Boże, dlaczego? Dlaczego? Dlaczego ja nie mogę żyć, co ja takiego zrobiłam? Za jakie grzechy? I ile mi zostało? Według wszelkich prawideł i obliczeń biologiczno-matematycznych mam... 10,5- 11 miesięcy. Tylko tyle! Oczywiście to się może zmienić... Tylko że na gorsze. Im bliżej końca, tym mniejsza szansa na znalezienie dawcy. Zresztą na dawcę ja już nawet nie liczę, kolejny raz się rozczarowałam. Czujecie tę ironię? Tamta facetka, niedoszła dawczyni jest w ciąży. Super. Przecież ktoś musi umrzeć, żeby narodził się ktoś nowy. Zawsze kochałam dzieci i chciałam mieć swoje. I co? Gówno! Teraz może mnie uratować tylko jakiś cholerny cud, a szanse na niego są jak jeden do tryliona, żeby nie mniejsze. Niech to szlag jasny trafi!!!
Nie wiem jak długo siedziałam na tej posadzce. Chyba kilka godzin. Jak podniosłam głowę było już ciemno za oknem, czyli pewnie koło osiemnastej? Dziewiętnastej? Figę mnie to obchodzi. Nagle spojrzałam na szafkę przy umywalce. Była uchylona i przez otwarte drzwiczki zobaczyłam metalowy przedmiocik.
Znieruchomiałam. Żyletka. Nigdy nie się nie cięłam, nie. To była zapasowa żyletka, której kiedyś używałam jako zastępcę skalpela. Ale teraz? W sumie pocięcie się nie byłoby takim złym pomysłem. Bo w końcu co może ze sobą zrobić chora na białaczkę dziewczyna bez najmniejszej choćby nadziei na wyzdrowienie? Nic. Może tylko odliczać dni od śmierci. A gdyby tę śmierć przywołać?... To nie pierwszy raz, jak mam myśli samobójcze. Pierwsze były, gdy dowiedziałam się o chorobie. Tylko że wtedy bardzo pomogła mi Gabrysia. Nie zostawiła mnie samej sobie. Wiedziała, że nie zamierzam nikomu mówić o chorobie i uszanowała to, a w zamian podtrzymywała mnie na duchu. Nie wysłała mnie do psychiatry z moją depresją, tylko zaczęła ją leczyć swoimi sposobami. Muzyką. Dzięki niej tak pokochałam muzykę. Zaczęłam słuchać wszystkiego, co mi wpadło w ręce, a pierwsze było... One Direction. To były ich występy w X Factor, a niedługo potem pierwszy singiel "What Makes You Beautiful". Gdy tego słuchałam, ba, do tej pory jak tego słucham, to czuję się wyjątkowo, czuję, jakby ta piosenka była tylko dla mnie. Zaczęłam sobie wmawiać, że skoro ktoś mi śpiewa, że mam w sobie to coś, to nie mogę tego czegoś ukrywać. Stałam się bardziej otwarta na świat.
No i co? Niewiele mi ta otwartość pomogła. I tak mam umrzeć, dawcy nie ma, nikt mnie nie wspiera, jestem z tym sama. Gaba się nie liczy, ona ma jeszcze innych pacjentów. Co mi szkodzi? Przecież nikt nie będzie żałował chorej na mózg i szpik wariatki. Jednej idiotki mniej na świecie.
