piątek, 28 sierpnia 2015

Część II: Rozdział 19

Zagryzłam wargę niemal do krwi, wpatrując się w oszołomieniu w leżącego na łóżku chłopaka. Co dziwne, moje oczy były suche. Nie miałam łez, żeby rozpłakać się na widok poturbowanego przyjaciela. Czułam narastającą we mnie determinację i energię, jakbym wypiłam pięć litrów mocnej kawy. Musiałam coś zrobić i to teraz, zaraz.
-Dokończcie to i wieźcie go na salę, jak najszybciej. Nie mamy chwili do stracenia!- Krzyknęłam, wybiegając na korytarz w poszukiwaniu profesora. Znalazłam go zaraz za rogiem.
-Potrzebujemy tego neurochirurga, natychmiast, ma krwotok nadtwardówkowy! I proszę o pozwolenie na nadzorowanie tej operacji.
-Słucham?- Profesor poprawił okulary i spojrzał na mnie surowo. Może źle to powiedziałam. Jeszcze raz.
-Chciałabym poprowadzić tę operację, jako główny chirurg. Pod pana dyktando, ale mimo wszystko sama.
-To będzie trudna operacja, Natalio, nigdy takiej ci nie dałem.- Odpowiedział, chyba po raz pierwszy zwracając się do mnie na "ty".
-Wiem, ale sobie poradzę. Muszę.- Odparłam, zaciskając ręce na trzymanych papierach. On tutaj leżał i czekał, aż mu pomogę. A reszta... Wolałam nie myśleć, co się działo na SORze, jeżeli jechali wszyscy razem... Na razie muszę skupić się tylko na nim.
-Czy to ktoś dla ciebie znajomy?- Zmarszczył brwi i skierował się do szatni chirurgów.
-Mój przyjaciel, jeden z moich najbliższych przyjaciół. Chcę go uratować.- Błagałam, biegnąc tuż za nim.
-Ze względu na wydźwięk emocjonalny i twoje powiązania z pacjentem, a przede wszystkim na twój stan, nie powinienem  w ogóle brać cię do tego zabiegu. Niestety, ale na bloku jesteśmy tylko my plus doktor Jackster, który musi zostać awaryjnie. Prowadzenie takiej operacji wiąże się z ogromną odpowiedzialnością, bo to ty będziesz podejmowała najważniejsze decyzje...
-Panie profesorze, proszę!- Przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu. Wyczułam, że mocno się wahał. Po chwili milczenia skinął głową.
-Zgoda. Ale jeżeli uznam za stosowne, żeby ci przerwać lub źle się poczujesz, to od razu oddajesz mi pałeczkę.
-Umowa stoi.- Natychmiast zostawiłam profesora i pobiegłam się przebrać. Za drzwiami słyszałam, jak już wwożono go na salę. Z mocno bijącym sercem zakładałam maskę na twarz i naciągałam rękawiczki. Wychodząc z sali, rzuciłam okiem na zostawione rzeczy. Po krótkim namyśle wzięłam telefon do kieszonki fartucha i pędem ruszyłam na salę operacyjną.
-Neurochirurg już jedzie, mam znajomego profesora światowej sławy.- Poinformował mnie mój mentor.- Znieczula doktor Bryce.- Wskazał na stojącą u wezgłowia stołu tęgą kobietę. Nie zwróciła na mnie uwagi, w skupieniu odmierzała z buteleczki środek znieczulający.
-Okej.- Podeszłam do głównej instrumentariuszki.- Czy mogłaby siostra to włączyć? Zamiast muzyki klasycznej? Losowo.- Skinęła głową i podeszła do maleńkiego radyjka. Musiałam w końcu uciszyć to "One Last Time" w mojej głowie. To nie będzie ostatni raz, kiedy go zobaczę, nie ma mowy. Uratuję go.
Stanęłam przy stole i jeszcze raz ogarnęłam wzrokiem jego blade poranione ciało. W ostrym świetle jeszcze wyraźniejsze stały się linie żeber, szczupła twarz i chude nogi, ozdobione blizną pod lewym kolanem. Pielęgniarki zakryły go prawie całego, zostawiając tylko odsłonięty brzuch, klatkę piersiową i zranioną rękę. Same zajęły się szybkim opatrunkiem na rozciętej nodze, a ja z profesorem ustawiliśmy się po obu stronach stołu. Z banku krwi dowieźli dwie jednostki A minus, tak na wszelki wypadek.
-Ja zajmę się wątrobą, a pan śledzioną, dobrze?
-To trudniejsza część, może...
-Panie profesorze.
-Zgoda.- Mruknął niechętnie i sięgnął po narzędzia.
Wychyliłam się jeszcze zza parawanu oddzielającego głowę od reszty ciała i spojrzałam na jego zamknięte oczy. Wyciągnęłam rękę w niebieskiej rękawiczce i delikatnie pogłaskałam go po policzku.
-Uratuję cię, Niall. Pamiętaj, gdzie jest twoje miejsce i nie zostawiaj nas.- Wyszeptałam, nawiązując do lecącej właśnie piosenki "Don't Forget Where You Belong".
Wyprostowałam się, odetchnęłam głęboko i wyciągnęłam rękę do instrumentariuszki.
-Skalpel proszę.

~~*~~

Pierwsza dwadzieścia, półtorej godziny operacji, "Heart Attack".
-Chyba mam źródło krwawienia... Profesorze?
-Tak, tnij tutaj. Na pewno nie chcesz, żeby cię zmienić?
-Czuję się świetnie, dam radę.
-Neurochirurg dzwonił, będzie za maksimum godzinę. Są straszne korki w mieście.
-O pierwszej w nocy? Lepiej niech się pojawi, bo mu coś zrobię.
-Ciśnienie sto cztery na sześćdziesiąt siedem, spada.
-Podaję Epinephrinum, dziesięć miligramów.
-Ciśnienie ciągle spada, dziewięćdziesiąt na pięćdziesiąt dziewięć!
