy ból
Wiem, że moje królestwo czeka, a oni wybaczyli mi moje błędy
Wracam do domu, wracam do domu
Powiedz światu, że wracam)
Po godzinie jazdy wjeżdżaliśmy do Wadowic. Normalnie byłoby sto razy krócej, ale nie zapominajmy, że wyjechaliśmy z Krakowa w piątek, początek weekendu, przed świętami, w dodatku o godzinie czwartej po południu. Wydostanie się z korków w czasie krótszym niż pół godziny zakrawało na cud.
Weszłam do mojego domu i od razu uderzył mnie boski zapach najwspanialszego świątecznego piernika, który piecze tylko moja babcia. Boże, jak to dobrze być w domu. Wszystko od razu wydaje się być na swoim miejscu. Od razu powędrowałam za zapachem, który zaprowadził mnie do kuchni. Stanęłam na progu i pociągnęłam mocniej nosem.
-Chyba trafiłam.- stwierdziłam z zadowoleniem. Babcia słysząc mój głos od razu się do mnie odwróciła i za chwilę tonęłam w jej objęciach.
-Moja kochana wnusia! Nareszcie przyjechałaś! Tak się cieszę!- odsunęła mnie na długość ramienia, żeby mi się przyjrzeć.- Dziecko, jak ty schudłaś! Boże, sama skóra i kości! Może ty jakąś anoraksję masz, co?
-Jeśli już to anoreksję, babciu.- roześmiałam się. Wiem, że schudłam. I to sporo od naszego ostatniego spotkania. Tylko powód był zupełnie inny. Rak wyniszczał mnie od środka. Dobrze, że na razie robił to powoli.
-Jeden karabin. Dziecko drogie, ty coś jesz czasem? Tak dawno cię nie widziałam, niby jesteś niedaleko, ale jednak nie przyjeżdżasz tak często. Ja rozumiem, studia, obowiązki, ale uważam, że zdecydowanie za dużo od was wymagają, prawda? No, i jeszcze znajomi, może jakiś chłopak, co? Ci z gazety byli całkiem przystojni. Zwłaszcza ten w lokach. Twój dziadek, świeć Panie nad jego duszą, też takie miał i mój ojciec też. Ładny chłopak, naprawdę. I jeszcze te dołeczki w policzkach, ach! Gdybym była młodsza! A ten blondyn to jakiś nienaturalny, czy to jego oryginalny kolor? Bo coś mi się nie wydaje. I jeszcze taki czarny, wygląda, jakby się z Al Kaidy urwał. No, ja nic ci nie chcę mówić, ale te tatuaże i ta karnacja. Żeby on cię gdzieś nie wywiózł, na Daleki Wschód, na jakąś niewolnicę czy inne licho...- babcia nadawała jak katarynka prowadząc mnie do stołu i wracając do kuchenki. Zaraz przede mną wylądował talerz domowego rosołku, a obok kawałek tego królewskiego piernika. Babcia nie przerwała gadania, nawet gdy pacnęła mnie po łapach, kiedy próbowałam zacząć jeść od piernika, omijając zupkę. Parę razy próbowałam jej się wtrącić, ale to było niewykonalne. Trzęsłam się z hamowanego śmiechu i non stop przygryzałam wargi, żeby nie ryknąć na cały głos. Dopiero kiedy babcia wzięła oddech, żeby się nie zapowietrzyć, zdołałam się wtrącić.
-Babciu, to są moi przyjaciele, nic więcej. Ten w lokach to Harry Styles, mój przyjaciel. Ten blondyn nazywa się Niall Horan, jako jedyny jest z Irlandii i faktycznie, farbuje włosy na blond. A ten czarny, Zayn Malik, jest w połowie Pakistańczykiem i, ekhem, tak, jest muzułmaninem, ale jest naprawdę fajny, ma dziewczynę i jeszcze jej nie porwał, więc chyba możemy go uznać za wyjątek potwierdzający regułę o Arabach.
-No, może.- babcia była nie do końca przekonana.- Ale na serio, nikt z nich ci się nie podoba? Jeszcze dwóch tam było...
-Jeden to Louis Tomlinson. Jest najstarszy i jednocześnie najmniej poważny z nich wszystkich. Ma dziewczynę. A ten ostatni to Liam Payne. Najbardziej odpowiedzialny, opiekuńczy, dobry, przystojny, zabawny, troskliwy, wspaniały przyjaciel, jego poznałam jako pierwszego i...
-I ci się podoba.- dokończyła babcia stawiając przede mną herbatkę.
-Wcale nie.- zaprzeczyłam.
-Wcale tak. Kochanie, opisywałaś go dłużej niż ich wszystkich razem wziętych i do tego w samych superlatywach.
-On ma dziewczynę.- mruknęłam spuszczając głowę.
-No i co z tego?- zszokowana podniosłam wzrok na staruszkę. Ona nigdy mnie nie przestanie zadziwiać!
-Jak to co z tego? Ma dziewczynę. Nie będę rozbijać jego związku! Może ja też sobie kogoś znajdę.
-Oby szybko. Ja rozumiem, że miłość to pragnienie dobra drugiej osoby, ale nie możesz przez nią się tak wyniszczać. Jedz rosół, nikniesz w oczach.- więc babcia myślała, że moja waga była spowodowana zawodem miłosnym! To teraz wszystko jasne. Można odetchnąć z ulgą. Zero prawdziwych podejrzeń.
-Ja i Liam nigdy nie będziemy razem. Nawet jeśli coś by miało być, co to za związek na odległość?
-Zawsze możesz się do niego przeprowadzić, do Anglii.- stwierdziła babcia, a ja doznałam kolejnego szoku. Moja babcia, gorliwa katoliczka, codziennie się modląca w naszym kościele, w którym jako ministrant służył Karol Wojtyła, późniejszy papież Jan Paweł II, nie ma nic przeciwko mojemu zamieszkaniu z innym chłopakiem?! Czy to czas apokalipsy? Data końca świata minęła wprawdzie równo rok temu, ale kto wie, czy Majowie się nie pomylili?- Oczywiście, liczę, że jesteś rozsądną dziewczyną i wiesz, co sądzę na temat seksu przed ślubem i nieślubnego dziecka.- dodała po chwili, a ja mogłam odetchnąć. To jednak moja babcia. Nie podmienili jej. Uff.- To teraz włącz mi jakąś ich piosenkę. Chcę wiedzieć jak śpiewają.
-Okej. Wolną czy szybką?
-A co mi tam. Raz się żyje, szybką proszę.- puściła mi oczko, a ja zachichotałam i wyszukałam w telefonie "One Way Or Another". Zależało mi na takiej piosence, w której każdy miałby swoją solówkę, żebym mogła babci powiedzieć, kto jak śpiewa. Po przesłuchaniu piosenki babcia przez chwilę nic nie mówiła.
-No i jak?- zapytałam zniecierpliwiona.
-Powiem ci, że śpiewają lepiej niż wyglądają, a to chyba niemożliwe, bo wyglądają świetnie.- wybuchnęłyśmy śmiechem.- Ładne mają głosy, naprawdę. Ale tę piosenkę kojarzę. To nie jest ich kawałek, tylko Blondie. I bez obrazy, ale jej "One Way Or Another" bardziej mi się podobało.- spojrzała na mnie przepraszająco.
-Spoko, gusta są różne i się o nich nie dyskutuje. A teraz powiedz mi, gdzie reszta rodzinki?- zapytałam kończąc konsumpcję piernika.
-Twoja matka jeszcze w aptece, ma dziś druga zmianę. Dawid, Iwonka i Lenka przyjadą jutro z samego rana, Gosia i Marek z Adasiem poszli na spacer połączony z zakupami. Jutro będziemy wszyscy w komplecie i razem ubierzemy choinkę. A gdzie twój ojciec, co? Z teściową się nie przywita?
-Przywita, przywita.- akurat teraz do kuchni wszedł tata. Uśmiechnął się do babci i przytulił ją.- Dzień dobry, mamo, przepraszam, że witam się teraz, ale miałem do pogadania z Mikołajem.
-A to ci wybaczam.- babcia się roześmiała.- Siadaj, Czarku, zaraz ci nałożę rosołu.
Wiem, mam nietypową rodzinę. Tata bardzo lubi teściową i do tego z wzajemnością. Nie tak jak w rodzinach z tych wszystkich sucharów typu:
Ojciec po długim monologu teściowej zwraca się do syna: "Synku, przynieś babci balsam do ust." "Który tato?" "Ten z napisem Kropelka..."
Co jeszcze jest u nas ciekawego? To, że brat taty, Dawid i jego żona mówią do babci per "mamo", a Lena jest jej drugą przyszywaną wnuczką. Rodzice taty nie żyją, tak samo jak mąż babci Ani. Teraz mają bonusową babcię. Tylko ja jestem samolubna, bo muszę się nią dzielić z większą ilością osób, ale ja to ja. Nie trzeba się mną przejmować.

