niedziela, 29 czerwca 2014

Rozdział 36

Kto normalny nastawia budzik na godzinę czwartą nad ranem?
Odpowiedź jest prosta: Nika.
Tylko dlaczego, do jasnej cholery, nie potrafi go wyłączyć, tylko pozwala, żeby on dzwonił i budził wszystkich domowników, w sensie mnie?!!!
Mamrocząc przekleństwa pod adresem Dominiki i piosenki "Wake Me Up", która na cały regulator leciała przez głośniki poczłapałam do pokoju tej pseudo-przyjaciółki.
-Nika...- zero odzewu.- Nika.- jęknęłam głośniej. Byłam strasznie zaspana, ledwo widziałam na oczy, a ta cholerna piosenka wwiercała mi się w mózg robiąc z niego papkę.- Nikaaa!!!- ryknęłam na cały głos.
Ja pierdolę. Nika przewróciła się na drugi bok. Wow. Przynajmniej żyje. Zebrałam się w sobie i mocno pociągnęłam za róg kołdry ściągając ją na ziemię.
-Co jest?- Nika od razu poderwała się do pozycji siedzącej.
-Wyłącz to ustrojstwo i zjeżdżaj na pociąg, póki jeszcze nie mam siły, żeby cię zabić.- warknęłam wracając do swojego pokoju. Dobiegło mnie jeszcze głośne:
-Choroba, tak późno?!- i trucht w kierunku łazienki zanim ponownie odpłynęłam w krainę snów. Dzięki Bogu, że kołdra była jeszcze ciepła.

-Natalia!- ktoś mnie szarpał za ramię.- Natalia, niedźwiedziu, wstawaj się pożegnać!- zostałam brutalnie posadzona na łóżku.
-Co?- przetarłam oczy. Ciągle jeszcze nie kontaktowałam.
-Już jadę.- no, teraz to się obudziłam. Spojrzałam przytomnie na przyjaciółkę i przytuliłam ją mocno.
-Daj znać, jak będziesz na miejscu, melduj mi o każdym seksownym chłopaku, jakiego wypatrzysz, żebym mogła ci przypomnieć o pewnym Irlandczyku, który teraz będzie bliżej niż zwykle, dzwoń, jak tylko będziesz miała chwilę, pilnuj się, żeby nikt ci nie gwizdnął torebki i baw się dobrze!- Nika odwzajemniła uścisk.- Będę tęsknić, wariatko.
-Ja też. Ale to tylko dwa tygodnie. Konkretnie...- zerknęła na zegarek.-...to 23 lutego o godzinie 17:00 powinnam być już w domu. A ty też nie roznieś domu i nie wysadź w powietrze Berlina. Szkoda, że nie grają w Monachium. Załatwiłabym bilety dla całej grupy.
-Nom. Wtedy bawiłybyśmy się razem na ich koncercie i wreszcie byłoby spotkanie z Niallerem, a tak... Dobra, happy end musi być i ja do tego doprowadzę, albo nie nazywam się Natalia Maj. Leć, bo się spóźnisz i będziesz goniła pociąg.- popędziłam ją.
-Masz rację, To pa!- cmoknęła mnie jeszcze w policzek i ulotniła się z głośnym trzaśnięciem drzwi.
Poklepałam poduszkę i owinęłam się kołdrą, żeby jeszcze przynajmniej godzinkę się zdrzemnąć, ale jakoś sen nie nadchodził. W pokoju było ciemno, tylko światło z korytarza (Nika jak zwykle zapomniała zgasić) kładło się wąską strużką na podłodze. Zaczęłam intensywnie rozmyślać nad moją obecną sytuacją. Nie powiedziałam jeszcze Marcinowi o Berlinie. Jeszcze. Myślałam, żeby może zrobić z tego niespodziankę. Mam nadzieję, że się nie wkurzy. Liczyłam, że potraktuje to jako nasze krótkie posesjowe wakacje. Zwiedzilibyśmy miasto, poszli na koncert, a poznanie moich przyjaciół byłoby bonusem. Poza tym, dlaczego on nie miałby poznać One Direction, skoro jakieś dwa tygodnie temu wyciągnął mnie na spotkanie z grupą znajomych z Warszawy, która właśnie odwiedzała Kraków. Wynudziłam się tam jak mops, bo ciągle gadali o ludziach, których nie znałam, wspominali jakieś wydarzenia, o których nie miałam pojęcia i ekscytowali się klubami nocnymi Krakowa (!). Marcin zabrał mnie na to spotkanie praktycznie z marszu, stwierdził, że to będzie świetna okazja, żeby poznać jego kumpli i ich dziewczyny, a tak naprawdę, to nikt ze mną nie gadał. Chciałabym, żeby spotkanie w Berlinie potoczyło się zupełnie inaczej. Wiem, że na chłopaków mogę liczyć, nawet jeśli nie lubią Marcina, to wydaje mi się, że daliby radę zachowywać się w miarę normalnie.
Nie no, ja już dziś nie zasnę. Na tę chwilę, to niemożliwe. Co ciekawe, ostatnio odkryłam, że z łatwością mogę zasnąć w ciągu dnia. Nigdy mi się to nie zdarzało, jak drzemnęłam w dzień, to już można było mi mierzyć gorączkę i lecieć po antybiotyk, bo na pewno złapała mnie choroba. A teraz? Cóż, choroba złapała mnie dwa i prawie pół roku temu i miałam powody, by podejrzewać, że to jeden z objawów. Zmęczona mogłam być po egzaminach, ale żeby po prostu usiąść na kanapie i zasnąć? Takie rzeczy to nie u mnie. A jednak w środę klapnęłam koło piętnastej na łóżku na parę ładnych godzin. Obudziła mnie Nika wracająca z oblewania ostatniego egzaminu swojej sesji. Tłukła się po domu tak głośno, że obudziłaby umarłego. Cóż, przynajmniej dzięki niej wstałam i zmieniłam jeansy na piżamę. I poszłam spać dalej.
Wzięłam telefon i sprawdziłam godzinę. Szósta. No, chyba mogę wstać. Nie ma sensu gnić w łóżku. Włączyłam muzykę. Z głośników poleciało "Little Talks". Zapaliłam światło i zaczęłam szukać jakiś znośnych ciuchów. Dziś Marcin nie przyjdzie (przynajmniej tak mówił wczoraj), więc mogę paradować po domu w poplamionym farbą i tynkiem dresie. Tak, razem z Niką kiedyś remontowałyśmy to mieszkanie. Wierzcie mi, wylądowanie tyłkiem w puszce z farbą nie jest miłym przeżyciem. Podłoga w moim pokoju pod dywanem dalej nosi lekko błękitne ślady farby, która w pierwotnym zamiarze miała wylądować na ścianach.
W rytm "2012" Mike'a Candysa powędrowałam do łazienki. Stanęłam przed lustrem i uważnie obejrzałam swoje odbicie. Schudłam. Ciągle chudłam. W normalnych warunkach cieszyłabym się, że mogę bezkarnie wsuwać słodycze i ciacha, ale teraz bardziej miałam ochotę się rozpłakać. Zaczynały mi odstawać obojczyki i delikatnie zapadły mi się policzki. Na pierwszy rzut oka jeszcze nie było tego widać, ale wystarczyło się odrobinę dokładniej przyjrzeć i już można było podziwiać całokształt. Niedługo zaczną mnie uważać za anorektyczkę. Boże, ile jeszcze mam wytrzymać? Ja proszę tylko o dawcę, czy to tak wiele???

~~*~~

-No, to ostatni egzamin za nami.- powiedział Marcin maszerując radośnie chodnikiem.
-Mów za siebie, panie Bielski.- odmruknęłam.- Ja mam poprawkę z biochemii, jakbyś zapomniał. Do tego ustną.- dziś była środa i właśnie wyszliśmy z Collegium Novum, gdzie przed chwilą pisaliśmy egzamin z histologii.
-Oj tam, oj tam. Pomogę ci i zaliczysz na piątkę.- Marcin dzisiaj tryskał humorem. Dzisiaj? Nieee, on tryskał humorem każdego dnia, kiedy był egzamin. To się robiło dziwne. Niepokojące.
-Pójdziesz ze mną teraz do lekarza?- zapytałam po chwili. Marcin zatrzymał się raptownie.
-Jesteś chora?- zmarszczył brwi i wpatrywał się we mnie uważnie.
-Nie. Rutynowa kontrola.- skłamałam i szybko wypuściłam z ręki pasmo włosów, które zaczęłam nakręcać na palec. Odkąd Nika uświadomiła mnie, że zawsze to robię, kiedy kłamię, staram się pilnować.
Nie powiedziałam Marcinowi. Ani Nice. Ani chłopakom. Zwłaszcza chłopakom. Gaba na każdej wizycie próbuje mnie namówić na wyznanie prawdy, ja na każdej wizycie protestuję i kończy się na bezwarunkowej kapitulacji Gabi pod wpływem mojego oślego uporu. Nie jestem gotowa. Totalnie nie jestem gotowa. I chyba nigdy nie będę. O matko, mam jeszcze czas, żeby im powiedzieć, przecież co się odwlecze, to nie uciecze. Obiecałam, że powiem przed upływem roku. Mam jeszcze ile...? Dziewięć miesięcy? Chyba tak. Już sama straciłam rachubę.
-A, jak kontrola to spoko.- uspokoił się chłopak.- Gdzie?
-Do kliniki... Tu niedaleko.
Rozmawiając doszliśmy do sporego budynku. Śmiało weszłam do środka ciągnąc za sobą swojego chłopaka i ruszyłam w kierunku wind.
-Natalia...
-Co?
-Wytłumaczysz mi, dlaczego jesteśmy na oddziale onkologicznym szpitala?- usłyszałam za sobą zdenerwowany głos Marcina. Wyplącz się z tego, Nattie...
-Bo tu pracuje Gabrysia. A ja leczę się u niej. Co z tego, że jest onkologiem.- wzruszyłam ramionami.- Zanim zrobiła specjalizację, była lekarzem ogólnym.
Marcin nic nie powiedział. Usiedliśmy przed gabinetem. Przez parę minut było cicho, aż w końcu Marcin odezwał się poddenerwowany:
-Ja... zaraz przyjdę.- spojrzałam na niego. Nerwowo stukał nogą o podłogę. Aż tak się przejmował?
-Okej. Jakby co, to ja zaraz wchodzę do gabinetu.- powiedziałam uważnie go obserwując.
-Spoko.- wstał z krzesełka i ruszył korytarzem w kierunku wind.
Zmarszczyłam brwi. Ostatnio dziwnie się zachowywał. Nawet nie chodziło o chłopaków. Od momentu tej rozmowy, a właściwie tych rozmów z całym One Direction, starałam się wyciszać lub wyłączać telefon, kiedy byliśmy razem. Ale to dziwne poddenerwowanie Marcina zaczęło się już wcześniej, tylko ja nie zwracałam na to uwagi. Zainteresowałam się tym dopiero po tamtej kłótni. Normalnie bym powiedziała, że stresuje się sesją, ale przed każdym egzaminem wyglądał, jakby dostał wielkiego kopa, jakby wyrosły mu skrzydła od samego RedBull'a. Coś było ewidentnie nie tak. A ja odkryję, co to jest.
-Dziękuję bardzo, pani doktor...- otworzyły się drzwi gabinetu i wyszła z nich starsza kobieta, a zaraz za nią Gaba.
-Nie ma za co, naprawdę. Proszę przyjść za dwa tygodnie. Wizytę można umówić w recepcji.- pożegnała się z pacjentką i zwróciła się do mnie.- Wchodź, Natalia.- zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam przed biurkiem.
-Słowo daję, jeszcze jeden gagatek dzisiaj i zwariuję.- Gabi usiadła ciężko na fotelu i odchyliła głowę do tyłu.- Jestem po nocnej zmianie, asystowałam przy dwóch operacjach wieczorem, a dziś siedzę w tym gabinecie od dziewiątej. Która jest?
-Czternasta.
-Bosko. Mam szczęście, że jesteś ostatnia.- przymknęła na chwilę oczy, ale zaraz wyprostowała się i wróciła poważna pani doktor Gabriela Andrzejczuk. Wstała od biurka i podeszła do regału wypełnionego kolorowymi teczkami i segregatorami.
-Są wyniki?- zapytałam wykręcając palce.
-Tak.- wyciągnęła czarną teczkę z moim nazwiskiem i z powrotem zajęła miejsce za biurkiem.- Na razie wiele się nie zmieniło. Oczywiście morfologia krwi odbiega od normy, ale z tym jeszcze da się żyć... Sporo schudłaś ostatnio.- zauważyła. Wywróciłam oczami.
-No co ty nie powiesz?- westchnęła i przekręciła kartkę.
-Parametry poza normą, ale bez większych zmian. Na razie chyba nie będzie potrzebna zmiana dawek leków. Wypiszę ci tylko receptę na takie tabletki... Weszły niedawno na polski rynek, możesz się spodziewać, że sprowadzą je z zagranicy, ale spokojnie, są refundowane... Mogą ci się przydać w sytuacjach kryzysowych.- zerknęła na mnie.- Dalej nie masz ochoty nikomu o tym powiedzieć?
-Gabi...- jęknęłam. Nie miałam dziś ochoty na kłótnię.
-Dobra, dobra.-spasowała.- Nic już nie mówię. Znam te twoją gadkę na pamięć i na serio nie mam siły, żeby znowu jej wysłuchiwać. Zresztą ty też znasz moje zdanie i jak zrobisz to, o co cię proszę, to znaczy przemyślisz je, to może spojrzysz na to z innej strony.
-Morze jest głębokie, szerokie i mokre.- nie mogłam się powstrzymać od zacytowania jednego ze swoich ulubionych powiedzonek.
-Podobno.- mruknęła.- Gorzej w czasie suszy.- nie odpowiedziałam, tylko śledziłam ruch długopisu po bloczku z receptami. Tak bardzo marzyłam o pracy lekarza... Żebym chociaż dała radę przez jeden rok. Jeden rok. Ale nie mam nawet tyle, a jestem dopiero w połowie studiów. Życie jest do chrzanu.
-Trzymaj.- przesunęła po biurku karteczkę, którą od razu schowałam do torebki. Nie potrzebuję dodatkowego wywiadu u Marcina. Na pewno zanim mu powiem, to najpierw będę musiała wybadać, co się z nim dzieje. Chyba nie jestem jednak taką dobrą dziewczyną, skoro zauważyłam to dopiero po dłuższym czasie.
-Dzięki. Kiedy następna kontrola?
-Za dwa tygodnie.
-Zwiększasz częstotliwość.- przygryzłam wargę.- Ostatnio chodziłam co trzy, co miesiąc... Powiedz prawdę, jest gorzej?- Gabrysia westchnęła.
-Po prostu nie wahaj się wziąć większej dawki leków, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Przeszedł mnie dreszcz. Czyli się pogorszyło.
Wyszłam w końcu z gabinetu i stanęłam przed siedzącym na krześle Marcinem.
-Jest okej, możemy iść.
-Super.- podniósł się energicznie i ruszyliśmy w kierunku wind. Hm, sądząc po jego raźnym kroku,, to szybko się pozbierał. Ciekawe, co go tak zdenerwowało. Nacisnęłam guzik z literką "P".
-Nat, czego ty mi nie mówisz?- zdziwiona podniosłam na niego wzrok.
-O co ci chodzi?- zapytałam. No chyba nie podsłuchiwał pod drzwiami!
-Jesteś na coś chora?- okej, spokojnie, Nattie. Może nic nie wie.
-Nie. Mówiłam ci przecież, że to rutynowa kontrola.- spojrzałam mu prosto w oczy i nagle coś zauważyłam.- Czy ty masz rozszerzone źrenice?- zapytałam wpatrując się uważnie w czarne dziury w tęczówkach chłopaka. Miały zdecydowanie większe rozmiary niż powinny. Co do diabła?!
-Co? Nie! Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?!- zareagował gwałtownie. Szybko odsunął się ode mnie i odwrócił głowę. Coś tu jest nie halo.
-Stąd, że to widzę?- zapytałam znacząco.- Marcin, ty coś brałeś?- czułam dziwny niepokój. On coś ukrywa. Jestem tego pewna. Inaczej nie odskoczyłby tak gwałtownie ode mnie.
-Ciemno w tej windzie. Nie wiesz, że na tym polega adaptacja oka? Źrenica rozszerza się w ciemnym pomieszczeniu...- ciemno w windzie? Marcin, serio myślisz, że jestem aż taką idiotką, żeby w to uwierzyć? Powinnam się obrazić.
Nic już więcej nie powiedziałam, bo nie miałam ochoty na kłótnie. Ale... coś było nie w porządku. Zdecydowanie nie w porządku...