-Podwyższcie mu!
-Proszę się odsunąć od stołu! Migotanie przedsionków!
-Jasna cholera, przecież zaraz się wykrwawi!
-Nie tnijcie dalej!
-Tracimy go!
-Podaję sotalol, dwadzieścia miligramów dożylnie.
-Wraca! Jest normalny rytm.
-Jak ciśnienie?
-Dziewięćdziesiąt trzy na sześćdziesiąt dwa, powoli się podnosi.
-W porządku, operujemy dalej.
Kantem dłoni otarłam pot z czoła. Jeszcze jedna taka akcja, a zacznę głośno przeklinać.

~~*~~

Druga jedenaście, dwie i pół godziny operacji, "More Than This".
-Ciśnienie dziewięćdziesiąt sześć na pięćdziesiąt trzy, stałe.
-Dalej jest niskie. Dajcie mu coś, zawsze miał górne powyżej stu.
-Podaję znowu dziesięć miligramów Epinephrinum.
-Podwiązuję naczynia. Zacisk.
-Gazę proszę. Jest tu trochę krwi.
-Tętno osiemdziesiąt, spada.
-Krwawienie z wątroby, było uszkodzone naczynie! Dajcie ssak!
-Jezus, ile krwi...
-Jeszcze trochę, podajcie drugi!
-Jeszcze jeden zacisk!
-Ciśnienie spada!
-Podtrzymajcie go, cholera!
-Tracimy go, odsunąć się od stołu! Lidokaina!
-Znowu, już trzeci raz, cholera!
-Tętno się zatrzymuje! Zamknijcie to naczynie!
-Dobra, jest zacisk.
-Dalej spada!
-Zatrzymanie akcji serca!
-Reanimujcie go!
-Podaj defibrylator. Ten mniejszy, nie chcemy, żeby nam się od razu wykrwawił!
-Dwieście dżuli, może wystarczy. Włączam!
-Nic nie ma!
-Daj jeszcze raz!
-Czekajcie jest sygnał!
-Znowu zniknął, pobudź go jeszcze raz!
-Znowu migotanie! Dwadzieścia miligramów sotalolu, szybko!
-Znowu krwawi...
-Dajcie ssak! I pobudźcie tę akcję serca, kurde!
-Jest linia! Pierwszy załamek...
-Znowu płaska, jeszcze dwadzieścia!
-Włączam defibrylator, odsuńcie się!
-Jest! Jest!
-Dobra, wstrzymajcie się chwilę. Okej, ruszamy dalej.
"Drag Me Down". Jasne, jeszcze raz mi się zatrzymasz Niall, a to stające na baczność serducho zaraz pociągnie cię w dół.

~~*~~

Trzecia trzydzieści osiem, czwarta godzina operacji.
-But baby, if you say you want me to stay, I'll change my mind...- Mruczałam pod nosem "Change My Mind", żeby nie zwariować. Prawie skończyliśmy jamę brzuszną, mieliśmy się zabrać jeszcze za lekkie zabezpieczenie żeber, żeby przypadkiem nie przedziurawiły któregoś z płuc. Miałam dosłownie miękkie kolana i wszystko mnie bolało, a najbardziej brzuch ze stresu. Niby jadłam koło ósmej i całość powinna być już strawiona, ale ciągle czułam ściskanie w żołądku i podchodzącą do gardła żółć.
-Nóż do kości.- Rzucił neurochirurg, który przybył dopiero dziesięć minut temu. Miałam ochotę go wytargać za uszy, ale trzymałam akurat w ręku fragment wyciętej wątroby Nialla i raczej wolałam nim w nikogo nie rzucać.
-Swoją drogą, to ciekawe, że akurat pani prowadzi tę operację, nieprawdaż? Nie jest pani odrobinkę za młoda na taką rolę?- Nagle przypomniały mi się kreskówki z Fineaszem i Ferbem. W każdym odcinku padało pytanie "Nie jesteście za młodzi, żeby robić coś tam?", a oni odpowiadali "Tak, jesteśmy", na co pytający mówił z reguły "Powodzenia!". Z trudem opanowałam głupawkę. W chwilach najgorszego zmęczenia zaczynam świrować i lepiej, żeby nie stało się to tutaj.
-Poprosiłam o to.- Powiedziałam, nawet na gościa nie patrząc.
-I ty na to pozwoliłeś? Anderson, a jeśli ten chłopak przez nią wykituje?- Zwrócił się do profesora jego kolega. Zacisnęłam zęby i z trudem powstrzymałam się od zgrzytnięcia.
-Nici rozpuszczalne, piątka.- Wyciągnęłam rękę i za chwilę szyłam już ostrożnie uszkodzoną otrzewną.
-W ogóle kobieta chirurg to jakaś porażka.- Kontynuował ten idiota.- Chirurg to powinien być facet, a nie baba. Biedny ten chłopak, jak jeszcze krzywo mu pani szwy założy...
-Słuchaj, pan!- Nie wytrzymałam i podniosłam głowę znad zakrwawionych wnętrzności Nialla.- Ten chłopak to mój przyjaciel, poprosiłam, żebym mogła go operować, bo wiem, że on zrobiłby to samo dla mnie. Może i jestem tylko na stażu, ale jednak umiem coś robić na sali operacyjnej, na przykład chronić pacjentów przed takimi szowinistycznymi antyfeministycznymi męskimi świniami jak pan!- Zacisnęłam mocno szew, jakby na potwierdzenie moich słów. Przez chwilę na sali operacyjnej zrobiło się cicho. Ja w zajadłym milczeniu dziubałam nićmi dalej, a reszta przyglądała się mi, jakby nagle wyrosły mi trzy głowy.
-Zuch dziewczyna! I pan mówi, że nie nadaje się na chirurga.- Zaskoczona spojrzałam na anestezjolożkę, która odezwała się po raz pierwszy od rozpoczęcia zabiegu. Podziękowałam jej skinieniem głowy i w nagrodę otrzymałam lekki uśmiech pod maską. Lepszy rydz niż nic. A neurochirurg stwierdził, że lepiej już siedzieć cicho.