~~*~~

Rano wstałam koło dziewiątej. Była sobota. Przed świętami. Czułam się znakomicie i w dodatku obudziłam się w swoim pokoju, w którym nikt nic nie zmieniał od mojego wyjazdu. Wszystko było na swoim miejscu, meble, biliardy książek, stare maskotki, nawet uchowały się dwie lalki! Byłam taka szczęśliwa, że przyjechałam do domu. Aż wstydziłam się, że nie bywam tu częściej, w końcu z Krakowa do Wadowic jest tak niedaleko. Trzeba to zmienić. Ale najpierw babcine kakao na śniadanko. Ubrałam się w legginsy i luźny sweter i popędziłam do kuchni.
-Dzień dobry, słoneczko.- cmoknęłam babcię w policzek i złapałam w biegu kanapkę.- Jak się spało? Dobrze, prawda? Nie ma to jak w domu, to zupełnie co innego. Znaczy to mieszkanie w Krakowie to też niby twój dom, ale to co innego niż u babci i mamy.- babcia włączyła swój tradycyjny słowotok. Gosia, siostra mamy i druga córka babci, też tak ma. Po prostu tych dwu kobiet nie przegadasz.
-Choinka kupiona?- wtrąciłam się w przerwie między zdaniami.
-Kupiona, kupiona. Wczoraj Marek pojechał i kupił, teraz leży na balkonie, trzeba tylko ją osadzić i ubrać. Piękny świerk, nie srebrny, tylko ten zwykły, zieloniutka, bez uschłych gałązek, ma dużo gałęzi, będzie można powiesić wszystkie bombki.
-To może ja już pójdę na strych ich poszukać?
-W sumie to możesz...- babcia się zamyśliła.- Gosia karmi małego w pokoju, Marek pojechał z twoim tatą na myjnię i warsztat, Monika zaraz powinna wrócić ze sklepu, a Iwona, Dawid i Lena dzwonili, że za pół godziny będą. Więc chyba już można znosić pudła. Tylko nie pamiętam, gdzie konkretnie one są.
-Znajdę, pobawię się w detektywa, tak jak kiedyś. Właziłam na strych i szukałam skarbów.
-I znalazłaś kiedyś moje okulary do czytania, które tam zgubiłam.- babcia zaśmiała się na to wspomnienie.- Leć na ten strych, tylko najpierw zwiń dywan w salonie i przesuń kanapę tak, żeby można było postawić choinkę. Wiesz, tam między kominkiem a oknem.
-Robi się, szefowo!- poszłam do salonu i zrobiłam to, o co mnie prosiła babcia, a potem ruszyłam na podbój poddasza. Po drodze minęłam pokój Gosi i aż się uśmiechnęłam słysząc gaworzenie Adasia. Bawiłam się z nim wczoraj cały wieczór i chyba nieźle go wymęczyłam, bo dziś wstał dopiero koło ósmej. Zwykle robi pobudkę już koło szóstej.
Otworzyłam drzwi na końcu korytarza i wymacałam latarkę na półce koło schodów. Mamy tu jakieś dziwne gniazdko, jakąkolwiek żarówkę by się zamontowało, ona spala się w pięć minut. Zapaliłam latarkę i podreptałam ostrożnie po schodach. Wreszcie poręcz się skończyła i wyszłam na ogromną przestrzeń strychu. Tutaj było już jasno, duże okna w spadzistym dachu wpuszczały mnóstwo światła. Strych nie dzielił się na żadne mniejsze pomieszczenia, był to po prostu gigantyczny pokój na całą długość i szerokość domu. Można tu było znaleźć wszystko, począwszy od mebli, przez stare telewizory, radia, a skończywszy na książkach, zeszytach i zabawkach. W kącie stały stare narty mamy, obok kierownica z pierwszego auta taty, które rozbił o drzewo, dalej kredens z zastawą stołową pozbawioną połowy elementów. Żeby być szczerym, to ja potłukłam większość przy zmywaniu. Przeszłam do najdalszego kąta, gdzie zwykle stały bombki i wszystkie ozdoby świąteczne. Przełożyłam kilka pudeł i odsłoniłam stertę papierów. Uśmiechnęłam się do siebie. Moje stare opowiadania. Próbowałam kiedyś coś pisać, ale były to takie wypociny, że lepiej dla nich i dla mnie, że leżą tutaj, z daleka od ludzkich oczu. Wzięłam jedno do ręki i zaczęłam czytać. Po kilku zdaniach już płakałam ze śmiechu. Boże, jak ja mogłam coś takiego bzdurnego napisać? Pokręciłam głową i odłożyłam kartkę na miejsce. Niech leży. Kiedyś się jeszcze z tego pośmieję.
No i gdzie te bombki? Przeszukałam wszystkie pudła w tym kącie i nic. Wyparowały czy co? Nie, lepsze pytanie było: kto je odnosił na strych po rozbieraniu choinki, bo jeśli to był tata, słynny rodzinny bałaganiarz, to mogły być wszędzie. Z powodzeniem mogę ich szukać nawet na kominie. Z kolei, gdyby pudła odkładał wujek Dawid, to położyłby je idealnie na miejscu, wymierzając odległości linijką. Tak, brat taty to pedant. Takie rzeczy tylko u nas, ze skrajności w skrajność. Przeszłam pod ścianą cały czas lustrując mijane pudła. Dobrnęłam do drugiego kąta strychu i aż krzyknęłam z radości. Są! Cztery wielkie pudła. Nareszcie! Wzięłam pierwsze i już kierowałam się do schodów, gdy nagle zobaczyłam coś, co sprawiło, że prawie upuściłam pudło. Dobrze, że je utrzymałam, inaczej bombki poszłyby do choinkowego nieba. Może i są w mniejszych pudełkach, ale takiego hucznego upadku by nie przeżyły.
Na środku strychu stało kilka mebli, typu stara meblościanka, regał na książki i szafa. I pod wyżej wymienionym regałem na książki stało pianino. Moje pianino, na którym grałam wytrwale, lecz z niechęcią przez sześć lat. Pół podstawówki i całe gimnazjum. Przestałam w liceum, nie miałam już na to najmniejszej ochoty, nudziło mnie granie. Ale się zmieniłam i często za tym tęsknię. Po tym, jak grałam u chłopaków, miałam wielką ochotę poszukać jakiegoś miejsca, gdzie mogłabym zagrać. A tu niespodzianka! Jednak go nie wywalili, tylko odstawili na strych. Myślałam, że jak zacznę studia, to się go pozbędą. Chyba muszę komuś podziękować.
Odstawiłam ostrożnie pudło na ziemię i podeszłam do instrumentu. Otworzyłam klapkę i przejechałam palcem po klawiszach. Żadnego nieczystego dźwięku. Czyżby ktoś je nastroił? Podniosłam wzrok na regał, pod którym stało pianino i zauważyłam na półce luźne kartki z pięciolinią. Moje zeszyty i notatki z lekcji. Czyli to też nie zginęło. Cóż, krótko mówiąc, całość wyglądała jak doskonale przygotowane miejsce dla pianisty. I chyba się domyślam, kto to zrobił. Gdy przestałam grać, najbardziej żałowała tego moja babcia. Kiedyś też grała i starała się we mnie zaszczepić tę miłość do klawiszy. Jak byłam mała, często dla mnie grała, a gdy ja się uczyłam, przychodziła, żeby mnie posłuchać. Teraz, gdy tak stałam przy instrumencie, poczułam nagłą ochotę, żeby zagrać. Ale nie, w tej chwili nie mogę. Najpierw choinka, potem granie. Zniosłam po kolei wszystkie pudła na dół, gdzie przywitało mnie tornado energii pod postacią Leny, mojej młodszej piętnastoletniej kuzynki.
-Nat, Nat, Nat, Nat, Nat!!! Jak ja się cieszę, że cię widzę!- dziewczyna uwiesiła mi się na szyi, aż jęknęłam pod jej ciężarem.
-Siema, młoda. Co tam?- próbowałam złapać równowagę, ale mi się nie udało. Obie runęłyśmy na podłogę. Spojrzałyśmy na siebie i wybuchnęłyśmy śmiechem.
-No co za dziewczyny! Tylko zabawa im w głowie! A ze mną się nie przywitasz?- babcia stała w progu z rękami na biodrach i śmiała się z naszej głupawki. Lena zaraz się zerwała i przytuliła do przyszywanej babci.
-Babciu, tęskniłam.- wymruczała wtulona w staruszkę.
-Ja też, Lenuś, ja też. O, Iwonka, kochanie, witaj! Ty też schudłaś? Zgroza, co to się teraz dzieje...- babcia już obejmowała ciocię.
-Co ja widzę, jakie powitania! A mnie kto przytuli?- wujek Dawid otrzepywał się ze śniegu. Rzuciłam się w jego kierunku.
-Wuuujeeek!- wrzasnęłam z radości, a on objął mnie i okręcił wokół własnej osi.
-Cześć, chrześnico! Słyszałem, że sobie nieźle radzisz w tym Krakowie. Studia, przyjaciele. Paru chłopaków w Anglii...- zawiesił znacząco głos i mrugnął do mnie.
-Boże, co wy macie z 1D? Przecież to tylko przyjaciele.- wywróciłam oczami i zaczęłam targać pudła do salonu, w którym tata i Marek obrabiali choinkę.
-Tylko zostawcie trochę gałęzi na dole, bo nie będzie, gdzie wieszać bombek.- zaśmiała się ciocia Gosia huśtając na rękach Adasia, który na mój widok zaczął się śmiać i ślinić. Taaa, jestem taka laska, że na mój widok nawet nieletni facet się ślini.
-Jestem!- usłyszałam mamę, która wróciła z zakupów.- Dajcie mi przejść, bo się nie przywitam!- cały przedpokój zatrząsł się od śmiechu i za chwilę do salonu weszła Lena z ciocią Iwoną.