~~*~~

-Okej, to teraz popytamy cię ze wzorów...- Marcin leżał na dywanie z rozłożonym podręcznikiem biochemii. Kartkował książkę szukając co trudniejszych zagadnień.- Rysuj wzór cholesterolu.
-Phi!- prychnęłam z wyższością.- To niby ma być trudne?
-Nie gadaj tylko rysuj. Zaraz będę zwiększał próg trudności.
-Co innego sobie zwiększ... Na przykład, poziom wiary w moją wiedzę.
-Rysuj, Nat, to dopiero pierwszy z miliona wzorów.
-No, rysuję przecież, rysuję... Zobacz, jak bardzo rysuję.- złapałam czarny marker, szybko naszkicowałam wzór strukturalny tłuszczu i uniosłam kartkę ksero w górę. Ale dziś namarnuję papieru.
-Brawo! Runda pierwsza zakończona sukcesem!- Marcin wziął długopis i zaczął się bawić w prowadzącego talk show.- Zobaczymy, jak zawodniczka poradzi sobie w rundzie drugiej. Widzowie proszą o wzór...- udał odgłos bicia serca- ...adeniny.
-Proszę cię!- jęknęłam głośno.- Przecież na poprawce nie będą mnie pytali o takie banały, których uczyłam się jeszcze w liceum!
-Rysuj, nie gadaj.- mamrocząc ocenzurowane słowa pod nosem nabazgrałam dany wzór.
-Super. To teraz coś trudniejszego... wzór błękitu tymolowego.
-No nareszcie coś na poziomie.- narysowałam wzór substancji.
-Eee... tu pierścień, tu grupa OH... okej, zgadza się. To teraz... kodeina.
-Proszę bardzo.- zaprezentowałam kolejny wzór. Marcin zmarszczył brwi.
-Tu masz źle...- wskazał palcem miejsce łączenia dwóch grup.
-Gdzie?- popatrzyłam na kartkę.- Nie, tu jest dobrze.
-Jest źle.- powiedział dobitnie.
-Jest dobrze.- upierałam się.
-Źle.
-Dobrze.
-Źle.
-Dobrze.
-Źle!
-Dobrze!
-Dobrze!
-Źle!
-Ha! Mam cię!- aż podskoczył z zadowolenia. Sfrustrowana rzuciłam marker na biurko.
-To nie fair!- założyłam ręce na piersi.
-Wszystko jest fair, kochanie.- posłał mi buziaka w powietrzu.- Po prostu ktoś się nie nauczył...
-To tylko jeden wzór!
-Zobaczymy, co będzie potem.- nie wytrzymałam i pokazałam mu język.
-Nie lubię cię.- fuknęłam jak dziecko.
-Też cię kocham.- mojego chłopaka w ogóle nie ruszyły moje fochy.- Rysuj amfetaminę.
-No juuuż.- odszukałam z powrotem marker i przez sekundę zastanawiałam się, jak wyglądał wzór narkotyku. Po chwili uniosłam gotową kartkę w górę.
-Ten jest w porządku.- wyszczerzyłam się zadowolona.- To teraz machnij atropinę.- machnęłam.- Dobrze... A w jaki sposób wzór atropiny różni się od kokainy?
-A w taki.- zaprezentowałam na wzorze narkotyku.- No i trzeba zauważyć, że to są inne substancje. Wzór to nie jedyna różnica.
-Taa. Kokaina jest zdecydowanie droższa, ale też łatwiej dostępna. Cena może dojść nawet do tysiąca.- uniosłam głowę zaalarmowana.
-Skąd wiesz?- udałam zaciekawienie.
-Aaa...- zawahał się.- Mam swoje źródła.- swoje źródła?! To znaczy?!
-Jakie źródła?- dopytywałam się.
-Oj tam. Tak tylko powiedziałem. Rysuj penicylinę G.- czyli jak rozumiem, on temat uważa za zakończony. Jeszcze zobaczymy.

*dwie godziny później*
Powtórka zakończona totalnym sukcesem! Jeżeli jutro coś się nie spodoba profesorce, to będę się nieźle wykłócać! Mam tylko nadzieję, że będę miała na to energię po paru ładnych godzinach stresu. Egzamin mam dopiero o piętnastej, a facetka od biochemii lubi się spóźniać. Włączyłam "Move In The Right Direction" i rzuciłam się z impetem na łóżko. Byłam zmęczona. Marcin wspaniale mnie przemaglował. Mam wrażenie, że wtłoczył mi cały podręcznik do głowy.
Gdy pomyślałam o Marcinie, od razu przypomniała mi się dzisiejsza sytuacja. Skąd on może wiedzieć, ile kosztuje kokaina? I że jest trudniej dostępna od jakiejś tam atropiny czy innego gówna? Chyba nie jest narkomanem? Chociaż jakby to połączyć z rozszerzonymi źrenicami, poddenerwowaniem... Nie! To niemożliwe! Nie wierzę w to! Ale z drugiej strony... Mógł być zdenerwowany, bo był na "głodzie" czy jak to tam się nazywa. Wciągnął działkę i od razu poprawił mu się humor. Rozszerzyły mu się źrenice... Wprawdzie tęczówki były jeszcze całkiem widoczne, ale może wziął mniejszą porcję... Po to poszedł do łazienki. Zaraz, zaraz, przecież to nie jest pierwszy raz, jak on wychodził do łazienki w mojej obecności na dłuższy czas! Czy wtedy, jak rozmawiałam ostatnio tutaj po kolei z każdym wariatem z 1D, to wyszedł, żeby wciągnąć, bo się wkurzył?
Zerwałam się z łóżka i poleciałam do łazienki. Zapaliłam światło i nachyliłam się nad umywalką. Ze zmrużonymi oczami wpatrywałam się w każdą szparę szukając drobinek białego proszku. Potem dokładnie zlustrowałam wannę, podłogę i każdą równą powierzchnię, na której mógłby uformować kreskę do wciągnięcia. Odetchnęłam z ulgą, gdy nic nie zobaczyłam. Okej, jesteś debilem, Nattie. Jak mogłaś nie uwierzyć własnemu chłopakowi, który nigdy cię nie okłamał? A może właśnie to robi... Zamknij się, wewnętrzny głosie. Przecież Nika sprzątała łazienkę przed wyjazdem... Zamarłam w bezruchu.
Nika sprzątała. Mogła sprzątnąć też dowody zbrodni. Nie, to niemożliwe, powtarzam, niemożliwe! Idę spać, jestem zmęczona, chora na białaczkę, nie mam zamiaru się zadręczać jakimiś durnymi podejrzeniami! I nic mnie nie obchodzi, że jest siódma wieczorem i kładę się spać jak grzeczne dziecko po dobranocce!