~~*~~

Wyszłam z sali na chwiejnych nogach. To jednak było ponad moje siły. Nie spodziewałam się, że utrzymanie mojego przyjaciela przy życiu zabierze mi tyle energii. Operowaliśmy go pięć godzin i czterdzieści dwie minuty. Ale jakoś się udało. Zaczęłam ściągać z rąk zakrwawione rękawiczki. Podczas tej jednej operacji zużyłam cztery pary.
-Na szczęście się udało...- Profesor jakby czytał w moich myślach. Z ciężkim westchnieniem oparł się o umywalkę.- Chociaż w pewnym momencie myślałem, że to już koniec.
-Wiem, ja też.- Nagle przypomniałam sobie o czymś. Mimo że byłam nieludzko zmęczona, odzyskałam trochę energii, żeby pójść kogoś stłuc na kwaśne jabłko. A przynajmniej porządnie ochrzanić.
-Chwileczkę, pani doktor. A umyć się po zabiegu?- Profesor nie lubił, gdy się nie przestrzegało reguł. Ja w sumie też, ale w tej chwili...
-Za chwilkę. Muszę najpierw coś pilnie załatwić.- Nie czekając na jego reakcję, wybiegłam z łazienki chirurgów i popędziłam korytarzem tak szybko, na ile pozwalało mi zmęczenie i ciąża. Wyhamowałam dopiero przed drzwiami odgradzającymi blok operacyjny od reszty szpitala. Wzięłam głęboki oddech i wyszłam na zewnątrz.
-Nareszcie! Pani doktor! I co z Niallem? Udało się? Wszystko z nim w porządku?!- Ze wszystkich stron zaatakowały mnie głosy przyjaciół. Ściągnęłam maskę i czepek i spojrzałam na nich z wściekłością.
-Natalia!- Liam był chyba mega zdumiony, że mnie widzi o tej porze w szpitalu.- Widziałaś Nialla? Dowiedziałaś się coś?
-Jesteście skończonymi kretynami, idiotami, pojebami!- Krzyknęłam tak głośno, że aż się cofnęli.- Czy się coś dowiedziałam? Jasne! W końcu to ja go operowałam, debile! To jest jego krew na tym pieprzonym fartuchu!
-Co z nim?- Zapytał po chwili pełnej przerażenia ciszy Zayn. Usiadłam na krześle obok nich i schowałam twarz w dłoniach.
-Jest źle. To znaczy, operacja się udała. Przeżył.- Dodałam szybko, widząc jak Nika z jękiem osuwa się po ścianie.- Wycięliśmy mu śledzionę, zatamowaliśmy krwotok w wątrobie, zabezpieczyliśmy złamane żebra... Miał krwiaka w mózgu. Musieliśmy go wyciąć. Operacja na otwartej czaszce, wzywaliśmy neurochirurga... Nie przestraszcie się, jak go zobaczycie, bo musieliśmy mu ogolić głowę. A jeszcze...- Nie mogłam już powstrzymać płaczu.- Trzy razy zatrzymała mu się akcja serca. Ten trzeci raz... Boże, reanimowaliśmy go cały kwadrans, myślałam, że już nie wróci...- Załkałam, pochylając głowę do dołu. Louis usiadł koło mnie i objął mnie ramieniem.
-Najważniejsze, że się udało.- Powiedział cicho, całując mnie w czubek głowy. Zayn z kolei klapnął na podłogę przy Nice i przytulił ją do siebie. Moja przyjaciółka była cała roztrzęsiona, wczepiła się w niego  jak w koło ratunkowe. Liam chodził nerwowo od ściany do ściany. Zaraz... A gdzie reszta?!
-Gdzie pozostali?- Zapytałam, wstając z krzesła.- Gdzie El i Perrie? Gdzie Harry?!
-Perrie pomaga Eleanor się uspokoić, bo wpadła w histerię na wiadomość o wypadku. No i siedzi z Shanem. Szpital to nie jest zbyt dobre miejsce dla rocznego dziecka...
-Jasne, to rozumiem.- Przerwałam gwałtownie Zaynowi.- Gdzie Harry?
-On...- Zaczął Liam, ale jakoś nie mógł skończyć. Spojrzałam na jego rękę zakutą w gips. Pokiwałam głową. Już wiedziałam.
-Harry ma wstrząs mózgu, tak? To jego przywieźli drugą karetką?- Milczenie oznacza zgodę. Czyli mam rację.
-Gdzie leży?- Spytałam.
-Na SORze.- Odpowiedział Louis. Okej. Czyli tragedii jeszcze nie ma. Przynajmniej nie OIOM. Tylko że to samo powtarzałam sobie, gdy moja babcia leżała na kardiologii. Zamierzałam zasypać ich dalszymi pytaniami odnośnie wypadku, ale drzwi za mną się otworzyły i trzech pielęgniarzy wypchnęło łóżko, na którym leżał Niall. Nika zerwała się z podłogi i złapała leżącego chłopaka za rękę. Jedno spojrzenie na jego poharataną twarz jej wystarczyło.
-Boże, Niall!- Myślałam, że aż tyle łez nie może jednocześnie wypłynąć z ludzkiego oka. A jednak.- Gdzie go zabieracie?
-Na intensywną terapię.- Odpowiedział profesor, który stanął obok mnie.- Natalio, powinnaś iść się umyć i odpocząć. Najlepiej w domu. W twoim stanie to niewskazane, wiesz o tym dobrze.
-Wiem, obiecuję, że już pójdę.
-Protokół z zabiegu zrobię sam. Już wszystkim się zajmę, ale ty idź.