Wstałam i chwiejnym krokiem podeszłam do umywalki. Już nie płakałam, czułam dziwną determinację. Takie teraz albo nigdy. Wyciągnęłam rękę po żyletkę. Była zimna, ostra. Oglądałam ją uważnie. Taki mały przedmiot, a tak wiele może dać. Zdjęłam płaszcz i podciągnęłam rękaw bluzki. Wolnym ruchem przyłożyłam ostrze żyletki do nadgarstka. Żegnaj świecie. Żegnaj chorobo. Może i przegrałam, ale to nie ty mnie zwyciężyłaś. Zwyciężyła mnie moja słaba wola i nienawiść do wszelkich chorób i zła, które one wyrządzają. Zwyciężyła mnie niesprawiedliwość świata. Już, już miałam przeciąć skórę, gdy nagle moja ręka trzymająca żyletkę zaczęła drżeć. Telepała się tak mocno, że aż złapałam ją tą drugą ręką. Co do cholery, teraz mam Parkinsona?! Spojrzałam z przerażeniem w lustro. Zobaczyłam swoje odbicie w lustrze: słabej, zapłakanej dziewczyny z podpuchniętymi oczami, mokrymi od łez włosami. Wpatrywałam się w swoje oczy i nagle przypomniała mi się sytuacja sprzed kilku dni. Ognisko. Intensywne spojrzenie w oczy. Byłam w szoku. Mam zwidy, czy co? Z lustra spoglądał na mnie Liam. Z niepokojem, strachem patrzył prosto w moje źrenice. Wciągnęłam mocno powietrze i wypuściłam żyletkę. Spadła z brzękiem na podłogę. Nie wiedziałam, że taki mały przedmiot może narobić tyle hałasu. Przyłożyłam dłoń do ust.
-Nie mogę. Nie mogę. Nie mogę!!!- wykrzyczałam i oparłam się o wannę głośno szlochając. Znowu dopadł mnie płacz. A już myślałam, że nie mam więcej łez, że wypłakałam już wszystkie. A jednak.
~~*~~
Wtorek. Zwlokłam się z kanapy, na którą rzuciłam się po wyjściu z łazienki. Byłam tak wyczerpana kilkugodzinnym płaczem, że od razu zasnęłam. Teraz podreptałam do swojego pokoju i przebrałam się w legginsy i grubą szarą bluzę. Naciągnęłam jeszcze na nogi getry i powędrowałam do kuchni. Tak, wiem. Jestem studentką medycyny, powinnam iść na wykłady, pobiec na zajęcia z mikrobiologii, pouczyć się genetyki. Ale nie miałam na to sił. Po prostu. Czułam się jakby mnie ktoś przemaglował. Nie mam najmniejszego zamiaru iść dziś na uczelnię, przecież to jest wszem i wobec wiadome, że się nie skupię na niczym. Przechodzę właśnie swój czteroetapowy kryzys. Etap pierwszy mam już za sobą: płacz gigant i deprecha na całego. Dziś będzie etap drugi: dołowanie się przy dramatach i melodramatach w telewizji i obżeranie wszystkim, co znajdę w lodówce.
Która w ogóle jest godzina? O. Czternasta. W sumie możliwe, poszłam spać koło północy, a jak długo płaczę, to śpię jeszcze dłużej. Super. Wyciągnęłam z lodówki parówki, musztardę, ketchup. Zagotowałam mleko na kakao. Będzie boskie, ale piekielnie kaloryczne śniadanie. Hot-dogi plus kakao. Zjadłam wszystko gapiąc się beznamiętnie w stół. Nawet nie próbowałam zmywać naczyń. Zrobiłam sobie herbatę i poszłam do salonu. Owinęłam się w gruby, duży koc, wzięłam paczkę chusteczek i złapałam laptopa. Moja lista filmów na depresję... Jak to ja, w fazie ostrej niewydolności psychicznej muszę dołować się jeszcze bardziej. Nie potrafię oglądać komedii, stawiam na wyciskacze łez. Na pierwszy ogień "Titanic". Pierwszą część obejrzałam jeszcze na spokojnie, ale już na początku drugiej zaczęłam łkać. No bo to takie niesprawiedliwe. Oni chcą być razem, ale ich rozdzielają. Ale para się nie poddaje. "Jeśli ty skoczysz, to i ja skoczę." Boże, za mną nikt nie skoczy, bo nie zdąży. Nie zdąży mnie tak pokochać albo ja za szybko umrę. Wszystko jedno, koniec jest taki sam. Happy endu brak.