-To co? Zabieramy się do roboty!- Iwona zatarła ręce i podeszła do cioci Małgosi.- Gośka, cześć! Świetnie wyglądasz! O, a kto tu jest taki śliczny?- wzięła na ręce Adasia i zaczęła się nim zachwycać. Nie słuchałam dłużej, bo zabrałam się za rozplątywanie światełek. Lena zaraz podeszła, żeby mi pomóc.
-Jestem na ciebie zła.- oświadczyła. Prychnęłam pod nosem.
-Jakoś tego nie okazywałaś przy powitaniu, mała.- Lena ma metr sześćdziesiąt pięć wzrostu. Przy moim metrze siedemdziesiąt dwa traktuję ją jako krasnala. I ją to wkurza, a że ja lubię denerwować ludzi...
-Nie jestem mała!- fuknęła dziewczyna. Właśnie o tym mówiłam.- Czemu mi nie powiedziałaś o One Direction? Przecież ja jestem Directioner, mam ich plakaty w całym pokoju, kocham ich, tweetuję do nich, a ty sobie jedziesz do Londynu i ot tak ich spotykasz! I nawet nic nie mówisz!- wykrzyknęła z wyrzutem.
-Lena, skąd ja mogłam wiedzieć, że ty się tym interesujesz? Nie wiedziałam, gdybym wiedziała, to bym ci powiedziała.
-Piszesz z nimi? Dzwonią do ciebie? Jacy są?- zasypała mnie pytaniami.
-Matko, nie tyle pytań.- powiedziałam wieszając światełka na drzewku.- Tak, piszę z nimi, stale utrzymujemy kontakt. Praktycznie codziennie z którymś gadam. Ostatnio rzadko możemy zgadać się wszyscy razem, ale przed świętami zamierzamy zrobić sobie koncert kolęd na Skypie. Razem z Lou, jak to mówi Tomlinson, zapchamy linię marchewkami. A Horan to będzie mnie wynosił na ołtarze, jak jutro dostanie prezent świąteczny.- wybuchnęłam śmiechem wyobrażając sobie reakcję Niallera na paczkę z żarciem.
-Co im wysłałaś?- zaciekawiła się Lena.
-Paczkę żywnościową.- parsknęłam śmiechem na minę Leny wyrażającą jedno wielkie "WTF?!".- No co? Wysłałam im świąteczne potrawy: bigosik, pierogi z kapustką i grzybkami i pierniczki świąteczne. Mam nadzieję, że Niall zachowa coś, żeby poczęstować rodzinę. Na wszelki wypadek napisałam to na jego pudełku.
-A z którym chodzisz? Bo w gazetach pisze co chwila co innego.- gdybym coś trzymała w rękach, to wylądowałoby to z hukiem na podłodze. Jeszcze chwila, a znienawidzę rodzinę za te pytania.
-Z żadnym nie chodzę, po prostu jesteśmy paczką przyjaciół. Bandą, jak ja to nazywam. Poza tym...- przerwał mi dzwonek mojego telefonu. Wyjęłam komórkę z kieszeni.- O wilku mowa.- mruknęłam i odebrałam.
-Ho ho ho!- krzyknęłam jak święty Mikołaj.- Co cię sprowadza na polską mikołajową infolinię, panie Malik?- w słuchawce rozbrzmiał śmiech... Perrie?
-Pezz? Swojego telefonu nie masz? Nieładnie...- pokręciłam głową.
-Oj cicho, Nattie. Mój się rozładował, a Zayna był pod ręką. Nawiasem mówiąc, właśnie go szuka.- zachichotała.
-Chodzi po całym domu i zagląda pod łózka?- zapytałam ze śmiechem.
-Jakbyś zgadła.- odgoniłam ręką Lenę, która przykleiła się do mojej komórki z drugiej strony i na siłę próbowała coś podsłuchać.
-Lena!- wkurzyłam się, bo prawie przewróciłam się pod ciężarem dziewczyny.
-Daj posłuchać!- zaskomlała składając ręce jak do modlitwy.- To naprawdę Perrie Edwards z Little Mix?
-Taaa...
-Co to znaczy Lena?- zaciekawiła się Pezz.
-Lena to moja kuzynka...- telefon został mi prawie wyrwany.- Kurde, Lena! Ona jest twoją wielką fanką i w ogóle to mega Directioner. Obrazisz się, jak ją dam na głośnik?
-Coś ty, dawaj.- włączyłam głośnomówiący.
-Hej, ty jesteś Perrie Edwards? Boże, uwielbiam cię! Jestem twoją wielką fanką, kocham Little Mix i totalnie shippuję ciebie i Zayna, jesteście cudowną parą!-wykrzyknęła. Dobrze, że nie zapomniała o gadaniu po angielsku.
-To się cieszę.- roześmiała się Perrie.- Dzięki za te miłe słowa. Fajnie, że mogę cię poznać. Tak trochę przypominasz mi Nattie, więc chyba się dogadamy... Cholera, Zayn odkrył, że mam jego telefon.
-Zayn tam jest?- oczy Leny wyszły na wierzch.- A reszta?
-Też się gdzieś pałęta... Na przykład właśnie korytarzem przeleciał Louis, a Harry odpiera ataki Nialla w kuchni. Liam siedzi w internecie w salonie...
-To w internecie czy w salonie?- zaśmiałam się.- Zawołaj tych idiotów.- Lena popatrzyła na mnie wzrokiem mordercy. No tak, nazwałam idiotami jej bogów.
-Pezz! Czy to mój telefon?- groźny głos Zayna rozbrzmiał w słuchawce.
-Siema Malik!- wydarłam się.
-Siema Nattie! To jak, wbijasz do nas na Sylwestra?- nie ma to jak od razu przejść do tematu.
-Powiedzmy, że pracuję nad Niką... Jeśli ona się zgodzi, to przylecimy, ale nic nie obiecuję, bo tu kolega poprosił mnie o DJ-owanie na jego imprezie.
-Jaki kolega?- teraz włączył się Liam.
-Eeee... No, Marcin.- wyznałam.
-Coś nie lubię tego Marcina.- oznajmił Horan.- Cały czas nam ciebie zabiera.
-Jak cały czas?- zdziwiłam się.- Przecież to z wami ciągle gadam.
-Nattie!- wydarł się Tommo.- Witaj, marchewkowa siostro! Przygotowałem zapas pomarańczowego warzywa w lodówce, żebyś mnie tak nikczemnie nie obrabowała jak ostatnio.
-Cześć Louis. Pomarańczowego warzywa? Przerzuciłeś się na dynie?- w słuchawce nastąpił zbiorowy wybuch radości.- Tylko ja nie wiem, czy przyjadę. To nic pewnego.
-Jak to?- oburzył się Tomlinson.- Musisz przyjechać! Chociaż z drugiej strony... Nie musisz przylatywać. Więcej marchewek dla mnie.
-Tommo, uważaj, bo przylecę specjalnie, żeby dać ci w łeb.- zagroziłam.
-Natalia!!!- kolejny wrzask. Tym razem trochę ochrypły. Hazza. Zerknęłam na Lenę. Wpatrywała się nabożnie w telefon, jak w świętą ikonę. Gdy usłyszała głos Stylesa, cóóóóż... Myślałam, że zemdleje albo dostanie orgazmu na środku salonu. Na jedno by wyszło.- Powiedz Horanowi, żeby wypieprzał z mojej kuchni! Niech zrozumie, że sosu do spaghetti nie podjada się brudnymi paluchami z garnka stojącego na ogniu!
-Niall, masz się uspokoić i poczekać cierpliwie, jasne?- weszłam w moją rolę Mummy Direction.
-Ale jestem taki głodny...- wyjęczał płaczliwie Nialler.
-Pięć minut cię nie zbawi. Zrozumiano?
-Tak jest, Mummy.- mruknął i zaraz podniósł znowu głos.- Hazza, wyłączyłeś gaz zanim tu przyszedłeś?
-Kurwa!- usłyszałam tupot stóp. Pewnie nie wyłączył.
-Jak to się zmarnuje...- Niall miał taką groźbę w głosie, że sama bym się przestraszyła.
-Już.- zasapany Harry wrócił do telefonu.
-Dobra, dzieciaki, teraz spokój. Małe ogłoszenia duszpasterskie. Jutro macie być wszyscy w domu. Święty Mikołaj przyniesie wczesny prezent. Tylko macie zastosować się do załączonej instrukcji. Liam, dopilnuj ich.
-Tak jest, Mikołaju!
-Nnno! A teraz mam do was jeszcze prośbę. Mam tu obok siebie moją kuzynkę, Lenę. Dziewczyna jest bliska omdlenia, bo to wielka Directionerka, a teraz słyszy wasze głosy. Jak odezwał się Harry, to myślałam, że totalnie wykituje.- zaśmiałam się widząc, jak Lena zaczyna się czerwienić.
-Oh, really?- powiedział Hazz tym głębokim, uwodzicielskim głosem. Kuzynka właśnie przeżyła kolejny zawał serca.
-Styles, już masz lepszy humor niż ostatnio?- zgasiłam go.- Ona ma 15 lat, masz mi jej nie uwodzić!
-Daj ją do telefonu.- powiedział Liam. Szturchnęłam Lenę.
-Heeej, chłopaki.- wydusiła z siebie drżącym głosem.
-Cześć, Lena! Jestem Louis, ten najmądrzejszy, najprzystojniejszy i w ogóle naj z zespołu.- prychnęłam słysząc to samouwielbienie.- Lubisz marchewki?- jeszcze większy ryk śmiechu w moim wykonaniu.
-Jasne, że lubię.- Lena odzyskiwała równowagę.- OMG, nie mogę uwierzyć, że was słyszę... Uwielbiam wasz zespół... piosenki i w ogóle...
-No i super.- ucieszył się Zayn.- A jaka jest twoja ulubiona?
-Yyyyy... Chyba "Back For You"...- usłyszałam jakieś szepty i zaraz potem dźwięki gitary. Lena ścisnęła mnie za rękę. Ała, odcięła mi krążenie! I to w prawej ręce, a ja jestem praworęczna... Usłyszałam Liama śpiewającego swoją zwrotkę, a potem wspólny refren.
Whenever I close my eyes I picture you there
I’m looking out at the crowd you’re everywhere
I’m watching you from the stage 
Your smile is on every face now
But every time you wake up
You’re hearing me say