~~*~~

Zdałam! Zdałam! Zdaaałaaam!!!
Mam ochotę wydzierać się na ulicy, jak wariatka, świrować, totalnie mi odwala z tej radości! Jednak opłacało się czekać! Oczywiście profesorka się spóźniła, bo korki. Jednak brak samochodu ma zalety. Możesz chodzić na piechotkę, wyliczyć sobie odpowiednio czas i nie tkwisz w korkach jak zmotoryzowane osobniki. W każdym bądź razie, pani profesor przyjechała prawie godzinę później, kiedy wkurzona sekretarka chciała mnie wywalać na łeb, na szyję z uczelni, bo jako uparciuch sterczałam na korytarzu i co chwilę dopytywałam się, czy pani profesor przypadkiem nie odwoływała egzaminu. W końcu kobieta zdyszana wpadła do budynku, przydzwoniła we mnie drzwiami na powitanie (tak, teraz wiem, że nie wolno stawać przy drzwiach, które otwierają się centralnie na mnie!) i zaczęła egzamin od z lekka przydługich przeprosin. Gdy wreszcie zaczęła mnie pytać, poszło już z górki. Zacięłam się tylko przy drugim pytaniu, ale zaraz wymyśliłam, o co facetce mogło chodzić. I zdałam!
Teraz szłam energicznie chodnikiem w kierunku domu Marcina. Zastanawiałam się, co się z nim działo, bo wysłał do mnie dzisiaj tylko jednego smsa, w którym życzył mi powodzenia na egzaminie. Potem nic. Zero odzewu. Poza tym dziś są Walentynki. Nie miałam zamiaru robić problemu, gdyby zapomniał o tym amerykańskim święcie, ale oprócz prezentu, który mu niosłam (mały misiek z genialnym breloczkiem w kształcie starej winylowej płyty), miałam też ze sobą bilety na samolot i koncert. To już jutro i nie mam innego wyjścia, muszę go dziś o tym powiadomić. Oby miał dobry humor, bo jeśli się pokłócimy (znowu!), to jadę sama. Znaczy lecę.
Chłopaki nie byli zbytnio zachwyceni moim pomysłem zabrania Marcina, ale wymogłam na nich obietnicę dobrego zachowania. Chociaż po Lou i Hazzie mogę się wszystkiego spodziewać. Harry jest strasznie cięty na mojego chłopaka, a Louis, mogę się spodziewać, że wyskoczy z jakimś głupim komentarzem. Niall raczej będzie wisiał na telefonie z Niką, Zayn jak zwykle mało będzie się odzywał, ale jego spojrzenie będzie mnie powoli zabijać, jeżeli Marcin zrobi lub powie coś głupiego... Mam nadzieję, że mogę liczyć na Liama, chociaż on nie lubi Marcina praktycznie tak samo jak Hazz. Z tym że Liam nie rzuci się na niego z pięściami. Chyba.
W rytm "Troublemaker" Olly'ego Mursa grającego mi w słuchawkach skręciłam w docelową ulicę. Już z daleka widziałam świecące się okna w pokoju Marcina i chyba w salonie. Czyli pan Bielski jest w domu. Oby Damiana nie było. Średnio za nim przepadam, bo potrafi rzucać kompletnie niestrawnymi tekstami, to po pierwsze. A po drugie, wolałabym, żeby nie było żadnych świadków naszej kłótni. A czuję w kościach, że chyba jednak się pokłócimy. Zdjęłam słuchawki i zadzwoniłam do drzwi. Cisza. Może zasnął. Zadzwoniłam jeszcze raz. Ze środka dobiegł mnie głośny łoskot, a potem trzask. Plus obfita wiązanka niecenzuralnych słów. Bardzo niecenzuralnych. Po chwili drzwi otworzyły się.
-Widzę, że się mnie nie spodziewałeś.- rzuciłam rozbawiona obserwując chłopaka stojącego w drzwiach. Zaraz jednak spoważniałam. Zlustrowałam go uważnie wzrokiem. Ubrany był w rozwleczony, poplamiony dres, miał potargane włosy, rozbiegane spojrzenie, chyba drżały mu ręce... Chwila, czy on znów ma rozszerzone źrenice? Nie ma bata. Dziś musimy o tym pogadać.
-No, trochę się nie spodziewałem.- wymamrotał wpuszczając mnie do środka.
-Myślałam, że chcesz wiedzieć, jak mi poszła poprawka z biochemii.- powiedziałam zdejmując kurtkę.
-Nie ściągaj butów.- powstrzymał mnie przed zrzuceniem z nóg kozaków. W sumie śniegu na ulicach nie było, chodnik był suchutki.. Okej, zostanę w butach.- Taaak, znaczy, to jak ci poszło?- pokierował mnie na górę do swojego pokoju.
-Hmm, no wiesz...- weszłam do jego pokoju. Marcin zamknął za sobą drzwi.- Zdałam!- pisnęłam głośno przytulając się do niego.- Dzięki za tę powtórkę!
-Nie ma za co.- uśmiechnął się niepewnie.
-Marcin, wszystko w porządku?- zapytałam odsuwając się od chłopaka. Zmieszał się jeszcze bardziej i usiadł na łóżku.
-Wszystko gra. Czemu miałoby być coś nie tak?- odpowiedział pytaniem na pytanie. Wyraźnie unikał mojego wzroku.
-Nie wiem, ty mi powiedz.- wzruszyłam ramionami.- Ostatnio zauważyłam, że się dziwnie zachowujesz... Wiesz, nie obraź się, ale nawet podejrzewałam, że ćpasz.- parsknęłam śmiechem.
-Nic mi nie jest!- przerwał mi ostro.
-Wow, kotku, spokojnie. Już zmieniam temat.- ale nie myśl, że tak szybko odpuszczę, skarbie. Zaczęłam szperać w torebce w poszukiwaniu walentynkowego prezentu.- O, jest! Wesołych Walentynek, kochanie.- wręczyłam mu prezencik i pocałowałam w policzek.
-O matko, to już dzisiaj?- jęknął.- Zapomniałem, przepraszam! Nie mogę tego wziąć.- wyciągnął paczuszkę w moją stronę.
-Już wziąłeś. Marcin, nic się nie stało. Nikt ci nie każe pamiętać o wszystkich głupich świętach w ciągu roku. Gdybyś zapomniał o moich urodzinach, uuuu, to bym była zła.- nadawałam z pozornym spokojem, ale tak naprawdę, to byłam nieźle spięta. Trzeba mu powiedzieć o wyjeździe, pokazać bilety... Dobra, Nattie, jesteś dzielna dziewczyna... Teraz albo nigdy.
-Mam coś jeszcze.- powiedziałam powoli.- Tylko to jest dla nas obojga.- wyjęłam z torby kopertę z biletami i podałam chłopakowi.
Marcin wziął ode mnie kopertę, obrócił ją parę razy w rękach i otworzył.
A ja w tym momencie poczułam, że popełniłam wielki błąd. Że to, co się teraz wydarzy, będzie strasznym skutkiem mojej głupoty i naiwności. Znacie to? Takie przeczucie, że zaraz, dosłownie za sekundę, wydarzy się trzęsienie ziemi, wielkie tsunami, które zmiecie ze swojej drogi wszystko, co dla was ważne. Ja tak się czułam w tej chwili. Czy podświadomie wybrałam piosenkę "Troublemaker" do słuchania przed przyjściem tutaj? Bo chyba właśnie wygenerowałam sobie gigantyczne kłopoty...





_________________________________________________
Tak, wiem, jestem niedobra, bo przerwałam w tym momencie! Tak, rozumiem, ale następny rozdział zdecydowanie wam to wynagrodzi. Zwłaszcza Latalie shipperom :) czyli mnie też :P

Moja opinia na temat tego rozdziału? Eee... Mógł być lepszy... Mogłam parę rzeczy poprowadzić inaczej... Ale jest jak jest, nie mam siły tego przerabiać. Poza tym, może wam się spodoba ;)

Wiecie co? Zdałam maturę!!! :D :D :D
Genialnie mi się teraz pisze, mimo tego, że chyba w nagrodę za maturkę postanowił mnie odwiedzić jakiś uprzejmy wirus i właśnie zaczynam poszukiwania największego pudełka z chusteczkami do nosa, bo inaczej będzie źleee... :/

Dziękuję za komy, obserwacje itp. itd. :* jesteście kochani, dziękuję <3

Pozdrawia was wstępnie zakatarzona, kichająca, kaszląca, ale dalej skrobiąca rozdzialiki
Roxanne xD

wtorek, 24 czerwca 2014

Rozdział 35

Sorry bardzo, ale moja wena buntuje się, kiedy próbuję wymyślić coś na urodziny Zayna... Nie wiem, jakaś piekielna blokada, brak dobrych pomysłów, po prostu zero, null, nada :/ stąd mały przeskok w akcji, liczę, że mi to jakoś wybaczycie... Coś może wplotę w akcję, ale urodzinowe ceremonie na pewno nie wejdą w akcję mojego opowiadania :( przepraszam wielbicieli Zayna...
...i....
...zapraszam na rozdział...


_______________________________________________

*cztery tygodnie później*
Odłożyłam z satysfakcją długopis wpatrując się w zegar na ścianie sali wykładowej. Właśnie skończyłam pisać najtrudniejszy egzamin z całej sesji i byłam nawet zadowolona ze swoich odpowiedzi. Za parę dni poznam wyniki i jeśli zdam, to będę skakać do góry z radości, bo biofizyka to jedna z kilku moich pięt achillesowych. Kułam wytrwale, podręcznik znam już chyba na pamięć i mam szczerą nadzieję, że nie będą mi kazali tego poprawiać, bo się chyba zastrzelę. Albo pochlastam. I tak już sobie dowaliłam, bo zamiast w spokoju zakończyć sesję w środę, będę musiała zakuwać do poprawki z biochemii. Zawaliłam jeden z pierwszych egzaminów, bo stwierdziłam, że są trudniejsze rzeczy do nauki. Przesadziłam z optymizmem i zabrakło mi raptem dwóch punktów do zdania egzaminu. A poprawkę mam w idealnym terminie: w Walentynki. Może przebłagam profesorkę bukietem krwistoczerwonych róż i czekoladkami z Amorkiem na pudełku.
Rozejrzałam się dyskretnie po sali. Zauważyłam, że Monika obgryza końcówkę długopisu, a Marcin jak szalony lata piórem po papierze. Jak tak dalej pójdzie, to wypali w nim dziurę. Dosłownie. Ciekawe, jak mu poszło. Uczyliśmy się praktycznie cały czas razem, raz u niego, raz u mnie, ze dwa razy dołączyła do nas Monia. Z tym że on zaliczył tę idiotyczną biochemię.
Jak na razie układa nam się bardzo dobrze. Jasne, sprzeczaliśmy się już kilka razy, ale zawsze kończyło się to wspólnymi przeprosinami. Ja zaliczyłam już swój pierwszy atak zazdrości, gdy byliśmy w kawiarni i Marcin spotkał dawną koleżankę ze szkoły. Zrobiłam mu małą awanturkę, która skończyłaby się dużo gorzej, gdyby nie telefon od Niki, która pilnie potrzebowała mnie w domu do sprzątania, bo postawiła na gazie zupkę i kompletnie o niej zapomniała, przez co zawartość garnka wykipiała i zalała całą podłogę. Jak Nika jest uważna, wychodzą jej same pyszności, a gdy oddali się od kuchenki na pięć metrów, zaraz zapomina, że coś gotowała i wszystko ostatecznie ląduje w koszu. Uwaga na przyszłość: chcesz, żeby Dominika Sawicka ugotowała ci coś pysznego? Zamknij ją na klucz w kuchni, dopóki tego nie skończy.
Z chłopakami powoli wszystko wróciło do normy. Na początku dziwnie było z nimi rozmawiać, cały czas jakieś przerywniki, chwile milczenia, brak odzewu. Wiedziałam, że ciągle mieli mi za złe te ostre słowa, ale starali się. Poprawka, nie oni, my. Razem bardzo się staraliśmy, żeby to wszystko naprawić i chyba nam się udało. Teraz rozmawiamy, jakby nic takiego się nie wydarzyło. Jest normalnie, czyli znowu wróciliśmy do etapu zwariowanej, przyjacielskiej bandy. Jedynym tematem, jakiego nie poruszamy, jest mój chłopak. Nie wspominam o nim ani razu, a chłopaki ewidentnie się nim nie interesują. Natomiast sam Marcin... Mam wrażenie, że coraz mniej mu się podoba to, że praktycznie codziennie gadam lub piszę z 1D. Nie chcę go lekceważyć czy pomijać, ale widzę, jak wkurza go moje odpisywanie na smsy Hazzy lub Louisa podczas wspólnej nauki. Rozmowę z Zaynem na urodziny jeszcze przeżył, nie reagował gwałtownie, gdy zaczepiły nas fanki One Direction z prośbą o przekazanie Malikowi urodzinowego prezentu od polskich Directionerek. Ale potem zaczynał się obrażać, mniej odzywać, gdy ja przekrzykiwałam się z tymi wariatami na Skypie, wychodził z mojego domu bez pożegnania... A już totalnie dostawał piany na ustach, gdy dzwonił Liam. Po prostu był zazdrosny. I szczerze powiedziawszy, nie wiedziałam, czy długo tak pociągnie. Ale mimo wszystko... zakochałam się w nim. I chciałam być z nim tak długo, jak tylko się da.
Dobra, zaraz mnie coś trafi. Ile jeszcze do końca? 10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1, 0... Nie, jednak jeszcze nie. Zaczęłam delikatnie wystukiwać nogą rytm "Alive". Długo jeszczeee? Profesor nie wypuści nas z sali przed końcem czasu, a szkoda, bo już bym poszła do domu. Nika pakuje się na wyjazd do Monachium, na tę wymianę niemiecką, na którą tak szaleńczo zbierała pieniądze. Ciekawostka. Będzie w tym samym kraju, co przez jakiś czas chłopaki, ale nie spotka się z Niallem. Być może jest jeszcze trochę niepewna, ale też trzeba wziąć pod uwagę nieźle zapchany grafik. I jej, i chłopaków. Z tego co kojarzę, mają koncert w Dortmundzie, a potem w Berlinie. Oprócz tego w Berlinie mają wystąpić w telewizji, mieć wywiad w radiu, sesję zdjęciową dla jakiejś szwabskiej gazety i jeszcze coś, tylko nie pamiętam co. Mój mózg nie jest tak zorganizowany, jak mózg Liama, który podawał mi wszystkie te szczegóły z pamięci. Szacun. Serio. No, a Nika ma poznawać niemiecką kulturę, odwiedzać jakieś muzea, podróżować z grupą, więc raczej się nie wyrwie, by spotkać swoją true love. Chociaż moim zdaniem na pewno dałoby się znaleźć jakiś samolot, żeby dostać się ekspresowo do Berlina i z powrotem wrócić do Monachium. Kłopot w tym, że samolot, helikopter czy jakakolwiek maszyna, która lata, to znienawidzony środek transportu Niki. Do Monachium jedzie pociągiem. Pozostawię to bez komentarza.
Jak długo jeszcze mam tu siedzieć??? Okej, próbujemy jeszcze raz. 10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1, 0... Znowu nie trafiłam. Czy tylko mnie się wydaje, że ten zegarek stoi?! Nie będę analizować pytań po raz setny, bo znając moje szczęście, to zacznę poprawiać na źle. Zaraz mnie coś trafi... Zaczęłam w duchu podśpiewywać "Something Great". Czymś absolutnie wspaniałym będzie wyjście z tej sali. Jeszcze raz. 10, 9, 8, 7, 6, 5...
-I koniec czasu.- oznajmił nasz profesor.- Proszę odłożyć długopisy.
Nareszcie!!!