-Jasne.- Profesor poszedł za pielęgniarzami wiozącymi Nialla na OIOM, a cała reszta podążyła za nimi. Tylko Liam, zanim zniknął za zakrętem, zatrzymał się i spojrzał na mnie. Pokazałam mu gestem, żeby już szedł. Rzucił mi jeszcze jedno uważne spojrzenie i pobiegł za resztą. Spuściłam wzrok na miejsce, na które przed chwilą zerkał. Moja ręka, opiekuńczym gestem spoczywająca na leciutko odstającym brzuchu. O rany. On mógł usłyszeć profesora mówiącego o "moim stanie"...
Ale szczerze, w tej sytuacji mam gorsze sprawy na głowie. I już chyba nawet nie robiłoby mi różnicy, gdyby się teraz dowiedział. Było mi wszystko jedno, byle tylko Niall przeżył najbliższe trzy doby.
-Natalio...
-Idę, naprawdę.- Nie patrząc na profesora, ruszyłam w kierunku oddziału. Jeszcze na chwilę zatrzymałam się przy windach, gdzie ładowali łóżko z Niallem. Reszta skupiła się wokół, Nika ciągle zanosiła się od płaczu. Spuściłam głowę i wróciłam do siebie. Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam na kozetce. Drżącymi rękami zdjęłam fartuch i wyjęłam soczewki, mało nie wykłuwając sobie oka paznokciem. Dopiero wtedy zwinęłam się w kłębek, schowałam twarz w dłoniach i wybuchnęłam głośnym płaczem.

-Natalia... Natalia...- Ktoś potrząsał moimi ramionami. Otworzyłam oczy, ale zaraz momentalnie je zmrużyłam pod wpływem światła. Odszukałam na szafce okulary i założyłam je na nos. Czułam się okropnie.
-Co... co jest...- Wymamrotałam, przecierając oczy. Nagle usiadłam jak porażona prądem.- Niall!
-Hej, spokojnie.- Andie złapała mnie za ramiona.- Czy ty coś spałaś? Odpoczęłaś choć trochę w nocy?
-Nie, wzięłam dyżur za Grace i przywieźli chłopaków, operowałam Nialla i potem on się zatrzymał nam trzy razy, ale go ur...- Wyrzucałam z siebie jednym tchem.
-To wiem.- Przerwała mi dziewczyna.- Dziadek mi powiedział. Jak się czujesz?
-Kij ze mną, jak się on czuje?!- Wstałam z kanapy, ale zaraz zakręciło mi się w głowie i musiałam znów usiąść. Witajcie poranne mdłości.
-To inaczej. Jak się czują twoje dzieci? Zapomniałaś, że masz o nie dbać?
-Przecież dbam!- Jęknęłam, znowu podnosząc się z miejsca, tym razem trochę wolniej. Minimalnie.- Muszę sprawdzić, co z Niallem, z czym przywieźli Harry'ego, czemu Liam ma łapę w gipsie, czy Louis i Zayn są cali...
-Wiesz co? Zachowujesz się, jakbyś była w ciąży z szóstym i siódmym dzieckiem. Ten cały boysband to twoje pierwsze bachory.- Prychnęła Andie.- Rób, co chcesz. Noriaki potem zabierze cię do domu.
-Był tutaj?
-Jak tylko się dowiedział o wypadku. Wpadł zerknąć, czy śpisz i poszedł na swój oddział.- Zaraz, chwila. Reset.
-Mówili o wypadku w mediach?- Zapytałam szybko.
-No jasne. Reporterzy wszystko wywęszą. Obecnie założyli obóz pod szpitalem. Podejrzewam, że czekają na komentarz lekarza i potwierdzenie, czy kierowca był pod wpływem alkoholu.
-A kto kierował?- Założyłam pospiesznie fartuch i klapki.
-Co ja, informacja turystyczna? Nie mam pojęcia. Idę do siebie, a ty wracaj do domu.
-Nie wrócę.- Przeszukałam kieszenie, żeby znaleźć długopis i jakiś notes. Jest.
-A rób sobie, co chcesz.- Powtórzyła, machając ręką na odczepnego.
Wyminęłam ją i popędziłam korytarzem na OIOM. Na szczęście jako chirurg miałam tam pełny dostęp, a jako operator Nialla mogłam wypisywać zlecenia i kierować jego leczeniem. Kiedy tylko przekroczyłam próg oddziału, usłyszałam głośny alarm i dwie pielęgniarki biegnące w stronę sali, w której leżał Horan. Rzuciłam się w tamtą stronę, mijając grupkę moich przyjaciół.
-Natalia, co się dzieje?- Zapytał spanikowany Louis.
-Nie wiem, zostańcie tutaj!- Odkrzyknęłam i wpadłam na salę. Rzuciłam okiem na monitor. Arytmia? A niby z jakiej racji? Podeszłam bliżej i zatrzymałam ruchem ręki pielęgniarkę. Sprawdziłam podłączenie elektrod i przepięłam jedną z nich parę centymetrów dalej. Rytm serca na ekranie się wyrównał.
-Fałszywy alarm.- Wyjaśniłam, wyłączając wycie monitora.- Możecie wracać.
Wyszły z sali, a ja zostałam na chwilę z Niallem. Ogarnęłam wzrokiem całą jego sylwetkę. Podpięty do tylu rurek wyglądał zupełnie jak nie on, ale jak jakaś dziwna lalka doktora Frankensteina. Zwłaszcza ta blizna na brzuchu pasowała... Sprawdziłam opatrunki i przeniosłam spojrzenie na głowę. Jezu, Niall bez włosów... Chyba mu przykleję ten bandaż do głowy, bo jak sobie przypomnę go łysego na stole operacyjnym, to już chyba wolę biały opatrunek. Zaraz, chwilkę, nie był całkiem biały. Kilka kropli krwi przesiąkło z rany na skroni, ale wolałam na razie tego nie ruszać. Pogadam później z neurochirurgiem, którego nota bene powinnam przeprosić za ten wybuch... Niespecjalnie miałam na to ochotę. Wyjęłam latarkę z kieszeni i sprawdziłam źrenice. Lewa wróciła do normalnego rozmiaru i obie prawidłowo reagowały na światło. Super, mózg jest dotleniony. Popatrzyłam jeszcze na poziom kroplówek i wyciągnęłam z podkładki kartę. Profesor zajął się w nocy zleceniami, więc mogłam tylko sprawdzić, czy niczego nie pominął. Taaa, jasne, sprawdzanie profesora było jak sprawdzanie Boga, on i pomyłka? Pfff, nie ma opcji. Mimo to dokładnie wczytałam się w notatki. Leki przeciwbólowe, narkotyczne, aha, jeszcze śpiączka farmakologiczna. Dobrze, przynajmniej będzie miał odpowiednie warunki do regeneracji.