Goodbye

Baby you don’t have to worry
I’ll be coming back for you back for you back for you you
Lately I’ve been going crazy
So I’m coming back for you back for you back for you you


(Za każdym razem, gdy zamykam oczy, widzę ciebie
Rozglądam się w tłumie, ty jesteś wszędzie
Patrzę na ciebie ze sceny, yeah
Twój uśmiech widnieje na każdej z twarzy
Lecz za każdym razem, gdy się budzisz
Słyszysz, jak mówię

Do widzenia

Kochanie, nie musisz się martwić
Wrócę po ciebie, po ciebie, po ciebie, ciebie
Ostatnio trochę mi odbija
Więc wrócę po ciebie, po ciebie, po ciebie, ciebie)

-Wow...- podsumowała Lena puszczając moją rękę. Właściwie to ja ją wyrwałam, ale to tylko szczegół.
-Fajnie, że ci się podobało.- ucieszył się Horan.- Szkoda, że możemy pogadać w realu, ale mamy nadzieję, że Nattie kiedyś cię weźmie do Londynu, żebyśmy poznali największą polską Directioner.- mogę się założyć, ze teraz puściłby do niej oczko.
-Dobra, dobra, pogadamy o tym kiedy indziej. Chłopaki, muszę kończyć, bo ubieramy choinkę. Poniedziałek, jedenasta rano. Wasza jedenasta. Chyba nie macie żadnych nagrań.
-Nie, poniedziałek calutki wolny.- oznajmił zadowolony Harry.
-Super. To do zobaczenia.- pożegnałam się. Zaraz zostałam zaatakowana przez tajfun szczęścia.
-Natalia, kocham cię!!!- Lena skakała po całym pokoju i rzuciła się mi w objęcia.- Boże, rozmawiałam z One Direction!! AAAAA!!!- wyleciała z salonu prawie wyrywając drzwi z futryny. Mogę się założyć, ze zaraz doda jakiegoś posta na Twittera albo zadzwoni do koleżanek, żeby się pochwalić. Rozejrzałam się po salonie. Wszyscy, cała rodzina, wpatrywali się we mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-No co?- zapytałam zniecierpliwiona.
-No nic.- zaśmiała się Gośka.
-Po prostu fajnych masz przyjaciół.- mrugnęła do mnie Iwona.
-To ci mili chłopcy? Nie zrozumiałam nic, ale skoro Lenka tak skacze, to chyba znaczy, że się spisali, prawda?- babcia stała w progu i przyglądała mi się z ciepłym uśmiechem. I to jeszcze jak, babciu...
-Jedno jest pewne...- zaczął wujek Dawid.- Uszczęśliwiłaś moją córkę głupim telefonem. Teraz nie spodoba jej się prezent, który jej kupiłem na święta! I co ja teraz zrobię?- zapytał z udawaną rozpaczą.
Nie było siły. Wszyscy jak jeden mąż ryknęliśmy śmiechem.




_____________________________________________
Dobra, przyznaję, zawaliłam. Rozdział miał być w weekend, a ja mam niewybaczalne jednodniowe spóźnienie! Coś mi się jednak wydaje, że długość i jakość tego rozdziału wam to zrekompensuje... :))

Mam ważne ogłoszenie:
Nie wiem, jak u was, ale u mnie nie działa ankieta! Wykasowane są wszystkie wyniki. Nie mam pojęcia, jak to naprawić. Dlatego kieruję pytanie do was.
Czy:
1. robić nową ankietę?
2. zostawić wyniki takie jakie były pod koniec, czyli:
Zayn---- 8 głosów
Harry--- 7 głosów
Niall---- 5 głosów
Louis--- 2 głosy
Błagam, tylko nie pisz kolejnego xD---- 1 głos
Na szczęście ma się tę dobrą pamięć! ;)
Decyzja należy do was!!!