~~*~~

-Kupiłaś srajtaśmę?!- pytanie Niki wmurowało mnie w podłogę korytarza.
-Ciszej, idiotko, drzwi nie zamknęłam!- syknęłam przekręcając zamek. Jeszcze tego by brakowało, żeby któryś z naszych wścibskich sąsiadów usłyszał, o czym gadamy, byłoby nabijanie się z lokatorek po całości. Weszłam do pokoju dziewczyny. Okeeej... Taki burdel widziałam tylko w pokoju Louisa. I Hazzy.
-To kupiłaś tę srajtaśmę czy nie?- Nika stała na środku pokoju z rękami opartymi na biodrach.
-Jakbyś nie zauważyła, dziś miałam przed-przedostatni egzamin z sesji i nie w głowie mi był papier toaletowy.- powiedziałam dobitnie.
-Ale teraz Velvet czy jakiś tam inny ma serię w pingwinki!- jęknęła Nika. Opadły mi ręce. Dosłownie.
-Wiesz, że w tym tygodniu jest twoja kolej na zakupy?- upewniłam się.- Potem będę się musiała użerać z wrednymi, nieczułymi supermarketami SAMA przez dwa tygodnie.- podkreśliłam.- Poza tym, po co ci teraz papier? Boisz się, że w Monachium nie będą mieli i chcesz się zaopatrzyć na drogę?
-Niee.- burknęła Nika.- Już nieważne. Chodziło o pingwinki.
Boże, ta dziewczyna doprowadzi mnie kiedyś do szaleństwa. Jak tak bardzo chce pingwinka, to jej narysuję. Kłopot w tym, że moje rysunki przypominają karykatury, nie potrafię niczego przerysować ze wzoru, jedyne w czym jestem dobra to kolorowanki. Znając życie, mój pingwinek przypominałby wieloryba albo gorzej- nietoperza.
-Idę się przebrać z tego kołnierza bezpieczeństwa- wskazałam na swój żakiet i ołówkową spódnicę- i przyjdę ci pomóc w pakowaniu.- Nika skinęła głową i zanurkowała w swojej szafie.
Powędrowałam do swojego pokoju i zrzuciłam z siebie znienawidzony zestaw ubrań. Cieplutkie legginsy i bluza z kapturem, to jest to. Nastawiłam jeszcze wieżę i w rytm "Rock My Life" poleciałam do Niki.
-Dooobra, to co ja mam robić?- zapytałam patrząc bezradnie na sterty ciuchów leżących w połowie na podłodze, w drugiej połowie wypadających z szafy, w trzeciej połowie trzymanych przez Nikę, a dopiero w czwartej połowie spoczywających w walizce. Dobra, muszę poćwiczyć ułamki, ale to nie zmienia faktu, że Nika kompletnie nie umie się pakować.- Dawaj to.- powiedziałam z rezygnacją zabierając jej stertę ubrań z rąk i kładąc ją na biurku.- Robimy to po mojemu, okej?
-Miałam nadzieję, że to powiesz.- wyszczerzyła się, ale zaraz przestała, gdy w kierunku jej uśmiechniętej buźki poleciała bluzka owinięta stanikiem.
Podśpiewując "Tonight I'm Getting Over You" zaczęłam układać ubrania w walizce. Nika poleciała do łazienki po kosmetyki. Miała spędzić w Monachium dwa tygodnie, ale mimo to...
-Nika! Mogę wiedzieć, po co ci letnia sukienka w kwiatki, w lutym, w Niemczech? Nie jedziesz do Australii, gdzie masz teraz pełnię lata!
-Myślisz, że się nie przyda?- wychyliła się zza drzwi.- Może faktycznie masz rację... Wrzuć ją do szafy.
-A japonki?
-Będziemy tam na basenie!
-Czyli kostium kąpielowy też?
-Tak!
-A po cholerę ci drugi?
-A jak pójdziemy dwa razy?- spytała oburzona.- Mam łazić tylko w jednym?
-Boże, Nika, to nie rewia mody!- przewróciłam oczami.- Niall się obrazi, jak będziesz paradować przed innymi facetami w kostiumie.
-Racja!- no, nareszcie.- Muszę zadzwonić do Nialla. Dzięki, że mi przypomniałaś, przecież mu obiecałam.- ja pierniczę. A ja miałam złudną nadzieję, że się opamiętała w kwestii kostiumów.
Przyjaciółka złapała swojego laptopa i uruchomiła szybko Skypa. Odwróciła komputer tyłem do mnie i siadła na łóżku. A to zołza! Ja też chcę z nim pogadać! Co z tego, że gadaliśmy wczoraj przez telefon. I że pisaliśmy całą szóstką do siebie przez pół nocy.
-Cześć Niall.- Nika uśmiechnęła się do ekranu. I niech mi ktoś powie, że oni na siebie nie lecą. No, przecież to gołym okiem widać. Zwłaszcza po minie Niki. A jak jeszcze dojdzie do tego rozanielona buźka Horana...
-Hej, Nicky. Co ta... Miałaś tornado w pokoju?- zdziwił się. No tak. Za Niką akurat stało biurko ginące pod nawałem ubrań.
-Niee.- skrzywiła się.- Pakuję się na tę wymianę, wiesz. Mówiłam ci.
-Czyli masz tak jak ja.- zaśmiał się.- Pakujesz się na ostatnią chwilę. O której masz jutro ten wyjazd?
-O piątej rano.- jeszcze większe skrzywienie.
-Powodzenia.- zarechotał. Dobra, co ja jestem, pokojówka? Nie będę sterczeć z tyłu i pakować jej walizki.
-Siema Nialler!- wrzasnęłam wskakując Nice na plecy.- Dokładnie to samo myślę o jej pakowaniu. Zwłaszcza, że kazała sobie pomóc.
-Nic ci nie kazałam, szympansie! Złaź ze mnie!- Nika wiła się, żeby mnie zrzucić z siebie, ale to było niewykonalne. Padła pod moim ciężarem na łóżko. Ułożyłam się na niej wygodnie i uśmiechnęłam do pękającego ze śmiechu Nialla.
-Siedź cicho, Nika. Krzywda ci się nie dzieje.
-Jakbym widział siebie i chłopaków tylko w wersji żeńskiej.- wykrztusił.
-No widzisz. Doskonale do siebie pasujemy, no nie? Grupa wariatów.- wyszczerzyłam się.
-Jakbyś zgadła.- syknęła Nika.- Złaź, słoniu jeden. Może i jesteś lekka, ale miażdżysz mi żebra.
-Spotkacie się z Niemczech?- zignorowałam ją.
-Chyba nie damy rady. Wiesz, cały czas mamy coś w grafiku.- spoważniał Niall.
-No, my tak samo.- wysapała Nika. W końcu zmobilizowała się i z impetem walnęłam o podłogę.
-Ałaaaaa!- rozdarłam się. Z trudem podniosłam się do pozycji siedzącej.- Nika, debilu!!! Będę miała kolejne siniaki!
-Załóż kolekcję.
-Chyba już nie muszę.- warknęłam rozcierając stłuczone biodro. Wolałam na razie nie patrzeć, jak szybciutko wyskakuje mi guz. Nawet przestałam liczyć, który to. Dlaczego ja tak muszę się obijać?
-Oj tam, oj tam. Nie przejmuj się.
-Łatwo ci mówić, Nika. Dobra, zmiana tematu.- oparłam brodę na krawędzi łóżka. Nie chciało mi się znowu na nie wskakiwać.- Kiedy wy się wreszcie spotkacie?
-Eee...- zająknęła się Nika.
-No, chyba postaramy się jak najszybciej, no nie?- przyszedł jej z pomocą Niall.- Przecież nie można się ciągle widywać na Skypie.
-Spoko. Tylko jak ustalicie już datę ślubu, to mnie powiadomcie. Chcę być druhną.- oznajmiłam radośnie.
-Ty nie będziesz druhną, będziesz matką dzieci, jeśli już.- popatrzyłam na nią z wielkim "WTF?!" na twarzy i ryknęłam śmiechem.
-Jesteś pewna, że mam być matką twoich dzieci? No nie wiem, Niallowi ten układ może będzie odpowiadał...- płakałam ze śmiechu. Nika zaniemówiła na chwilę, ale szybko odzyskała mowę.
-Chodziło mi o matkę chrzestną! Chrzestną!!! Nic innego nie powiedziałam!
-A wmawiaj sobie, wmawiaj. Niall, powiedziała "matką", prawda?- chłopak miał zaciśnięte usta i z całych sił starał się opanować śmiech.
-Ja nic nie słyszałem.- wydusił.- Ale wolę opcję z matką chrzestną.
-No myślę. Nika przecież by mnie zabiła za tę pierwszą opcję.- mrugnęłam do niego. Zerknęłam kątem oka na czerwoną jak burak dziewczynę i dodałam szybko- To ja uciekam, żebyście tu sobie pogadali... Cześć!!!- nawiałam szybko, żeby nie trafiły mnie mordercze lasery ciskane z oczu Niki.
Zamknęłam się w pokoju i przełączyłam piosenkę na "Magic". Wzięłam swój komputer i wlazłam na Twittera. Cała masa powiadomień... Zdjęcia z koncertów chłopaków, tweety Nialla i Harry'ego... Oni chyba najczęściej siedzieli na Twitterze z całego 1D. Parę osób przekazało dalej kilka moich tweetów. O, zrobili mi zdjęcie z Marcinem. I drugie. I trzecie. I czwarte. I... dobra, tu już jestem sama. Parę zdjęć jak idę przez miasto, o tu nawet załapałam się z Monią! A tu z Niką. A tu z jakąś dziewczyną, która poprosiła mnie o fotkę. Teraz już wiem, co czują chłopaki. To strasznie dziwne uczucie być traktowanym jak celebryta, kiedy nie zrobiło się nic takiego nadzwyczajnego. Nie jestem gwiazdą, nie śpiewam, nie gram, nie tańczę... Ja tylko się przyjaźnię. I wow, to sprawiło, że ląduję w trendach na Twitterze, że mam tysiąc zaproszeń do znajomych na Facebook'u i znajduje siebie na okładkach polskich brukowców.
Zdjęcia z Marcinem chyba rozwiały wszystkie wątpliwości Directionerek. Wreszcie wiedzą, że nie jestem związana z nikim z One Direction, że mam swojego własnego i totalnie nieznanego w mediach chłopaka. No, teraz już trochę znanego... Dodałam nowe zdjęcie z Niką, które zrobiłyśmy sobie wczoraj, jak wydurniałyśmy się oglądając "Dumę i uprzedzenie". Naskrobałam jeszcze żartobliwy komentarz i już miałam wskakiwać na YouTube'a, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Nika! Otwórz!- cisza. Za chwilę znowu dzwonek.- Nika! Jesteś bliżej!- cisza. Jeszcze raz dzwonek.- Chorobcia, gdzie ona polazła? Pewnie znowu czegoś nie kupiła. Może poleciała po tę srajtaśmę.- mruczałam pod nosem drepcząc w stronę drzwi.
Na progu stał Marcin z szerokim uśmiechem. Na jego widok od razu się rozpromieniłam. Przysunął się do mnie i pocałował. Delikatnie rozchyliłam wargi, żeby pogłębić pocałunek. Mmmm....
-Smakujesz jak czekolada.- powiedziałam odsuwając się od niego z uśmiechem.
-Bo jadłem czekoladę przed przyjściem tutaj.- zaśmiał się zdejmując kurtkę.
-I nie przyniosłeś, żeby się podzielić? Foch!- udałam, że się obrażam i poszłam do kuchni.
-Oj, no nie gniewaj się...- Marcin stanął obok mnie.- Nat...- nie odzywałam się. W końcu mam focha, no nie?- A zobacz, co ja tu mam?- powiedział zmienionym głosem jak do dziecka. Nie mogłam już powstrzymać uśmiechu i chciałam złapać czekoladę, którą trzymał w ręce, ale chłopak uniósł ją zdecydowanie za wysoko.
-Najpierw przeproś za fochy.- postukał się palcem po policzku. Podskoczyłam jeszcze parę razy, ale nie mogłam dosięgnąć orzechowo-czekoladowego cuda. Wywróciłam oczami i cmoknęłam go w policzek.- Od razu lepiej.
-Dziękuję!- wzięłam czekoladę i szybko wsunęłam pierwszą kostkę. Boże, jaka dobra...
-To co? Uczymy się?
-Oj nieee....- zajęczałam.- Zróbmy sobie dzień przerwy, co? W końcu dziś piątek...
-Jak chcesz.- wzruszył ramionami i nagle wystartował do salonu krzycząc- Dzisiaj ja wybieram film!
-Tylko komedię! Najlepiej romantyczną!- odkrzyknęłam wyjmując sok z lodówki i łapiąc za szklanki. Przetransportowałam wszystko na stolik w salonie i wróciłam się jeszcze po czekoladę. Gdy przyniosłam już wszystko do pokoju, Marcin właśnie uruchamiał film.
-Co włączyłeś?- zapytałam siadając koło niego na kanapie.
-Niespodziankę. Specjalnie dla ciebie.- uśmiechnął się tajemniczo całując mnie w głowę. Od razu rozpoznałam film. Moje ukochane "Listy do Julii"! Po prostu to uwielbiam! Oparłam się wygodnie o mojego chłopaka i całkowicie skupiłam się na mojej cudownej komedii romantycznej.