-Trzymaj się, Nialler. Będę do ciebie zaglądać.- Uścisnęłam jego rękę. Przez chwilę liczyłam na oddanie uścisku, ale jedynym odzewem był syk respiratora i rurki doprowadzającej tlen do nosa. Wyszłam powoli z sali i zaraz zostałam zakrzyczana przez resztę.
-Co z nim?
-Co się działo?
-Można do niego wejść?
-Powiedz coś!
-Coś.- Walnęłam bezmyślnie.- Słuchajcie, mogę najpierw usiąść? Niezbyt pewnie czuję się na nogach po tej nocy.- Zaraz klapnęłam na podsunięte przez Zayna krzesło.
-To był tylko fałszywy alarm, ale Niall jest cały czas monitorowany, jak będzie coś nie tak, od razu to wykryjemy. Jest w śpiączce farmakologicznej i na pewno przez najbliższy tydzień nie będziemy go wybudzać. Karmiony jest przez sondę i kroplówki, sika przez cewnik, ma podłączony tlen. Jakieś jeszcze pytania?
-Mogę do niego wejść?- Spytała zachrypniętym głosem Nika. Wyglądała strasznie, jeszcze nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Potargane włosy, blada twarz, podkrążone oczy, zaczerwienione spojówki, usta pogryzione niemal do krwi i trzęsące się ręce. Stanowczo musiała iść spać, bo inaczej dla niej też przygotuje się szpitalne łóżko.
-Nie. Myślę, że dopiero za jakieś dwa dni. Macie szczęście, że wpuścili was nawet na korytarz tego oddziału. Te trzy doby są decydujące, nie można go męczyć. Przepraszam.
-Spoko.- Szepnęła, ale i tak widziałam, że ma do mnie o to żal. Wstała z krzesła i stanęła przed szybą. Oparła czoło o szkło z głośnym westchnieniem.
-Co dokładnie mu operowaliście?- Zapytał Liam. Podjęłam wielce dojrzałą decyzję, że w tej sytuacji będę z nim rozmawiała i odpowiedziałam:
-Wycięliśmy mu zmiażdżoną śledzionę, opanowaliśmy krwotok wewnętrzny w wątrobie, podtrzymaliśmy popękane żebra, opatrzyliśmy ranę na nodze i zoperowaliśmy krwiaka w mózgu. Musieliśmy mu zgolić głowę, rana była dość rozległa. Aha, jeszcze zwichnięta ręka.
-Jezu.- Zayn schował twarz w dłoniach. Poklepałam go po łopatce.
-Spokojnie, ważne, że na razie żyje. Zobaczymy, co dalej. Teraz ja zadaję pytania. Gdzie leży Harry?
-Na SORze, sala numer pięć.- Piątka była jednoosobową salą, co było w tej sytuacji dużym plusem.
-Okej. Teraz następne pytanie. Co się tak właściwie stało?
-Mieliśmy tę imprezę...- Zaczął wyjaśniać Liam.- Nie piliśmy dużo, może każdy wypił dwa piwa. Siedzieliśmy przy grillu, gadaliśmy, a potem uznaliśmy, że nam ciebie brakuje i że wpadniemy do ciebie do szpitala.
-Jesteś pewny, że to były tylko dwa piwa na łebka?- Zapytałam ironicznie.
-Nie wiem, tak mi się wydaje. Styles wpakował się za kółko, Niall usiadł koło niego, ja z tyłu. Zayn i Louis pojechali drugim samochodem. Dziewczynom nie chciało się ruszać z domu, bo wtedy zaczęło gorzej lać. Musieliśmy jechać wolno przez tę zlewę, ale na którymś zakręcie wyskoczył nam na drogę pies albo kot, nie wiem. Harry chciał to ominąć, ale samochód zamiast hamować, wyrwał do przodu i zderzyliśmy się z drzewem. Niall nie miał zapiętych pasów i wypadł przez przednią szybę...- Załamał mu się głos.- Chłopaki dojechali do nas i wezwali pomoc.
-Co się stało z twoją ręką?- Popatrzyłam na gips od ramienia do samej dłoni.
-Drzwi wgniotły się do środka i przygniotły mi rękę. Podobno złamana jest kość ramienna i strzałkowa.
-Prędzej promieniowa, strzałkową masz w nodze.- Parsknęłam cichym śmiechem, jakby głośniejszy wybuch radości był w tej sytuacji niestosowny. W sumie miałam w tym trochę racji...
-To nie ja się znam na anatomii, tylko ty, pani doktor.- Odgryzł się Liam. Uniosłam brwi w geście zdumienia, kiedy wokół nas zapanowała cisza. Dawno się tak nie przekomarzaliśmy i wydawało się to aż dziwne.
-Dobra, idę do Harry'ego.- Wstałam z krzesła i skierowałam się do wind. Na schodach zauważyłam biegnące Perrie i Eleanor. Chyba udało im się znaleźć opiekę do Shane'a. Nie czekałam już na nich, tylko zjechałam na SOR.
-Pani doktor!- Isis przywitała mnie szerokim uśmiechem.- Dawno pani nie widziałam!
-Hej, macie tu mojego pacjenta, musiałam się pojawić.- Przytuliłam ją na przywitanie.- Harry Styles?