Komentujcie rozdział! Dziś chyba totalnie zasłużył na co najmniej milion komentarzy... :P starałam się, co tu kryć. To w końcu jeden z moich ulubionych rozdziałów =)

Pzdr.
Roxanne xD

wtorek, 20 maja 2014

Rozdział 26

-Wybierasz się gdzieś, koleżanko?- nagły strach ustąpił uldze. Rozpoznałam ten głos!
-Cześć, Maciek.- uśmiechnęłam się przyjaźnie.- Kopę lat, co nie?- Maciek był moim kumplem w liceum. Właściwie, to... On nie chciał być tylko kumplem. Łaził za mną, nachodził mnie, umawiał się do kina, na lody... Denerwował mnie, bo nie dało się z nim o niczym innym porozmawiać, tylko o sporcie. A że ja ze sportu toleruję tenis ziemny, taniec i w zasadzie tyle, to niespecjalnie mieliśmy tematy do rozmowy. Nie, żebym nie lubiła żadnego innego sportu oprócz wymienionych, nie! Lubię oglądać mecze w nogę, lubię grać w siatkówkę, pływać, ale nie orientuję się w drużynach, klubach, zawodnikach, nie umiem powiedzieć, co to spalony, a Real Madryt odróżniam od Barcelony tylko po nazwie. Więcej nic o tym nie wiem. Może oprócz tego, że kojarzę jak wyglądają najprzystojniejsi piłkarze świata. Co innego tenis. Znam tabele WTA, rankingi tenisistek, kibicuję wiernie Agnieszce Radwańskiej, a w tańcu jestem po prostu zakochana. Nowe choreografie, zawodnicy, tancerze... Kojarzę całkiem sporo. Ale Maćka to nie interesowało. Cóż, mówi się trudno. Ostatecznie spławiłam go tak, że przez dwa miesiące mnie unikał, a potem nie zwracał uwagi. I dobrze mi z tym było. Tylko co go dzisiaj podkusiło, że mnie zaczepił?
-Co ty tu robisz?- zapytałam próbując uwolnić swoją rękę z jego uścisku. Nie odpowiedział, tylko gapił się na mnie nawet nie mrugając.
-Maciek? Możesz mnie, z łaski swojej, puścić?- byłam już lekko zirytowana. Szarpnęłam ręką, a on złapał moją drugą rękę i przygwoździł mnie do ściany budynku.
-Ładnie to tak?- zapytał lustrując mnie wzrokiem. Otworzyłam szeroko oczy. Kurwa mać, co jest grane?! Nie mogłam się ruszyć, przyszpilił mnie tak, że żaden ruch nie wchodził w grę.
-Ooo co ci chodzi?- wyjąkałam.
-Na serio nie wiesz?- oblizał wargi lubieżnie. Poczułam obrzydzenie, szarpnęłam się znowu, ale nie zareagował. Przysunął tylko swoja twarz do mojej. Doleciał mnie zapach alkoholu. Skrzywiłam się. Pięknie, spił się. Mam przerąbane.- Bzykasz się z gwiazdami, a ze mną nie mogłaś, suko? Ile ci płacą, żebyś im dała dupy, co?- szeptał mi do ucha, a ja zadrżałam. Był zdecydowanie za blisko, bałam się jego kolejnego ruchu.
-Gówno wiesz.- powiedziałam próbując znowu wyrwać ręce.
-Nie szarp się, dziwko!- wrzasnął i ścisnął mocniej moje ręce. Chyba już całkiem odciął mi w nich dopływ krwi.- Lepiej bujać się z gwiazdą, co?! Lepiej?! Jak ja błagałem o jedno spojrzenie, to się śmiałaś, a teraz z pięcioma?!
-Jesteś pijany.- warknęłam.- Wytrzeźwiej, to pogadamy.- kolejna próba uwolnienia spełzła na niczym.
-Jestem trzeźwy.- aha, uważaj, bo ci uwierzę. Jechało od niego jak z gorzelni.- Dzisiaj będziesz sobie mogła porównać, który lepszy. Co? Zabawimy się?- okej, teraz jestem przerażona.
-Ratunku, pomocy!!!- wrzasnęłam, gdy ten dupek rozpinał zamek mojej kurtki i pchał łapę pod bluzkę, drugą przytrzymując moje ręce za nadgarstki.
-Zamknij się! Zaraz będzie ci jak w niebie.- serio? Splunęłam mu w twarz.
-Ty dziwko!- wytarł moją ślinę i zamachnął się, żeby mnie uderzyć. Zacisnęłam mocno powieki szykując się na cios. Dlaczego, cholera, dlaczego nikogo tu nie ma?!
-Łapy przy sobie!- otworzyłam oczy i zobaczyłam Marcina blokującego rękę Maćka. Odepchnął go na ścianę. Roztarłam bolące nadgarstki wpatrując się w rozgrywającą się na moich oczach scenę. Marcin złapał niedoszłego gwałciciela za kołnierz.
-Taki jesteś odważny i po pijaku pchasz łapy pod spódnicę? Gnoju jeden!- walnął go pięścią w nos. Maciek zachwiał się i z jękiem upadł na kolana. Marcin chciał go jeszcze raz walnąć, ale go powstrzymałam.
-Zaczekaj.- powiedziałam i odsunęłam go od klęczącego chłopaka. Maciek trzymał się za nos, z którego ściekała krew. Podeszłam do niego chwiejąc się na nogach. Ja mu zaraz pokażę. Może i teraz cała się trzęsę, ale nikt nie będzie robił ze mną tego, co jemu się podoba, a mnie nie.
-Zapamiętaj tę lekcję. Nie jestem dziwką i kumpluję się, z kim chcę. Z tobą nie mam zamiaru.- skorzystałam z chwili nieuwagi chłopaka i kopnęłam go z całej siły w czułe miejsce. Maciek wrzasnął z bólu i zwinął się na ziemi jęcząc pod nosem.
-Chodź stąd.- Marcin złapał mnie za łokieć i poprowadził do swojego samochodu. Otworzył mi drzwi i szybko usiadłam na fotelu pasażera. Za chwilę wystartowaliśmy i włączyliśmy się w korek na światłach dwupasmówki.
-Znasz go?- zapytał Marcin odwracając głowę w moją stronę. Skinęłam potakująco. Dopiero teraz, w bezpiecznym wnętrzu samochodu, zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji, cała drżałam. Boże, gdyby Marcin nie przyjechał... Przecież ten sukinsyn by mnie zgwałcił!
-Skąd... skąd się właściwie tam wziąłeś?- spytałam, gdy już opanowałam przyspieszony ze strachu oddech.
-Zostawiłem na uczelni teczkę i wróciłem się po nią. Zaparkowałem obok tego budynku. Jak już wracałem z papierami, usłyszałem twój krzyk. Przybiegłem... no, a resztę znasz.
-Odwieziesz mnie do domu?
-Jasne. Tylko...- zawiesił głos. Spojrzałam na niego pytająco.- ...tylko mógłbym najpierw podjechać do mnie? Muszę zostawić w domu jedną rzecz i zmienić kurtkę. Twój znajomy trochę mi ją podarł...- przyjrzałam się uważniej.
-Trochę?!- otworzyłam szeroko oczy widząc oddarty rękaw kurtki. Nawet nie zauważyłam, kiedy Maciek to zrobił. Boże, skoro on był tak silny, żeby rozerwać za jednym zamachem, prawie w całości rękaw puchowej kurtki, w dodatku nie wzdłuż szwu, tylko po gładkim materiale, to co by było... Matko, w życiu bym się nie uwolniła. Trzymałby mnie i robił swoje. Boże, dzięki ci za Marcina!
-Oj tam, nie przejmuj się kurtką, to tylko rzecz.- chłopak wywrócił oczami.- To co? Nie będzie ci to przeszkadzało?
-Nie, jasne, że nie.- zapewniłam go. Po chwili dojechaliśmy do jego domu.