*jakiś czas później*
-Ten film jest absolutnie genialny, a Amanda Seyfried to bezsprzecznie moja ulubiona aktorka.- oświadczyłam, gdy pojawiły się napisy końcowe.
-No to się cieszę.- ziewnął Marcin.- Teraz bym obejrzał jakiś horror.
-A proszę cię bardzo.- mnie horrory zupełnie nie ruszają. Znowu będę miała atak śmiechu na wspomnienie nieudanej randki w kinie.- Tylko teraz ja wybieram.- zaznaczyłam i włączyłam stronę główną Filmweb'u, żeby znaleźć jakiś dobry film. Strona nie zdążyła się jeszcze dobrze załadować, gdy zadzwonił mój telefon. Odebrałam nie patrząc, kto dzwoni.
-Nattie, ratuj!- Louis wrzasnął mi do ucha tak głośno, że musiałam odsunąć komórkę.
-Ale co się stało, Lou?- zapytałam zerkając kątem oka na mojego chłopaka. Jak na razie zachowywał kamienną twarz.
-Horan mnie zabije! Już nie żyję! Moje marchewki są w niebezpieczeństwie! Tylko ty mnie możesz uratować!- wywrzaskiwał Tomlinson.
-Skoro mowa o Horanie to znaczy, że zrobiłeś coś z jedzeniem.- wywnioskowałam domyślnie.
-Brawo, Einsteinie.- powiedział sarkastycznie Louis.
-Co znowu zrobiłeś?- starałam się podzielić swoją uwagę między rozmowę z Lou a przeglądarkę filmową.
-Przypaliłem obiad. Znaczy podgrzewałem tortille w mikrofali i one wybuchły...
-Boże, nic ci nie jest?!- przestraszyłam się. Marcin wywrócił oczami.
-Niee, bo byłem poza kuchnią.
-Idioto, nie przypilnowałeś ich? Przecież to logiczne, że nie ma cię w kuchni  i nie pilnujesz obiadu przy gotowaniu, to coś się stanie.- rozzłościłam się.- Ja nie mogę, jesteś jak druga Nika. Tylko jej czasem coś wychodzi, a tobie nigdy.
-Oj, weź się nie denerwuj... Przebłagasz Horana?- spytał prosząco.
-Nie. I tak znając życie, to gdzieś się schowałeś i Nialler cię nawet nie znajdzie.
-Jak ty mnie dobrze znasz, Mummy.- zaśmiał się Lou.- Ale jak Niall do ciebie zadzwoni sam, podkreślam SAM, to go przebłagasz?
-Dobra, coś wymyślę.- westchnęłam.- Duże dzieci, cholera jasna. Ale to ostatni raz, okej?
-Okej!- ucieszył się Tommo.- To na razie!- i rozłączył się.
-Louis?- zapytał z obojętnym wyrazem twarzy Marcin.
-Aha.- przytaknęłam i parsknęłam śmiechem.- Co za oszołom. Dobra, wracając do tematu...- przerwał mi dzwonek telefonu. Założę się, że to Niall.
-Nattie? Słuchaj, jestem teraz u Perrie, niedługo wyjeżdża w trasę z Little Mix i chciała z tobą pogadać, bo gdzieś jej zginął numer do ciebie.- Zayn. A już myślałam, że Horan.
-Jasne, dawaj ją! A ty nie mogłeś, z łaski swojej, podać jej tego numeru?
-Eee... Jakoś nie pomyślałem... To na razie, daję Pezz.- szybko oddał komórkę dziewczynie. To dobrze, bo miałam ochotę na niego nawrzeszczeć za tę głupotę.
-Hej, Nattie!- pisnęła dziewczyna.- Boże, laska, jak ja się za tobą stęskniłam!
-Hej, Perrie, ja za tobą też! Powiedz, że Little Mix da koncert w Polsce!- powiedziałam błagalnie.
-Nawet nie wiesz, jak bym chciała, żeby nas wysłali do Polski, ale nasz management jest taki głupi, że nie zaplanuje nam trasy tak, jak byśmy chciały. Nie rozumiem, i Little Mix, i One Direction. Mamy te samą agencję, nasi fani są na całym świecie i w Polsce też, ale nas tam nigdy nie wyślą! No i gdzie tu jest sprawiedliwość na tym świecie?!- rozgadała się dziewczyna.
-Może przyjedźcie poza trasą? Jakoś się wszyscy pomieścimy w moim małym mieszkanku...
-Wiesz, że chyba tak zrobię? Bo to po prostu  nie do pomyślenia! No nic, muszę kończyć, bo zaraz wyjeżdżamy. Zmuszę Zayna, żeby mi dał numer do ciebie, nie wiem, jak on mi mógł zginąć, ale przeszukałam cały telefon i go po prostu nie ma! Jakby się pod ziemię zapadł!
-Już ty znajdziesz jakieś sposoby, żeby zmusić Malika do dania tego numeru.- roześmiałam się.
-A żebyś wiedziała, że znajdę! No, dobra, trzymaj się tam ciepło, i do usłyszenia, bo zobaczyć się, to w najbliższym czasie nie damy rady.
-No, na razie, Pezz. Do usłyszenia.- pożegnałam się z dziewczyną. Szybki look na Marcina... Oj, chyba już jest zły. Trzeba zmienić temat.- To co powiesz na "Egzorcystę"?- zapytałam i zaprezentowałam okładkę filmu na ekranie.
-Chyba będzie....- dzwonek telefonu. Ta melodyjka zaczyna mnie irytować.
-No, teraz to już na pewno Nialler.- stwierdziłam i odebrałam.
-Nattie?- Harry. To jakieś żarty, mój chłopak zaraz eksploduje z zazdrości. Założę się, że po Hazzie zadzwoni jeszcze Niall i Liam, tak do kompletu.
-Co tam, Styles?- odłożyłam laptopa na stolik i usiadłam wygodniej na kanapie. Marcin tylko zacisnął zęby. Jest źle. Jest bardzo źle.
-Widziałem ją, rozumiesz?! Spotkałem ją dziś na ulicy! Kurwa, spotkałem, ja się z nią zderzyłem!!!- zmarszczyłam brwi. Chyba wiem, o kogo chodzi...
-Harry, spokojnie. Chodzi o Ashley?
-Tak!- wrzasnął jeszcze gwałtowniej.- Chodzi o tę popieprzoną, pierdoloną Ashley!!!
-Okej, bądź tak dobry i mów lub krzycz trochę ciszej, bo ja tu zaraz ogłuchnę...
-Ona jest w ciąży, Natalia.- powiedział spokojniej. O kurde. Poważna sprawa.
-Żartujesz!- nie mogłam się powstrzymać.
-Chciałbym, Nattie.- westchnął ciężko.- Byłem w Boots'ie i już wychodziłem, gdy ona otworzyła drzwi i praktycznie nastąpiło zderzenie czołowe. Pomagałem jej pozbierać torby z zakupami, podniosłem głowę, żeby przeprosić za to zderzenie i normalnie mnie wmurowało. Chciałem coś powiedzieć, ale nie wiedziałem co. Spuściłem głowę i co zobaczyłem? Jak myślisz?
-Ciążowy brzuszek?- ja to normalnie geniusz jestem. Mistrz domyślności.
-Tak, ciążowy brzuszek. Zapytałem, który to miesiąc... Powiedziała, że siódmy. Jest w ciąży z tym pierdolonym Sykesem.- załamał mu się głos.
-Harry...- nie wiedziałam, jak go pocieszyć.- Mówiłeś chłopakom?
-Nie. Od razu zadzwoniłem do ciebie.- o matko. Mimo tego, co mu wtedy nagadałam, on nadal mi ufa. Zaszkliły mi się oczy. Nie wiem, chyba się wzruszyłam.
-Gdzie teraz jesteś?
-A jak myślisz? Jadę się upić.
-Nie! Hazz, jedź natychmiast do domu!
-Po co? Żeby zaczęli się pytać, co się stało? Żeby na siłę próbowali mi pomóc? Nie, wielkie dzięki, wolę zapomnieć.
-Harry, proszę cię.- zaczęłam błagać.- To się źle skończy, Harry. Posłuchaj mnie i pojedź do domu, błagam!
-Nattie, co mi innego pozostało?- nagle coś mnie tknęło. Mam plan. Ale najpierw muszę coś sprawdzić.
-Hazza, jesteś w samochodzie, tak?
-Tak.
-Gadasz przez Bluetooth'a, tak?
-Tak.- uff, przynajmniej tyle, że nie prowadzi jedną ręką.
-Okej. Co zrobiłeś po tym, jak on ci to powiedziała?
-Ja... Sam nie wiem... ja życzyłem jej wszystkiego najlepszego i nawiałem stamtąd.
-Życzyłeś jej wszystkiego najlepszego? Harry, to świetnie!
-Co jest takie świetne?- zapytał rozdrażniony.- To, że znowu mam doła?
-Nie! To, że zdobyłeś się na takie słowa! Zaczynasz się do tego przyzwyczajać. Do tej sytuacji. Ashley staje ci się coraz bardziej obojętna.
-Co?- rany, czy on naprawdę nic nie czai???
-Harry, prawie się z niej wyleczyłeś. To tylko odruch, że się boisz spotkań z Ashley. Nie musisz zapijać tego problemu, bo on już praktycznie nie istnieje.
-Myślisz?- zapytał z nadzieją.- Ja... nie wydaje mi się, żebym o niej zapomniał...
-Styles, zacznij żyć swoim życiem. Carpe diem, pamiętasz? Walnij Ashley w kąt i zapomnij. Nie jest warta, żeby o niej pamiętać. A ja mam dla ciebie dodatkowe antidotum.
-To znaczy?
-Jedź do domu.
-Nie mogę.
-Nie jedziesz się upić, zrozumiano?!!!
-Ale, Nattie...
-Nie ma żadnego "ale". Alkohol to nie rozwiązanie.
-Nattie, nie mogę pojechać do domu...
-Czego nie zrozumiałeś w tym, co ci powiedziałam?!
-...bo stoję w czterokilometrowym korku.- dokończył spokojnie, a ja strzeliłam sobie otwartą dłonią w czoło.
-To czemu nie mówisz?- jęknęłam.
-Bo nie dałaś mi dojść do słowa?- fakt. Dobra, nie mam usprawiedliwienia.
-Okej, teraz mnie posłuchaj. Słuchasz?
-Aha.
-Zaraz dam ci numer do pewnej osoby.
-Aha.
-Konkretnie do twojej fanki i dziewczyny, która jeszcze parę dni temu molestowała mnie, żebym dała jej numer do ciebie.
-Aha.
-Zrobisz jej mega niespodziankę i poprawisz jej humor.
-Aha.
-Dam ci numer do Moniki.
-Aha. Zaraz, że co?!
-Wyleczysz się z Ashley, a jeśli ci jej tak bardzo brakuje, to pogadasz z osobą, która ci ją tak przypomina.
-Natalia, to nie jest...
-Jedziesz do domu, a w trakcie drogi dzwonisz.
-Natalia!
-To paaa.- pożegnałam się.
-NATALIA!!!- dobiegło mnie jeszcze ze słuchawki, zanim się rozłączyłam. Hehe. Szybko wysłałam numer Moni do Harry'ego z dopiskiem: Za pięć minut telefon twój i jej ma być zajęty!!!
-Skończyłaś już?- zapytał ostro Marcin.
-Taa. Bycie swatką to moje powołanie.
-Super.
-A żebyś wiedział.- zachichotałam.- Dobra, to "Egzorcysta"?
-Może być.- wzruszył ramionami. Jest naprawdę wściekły. Przytuliłam się do niego i cmoknęłam go w policzek. Zero reakcji. Trudno. Zaczęłam ładować film, ale nie weszło nawet 20%, gdy... No błagam!!!
-Halo!
-Cześć, Nattie. Nie przeszkadzam?- przynajmniej Liam wykazał odrobinę kultury i zapytał, czy mogę gadać.
-Troszeczkę, Liam.- westchnęłam przeczesując włosy ręką. Marcin wstał gwałtownie z kanapy i poszedł do łazienki. Oho.
-To będę się streszczał. Jestem u Paula i możemy załatwić ci te bilety na koncert. Oczywiście VIP. Wolisz Dortmund czy Berlin?
-Wy tak serio?- prawie zaniemówiłam. Tak! Nareszcie się z nimi zobaczę!
-Serio serio. Co wolisz?
-Kiedy to będzie?
-Dortmund 14 lutego, a Berlin 15 lutego. W Berlinie jeszcze parę wywiadów i tym podobnych, dlatego może zostałabyś tam z nami do poniedziałku, czyli do 17 lutego.
-W takim razie Berlin. 14 lutego mam ostatni egzamin.
-Okej. Załatwić ci od razu samolot?
-Gdybyś mógł... Przed południem piętnastego?
-Dobra.- usłyszałam klikanie w klawiaturę komputera. Nagle coś mi przyszło do głowy.
-Liam?
-No?
-Mogłabym dostać po dwa bilety?
-Jasne. Chcesz kogoś wziąć?
-Emm...- odchrząknęłam.- Marcina. Pomyślałam, że może jak się lepiej poznacie, to... atmosfera się trochę oczyści.- po drugiej stronie cisza.
-Nie wiem, czy to dobry pomysł...
-Przynajmniej spróbujmy, co?- westchnięcie.
-Okej. Będą bilety dla ciebie i dla niego.
-Dzięki, Liam.- zrobię wszystko, żeby to się udało. Musi się udać. Muszą się polubić.
-Przyślę ci je pocztą. Koło środy powinny być.
-Okej. Podziękuj ode mnie Paulowi.
-Spoko.- jakieś szmery.- Paul cię pozdrawia.
-Dzięki, nawzajem.
-Dobra, to ja nie przeszkadzam. Cześć.- rozłączył się. Przez chwilę jeszcze trzymałam telefon przy uchu. Jakaś... dziwna była ta rozmowa. Nie taka serdeczna, przyjacielska jak zwykle, ale bardziej sztywna, formalna. Może to przez to, że Paul siedział tam obok. A propos siedzenia obok... Co on tam tak długo robi?
-Marcin? Jesteś tam?- krzyknęłam w stronę łazienki.
-Jestem, zaraz przyjdę. Dokończ sobie te swoje telefony.- Super, szykuje się kłótnia o chłopaków numer... Już sama nie wiem który. Skoro o chłopakach mowa... Szybko zadzwoniłam do Hazzy. Zajęte. Zadzwoniłam do Moniki. Zajęte. Zaczęłam się szczerzyć sama do siebie. Wyszło! Mój genialny plan wypalił! Otwieramy szampana, ludzie!!! Niestety. Świętowanie przerwało... no, zgadnijcie co?
-Halo?- mam dość. Po tym telefonie wyciszam komórkę albo ją wyłączam.
-Nattie, ty wiesz, co ten Louis nawyrabiał?!
-Zdemolował kuchnię.- oznajmiłam spokojnie.
-Zdemolował kuchnię!- wykrzyknął zbulwersowany Horan.- Zaraz... Skąd wiesz?
-Bo już mi się tym pochwalił.- zakomunikowałam wściekłemu Irlandczykowi.
-Super, to może jeszcze wiesz, gdzie ten dwulicowy przyjaciel się schował?
-Dwulicowy? To nie za mocne słowo?- zmarszczyłam czoło.
-Zmarnował moją tortillę!- pisnął Niall.- Gdzie on jest?
-Nie wiem, nie przyznał mi się. Ale Nialler...
-Co?!
-Wrzuć na luz i się na niego nie wkurzaj.
-Podaj mi jeden dobry powód.- będziesz mi wisiał marchewki, Tomlinson. Tonę marchwi.
-Jak tylko się spotkamy, to zrobię ci tradycyjny polski obiadek.
-Kiedy?- prychnął Horan.- Za dziesięć lat?
-Za tydzień. Przyjadę na wasz koncert...
-Gdzie?- przerwał mi szybko.
-Do Berlina.- chwila ciszy. Czas dla drużyny Niallera.
-Poproszę w restauracji, żeby dali ci wolny dostęp do kuchni.- zaoferował się. Wybuchnęłam śmiechem.
-Umowa stoi.
-Super. To teraz... Dobra, to dzwonię do Nando's.- oznajmił smętnie. Pewnie dalej rozpamiętywał tortillę, która jakiś czas temu trafiła do jedzeniowego nieba.
-Albo do KFC.- poradziłam.- Tam też mają tortille.
-Nattie, normalnie cię kocham!- koniec rozmowy. Znając życie, Niall ledwo się rozłączył i już wykręcał numer do fast food'ów. U niego norma.
Szybko wyciszyłam telefon. Mój chłopak dalej siedział w łazience. Co jest, dostał rozwolnienia słysząc głosy One Direction?!
-Marcin?- w tej samej chwili stanął w drzwiach łazienki.
-Skończyłaś już tele-romanse?- zapytał rozdrażniony.
-Tak. Skończyłam tele-romanse.- przedrzeźniłam go.- Jesteś zazdrosny?
-A jak ci się wydaje?!- wybuchł.- Wszystko się kręci wokół One Direction. Jak jesteśmy razem, to nie powinni nam przeszkadzać!
-Sorry bardzo, ale oni nie wiedzieli, że teraz spędzam czas z moim chłopakiem.- wstałam energicznie z kanapy.
-A nie mogłaś im tego powiedzieć?!
-Wolałam się dowiedzieć, o co im chodzi!
-Oni są ważniejsi ode mnie? Przyznaj to, kurwa!
-Nie! Oni są tak samo ważni jak ty!
-Super. Mam wartość przyjaciela, a jestem chłopakiem.- stwierdził sarkastycznie.
-Co ty odwalasz? Jesteś o nich chorobliwie zazdrosny, a powinieneś wiedzieć, że z nimi, w przeciwieństwie do ciebie, nic mnie nie łączy. Oprócz przyjaźni! Ale szanowny pan Bielski nie może tego zrozumieć!
-Nie mogę, tylko nie potrafię! Wcale nie okazujesz tego, żebym był dla ciebie kimś więcej niż oni.
-No tak, bo z nimi się non stop całuję tak jak z tobą! Zachowujesz się teraz jak dziecko.
-Super. Coś masz jeszcze do dodania? Może teraz mi oznajmisz, że ich kochasz, co?
-Jak braci, Marcin! Oni są dla mnie jak bracia, których nigdy nie miałam i nie będę miała, bo jestem i będę jedynaczką! I to ciebie kocham w ten sposób, co myślisz!- dodałam z rozpędu. Marcin znieruchomiał.
-Co powiedziałaś?
-To, co słyszałeś.- mruknęłam pod nosem. Po raz pierwszy powiedziałam mu, że go kocham.
-Powtórz to.- poprosił podchodząc bliżej. Podniosłam na niego wzrok.
-Kocham cię, Marcin.- szepnęłam. Znowu to powiedziałam. O rety... Ale fajne uczucie.
-Naprawdę?- spytał ochrypłym z przejęcia głosem.
-Tak.- przytaknęłam i za chwilę tonęłam w jego objęciach.
-Przepraszam, kochanie.- wyszeptał mi do ucha.
-Ja też przepraszam.- powiedziałam cicho wdychając zapach jego perfum. Kolejny konflikt zażegnany. Mam nadzieję, że kolejny będzie dopiero za minimum miesiąc.