-Jest na piątce. W tej chwili ma gościa.
-Jak się czuje?
-Cóż, ma złamany obojczyk i kość piszczelową w dwóch miejscach plus wstrząs mózgu. Wymiotował dziś w nocy trzy razy, teraz daliśmy mu Zofran.- Wyjaśniła, podając mi kartę.
-A kto jest u niego?
-Chyba manager, jakiś Paul.
-Taa, manager. Dobra, pójdę tam, z Paulem też powinnam porozmawiać.- Wzięłam kartę pod pachę i pomaszerowałam do sali. W drzwiach prawie zderzyłam się z Higginsem.
-Natalia, hej! Jak dobrze, że cię widzę, co z Niallem?
-Na razie jego stan jest stabilny. Ciężki, ale stabilny.- Uspokoiłam go.- Paul, czy rozmawiałeś już z prasą o wypadku?
-Nie, wystarczyło, że ktoś strzelił nam fotkę i już wszyscy się zlecieli. Koczują pod szpitalem. Zwołałem konferencję prasową, ale nie wiem, czy to coś da, te hieny nie wytrzymają, jeśli dostaną same suche fakty bez żadnej sensacji.- Potarł czoło dłonią z ciężkim westchnieniem.
-Co z policją?- Zapytałam zaniepokojona. Bałam się, że mogą ich oskarżyć o spowodowanie wypadku lub coś w tym rodzaju i wyciągnąć poważne konsekwencje.
-Modest już się tym zajął, spokojnie. Prawników mamy dobrych, poza tym pogodę zeszłej nocy można uznać za okoliczności łagodzące... Widoczność naprawdę była kiepska.
-Zawiadomiłeś rodziny?
-Maura i Bobby już są w samolocie, Anne i Robin dojeżdżają do Londynu. Karen i Geoff byli w Nowym Jorku z siostrami Liama, Ruth i Nicole. Przylecą jutro, zabukowałem im lot. Jay i Dan nie mogą się urwać z powodu choroby w domu, a lepiej, żeby nie roznosili zarazków. No, a Trisha i Yaser są z rodzicami Perrie u was w domu i opiekują się Shanem. Wszyscy na stanowiskach.- Uśmiechnął się słabo.
-To teraz pogoń dziewczyny i chłopaków, żeby poszli spać. Ty tak samo. Umierając na korytarzu, nie pomożecie Niallowi i Harry'emu. Zwłaszcza Liam niech się prześpi, przecież on też jest w szoku po wypadku.
-Liam powinien siedzieć na swojej sali.- Burknął Paul.- Przecież dostał łóżko na SORze, ale uparł się, że musi siedzieć przy Niallu.
-Nie zauważyłam.- Zdziwiłam się. Miał jakąś piżamę i wenflon, czy nie miał? Naprawdę nie zwróciłam uwagi. Wstyd.
-Nic dziwnego, pozwolił sobie tylko nałożyć gips, ale przez trzy dni ma zostać na obserwacji, tak powiedział ten siwy lekarz.
-Siwy lekarz... A, doktor Vicks! Dobra, powiedz Liamowi, że ma natychmiast położyć się do łóżka, a ja przekażę Vicksowi, żeby miał na niego oko.
-Jasne.- Zerknął przez ramię na drzwi.- Idziesz do Harry'ego?
-W końcu tylko on mi został do ochrzanienia.- Wzruszyłam ramionami. Już miałam wyminąć Paula, gdy przyszło mi do głowy jeszcze jedno pytanie.- Badania wykryły obecność alkoholu?
-Niewielką.- Skrzywił się Paul.- Ale u żadnego z chłopaków nie przekraczała na szczęście ośmiu dziesiątych promila, czyli dopuszczalnej granicy.
-O tyle dobrze.- Westchnęłam z ulgą.
-Co nie znaczy, że Harry miał we krwi sześć dziesiątych promila, najwięcej z nich wszystkich.- Kontynuował Paul.- Nie wiem, czy to uznają za okoliczności łagodzące.
-Normalnie zatłukę go, jak tylko mi się pokaże na oczy.- Zacisnęłam zęby. Cholerni idioci i imbecyle.
-Może poczekaj z tym, aż wyjdzie ze szpitala. Teraz ma tyle leków przeciwbólowych, że nawet nie poczuje. A później to nawet ja ci w tym pomogę.- Poklepał mnie znacząco po ramieniu.- Dobra, idę do Nialla i reszty.
-Nialla na razie nie można odwiedzać.- Przypomniałam mu, łapiąc za klamkę.
-W takim razie idę tylko do reszty. Pogonię ich do domu. A, Nattie?
-Hmm?
-Nie powiedziałaś Liamowi, prawda?
-Miałam powiedzieć, ale... sam widzisz, co się stało.- Zatoczyłam ręką koło, jakby wskazując na całą tę chorą sytuację.
-Jasne.- Mruknął i poszedł do windy.
Patrzyłam za nim jeszcze chwilę, zanim zupełnie zniknął mi z oczu. "Nie powiedziałaś Liamowi?" A jak niby miałam to zrobić? "O, hej Liam, wiesz, zoperowaliśmy Niallowi wątrobę i tak, będziesz ojcem, cieszysz się? Aha, jeszcze do tej wątroby doszedł uszkodzony mózg." No na pewno. Wiem, że muszę mu powiedzieć, zwłaszcza że od kilku dni męczy mnie o to nie tylko Paul, ale też Noriaki, Andie, Sheila i cała masa innych ludzi, którzy czytali "The Sun", "The Mirror", "Daily News", ewentualnie "London Times". Szlag by to trafił. Beznadziejnie jest być na celowniku całego świata i mieć omówiony każdy epizod życia na Twitterze. I pomyśleć, że niektórzy chcą być sławni!