"Titanic" się skończył, a ja jeszcze nie miałam dość. Co teraz? Wybrałam "The Walk To Remember" czyli po polsku rzecz ujmując "Szkoła uczuć". Tak, tak, to z tego filmu śpiewałam piosenkę u chłopaków przy fortepianie. Tak, to w tym filmie dziewczyna jest chora na białaczkę i umiera. Tak, to w tym filmie chłopak ma się w niej nie zakochać, a jednak to robi i uszczęśliwia dziewczynę swoimi gestami. Cudownie. Ale co z tego skoro ja też tak umrę. I nie będzie przy mnie takiego gościa, który przed śmiercią powie mi "Wyjdź za mnie.". Ale mi się z mózgiem porobiło. To chyba z głodu. Po godzinie filmu złapałam się na tym, że burczy mi w brzuchu. Wzięłam telefon i zamówiłam pizzę. Największa Capriciosa z podwójnym serem. Nie wierzycie, że dam radę ją wrąbać? Jak mam doła, to mój żołądek jest większy od żołądka Nialla.
Pizza przyjechała, gdy miałam wybierać trzeci film. Zużyłam już jedną czwartą pudełka chustek, czyli jakieś dwadzieścia pięć sztuk, bo otworzyłam nowe stusztukowe pudło. Zwlokłam się z kanapy, żeby przejąć moje żarcie. Gdy otworzyłam drzwi, facet z dostawą aż się cofnął o krok w tył. Chyba nie wyglądam tak tragicznie... Chociaż z drugiej strony. Biorąc pod uwagę wczorajszy ryk, dzisiejszy maraton filmowy plus kolejny płacz przy wyciskaczach łez, to może... Dobra, okej, wyglądam jak kupa nieszczęścia. Gość od pizzy potwierdził moje przypuszczenia, bo patrzył na mnie nieufnie przejmując forsę i wręczając mi pudełko. Niech zgadnę. Facet obstawia, że rzucił mnie chłopak. Mogę się założyć o sto funtów, że wyglądam jak porzucona dziewoja.
Wróciłam na kanapę i otworzyłam pizzę. W powietrzu rozniósł się boski zapach. Ale ja jestem głodna. Gdyby tu pojawił się Horan i próbował mi coś podkraść, to mogłabym podzielić się tylko i wyłącznie pudełkiem. Zawartość dla mnie. Włączyłam "Ostatnią piosenkę". Ta, kolejna chora osoba. Tym razem ojciec Ronnie. Jezu, ale ja muszę się dołować. Nawet się nie zorientowałam, kiedy zjadłam całą pizzę. Nagle rozdzwonił się mój telefon. Wkurzona zatrzymałam film i odebrałam.
-Czego?-warknęłam do słuchawki.
-Przeszkadzam?- głos Niki rozniósł się w mojej głowie.
-Nie, skąd.- powiedziałam sarkastycznie odkładając na bok pudełko po pizzy.
-Czekaj, czekaj... Masz zmieniony głos. Płakałaś?- spytała podejrzliwie Nika.
-Nie, skąd.- powtórzyłam.
-Natalia, przecież wiem. Masz znowu doła?
-Nie, skąd.
-Natalia, gadzie jeden, co się stało?! Chłopak cię zdradził?- panna Nika jest wkurzona. I bardzo dobrze.
-Jakbyś nie zauważyła, to nie mam chłopaka.
-1D nie zadzwoniło?
-Nie muszą dzwonić codziennie.
-To o co chodzi? Natalia, ręce mi opadają.- wiecie, co mnie najbardziej ciekawi? Nika jest spostrzegawcza, ale ani razu nie zauważyła, że jestem chora i biorę podejrzane ilości leków. A mieszkamy razem od początku studiów.
-O nic nie chodzi! Baw się dobrze w tym Olsztynie, wróć w wyznaczonym terminie, a teraz daj mi święty spokój!- wydarłam się na nią i rozłączyłam się. Wściekła rzuciłam telefon na kanapę i już miałam włączyć dalej film, gdy nagle komórka zadzwoniła znowu.