_______________________________
Oto kolejny rozdział. Kolejny prawdopodobnie w niedzielę, ponieważ przez piątek, sobotę i niedzielę mam wykłady w ramach kursu na prawko. Ha, 2 lipca zaczynam jazdy!!! :D jaki zaciesz ;P

Dziś trochę dłuższe ogłoszenia duszpasterskie:
1. Więc po pierwsze... ech, ten rozdział zwaliłam po całości i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie :/
2. Mam nadzieję, że nie macie mi za złe zmiany tych różnych terminów, w sensie daty rozpoczęcia Where We Are Tour itd. Wiem, że w rzeczywistości to miało zupełnie inny przebieg, ale na potrzeby tej historii wstawiłam tę trasę promocyjną "MM" po Europie i lekko opóźniłam WWATour w stosunku do normalnych terminów. Nawiasem mówiąc, chłopaki właśnie w tej chwili grają w Amsterdamie! Czekam już tylko na Polskę, choćby to był 2020 rok, oni muszą u nas zagrać, a ja zdobędę bilet i będę się świetnie bawiła w rytm "Live While We're Young", "What Makes You Beautiful" i "Best Song Ever" :D xD <3
3. Zaczęłam pisać nowego bloga. Rozdziały zacznę wstawiać przy końcu tego fanfiction, ale bądźcie pewni, że następne opowiadanie powstanie. A główny bohater... zgodnie z umową---> Zayn Malik =)
4. W związku z kursem prawa jazdy nie wiem, czy będę w stanie dodawać rozdziały tak jak do tej pory (czytaj: dwa razy w tygodniu). Dlatego nie zdziwcie się, jeśli na rozdział trzeba będzie dłużej czekać. Ale spokojnie- zasada rozdział w ciągu tygodnia od poprzedniego obowiązuje dalej ;)
5. Zaczęłam też bazgrać ff o Harry'm... ale to będzie z kolei publikowane pod koniec opowiadania o Zaynie. Tak tylko uprzedzam :P
6. Ogłaszam też z lekkim wyprzedzeniem, że będzie przerwa w prowadzeniu tego bloga. Konkretnie od 3 sierpnia do 15 sierpnia. W tym czasie będę spokojnie i radośnie dreptała w pieszej pielgrzymce z Lublina na Jasną Górę, do Częstochowy :) Mówię, żeby było od razu wiadomo ;P
7. Przypominam o obserwowaniu i komentowaniu, nie tylko na blogu, ale też na Ask'u i Twitterze (linki w zakładce "Kontakt") :*
8. I ostatnie ogłoszonko...
...
...
BARDZO BARDZO BARDZO DZIĘKUJĘ ZA 12 OBSERWATORÓW BLOGA I PRZEKROCZENIE 11 TYSIĘCY WYŚWIETLEŃ!!!

POZDRAWIAM WAS WSZYSTKICH, NIE TYLKO CZYTELNIKÓW Z POLSKI, ALE TEŻ Z CHORWACJI, ROSJI, USA, WIELKIEJ BRYTANII, NIEMIEC, HOLANDII, BELGII, HISZPANII, UKRAINY I KENII!
KOCHAM WAS, JESTEŚCIE CUDOWNI, NIE SPODZIEWAŁAM SIĘ TEGO WSZYSTKIEGO I DZIĘKUJĘ <3 <3 <3

Buziaki przesyła wzruszona ilością wyświetleń i czytelników, bardzo szczęśliwa
Roxanne xD

piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 34

Pięć dni.
Five days.
W zaokrągleniu. Przez pięć dni nie rozmawiałam z chłopakami.
Pierwszego dnia byłam rozstrojona nerwowo i dwa razy się poryczałam z byle powodu. Raz, bo stłukłam kubek, a drugi raz, bo okazało się, że nabiłam sobie kolejnego siniaka. Poduszkę następnego ranka można było wyżymać.
Drugiego dnia bolała mnie głowa przez ten wcześniejszy płacz. I cholernie bolało mnie sumienie. Poza tym, moja urocza choroba dała o sobie znać i prawie zemdlałam na uczelni. O tyle dobrze, że miałam wymówkę, bo zajęcia były w cholernie dusznej sali.
Trzeciego dnia Nika zadzwoniła do Nialla. Pogodzili się. O tym, co działo się po rozmowie w naszej kuchni wolę nie wspominać. W skrócie wspomnę tylko, że poleciało kilka talerzy. Na szczęście, trafiły w podłogę. Poleciało też całkiem sporo wyzwisk. Na nieszczęście, wyzwiska trafiły do celu, czyli do mojej głowy.
Czwartego dnia miałam już totalnego doła, jak stąd do bieguna i dobijałam się jeszcze mocniej, oglądając po raz tysięczny "This Is Us". Efekt? Dół jak stąd do końca Drogi Mlecznej.
Dziś jest sobota i mija piąty dzień. Jestem zeżarta przez wyrzuty sumienia, mogę śmiało powiedzieć, że zrobiły one we mnie dziury jak w serze szwajcarskim i szybko się po tym nie pozbieram.

-Nat, powiedz, co się dzieje?- Marcin chyba nie mógł się skupić na podręczniku, z którego właśnie zakuwał. Z mojego powodu. Po raz nie wiem który, wydałam z siebie gigantyczne, pełne poczucia winy westchnięcie.
-Mam problem.- opierałam brodę na pięści i gapiłam się w ścianę nad biurkiem, na której wisiał wielki kolaż złożony z naszych zdjęć. Nie, nie moich i Marcina! Moich z One Direction. Zrobionych podczas tygodnia w Londynie, kilka mini-plakatów zespołu, parę moich fotek z Niką, parę fotek z Monią, parę solowych zdjęć moich, Moni i Niki... Moja przyjaciółka jest zdecydowanie bardziej uzdolniona artystycznie i skomponowała mi takie cudo na początku grudnia, od razu po wywołaniu zdjęć. Kolaż wyglądał genialnie, zawsze jak mocno tęskniłam za przyjaciółmi, to siadałam przy biurku lub na biurku i po prostu się na niego gapiłam, uśmiechając się jak idiotka do zdjęć. A teraz... teraz rozmyślałam nad tym, jak bardzo powaloną, pochrzanioną, beznadziejną, kretyńską, niedobrą, paskudną, podłą (plus jeszcze ze sto niecenzuralnych epitetów) jestem przyjaciółką.
-Wiesz, z problemem najlepiej się przespać.- stwierdził filozoficznie mój chłopak, zagłębiając się z powrotem w podręczniku od farmakodynamiki. Prychnęłam pod nosem.
-Dobrze, w takim razie jadę do Anglii, żeby przespać się z pięcioosobowym problemem rodzaju męskiego.- Marcin natychmiast poderwał głowę.
-Eee... niekoniecznie to miałem na myśli. Może lepiej... Nie śpij z tymi problemami, co?- posłał mi skrzywiony uśmiech.
-Niestety, kotku, pierwsze słowo się liczy.- cmoknęłam i pochyliłam się z powrotem nad książką do anatomii.
Po dziesięciu sekundach moja głowa powróciła do poprzedniej pozycji. Nawet ukochana dziedzina medycyny, jaką była anatomia, nie mogła mnie odsunąć od niewesołych myśli, które krążyły wokół pewnych pięciu osób.
Czułam się strasznie z tym, co powiedziałam. Oczywiście nadal nie miałam zamiaru przyznać im racji, na to jestem zbyt uparta. Ale gdybym mogła cofnąć czas, na pewno ubrałabym to w inne słowa. I przede wszystkim nie rozstałabym się z nimi w gniewie... A teraz strasznie żałuję. Zwłaszcza po tym, co mi przekazała Nika.