Popchnęłam drzwi od sali Harry'ego i stanęłam na progu, analizując sytuację. Jeżeli Niall był jednym wielkim kłębkiem chirurgicznych problemów, to Styles stanowił jeden wielki siniak. Jego widok przyprawiał o dreszcze, cały fioletowo-żółty, z czerwonymi zadrapaniami. Jego szyję otaczał kołnierz ortopedyczny, nad okiem miał sporego plastra na rozciętej brwi. Prawa noga była na wyciągu, pokryta solidną warstwą gipsu. Na lewej ręce też zauważyłam jakiś bandaż... A nie, sorry, to temblak utrzymujący ramię w jednej pozycji, żeby nie uszkodzić bardziej obojczyka. Raczej ciężko byłoby zakuć go w gips... Podłączony był dodatkowo do całej masy rurek, elektrokardiogramu i aparatury dawkującej dopaminę. Pewnie jutro mu już ją odstawią, ale na razie na pewno pomoże mu po wstrząsie pourazowym.
Stanęłam przy barierce łóżka i delikatnie stuknęłam go w ramię palcem. Powoli podniósł opuchnięte powieki. Nie mógł przekręcić głowy, tylko popatrzył kątem oka w moją stronę.
-Mówiłam, że kiedyś się doigrasz, Styles.- Zakpiłam, chociaż miałam ochotę rozpłakać się w ulgi, widząc go w stanie jakiejś tam świadomości. Jeszcze żeby z Niallem był chociaż taki kontakt.- Jak się czujesz?- Idiotyczne pytanie do osoby zakutej gips po szyję. Na pewno czuje się fantastycznie.
-O... kej...- Wychrypiał tak cicho, że prawie go nie usłyszałam. Ale przynajmniej rozumiał, co się do niego mówiło.
-Teraz pewnie nic nie czujesz, ale jak skończy się przeciwbólowy, nie będziesz mógł uleżeć w miejscu.- Mruknęłam, sprawdzając stan jego kroplówek. Sprawnym ruchem odpięłam tą, która już się skończyła i zabezpieczyłam kranik wenflonu.
-Co... chłopa... ki...- Wyszeptał z trudem, aż zaciskając powieki z wysiłku.
-Wszystko z nimi w porządku. W nocy operowałam Nialla, ale jego stan jest stabilny. Liama trochę poturbowało, ale Zayn i Louis są cali i zdrowi.- Usiadłam na krześle obok łóżka.- Mieliście farta jak stąd do kosmosu.- Stwierdziłam, ściszając głos. Harry zapadł w sen, nie czekając na koniec mojej wypowiedzi.

~~*~~

-Jesteś cholernie nieodpowiedzialną kobietą! Przecież jeszcze wczoraj bolał cię brzuch, a co jeśli z tego wszystkiego poronisz? Weź w końcu ten urlop i mnie nie wpieniaj!
-Możesz się przestać tak ciskać? Sam zachowujesz się jak baba.
-Co za popieprzone bezmózgowie!
-Co za antypatyczny niedorób!
-Co za pojebana idiotka!
-Co za egoistyczny dupek!
-Wiesz co? Mam to daleko i głęboko w dupie, wysiadaj z tego samochodu, leć do tych swoich połamańców i ignoruj swoje przyszłe dzieci! Nie jestem ich ojcem, nie muszę się martwić! Po cholerę ja się w ogóle tym tak stresuję!
Nie powiem, to ostatnie zabolało. Gdyby Liam wiedział, na pewno martwiłby się milion razy bardziej niż Kasai, znam go. Latałby wokół mnie jak kot z pęcherzem, żebym tylko nie musiała się przemęczać. Pod tym względem niemówienie mu o ciąży jest mega plusem. Ale z drugiej strony... Brakuje mi tej jego opiekuńczości.
-Nie prosiłam cię o takie poświęcenie.- Syknęłam, odpinając pas.- Dzięki za podwózkę. Wrócę późnym wieczorem albo jutro, nie martw się o mnie.
Wściekłym krokiem ruszyłam do szpitala, żeby się przebrać i przygotować do zabiegu. Za niecałą godzinę miałam operować obrzydlistwo zwane powszechnie hemoroidami i naprawdę nie chciałam z nikim się kłócić.
-Natalia! Nattie! Nattie!- Zacisnęłam oczy, słysząc ten głos. Westchnęłam ciężko i powoli odwróciłam się w kierunku nadchodzącego Liama.
-Cześć.- Przywitałam się niezręcznie. Czemu w podręcznikach do jakiejś etyki lub savoir vivre'u nie piszą, jak się zachować w obecności byłego narzeczonego, którego ciągle kochasz i z którym jesteś w ciąży? Byłoby mi prościej z jakąś wskazówką. Zerknęłam na jego gips i przyszło mi do głowy bezpieczne pytanie.- Jak się czujesz?
-Dobrze, dziś mnie wypiszą.- Odpowiedział szybko. Czy mnie się wydaje, czy on też się denerwuje?- Masz chwilę? Musimy porozmawiać.
-Wiem.- Mruknęłam.- Za pół godziny muszę być na bloku, bo operuję. Możemy pogadać później? Zajrzę do Nialla i Harry'ego, a potem powinnam być wolna.
-Okej.- Skinął głową.- To o której konkretnie?- Zerknęłam na zegarek.
-Zabieg może trwać ponad godzinę, więc nie wiem... To zależy. Może po prostu zaczekaj w sali Nialla. I przy okazji wywal stamtąd Nikę, żeby wzięła jakiś prysznic i trochę się przespała. Niedługo postawi namiot na OIOM-ie.
-Najwyżej rozłoży śpiwór pod łóżkiem Niallera.- Uśmiechnął się pod nosem.- Dobra. To będę u Nialla, a potem porozmawiamy.
-Okej.
Jezu. Ta rozmowa będzie mnie kosztowała chyba więcej niż operowanie Horana. Tym razem muszę mu już powiedzieć. Chociaż wydaje mi się, że Liam już wie. W sensie podejrzewa, bo przeczytał gazety i mnie widział... Czeka tylko na potwierdzenie. A potem się wścieknie.