-Odwalcie się ode mnie wszyscy!- wrzasnęłam do mikrofonu. Po drugiej stronie usłyszałam jakieś stłumione szepty, a po chwili odezwał się męski głos:
-Excuse me... Nattie, is it you?- zaniemówiłam. Zayn. Nie patrzyłam na wyświetlacz, jak odbierałam i myślałam, że to ten uparciuch Nika znowu się dobija.
-Tak, tak..- powiedziałam po polsku i zaraz się zreflektowałam.- Yes, yes, sorry.
-Okej, nie przepraszaj... Dzwonię, bo tak tu siedzimy z chłopakami i nam się nudzi... Wszystko u ciebie w porządku?- zapytał z troską.
-Tak, mam tylko lekkiego doła, ale nic się nie dzieje.
-Doła? Co się sta... Niall, oddawaj ten telefon!- usłyszałam jakieś trzaski i za chwilę głos Niallera w słuchawce.
-Cześć, Nattie, stęskniłem się, wiesz?
-Wiem, ja też za wami tęsknię- mimowolnie się uśmiechnęłam.
-Mam takie pytanko: czy dałoby radę, żebyś coś ugotowała z polskiej kuchni i przysłała mi pocztą, bo tutaj gotował Louis i... Tommo! Daj komórę!- teraz sztafetę przejął Loui.
-Ja wcale nie spieprzyłem tego obiadu, tylko zagadałem się z El przez telefon i jakoś wszystko poleciało na kuchnię i zaczęło dymić i... A w ogóle, cześć Nattie!
-Cześć- odpowiedziałam rozbawiona.
-No, i potem wpadli wszyscy i Liam się załamał, bo cała kuchnia w dymie i smrodzie... Payne! Teraz ja!
-Cześć Nattie- usłyszałam głos Liama.- Ja się załamałem, bo wszyscy dobrze wiedzą jak gotuje Louis. Wiedziałem, że to się tak skończy...
-Liam, dlaczego ty dyszysz?- zainteresowałam się słysząc głos chłopaka.
-Yyy... uciekam z telefonem Zayna.- przyznał się. W tle słyszałam głosy pozostałych. Chyba gonili uciekiniera.
-Słuchaj, Liam, nie chcę być niegrzeczna, ale możemy pogadać jutro? Jestem trochę zajęta...- zerknęłam wymownie na rozwaloną kanapę, pudło po pizzy i laptop z filmem czekającym na uruchomienie.
-Daj mnie!- Harry wyrwał telefon Liamowi.- Nie, to nie może być tak, że inni rozmawiają, a ja jestem niedopuszczony do słuchawki! Przemów tym kretynom do rozumu, Nattie!- żalił się mi do ucha, a ja coraz bardziej miałam ochotę skończyć tę rozmowę.
-Przemówię, ale mogę jutro? Nie bardzo mogę...
-Okej, to jutro po południu na Skypie. Maaalik, nieee!!!- i rozłączył się. Wpatrywałam się w telefon i przez chwilę zastanawiałam się, co tam się teraz dzieje. Ale w sumie to teraz niewiele mnie to obchodzi. Ważniejsze jest to, czy Ronnie pogodzi się z Willem. Odłożyłam telefon na stolik i włączyłam odtwarzanie filmu. Teraz niech mi nikt nie przeszkadza, bo nie ręczę za siebie. Chcę w spokoju poużalać się nad sobą.
~~*~~
Środa. Wstałam koło południa. Znowu. Wczoraj skończyłam filmy koło północy, bo rozbolała mnie głowa. Inaczej oglądałabym dalej. Poczłapałam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, umyłam głowę i ubrałam się w to co wczoraj. Jakoś nie czułam potrzeby szukania lepszych ciuchów. Zjadłam jakieś śniadanie (szczerze? Nawet nie wiem, co jadłam) i stwierdziłam, że w mieszkaniu jest makabryczny syf, ale nie mam siły (ani tym bardziej ochoty), żeby go ruszyć. Teraz zamierzałam zająć się trzecią fazą depresji. Tak, jestem żałosna i irytuję wszystkich tym użalaniem się nad sobą, ale ten typ tak ma. Po prostu.