-Wejdziesz na chwilę?- zapytał gasząc silnik. Skinęłam głową i wysiadłam z auta. Marcin wyciągnął jakieś pudło z bagażnika i skierował się do drzwi. Wpuścił mnie do środka i nie zdejmując butów pognał do jakiegoś pomieszczenia. Zdjęłam płaszcz i kozaki i podążyłam za nim. Moim oczom ukazał się ogromny salon z dwiema kanapami i mega plazmą. Coś podobnego było u chłopaków, tylko oni mieli kanapy umieszczone bardziej pod ścianami, tutaj jedna stała centralnie na środku pomieszczenia, przodem do telewizora. Moją uwagę zwrócił jednak sprzęt pod ścianą obok wejścia, koło którego skakał Marcin. Podeszłam bliżej i zaniemówiłam.
-Masz konsolę?!- pisnęłam oglądając sprzęt z zachwytem.
-Taa... Właśnie dokupiłem do niej iPada i kilka złącz, żeby lepiej działała. A co ty się tak ekscytujesz?- spojrzał na mnie zdziwiony.- Znasz się na tym?
-Powiedzmy... Kiedyś chłopak mojej koleżanki miał konsolę i cała paczką bawiliśmy się w DJ-ów, dopóki jej nie zwalił na podłogę. Całkowicie się rozwaliła, nawet nie było co ratować. A jak byłam w Londynie, to Zayn pokazywał mi co nie co na swojej konsoli. Mają u siebie cały pokój muzyczny.
-No, to dla ciebie prawie raj.- zaśmiał się Marcin. Zerknęłam na niego podejrzliwie. Czy on faktycznie zareagował przyjaznym śmiechem na wzmiankę o Zaynie, kolesiu z One Direction, którego podobno nie tolerował? Świat się kończy. Może Marcin jednak nie jest taki zły... Może naprawdę chce się zakumplować i nie będzie już żadnych głupich odzywek o moich przyjaciołach? Sama nie wiem, po dzisiejszym dniu mam mętlik w głowie. Nie jestem zdolna do składnego myślenia.
-Marcin...
-Co?- nie odwrócił się, ciągle majstrował coś przy wtyczkach.
-Dałbyś mi coś puścić?
-Co? Nie ma mowy!- oburzył się ustawiając konsolę na miejscu.
-Ale dlaczego?- zajęczałam. Chciałam sobie pomiksować. Kiedyś nie szło mi najgorzej. Tomek, chłopak od konsoli, pozwolił mi poprowadzić jedną imprezę. Skoro ludzie mnie nie wygwizdali, tylko śmiali się i tańczyli w rytm muzyki, to chyba nie było tak źle, co nie?
-Nikomu nie pozwalam dotykać mojego sprzętu. Tylko Damianowi, mojemu współlokatorowi. I DJ-owi, który będzie rozkręcał Sylwestra. Nikt inny nie zbliży się do mojej konsoli.
-Ale jesteś.- założyłam ręce na piersi i zrobiłam nadąsaną minę. Jak dziecko. Czy ja się normalnie zachowuję? Hello, przed chwilą byłam w niezłych tarapatach, a teraz mam ochotę się wygłupiać? Ze mną na serio jest coś nie tak. Halo, czy tu szpital psychiatryczny w Krakowie? Mamy pacjentkę. Objawy? Cholernie nieracjonalne i nie dające się niczym wytłumaczyć zachowanie.
-Nie moja wina. Już mi kiedyś kumpel mało co tego nie rozwalił.- wyjaśnił chłopak.- Poruszał się jak słoń w składzie porcelany. Żałuj, że tego nie widziałaś.
-No, chyba mam czego żałować.- przyznałam pożerając wzrokiem konsolę.
-Uwierz mi, masz.- uśmiechnął się Marcin.- Dobra, ja pójdę na górę się przebrać i zaraz cię odwiozę. Tylko niczego nie dotykaj, jasne?- powiedział groźnie, a ja zrobiłam niewinną minkę
-Jasne, nic nie dotknę. Przyrzekam.- obiecałam. Marcin skinął głową i zniknął w drzwiach.
Gdy tylko usłyszałam jego kroki na górze, rzuciłam się po cichu w stronę konsoli. Uruchomiłam ją i szybko przejrzałam playlistę. Tylko jedną piosenkę, góra dwie. Przecież nic się nie stanie. Przyciszę tak, że nie usłyszy i zdążę wyłączyć zanim wróci. Odszukałam na liście DJ Antoine i puściłam "Broadway". Ściszyłam dźwięk i podkręcałam powoli basy. Podgłosiłam odrobinę wokal, a następnie uruchomiłam opcję techno. Melodia z syntezatora była zdecydowanie lepsza, dlatego wyciszyłam całkiem pierwotną melodię i zaczęłam bawić się kolejnymi opcjami. Byłam w swoim żywiole, mój własny osobisty świat muzyki znów porwał mnie w swe objęcia. Przełączałam kolejne klawisze, pokrętła, przyciski, bawiłam się volume'm, uruchamiałam różne style, aż w końcu znalazłam ten jedyny dla tej piosenki. Zasłuchana w odchodzącą z głośników melodię nie zauważyłam, że Marcin stał od pewnego czasu w drzwiach. Dopiero gdy skończyła się piosenka, usłyszałam jego głos:
-Lubisz stawiać na swoim, prawda?- odwróciłam się gwałtownie. Nie wyglądał na zirytowanego. Podszedł bliżej i zatrzymał się parę kroków ode mnie.
-Eee... Nie mogłam się powstrzymać...- wyjąkałam. Pokiwał głową i zerknął na konsolę.- Nic nie zepsułam.- powiedziałam trochę ostrzej.- Wiem, jak się posługiwać takim sprzętem.
-Spokojnie, widzę.- wyglądał na całkowicie opanowanego. Nie wściekł się. Trochę mnie to zbiło z tropu. Przecież teoretycznie złamałam obietnicę niezbliżania się do sprzętu, a on zachowuje się tak, jakby nic się nie stało i niczego mi nie zakazywał.
-Puść coś jeszcze.- powiedział z uśmiechem, a mnie zatkało.
-C-co?- zapytałam z niedowierzaniem.
-Mogłabyś coś jeszcze puścić? Chcę się czegoś upewnić.- skinęłam niepewnie głową i przejrzałam playlistę.
Rzuciło mi się w oczy "Not All About The Money". Podkręciłam bas, podgłosiłam wokal, a potem wyłączyłam wszystko oprócz beatu. Podśpiewywałam pod nosem miksując ten kawałek. Znowu kompletnie zapomniałam, gdzie jestem, zapomniałam nawet o tym, że Marcin uważnie mnie obserwuje. Liczyła się tylko muzyka. Gdy kawałek dobiegł końca, zwróciłam się do chłopaka, który przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie odzywał się przez dłuższą chwilę.
-No i?- zapytałam w końcu, nie mogąc znieść tego milczenia.
-Mam dla ciebie propozycję.- oznajmił mi, a ja uniosłam brwi w górę ze zdziwienia.
-Jaką niby propozycję?
-Nie miałabyś ochoty zająć stanowiska DJ-a na mojej imprezie sylwestrowej?- zatkało mnie. Totalnie. Gapiłam się na niego z otwartymi ustami. Marcin zaczął się śmiać.
-Oj, szkoda, że nie widzisz swojej miny.- wykrztusił.- Podnieś tę szczękę z podłogi. Nie masz się co dziwić. Jesteś dobra, naprawdę dobra. Zatrudniłem DJ-a, ale faceta zobaczę po raz pierwszy na oczy 31 grudnia, więc nie wiem, czy warto ryzykować. Chcę zrobić świetną domówkę z dobrym DJ-em, który zna się na muzyce i potrafi rozruszać publikę. No i liczę, że po znajomości stawka za godzinę grania nie będzie taka wysoka.- puścił mi oczko, a ja otrząsnęłam się z mojego odrętwienia.
-Ja... ja... nie wiem, co powiedzieć.- przyznałam cały czas się na niego patrząc. Chyba nawet wyłączyło mi się mruganie.
-Zastanów się nad tym, nie ma pośpiechu. Ale tak, żebyś mi powiedziała do 29 grudnia, okej?
-Okej.- powiedziałam.
-Dobra. To teraz co, jedziemy?
-Jasne.