-Natalia! Do jasnej cholery, w try miga cię widzę w kuchni, bo inaczej powyrywam włosy z tej pustej bani, którą uważasz za myślącą głowę!!!- niechętnie podniosłam się z łóżka, na którym leżałam wyklinając swój zdecydowanie zbyt długi język. Stanęłam na progu kuchni.
-Dlaczego się tak wydzierasz?- zapytałam sięgając po talerzyk z winogronami.
-Dlaczego się wydzieram?! Dlaczego się wydzieram! Ona się pyta, dlaczego się wydzieram!!!- bulwersowała się Nika.
-Tak.- potwierdziłam potulnie. Nie miałam ochoty krzyczeć. Nie po tym, co nabroiłam.- Dokładnie. Spytałam, dlaczego się drzesz na cały dom jak stare prześcieradło.
-Rozmawiałam z Niallem.- oznajmiła złowieszczo. Ożywiłam się.
-Pogodziliście się?- ucieszyłam się. Nareszcie! Nialler nie będzie się dłużej dołował.
-Tak.- uśmiechnęła się Nika.- W sumie nie byliśmy pokłóceni, ale przeprosiłam go za to nieodzywanie się i... Ej! Nie zmieniaj tematu!- zmieniła ton. Wkurzona, ba! Wręcz wkurwiona Nika again.
-Ale...- zająknęłam się.- Ja nie zmieniam tematu...?- uniosłam brwi w geście zdumienia. O co chodzi???
-Niall mi o wszystkim powiedział, droga Natalio.- pokiwała głową.- Możesz mi powiedzieć, co ty sobie myślałaś?- spuściłam głowę i się nie odzywałam. Proszę bardzo, Nika, ochrzań mnie. Należy mi się.- Zachowałaś się egoistycznie, niekoleżeńsko, jak jakiś, kurczę, gekon, ropucha, czy inna jaszczurka!- okeeej. Zoologiczne porównania Niki są czasem całkiem trafione, ale dziś... chyba uciekła jej wena.
-Niall przedstawił ci chociaż mój punkt widzenia?- nie mogłam się powstrzymać od tego pytania.
-Owszem. Przedstawił. Ale to cię nie usprawiedliwia od doprowadzenia zespołu do takiego stanu!
-Jakiego stanu?- zbladłam. Boże, co oni zrobili? Wróć, znaczy, co ja narobiłam?!
-Zayn w godzinę wypalił paczkę papierosów, Liam zamknął się u siebie totalnie rozczarowany twoją postawą, Louis chodził wściekły i pocieszał Hazzę, który najnormalniej w świecie się popłakał. No, a Niall, on też jest uczuciowy, jakbyś nie zauważyła. Po prostu rozstroił się nerwowo.
Na stos. Na stos z Natalią Maj. Dlaczego jeszcze nie wywiesili listów gończych?! Przełknęłam ślinę wwiercając wzrok w Bogu ducha winne winogrona. 
-Z jednej strony cię popieram.- ciągnęła bezlitośnie Nika.- To twoje życie, twoja decyzja itp. itd. Ale serio, Natalia? Musiałaś TAK zareagować?! Wydrzeć się na nich, wyzwać od egoistów?! Doprowadzić Harry'ego do płaczu, chociaż nie wiem, z jakiego, kurde, powodu?!
-Też będziesz na mnie wściekła?!- wrzasnęłam bliska łez.- Myślisz, że ja się dobrze czuję z tym, że im nawciskałam? Otóż nie! Czuję się fatalnie! Zaskoczona?!- ze złości złapałam za pierwsze, co mi wpadło w ręce i roztrzaskałam o podłogę. Odłamki Bogu ducha winnego talerza potoczyły się po podłodze w asyście ciemnych kulek winogron.
-I bardzo dobrze. Powinnaś się tak czuć. Oni się o ciebie troszczą, Natalia! Są twoimi przyjaciółmi, o nich nie można powiedzieć, że cię tylko lubią, oni cię wręcz kochają! Jesteś dla nich jak siostra, jak rodzina, widziałaś jak w wywiadach to wielokrotnie podkreślali. Wypierali się, żeby któryś był z tobą w związku, ale przyznawali, że jesteś ważnym członkiem ich directionerskiej powalonej rodziny. A ty tak po prostu się na nich wypięłaś, bo nie zaakceptowali jednej, podkreślam JEDNEJ, pieprzonej decyzji. A akceptowali milion bardziej powalonych. Zrobiliby dla ciebie wszystko. W. S. Z. Y. S. T. K. O.

Jak to sobie przypominam, to mam ochotę sama na siebie zwymiotować. Mam ochotę się upić i zapomnieć. Mam ochotę się obudzić i przekonać, że to był tylko brutalny sen. Moja ręka niedługo będzie całkowicie pozbawiona paznokci, które obecnie nałogowo obgryzałam. Poczucie winy. Jestem okropna. Powinno się mnie publicznie zlinczować, deportować, spalić na stosie, ukamienować. Powinno się mnie puknąć w ten mój pusty łeb. Na pewno odezwie się echo, przecież tam nie ma mózgu.
Harry mi zaufał, powierzył mi tajemnicę, bo jestem jego przyjaciółką. Jestem? Raczej byłam. A ja z tą tajemnicą co zrobiłam? Wywlekłam na forum naszej kłótni i użyłam specjalnie, żeby go zranić. Podłość. Louis miał rację. Przesadziłam. Tomlinson jeszcze nigdy nie był dla nikogo taki oschły, a przynajmniej nie przy mnie. Nie sądziłam, że potrafi mówić takim tonem. Owszem, był czasem poważny, ale żeby taki oziębły... Nigdy. Należało mi się. A Zayn? Z reguły małomówny, prędzej zapali peta niż się odezwie, ale wtedy to on miał ostatnie słowo. I miał pieprzoną rację. Muszę się nad sobą zastanowić. Nie dość, że oszustka, kłamczucha, ukrywa swoje sekrety przed przyjaciółmi, którzy powierzają jej swoje życie, to jeszcze pogrywa sobie z ich uczuciami. Niall był mną rozczarowany. Nie dziwię się. Sama się sobą poważnie rozczarowałam. A Liam? Pod koniec rozmowy nawet na mnie nie patrzył. Brzydził się widokiem fałszywej przyjaciółki...
-Nie no, ja mam już dość.- Marcin zamknął z trzaskiem podręcznik. Wzdrygnęłam się, zupełnie zapomniałam o jego obecności.- Powiedz mi, co mam zrobić, żebyś się uśmiechnęła. Zrobię wszystko, nawet ukradnę odrzutowiec, żeby zawieźć cię do One Direction i doprowadzić do zgody.- przyklęknął przed fotelem obrotowym, na którym siedziałam i złapał mnie za rękę.- Wzdychasz z częstotliwością piętnastu westchnień na minutę, a to spory wynik.- zażartował, ale ja nawet nie miałam siły minimalnie unieść kącików ust.- Poddaję się.- pokręcił głową z rezygnacją. Nagle przyszło mi coś do głowy.
-Masz tu samochód?- zapytałam. Popatrzył na mnie zdziwiony.
-Przecież jechaliśmy samochodem z uczelni, Nat. Masz gorączkę?- dotknął mojego czoła.- Nie, nie masz.
-Może się zawiesiłam... Znaczy, jak jechaliśmy.
-To musisz mi powiedzieć, gdzie masz "reset", żebym mógł go potem użyć.- znowu żart. Lewy kącik ust lekko w górę. No, dawaj, uda ci się! Dalej, dalej, jeszcze prawy... Dajesz, dajesz, dobrze ci idzie... Nie, jednak nie. Jednak się nie uśmiechnę.
-Zawieziesz mnie gdzieś?- zapytałam.
-Wszędzie.- potwierdził podnosząc się z kolan. Wstałam z fotela, podeszłam do szafy i wyjęłam pudełko z butami.
-Wystarczy centrum sportowe.

~~*~~

-Hej...- weszłam do biura Kiry. Podniosła głowę znad jakiegoś romansidła i aż podskoczyła. Wiem, jak wyglądam, nie musisz mi prawić komplementów.
-Boże!- gapiła się na mnie z szeroko otwartymi oczami. Niee, no nie przesadzajmy, bogiem też jeszcze nie jestem. I nigdy nie będę.- Aż tak zakuwasz przed sesją?- zapytała z niedowierzaniem. No jasne, Kira, przecież ja tak pilnie się uczę po nocach, że aż nie śpię. Uczę się na pamięć numerów chłopaków, wbiłam sobie do głowy wszystkie nasze rozmowy smsowe... Ciekawe, czy zapytają mnie z tego na sesji? I to tylko dlatego od pięciu dni mam wory pod oczami, szarą cerę i usta, które wyglądają tak, jakby mi ktoś przymocował ciężarki dwutonowe w kącikach.
-Jasne.- wywróciłam oczami.- Błagam, powiedz, że moja sala jest wolna.- Kira zerknęła do komputera i potrząsnęła głową.
-Nie. Grupa hip-hop właśnie zaczęła.- powróciła biznesowa Kira. Myślałam, że się popłaczę. Muszę się wyżyć!!!- Ale jest wolna sala baletowa. Tylko odrobinę mniejsza od twojej.- zerknęła na mnie badawczo. Szybka decyzja. To chyba oczywiste...
-Biorę.

Tylko trochę mniejsza? Oględnie powiedziane. No nic. Rzuciłam torbę w kąt i uruchomiłam laptopa. Zmieniłam buty i na szybko związałam włosy. Rozgrzać się, rozgrzać się, rozgrzać się. Spróbujmy do "Dark Horse". Nowy przebój Katy Perry średnio mi się podobał. Ale serio, będę teraz myśleć o guście muzycznym? Ja się muszę wyżyć! Zaczęłam rozciągać mięśnie, zaczynając od góry. Patrzyłam w lustro i liczyłam, że moje zwierciadlane odbicie łaskawie podpowie mi, jak wybrnąć z tej sytuacji. Najprościej przeprosić... Jasne, szkoda tylko, że Hazza nie odbiera ode mnie telefonów. Louis i Zayn też. I Liam, i Niall, chociaż ci dwaj nie odrzucają od razu połączeń tak jak pozostała trójka. Zostawiają je, aż włącza się poczta głosowa. Cholera. W pełni na to zasłużyłam.
Dobra, teraz mogę tańczyć. Uruchomiłam losowe wybieranie, nie miałam ochoty na jakąś konkretną playlistę. Padło na "Man! I Feel Like A Woman". Ciekawy wybór. Zaczęłam tańczyć jakiś bliżej nieokreślony układ, ale to, co mi wyszło, to była jakaś masakra. Co chwilę wplatałam jakieś dziwne kroki, potykałam się, zatrzymywałam, po prostu: nie mogłam się, za Chiny Ludowe, skupić. I można śmiało powiedzieć, że zmarnowałam kilka całkiem dobrych piosenek. Przy "Wannabe" załamałam się totalnie. Cały czas byłam myślami w innym kraju, innym mieście. Muszę ich przeprosić. Koniecznie. Będę dziś się do nich dobijać tak długo, aż któryś się wkurzy i odbierze. Trudno, najwyżej zezłoszczą się na mnie bardziej za zawracanie gitary, ale muszą mi wybaczyć, bo tego nie przeżyję.
Okej, ostatnia piosenka i dzwonię. Znaczy zaczynam dzwonić, bo pewnie od razu nie odbiorą. Jest, moja kochana cha cha. "Vayamos Companeros" i jedziemy! Jeżeli te kroki mi wyjdą, to znaczy, że chłopaki dadzą się przeprosić, ale jeśli mi nie wyjdą, to znaczy, że nici z przebaczenia... Uch, ogarnij się, Natalia. Co ty, niby przesądna jesteś? Od kiedy? New York, cuban break, obrót raz, obrót dwa, cha cha, raz, dwa, trzy, dwa i trzy, cztery i raz, dwa i trzy... Lock i raz, lock i dwa, obrót, obrót, szlag! Pomyliłam się! Nie jestem przesądna, nie jestem przesądna, nie jestem przesądna... A może jestem? Nie, nie jestem! Nie wydurniaj się, Nattie.
Usiadłam po turecku na podłodze gapiąc się bezmyślnie w lustro. Do kogo zadzwonić? Harry? Nie, on na pewno odrzuci. Louis? On to już totalnie odrzuci. Liam? On nie odbierze. Cholera! Położyłam się na plecach i żeby się na czymś skupić, starałam się patrzeć do góry nogami, na to, co stało za mną. Drążek baletowy, szafka, pianino, druga szafka... Wróć, wróć, wsteczny! Pianino? Podniosłam się szybko i popatrzyłam za siebie. Pianino! Moje wybawienie! Podeszłam do instrumentu i podniosłam klapkę. Hmmm... nastrojone.
Usiadłam przy pianinie i delikatnie, żeby nie wydać żadnego dźwięku, położyłam dłonie na klawiszach. Muszę coś zagrać. Pierwsza melodia, która przyszła mi do głowy... "Unfaithful" Rihanny. Zaczęłam śpiewać, z całych sił wczuwając się w melodię. Uderzyło mnie to, że tak dawno nie śpiewałam i nie grałam. A przecież to mnie tak uspokaja... Przenosi do innego świata, tego, w którym wszystko jest proste i łatwe do rozwiązania. Nawet konflikty z chłopakami. Przypomniałam sobie "Irresistible", w którym Liam śpiewał:
Heartache doesn't last forever
I'll say I'm fine (...)
Heartache flips my world around
I'm falling down, down, down...

(Ból serca nie trwa wiecznie
Powiem, że czuję się dobrze (...)
Ból serca obraca mój świat do góry nogami
Upadam coraz niżej, niżej, niżej...)