Trzecia faza depresji to.... dołowanie się przy muzyce. Nie ma to jak ryczeć przy smętnych kawałkach. Siadłam na kanapie w salonie, owinęłam się tym kocem, co wczoraj i otworzyłam na laptopie iTunesa. Gdzie ta moja playlista? O, jest. Zaczynamy powoli, najlepiej od "Yesterday". Wsłuchałam się w głosy Beatlesów z zamkniętymi oczami. Po chwili muzyka się zmieniła na bardziej psychodeliczną. "I'm Going Slightly Mad" Queen. Jasne, w depresji zawsze staję się bardziej szalona. A jak ty byś się czuł, mój drogi Freddie Mercury (Freddie Mercury to nieżyjący wokalista Queen'u), gdybyś miał na sobie wyrok śmierci? A sorry, ty w zasadzie byłeś w podobnej sytuacji, bo podobno zmarłeś na AIDS. Zwracam honor. Piosenka znów się zmieniła. Queen again, ale tym razem "Bohemian Rhapsody". Zawsze się śmiałam w operowych fragmentach, ale teraz nie miałam siły unieść choćby kącika ust. Nowa melodia. O proszę, jaki zbieg okoliczności! "The Great Pretender", czyli w skrócie "Jestem wielkim oszustem". Jak pasuje do sytuacji! Cały czas oszukuję świat, oszukiwałam świat i będę oszukiwała świat. Oszukuję, okłamuję, a potem mam pretensje, że nie mam wsparcia. Jestem żałosna. Następna piosenka. O nie. "Tears In Heaven". Tu już zaczęłam ryczeć. Nie zauważyłam, jak minęły dwie godziny słuchania muzyki. Po kilku kolejnych piosenkach włączyło się "Total Eclipse of the Heart". Od razu pomyślałam o chłopakach, bo nagrane miałam ich wykonanie. Doskonałe głosy, piosenka z X Factora. Ciekawe, co teraz robią. Piosenka się zmieniła, a ja zamarłam i po chwili popłakałam się jeszcze bardziej. "Who Wants To Live Forever"- "Kto chce żyć wiecznie". Ja chcę! Ja! Chcę żyć chociaż o rok dłużej! Łzy ciekły mi strumieniami po twarzy, szeptem powtarzałam słowo piosenki. Nagle melodia się urwała. Chciałam włączyć ją od początku, ale niechcący kliknęłam na piosenkę wyżej. Znieruchomiałam, nawet przestałam płakać. "What Doesn't Kill You". To, co cię nie zabije, sprawi, że staniesz się silniejszym.
You think you got the best of me
Think you had the last laugh
Bet you think that everything good is gone
Think you left me broken down
Think that I'd come running back
Baby you don't know me, cause you're dead wrong
What doesn't kill you makes you stronger
Stand a little taller
Doesn't mean I'm lonely when I'm alone
What doesn't kill you makes a fighter
Footsteps even lighter
Doesn't mean I'm over cause you'r gone
What doesn't kill you makes you stronger, stronger
Just me, myself and I
What doesn't kill you makes you stronger
Stand a little taller
Doesn't mean I'm lonely when I'm alone
(Myślisz, że dostałeś wszystko to, co we mnie najlepsze
Myślisz, że to Ty ostatni się śmiałeś
Założę się, że myślisz, że wszystko co dobre odeszło
Myślisz, że zostawiłeś mnie załamaną
Myśląc, że przybiegnę z powrotem
Kochanie nie znasz mnie, bo jesteś śmiertelną pomyłką
Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni
Uwierz w siebie
To nie znaczy, że jestem samotna, kiedy jestem sama
Co Cię nie zabije, zrobi wojownika
Ślady jeszcze lżejsze
To nie znaczy, że jestem skończona, bo odszedłeś
Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni, wzmocni
Tylko ja, ja i ja
Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni
Uwierz w siebie
To nie znaczy, że jestem samotna, kiedy jestem sama)
Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. Może wiadomość o chorobie mnie nie zabiła, ale to też nie powód, żeby użalać się nad sobą. Nie mogę dać się zwyciężyć, muszę walczyć do końca.