~~*~~

Leżałam w łóżku i przewracałam się z boku na bok. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca, raz było mi za zimno, raz za gorąco, coś uwierało mnie w plecy, nogi zaplątały mi się w poszwę od kołdry, poduszka od ciągłego wiercenia spadła na podłogę,... Jednym słowem popieprzona końcówka popieprzonego dnia. Cały czas miałam przed oczami sytuację, która rozegrała się pod uniwersytetem. Znowu czułam dreszcze obrzydzenia na myśl o dotykających mnie dłoniach, znów otaczał mnie zapach alkoholu, znowu ktoś przypierał mnie do ściany blokując moje ręce. Leżałam na plecach, a łzy spływały mi w dół policzków, kończąc swój rajd po mojej twarzy gdzieś za uszami we włosach. Nie szlochałam jakoś rozpaczliwie, po prostu płynęły mi łzy. Jak sobie pomyślałam, co by było, gdyby.... Nie lubię tego wyrażenia "co by było, gdyby...", ale trzeba przyznać, że do tej sytuacji pasowało znakomicie. Gdyby nie Marcin, być może teraz byłabym w szpitalu, pobita i zgwałcona. A może leżałabym na chodniku pod uniwersytetem, obdarta z ubrań, błagająca o śmierć? Może właśnie próbowałabym popełnić samobójstwo, nie mogąc znieść tego, że ktoś mnie wykorzystał? Było tyle możliwości, co nie? Przebór-wybór. W sumie, jak tak popatrzeć na ostatnia opcję... Wcale nie musiałabym popełniać samobójstwa. Przecież i tak niedługo umrę. Nie musiałabym tak długo czekać. Co to jest, te dziewięć miesięcy?
Mnie na szczęście przytrafił się najlepszy scenariusz z możliwych. Można powiedzieć, że mam dług wdzięczności wobec Marcina. Za to, że mnie uratował, ale też za to, że pozwolił mi przynajmniej na jakiś czas zapomnieć. Dzięki niemu zajęłam się czymś innym, nie rozpamiętywałam tej sytuacji, mogłam skupić się przez chwilę na tym, co kocham najbardziej: na muzyce. Dalej nie wierzę, że mi to zaproponował. Znaczy, rozumiem, umiem miksować i w sumie, to mogłabym robić za DJ-a. Nie byłabym non stop zmuszana do wlewania w siebie alkoholu. To jest duży plus, bo z reguły na imprezach ludzie są tak pijani, że nie rozumieją słowa "Nie!". Poza tym wyciągnęłabym dziewczyny, Monika tez ma zaproszenie, a Marcin pozwolił mi zaprosić Nikę. W samochodzie opowiedział mi trochę, jak to ma wyglądać. Wielka parapetówa w jego domu. Ja miałabym przyjść wcześniej, obczaić sprzęt i playlisty, potem zabawiać gości muzyką, walić jakieś komentarze i tym podobne, po prostu rozkręcić imprezę. Ma być około 100-120 osób. Może być ciekawie, ale ma jedno pytanie. Jak oni się tam pomieszczą?!
Pozostaje też sprawa Sylwestra w Londynie. Nie gadałam jeszcze z Niką, nie wiem, czy będzie chciała ze mną pojechać. Byłabym tam sama, zwaliłabym się chłopakom na głowę. Na tatę nie mogę liczyć, bo do 14 stycznia zostaje w Polsce. A poza tym egzaminy, sesja... Chcę zaliczyć niektóre przedmioty w terminie zerowym, co oznacza kucie praktycznie od 1 stycznia. Musiałabym szybko wracać do Polski, wpadłabym do Londynu jak po ogień, a z doświadczenia wiem, że nie wypuściliby mnie tak łatwo.
Kurde, patrzę na zegarek, a nie upłynęła nawet godzina od poprzedniego sprawdzania. Myślałam, że minęły całe wieki! Czemu ten cholerny czas tak wolno płynie?! Jest druga, ja leżę w łóżku od jedenastej. Normalnie zaraz zeświruję! Wstałam i zaczęłam dreptać po pokoju. Nie, nie mogę ciągle myśleć, muszę zamknąć te powalone wspomnienia w jakiejś klatce i ich nie wypuszczać, bo oszaleję!!! Muszę z kimś pogadać. Natychmiast. Nika odpadała, bo miała strasznie ciężki dzień. Nawet nie narzekała bardzo po przyjściu. Walnęła się na kanapę przed telewizorem, a po piętnastu minutach jakiegoś teleturnieju usnęła i teraz jej pochrapywanie słyszałam przez zamknięte szczelnie drzwi mojego pokoju. Złapałam za telefon i niewiele myśląc wykręciłam pierwszy numer, jaki mi wpadł w ręce.
Sygnał. Drugi. Trzeci.
-Halo?- zaspany głos Liama od razu podziałał na mnie kojąco.
-Liam? Obudziłam cię?- kurde, było spać, wariatko. To, że masz problemy, nie znaczy, że musisz nimi obarczać wszystkich dookoła!
-Nieee... Dopiero się kładłem. Co się stało?
-Miałam beznadziejny dzień... Chciałam po prostu pogadać z przyjacielem, bo nie mogę zasnąć, a żeby obudzić Nikę, to musiałabym chyba użyć miotacza ognia lub coś w tym guście.
-Może wystarczyłby koncert dla całej kamienicy?- zasugerował Liam.
-Pod warunkiem, że wy byście wystąpili.- uśmiechnęłam się.
-Kto wie, może pojawimy się w Polsce.
-Kiedy? Gdy będę miała 30 lat i dwójkę dzieci na karku?- zapytałam drwiąco. Żeby jeszcze ta trzydziestka była realna...
-Bardzo śmieszne.- stwierdził ironicznie.- Nie moja wina, że tak nam ustawili koncerty. Wiesz, wcześniej nie mieliśmy nikogo znajomego w Polsce, a ciebie poznaliśmy już po ustaleniu terminów trasy... Gdybyśmy cię znali wcześniej, to może coś by z tego było.
-Przyjechalibyście do Polski dla mnie? Oooo, słodko.- roześmiałam się. Rozmowa z Liamem bardzo dobrze na mnie działała. Byłam już rozluźniona, spokojniejsza, nie miałam już przed oczami tamtej sceny sprzed kilku godzin.
-Dla ciebie wszystko, moja BFF. A teraz mów.- znieruchomiałam. Koniec miłego nastroju.
-Ale co mam mówić?- wymamrotałam.
-Natalia, słyszę, że coś jest nie tak. Na początku rozmowy byłaś napięta jak struna w gitarze Niallera. Teraz też coś ukrywasz...
-Wydaje ci się...- powiedziałam cicho.
-Natalia... Nie jestem idiotą, chociaż może na takiego wyglądam.- prychnęłam pod nosem. On? On wygląda super. Nie powiedziałam tego na głos, prawda?
-Wiem, że nie jesteś idiotą.- mruknęłam.
-To co takiego się dzisiaj wydarzyło? I nie przyjmuję odpowiedzi "nic". Natalia, jestem twoim przyjacielem, jak będzie trzeba to ci pomogę...
-Liam...- powiedzieć? Nie powiedzieć? Powiedzieć? Nie powiedzieć? Powiedzieć?
-No?
-Ktoś dziś próbował mnie zgwałcić.- wyszeptałam tak cicho, że sama tego nie dosłyszałam.
-Nattie? Możesz głośniej? Nie zrozumiałem.
-Ktoś próbował mnie zgwałcić.- powiedziałam głośno. Zapadła cisza. Dłuuuuga cisza.
-Liam, jesteś tam?
-Zabiję gnoja.- oznajmił spokojnie chłopak.
-Liam...
-Zajebię mu, kurwa!- wrzasnął nagle, aż podskoczyłam w miejscu.
-Payne, uspokój się, nic mi nie jest. Wszystko w porządku, kolega mi pomógł...
-Dobrał się do ciebie?- przerwał mi ostro.
-Nawet nie zdążył... Gdyby nie Marcin, doszłoby do czegoś gorszego.
-Marcin? Ten, którego tak nie lubisz?
-Teraz już lubię.- przyznałam.- W końcu mnie uratował. I przestał zachowywać się jak gbur.
-Boże, gdyby ci się coś stało...- Liam odetchnął z ulgą.
-Nie mów chłopakom, okej? Jeszcze namówią cię na zbiorowy przyjazd tutaj i zapewnienie mi ochrony.
-Wiesz, że to nie jest taki głupi pomysł?
-Jest głupi! Nie przyjeżdżajcie z tego powodu, jest okej!- wkurzyłam się na siebie, że mu to powiedziałam. I po co? Teraz się będzie zamartwiał.
-Dobra...- Payne westchnął.- Zrobimy tak. Jeszcze jedna taka sytuacja, a ty od razu dzwonisz do nas i albo ty przyjeżdżasz do nas, albo my do ciebie, jasne?
-Nie rozumiem, po co.
-Natalia, martwimy się o ciebie! Jesteś naszą przyjaciółką, ale mieszkasz daleko i nie możemy ci pomagać tak, jak byśmy tego chcieli.
-Już mi pomogłeś. Przynajmniej się uspokoiłam rozmawiając z tobą. Nie licząc końcówki rozmowy.
-Ale już jest w porządku?- upewnił się po raz kolejny.
-Tak!- wywróciłam oczami.
-No to dobrze... Tak w ogóle, to... Czekaj, mam kogoś na drugiej linii.- przez chwilę była cisza, potem usłyszałam westchnienie.- Nattie, dzwoni Danielle....
-Jasne. Spoko, już się rozłączam.
-Nie, chodziło mi o...
-Nie, naprawdę, chciałam tylko pogadać.- przerwałam mu.- Już jest okej. Dziękuję za rozmowę. Nie mów chłopakom, dobrze?
-Dobrze.
-To do usłyszenia.- zakończyłam połączenie i rzuciłam telefon na łóżko.
Danielle zadzwoniła. Nie będę się wciskać pomiędzy parę zakochanych. Jestem tylko przyjaciółką, nikim więcej. Bosko. Teraz to ja już na pewno nie usnę.