Zaczęłam grać tę prostą melodię, a z każdym śpiewanym słowem w moich oczach wzbierało się coraz więcej łez. Jak mogłam pozwolić, żeby szóstkę zwariowanych przyjaciół coś rozdzieliło? Jak mogłam być taką egoistką? Powinnam była pozwolić im zachować własną opinię, zaakceptować ją, a nie na siłę zmieniać. Zmieniłam melodię, żeby się nie poryczeć. Przypomniała mi się przygrywka do "They Don't Know About Us". Przecież tam brzmiało pianino! Spróbowałam zagrać, najpierw powoli, potem bardziej w rytmie. Palce błądziły po klawiszach, co chwilę się potykając. Śpiewanie tego też rozstraja. I to bardzo. Nie, nie ma bata, muszę zadzwonić!
Złapałam telefon i wykręciłam ostatnio wybierany numer. Horan... Sygnał jeden, drugi, trzeci... Brak sygnału. Przerwało? Zerknęłam na ekran. Odliczanie minut. Odebrał!
-Niall?- odezwałam się niepewnie. Słyszałam tylko ciszę. Potem westchnienie. Czyli to nie przypadek, naprawdę odebrał ten telefon. Dla pewności włączyłam głośnomówiący i położyłam telefon na górze pianina.- Nialler, przepraszam. Przepraszam za to, że jestem taka beznadziejna, że jestem podłą przyjaciółką. Ja już sama siebie nie rozumiem, nie czaję, dlaczego tak postąpiłam, jest mi strasznie wstyd, proszę, wybacz mi...- głos mi się prawie załamał. Cisza. Czekałam cierpliwie. Proszę, powiedz coś, proszę...
-Jest okej, Nattie.- powiedział cicho Horan.- Nie gniewam się.
-Na-naprawdę?- zająknęłam się. Boże, on mi wybaczył...
-Tak. Rozumiem, mogłaś się wściec, niekoniecznie w ten sposób, ale staram się zrozumieć twój punkt widzenia. Średnio mi to wychodzi, ale każdy ma prawo do swojego zdania.
-Właśnie. Każdy. Czyli wy też.
-Każdy.- znowu minuta ciszy.
-Są tam chłopaki?- spytałam nieśmiało. Chcę przeprosić ich teraz. Póki mam na to siłę.
-Zayn i Harry grają na Xboxie na dole. Z tego, co słyszę, to Lou i Liam też tam są.
-Mógłbyś zanieść komórkę na dół i włączyć głośnomówiący, żebym mogła z nimi pogadać?
-Pewnie.- słyszałam, jak wstawał i szedł korytarzem w stronę schodów.
-Tylko nie mów im, kto dzwoni, dobrze?
-Nie ma sprawy.- wszedł do salonu.- Chłopaki, mamy ważny telefon.- chyba położył komórkę na stole i usiadł na kanapie.
Dobra, co mam powiedzieć? Spanikowałam. Nie mogłam znaleźć słów.
-Halo, kto dzwoni?- głos Liama przywrócił mnie do rzeczywistości. Niewiele myśląc, zaczęłam grać na pianinie "Over Again". Na delikatne dźwięki pianina ucichły wszystkie odgłosy z Londynu. Chyba nawet wstrzymali oddechy. Ja miałam prawie to samo, ale zaraz skupiłam się na oddychaniu i śpiewaniu, odrobinę zmieniając słowa, żeby bardziej pasowały do naszej sytuacji:

-Can we take the same road two days in the same clothes
And I know just what you’ll say if I can make all this pain go
Can we stop this for a minute?
You know, I can tell that your heart isn’t in it or with it

Tell me with your mind, body and spirit
I can make your tears fall down like the showers that are British
Whether we’re together or apart
We can both remove the masks and admit we regret it from the start

If you’re pretending from the start like this,
With a tight grip, then my kiss
Can mend your broken heart
I might miss everything you said to me
And I can lend you broken parts
That might fit like this
And I will give you all my heart
So we can start it all over again?

You’ll never know how to make it on your own
And you’ll never show weakness for letting go
I guess you’re still hurt if this is over
But do you really want to be alone?

If you’re pretending from the start like this,
With a tight grip, then my kiss
Can mend your broken heart
I might miss everything you said to me


(Czy możemy ruszyć tą samą drogą, dwa dni w tych samych ubraniach
Wiem, co powiecie, jeśli tylko sprawię, że cały ten ból zniknie
Czy możemy zatrzymać się choć na tę jedną minutę?
Wiecie, widzę, że wasze serca nie za dobrze współgra z tą sytuacją

Wyznajcie mi to, swoim umysłem, ciałem i duszą
Mogę sprawić, że wasze łzy będą spływać jak brytyjski deszcz
Bez różnicy, czy jesteśmy razem, czy osobno
Możemy zdjąć maski i przyznać, że od początku tego żałujemy

Jeśli udajecie w ten sposób od samego początku
Z mocnym uściskiem, moimi pocałunkami
Wiedzcie, że mogę skleić wasze złamane serca
I tęsknić za wszystkim co mi powiedzieliście 
Mogę pożyczyć wam też roztrzaskane części
Które będą idealnie pasować 
Oddam wam całe moje serce
Więc możemy zacząć to wszystko od początku

Nigdy nie będziecie wiedzieli, jak zadziałać na własną rękę
I nigdy nie ukażecie słabości, by tylko odpuścić
Zgaduję, że wciąż jesteście zraniona, jeśli to koniec
Ale czy tak naprawdę chcecie być sami?

Jeśli udajecie w ten sposób od samego początku
Z mocnym uściskiem, moimi pocałunkami
Wiedzcie, że mogę skleić twoje złamane serce
I tęsknić za wszystkim co mi powiedzieliście) 


-Przepraszam was za wszystko. Proszę, wybaczcie mi...- powiedziałam na koniec ze łzami w oczach. Nie miałam zamiaru brać ich na litość, te łzy same wypłynęły spod moich powiek. Czekałam w milczeniu na ich reakcję, jak jakiś zbrodniarz na wyrok. Napięcie było nie do zniesienia. Bałam się, że się rozłączą i nie będą chcieli ze mną rozmawiać. W końcu nie takich przyjaciół oczekują. Fałszywych przyjaciół, lecących na ich forsę, mają na pęczki, a prawdziwych niewielu... Czy traktują mnie już jako fałszywą przyjaciółkę?
Cisza zaczęła mi już dzwonić w uszach. Mogłam sobie wyobrazić, jak niepewnie wymieniają spojrzenia, szepczą między sobą tak, żebym ich nie słyszała. I wtedy, nagle, niespodziewanie, usłyszałam ten głos. Odezwała się ta osoba, której się totalnie nie spodziewałam:
-Już wszystko w porządku, Nattie. Nie płacz.- powiedział Harry łagodnie.
Kamień z wielkim hukiem zsunął się z mojego serca wybijając gigantyczną dziurę w podłodze i przebijając się aż do jądra ziemi. Z tej wielkiej ulgi pociekły mi rzęsiste łzy.
-Boże, Hazz... Zachowałam się strasznie i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.- wyjąkałam siąkając nosem.
-Oj, Nattie... Nie płacz, bo nie mam jak cię pocieszyć. A do telefonu przytulać się będę, bo jeszcze zarażę się czymś brzydkim od Horana.- urażony blondyn chyba mu przywalił, bo zaraz usłyszałam zduszony jęk i wrzask Stylesa.
-Czyli wszystko wraca do normy.- westchnął z ulgą Zayn.- Masz szczęście, Nattie. Jeszcze dzień i przyleciałbym, żeby tobą potrząsnąć.
-Czemu nie zrobiłeś tego wcześniej? Należało mi się. Czemu dopiero jutro?- wydmuchałam głośno nos w chusteczkę, którą udało mi się znaleźć w kieszeni spodni.
-Wiesz, jutro jest ważny dzień...- zawiesił głos. Jutro... Co jest jutro? Niedziela. 12 stycznia. Co jest dwunastego? Aaaa...
-No jasne, że ważny.- wyszczerzyłam się do telefonu.- Dlatego to na dzisiaj zaplanowałam napastowanie was telefonami.- urodziny Zayna... Trzeba wymyślić jakieś odjechane życzenia.
-Czyli że już wszystko jest w porządku?- upewnił się Louis.
-Aha.- potwierdziłam, jeszcze ostatni raz opróżniając nos.
-W takim razie muszę znowu założyć sejf na marchewki...- oświadczył niechętnie, ale słyszałam w jego głosie ulgę, że już wszystko jest mniej więcej w porządku. Prychnęłam cicho.
-Tak szybko to ja nie przyjadę. W tym tygodniu zaczną się egzaminy.- skrzywiłam się na myśl o sesji.
-A kiedy się kończą?- dopytywał się Tomlinson.
-Zależy. Jak zdam wszystkie w pierwszych terminach, to na początku lutego będę wolna.- kiedy to będzie? Za jakieś, kurczę, lata świetlne!
-Liam? Weź powiedz, kiedy mamy koncerty gdzieś blisko Nattie?- stukanie w ekran. No jasne, Liam ma terminarz w telefonie. Zawsze wszystko dokładnie zapisane.
-Prosiłabym o koncercik w Warszawie lub w Krakowie.
-Niestety, koncert w Polsce będzie w... nieznanym nam na razie terminie.- odezwał się Liam.- Ale może być Berlin? Albo Dortmund?
-W sumie...- zawahałam się.- Ja... powiem wam, kiedy będę mogła przyjechać.
-Spoko, byle szybko. Bo jak się nie zdecydujesz, to na siłę wsadzimy cię do samolotu do Londynu.- zagroził Harry, a ja tylko się uśmiechnęłam. W duchu skakałam z radości. Wybaczyli mi! Już się nie gniewają! Wszystko wraca do normy. Już mi nawet poprawili humor tymi swoimi przekomarzaniami.
-Nattie, nie obraź się, ale czy ty grałaś na pianinie?- zapytał Louis.- Bo jeśli tak, to chyba się w dwóch miejscach pomyliłaś...- złośliwy ton głosu Tomlinsona. Już musi się nabijać.
-Podobno rzadko grasz, więc wątpię, czy to dobrze usłyszałeś.- odgryzłam się.- Zaraz to sprawdzimy.- położyłam palce na klawiszach i zaczęłam grać "Heart Skips A Beat". Ćwiczyłam to jeszcze w domu, więc wiedziałam, że mi wyjdzie. A jeszcze jak w refrenie włączyli się chłopaki, to już w ogóle było świetnie. Wszystko było na swoim miejscu.
-Czyli co? Już w porządku?- upewnił się Nialler.
-Tak. I jeszcze raz przepra...
-Nie przepraszaj, bo my już o tym zapomnieliśmy.- przerwał mi Liam.
-Dzięki. Jesteście fantastycznymi przyjaciółmi. Nie zasługuje na was.- dodałam cicho.
-Nawet tak nie mów!- krzyknął Louis.- Każdemu zdarza się wyjść z siebie i stanąć obok. Dobrze, że zrobiłaś to przez telefon, bo dwóch Natalii obok siebie bym nie zniósł...
-Tommo!- wybuchnęliśmy śmiechem. Całe pięć dni tak się nie śmiałam...
-Nat wróciła, alleluja!- usłyszałam głos Marcina. Odwróciłam się w stronę drzwi. Mój chłopak stał na progu i przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?- zapytałam marszcząc brwi.
-Poprosiłaś, żebym podjechał o siódmej, ale że czekałem godzinę, to stwierdziłem, że wejdę i sprawdzę, co robisz tak długo. Ta dziewczyna... Kira, tak?- skinęłam głową.- No właśnie, Kira skierowała mnie tutaj i słyszałem, jak grasz. Nie mówiłaś, że potrafisz.
-Nie gram często i nie lubię tego robić przed dużą publicznością. Dlatego może nie słyszałeś.- mogłam się ugryźć w język. Wyszło, jakbym nie chciała przed nim grać, a przed chłopakami nie mam oporów. Na szczęście chyba nie zwrócił uwagi. To dobrze, bo miałam już dość kłótni jak na jeden tydzień.
-Rozmawiasz z kolegami?- zapytał podchodząc bliżej.
-Tak. Chodź, zapoznasz się z nimi.- zachęciłam go, ale zatrzymał się w pewnej odległości i pokręcił głową.
-Może lepiej nie. Innym razem.- przygryzłam wargę. Okej... Może faktycznie to nie był najlepszy pomysł.
-Dobra... Pożegnam się tylko z nimi i mogę się zbierać.- zwróciłam się z powrotem do telefonu.- Chłopaki, muszę kończyć. Jestem na sali do tańca i zaraz wracam do domu. Zdzwonimy się jakoś, okej?- powiedziałam po angielsku.
-Jasne.- powiedział Zayn.- Do usłyszenia, Nattie.
-Nattie!- głos Hazzy zatrzymał mnie w pół gestu.- To był Marcin?
-Tak.
-Nie chcę się znowu kłócić... Zwłaszcza z takim skutkiem, jak poprzednio, ale... Uważaj na siebie, dobrze?- skinęłam głową. Idiotko, przecież oni cię nie widzą.
-Dobrze. Harry, nie martw się o mnie. Dam sobie radę.
-Mam nadzieję.- mruknął Styles pod nosem.
-Chłopaki... Dziękuję. Dziękuję za to, że jesteście, mimo że na to totalnie nie zasłużyłam. I przepraszam raz jeszcze.- rozłączyłam się, żeby nie dać im okazji do kolejnych protestów. Zaraz by zaczęli gadać, że nic się nie stało. Stało się. Na szczęście udało się skutki tej niemałej katastrofy naprawić. Teraz trzeba było pilnować, żeby nic nie odbiegło od normy. I cieszyć się z tych najwspanialszych na świecie przyjaciół.




___________________________________________
Mamy kolejny rozdział. Próbowałam dodać wcześniej, ale nie wyszło... No nic. :)

Posypały nam się dziś filmiki =) to chyba rekordowa liczba linków w jednym rozdziale, jak do tej pory. Nie wiem, nie liczyłam, ale chyba z ciekawości to zrobię ;)

Wiecie co? Zaczynam kurs na prawo jazdy! Wreszcie będę mogła wsiąść za kółko. Mam tylko nadzieję, że po pierwszej jeździe z instruktorem po ulicach Lublina nie ochrzczą mnie mianem nowego pirata drogowego Lubelszczyzny ;P

Buziaki :*
Roxanne xD