Wstałam gwałtownie z kanapy zrzucając koc i prawie zwalając laptopa. Pobiegłam do łazienki, szybko zmyłam łzy z twarzy i zrzuciłam brudne ciuchy. Założyłam czarne legginsy, obcisłą cytrynową bokserkę i luźną dłuższą granatową tunikę na ramiączkach na wierzch. Do tego bluza z kapturem. Spakowałam laptopa do sportowej torby i podeszłam do szafy, żeby wyjąć z niej moje bezcenne pudełko. Schowałam je do torby, złapałam telefon, założyłam płaszcz i wyszłam z domu.
Czas na czwartą fazę depresji. Idę się wyżyć. Na parkiet.
________________________________________
Dziś trochę posmęciłam, ale mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe ^ v ^ Jak uważnie czytaliście, to już wiecie na co jest chora Natalia. Jeśli nie, to proponuję wrócić do akapitu nr 3 ;)
Następny rozdział będzie chyba ciekawszy. Przynajmniej według mnie. Ten wstawiam wcześniej, miał być w okolicach czwartku, ale naszła mnie taka wena, że napisałam go w cztery godziny z przerwą na wypad do kina :) Byłam na "Kamieniach na szaniec", jestem bowiem wielbicielką historii, zwłaszcza tej wojennej. Film nawet spoko, ale jeśli ktoś liczy na wierną adaptację, to nie polecam, bo dużo akcji jest wyciętych ze scenariusza.
Widzieliście to? 1212 wyświetleń! Juuuppppiiii jeeeeej ! *.* =)
Fajnie, że komentujecie, cieszę się z tego niezmiernie, ale mam pytanie tak z ciekawości: podoba wam się, że wstawiam te linki do piosenek? Staram się dobierać muzykę do sytuacji, ale czy to mi wychodzi, cóż, tylko wy możecie to ocenić :P
Roxanne xD
Super!
OdpowiedzUsuńQueen <3 :3
Gratuluje tylu wyświetleń !
życzę Ci jeszcze więcej tego typu sukcesów !!!
Czekam na next i życzę dużo weny :*
And I say
UsuńThank you very much
Thank you very much <3 ;)
Boże niech ona w końcu komuś powie o tej chorobie! Mnie osobiście podobają się te linki do piosenek :D z niecierpliwością czekam na następny! Weny życzę! I jeszcze więcej wyświetleń :) pozdrawiam :***
OdpowiedzUsuńEhh mi już brak słów ! Ty piszesz genialnie ! Prosze next w okolicach czwartku :P
OdpowiedzUsuń~ Gabi :)
Cudowny rozdział w sensie, że super napisany jak zwykle. Lecz... ;c
OdpowiedzUsuńFuck te etapy są okropne. Te filmy ;c Kurde na każdym tak samo ryczałam ;/
A muzyka? Boże, dziewczyno.. ;c W sumie ja też bym się tak załamała jakbym miała "wyrok" śmierci na sobie ;/
Chłopaki jakby wiedzieli to by ją wspierali itd. Ale szkoda, że ona nikomu nie mówi o tym ;/
Przecież musi mieć wsparcie ;/ Bo to z żyletkom to nie fajna sytuacja ;/ Nie każdy by się powstrzymał, a odebrać sobie życie przed wcześnie? Proszę nieee ;c To okropna wiadomość ;/
Czytam dalej, bo będzie hmm ciekawie? ;/
Pozdrawiam! ; 3