~~*~~

-Natalia, wyglądasz jak półtora nieszczęścia, daj się podwieźć! Przecież ty uśniesz czekając na zielone światło!
-Jezu, czy ty nie rozumiesz, że nie chcę nadużywać twojej dobroci? Przejdę się i będzie fajnie. Jeszcze do sklepu muszę wstąpić.
-Po pierwsze, nie Jezu, tylko Marcinie. Po drugie, nie nadużywasz żadnej cholernej dobroci, bo chcę cie odwieźć z własnej woli. Po trzecie, martwię się o ciebie, po tym, co się wczoraj stało!
-Marcin.- przystanęłam na środku schodów prowadzących do wejścia Collegium Anatomicum.- Nic się nie wydarzyło. Po prostu wracałam późno i sama się prosiłam o kłopoty.
-Późno? Nie wiedziałem, że siedemnasta to już noc.- ruszyłam dalej. Marcin zaraz mnie dogonił.
-Boże, zachowujesz się jak Liam!
-Koledzy już wiedzą? Super, daj mi do nich numer, może zbiorowo cie przekonamy, że w tej sytuacji podwózka jest najlepszą opcją.
-Wie tylko Liam i reszta się dowie chyba po moim trupie. Nie zrzędź tak, stara babciu, i daj mi spokojnie wrócić do domu.
-Błagam, Natalia.- Marcin, który do tej pory szedł przede mną tyłem, raptownie się zatrzymał. Prawie na niego wpadłam.
-Przestań.- spróbowałam go wyminąć, ale on zatrzymał mnie i uklęknął na środku chodnika. Wytrzeszczyłam oczy.
-Co ty, do cholery, wyrabiasz?!
-Proszę, daj mi się podwieźć.
-Zwariowałeś?! Do reszty cię pojebało?!
-Uznam to za komplement. Błagam, boję się o ciebie.- rozejrzałam się z rozpaczą dookoła. No tak. Niewielki tłumek zainteresowanych wszystkim, tylko nie swoimi sprawami zebrał się w małej odległości. Jeżeli jeszcze ktoś zrobi zdjęcie...
-Ups, sorry.- Monika zderzyła się z moimi plecami i uniosła głowę znad telefonu. Gdy nas zobaczyła... Cóż, jej szczęka wybiła dziurę w chodniku.
-Oświadczasz się jej?!- pisnęła podekscytowana.
-Co?!- zszokowana spojrzałam na przyjaciółkę.
-Co?- Marcin dopiero teraz zauważył moją przyjaciółkę.
-Co "co"?- Monika popatrzyła na nas jak na wariatów. W sumie jedno z nas było wariatem. Nie będę pokazywać palcem.
-No co?
-Co? Uch, człowieku, wstawaj!- trzepnęłam chłopaka po głowie, a ten posłusznie się podniósł.
-To co? Zgodzisz się?
-To to jednak były oświadczyny?- oto Monia. Nie ma to jak odnaleźć się w sytuacji.
-Co?- kolega Bielski popatrzył na nią zdezorientowany.
-NIE!- wrzasnęłam do Moniki.
-Mam znowu klęknąć?
-Nie! To nie było do ciebie!- Chryste, zaraz mnie szlag trafi. Wszyscy gapili się na mnie zagubieni. Wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić.- Nie, Monika, to nie są oświadczyny.- Marcin wybałuszył oczy na moją przyjaciółkę.- Marcin, jeszcze jedna taka sytuacja i cię zamorduję.
-No, ale pojedziesz czy nie?
-Pojadę!- przewróciłam oczami.- Ale wieziesz mnie najpierw do supermarketu.
-Super!- ucieszył się jak idiota i poprowadził mnie za rękę do samochodu. Obejrzałam się na Monikę. Dziewczyna stała w miejscu i chyba dalej próbowała zrozumieć, co właściwie tu się wydarzyło.
-Monia, zadzwonię wieczorem i ci wszystko wytłumaczę!- krzyknęłam jeszcze do dziewczyny zanim wsiadłam do samochodu.
Zakupy z Marcinem? Raj, niebo. Chłopak wcale nie narzekał, pozwolił się pociągnąć we wszystkie alejki Tesco, pchał cierpliwie wózek, doradzał, a nawet wciągnął większość zakupów po schodach do mojego mieszkania.
-Jesteś!- w drzwiach powitała nas Nika.- Właśnie miałam... O.- zauważyła Marcina i zapomniała, co miała powiedzieć.
-Cześć, jestem Marcin Bielski.- postawił siatki na podłodze i wyciągnął do niej rękę.
-Nika. Znaczy Dominika Sawicka. Ale wolę jak mówią na mnie Nika. Status: wolna.- parsknęłam śmiechem słysząc ostatnią informację. Nie musiała jej podawać, ale skoro tak bardzo chciała.
-Jasne.- Marcin puścił do niej oczko, a potem zwrócił się do mnie.- To ja już pójdę. Jakby co, to dzwoń.
-Spoko. Dzięki, na razie.- zamknęłam za nim drzwi.
-Wow. To ciacho, to ten, na którego tak pomstowałaś?- Nika nie ruszała się z miejsca patrząc tęsknie na drzwi.
-Aha.- przytaknęłam targając zakupy do kuchni. Zaczęłam wypakowywać wszystko z siatek.
-Niezły jest. Na serio.- Nika z głową w chmurach przydreptała za mną. Oparła się biodrem o szafkę i kontynuowała rozmyślania.- Seksowny i w ogóle. Pasujecie do siebie. Nie wiem w sumie, po co wyskoczyłam z tym statusem, ale gdyby taki się mną zainteresował, to bym się nie obraziła, co nie?
-Aha.- potwierdziłam. Nie będę kłamać, że jej słuchałam.
-Chociaż z drugiej strony jak tak patrzeć, to są przystojniejsi od niego.
-Na przykład?- spytałam z ciekawością nie przerywając segregowania zakupów.
-Niall.- walnęła Nika, a ja z wrażenia upuściłam paczkę mąki na podłogę. W powietrze wzbiła się malutka biała chmurka.
-Możesz powtórzyć?- poprosiłam powoli. Myślałam, że się przesłyszałam.
-Eee...- Nika chyba się zorientowała, co powiedziała.
-Powtórz!- zażądałam stając na wprost dziewczyny.
-No, Niall.- Nika niechętnie wykonała polecenie. Zaczęłam się szeroko uśmiechać.- No co się szczerzysz jak głupi do sera?!- zapytała zirytowana.
-Podoba ci się!- wrzasnęłam na cały głos.
-Co? Nie!- Nika za nic w świecie nie chciała się do tego przyznać.
-Podoba ci się, podoba ci się, podoooobaaaaa ci sięęę.- podśpiewywałam, aż w końcu wkurzona dziewczyna wcisnęła mi w otwarte usta jabłko.
-Zatkasz się wreszcie, szczeżujo jedna?- kiwnęłam głową odgryzając kęs jabłka.
-Wiedziałam, jestem genialna, po prostu drugi Einstein.- nadawałam jak katarynka zadowolona ze swojej intuicji.
-Zamknij się albo powiedz, po co ci trzy kilo mąki tortowej, kilogram mąki ziemniaczanej, bułka tarta, przyprawy do grzybów, kapusty, pierników, drożdże, kakao, cynamon, gałka muszkatołowa, pięć kilo kapusty, cztery paczki suszonych grzybów, olej, cukier i płatki śniadaniowe. I papier toaletowy.- Nika lustrowała moje zakupy.
-Te zakupy będą nam potrzebne.- oznajmiłam tajemniczo i włączyłam w radiu "Turn Me On".
-Powiesz z łaski swojej, do czego?- Nika usiadła na krześle za stołem.
-Do pewnej niespodzianki.




__________________________________________
Zdałam ustny angielski na maksa punktów!!! Z tej radości skończyłam pisać rozdział. A tak ściślej, to napisałam teraz jego drugą połowę. Miało być trochę weselej, lepiej, a wyszło... jak zwykle. No, może trochę bardziej optymistycznie niż ostatnio.

Mam nareszcie wakacje :D wracamy do systemu "Rozdział w ciągu tygodnia od dodania ostatniego". Następny postaram się dodać w weekend =)

Ale teraz mam ochotę na śpiewanie. Naszło mnie na tę piosenkę:
"To już jest koniec, nie ma już nic.
Jesteśmy wolni, możemy iść."
Oczywiście w kontekście matury. Do końca bloga jeszcze daleko ;)

Komentujcie. Chętnych zapraszam do zaobserwowania bloga lub mojego profilu na Twitterze (@Roxanne_Strong)

I to tyle na dziś. Zaraz lecę na dwór. FREEDOM <3 <3 <3

Roxanne xD