Ledwo się od siebie odsunęliśmy, a już dopadła mnie Amy, pielęgniarka.
-Pani doktor, profesor dzwonił, że nie dotrze na zabieg i musi pani operować sama.
-Znowu?- Jęknęłam. Nie chciałam sama przeprowadzać tego zabiegu, nawet jeśli były to tylko hemoroidy. Ogólnie kiepsko się czułam i chciałam mieć jakieś wsparcie. Przynajmniej teraz, bo potem będę zdana tylko na siebie i na maluchy.- A doktor Holden będzie?
-Tak, robi znieczulenie.
-Przynajmniej tyle. Dobra, już idę.
Szybko poszłam, żeby zostawić u siebie rzeczy, wcisnęłam do ust kolejną już miętówkę, żeby mnie tak cholernie nie mdliło i popędziłam na blok.
-Witam moją ulubioną operatorkę! Jak się pani dziś czuje?- Powitał mnie z uśmiechem Holden.
-Do kitu.- Wzruszyłam ramionami.- Najchętniej bym się położyła i spała do porodu.
-Nudności?- Zagadnął, manipulując strzykawką w ujściu kroplówki.
-Ogólnie jestem jakaś ospała, a wczoraj bolał mnie brzuch, więc... Nie jest ciekawie. Wcale nie czuję się tak kwitnąco, jak te mamy w reklamach.
-To nawet nie jest jeszcze połowa, spokojnie. Potem będzie z górki, mówię pani. Moja żona, jak była w ciąży, to czuła się jak ryba w wodzie.
-Potem, doktorze, to będzie mi siadał kręgosłup, bo z bliźniakami lekko nie będzie.- Uśmiechnęłam się.- Okej, jesteśmy gotowi, a gdzie nasz pacjent?
-Właśnie go wiozą.
Za chwilę na salę wtoczyło się łóżko z pacjentem do zabiegu. Zabraliśmy się do roboty. Poszło całkiem sprawnie, bez żadnych komplikacji... Zabieg niemalże książkowy. Nie, żebym chciała jakieś problemy, ale mógłby ten czas odrobinkę wolniej płynąć... Tak jakoś... minuta przez godzinę? Dobra, plotę bez sensu jakieś bzdury.
Z sali operacyjnej wyszłam po równej godzinie. Mogłam się spodziewać, że Liam już będzie na mnie czekał w sali Niallera. Wzięłam historie choroby chłopaków i zjechałam na OIOM. Oczywiście. Payne na posterunku. Przed wejściem do sali jeszcze włączyłam telefon, żeby sprawdzić, czy nikt się do mnie nie dobijał. O matko, czternaście nieodebranych od Jake'a Hollistera. Coś mają w związku z Moniką? Znaleźli ją? Oddzwoniłam, ale ten znienawidzony przez cały świat automat oznajmił, że abonent jest czasowo niedostępny. Okej, zadzwonię za jakiś czas. Schowałam telefon do kieszeni fartucha i weszłam na salę. Liam, siedzący na krześle przy łóżku, odwrócił się natychmiast w moją stronę.
-Jak operacja?- Uśmiechnęłam się pod nosem. Dawno nie gadaliśmy o takich zwyczajnych, codziennych sprawach... Dobra, w ogóle ostatnio nie gadaliśmy.
-W porządku. Poszło jak z płatka. Hej, Niall!- Powiedziałam głośniej. Mimo że Horan ciągle był w stanie śpiączki farmakologicznej, to miałam nadzieję, że nas słyszy i rozumie. W wielu przypadkach tak było, więc czemu ten miałby się różnić?
-Nika była tu przede mną, ale kazałem jej iść do domu.
-I dobrze. Ona się tu zamęczy. Widziałam, jak wczoraj co godzinę biegała do automatu po kawę. Szpital nieźle na niej zarobi. Dostałeś już wypis?- Tak, udawajmy, że nic się nie dzieje, gadamy sobie jak dwójka znajomych...
-Tak, mam tylko się zgłosić do zdjęcia wenflonu.- Zaprezentował zabandażowane przedramię.
-Obejdzie się. Daj to.- Wyjęłam z kieszonki kilka sterylnie zapakowanych gazików i rękawiczki. Kucnęłam przed krzesłem i wzięłam go za nadgarstek, żeby obejrzeć miejsce wkłucia.
Dobra, Nattie, bądź profesjonalistką. To nie Liam, to tylko pacjent, który potrzebuje twojej pomocy i uwagi. I nic cię nie obchodzi, że zabójczo pachnie, zabójczo wygląda i masakrycznie się za nim stęskniłam. Nic mnie to nie obchodzi. Ani trochę, serio.
Kogo ja oszukuję?!
Delikatnie zsunęłam mu bandaż i zaczęłam odklejać plaster, starając się cały czas zachować kamienną twarz. Wyciągnęłam z jego żyły rurkę i przyłożyłam gazik.
-Uciskaj przez dwie minuty.- Powiedziałam i wyrzuciłam resztki opatrunku do kosza. Odetchnęłam głęboko i wróciłam do Nialla. Spisałam wszystkie wyniki z otaczających go maszyn, żeby porównać z poprzednimi. No... Wszystko zmierza ku lepszemu. Opatrunki nie przeciekają, ciśnienie niskie, ale w granicach normy, puls stały, tlen dostarczony, źrenice reagują na światło...
-Jak dobrze pójdzie, to jutro przeniesiemy go na normalną salę na chirurgii. Harry tak samo, zadzwonię, żeby sprawdzić, czy mają wolne miejsca na ortopedii.- Oznajmiłam Liamowi i złożyłam zamaszysty podpis pod zaleceniami.- Niall, słyszysz mnie, irlandzki wariacie? Idziesz na normalną salę!- Uścisnęłam jego rękę i przez chwilę miałam wrażenie, że oddaje uścisk... Albo może mi się wydawało?- Trzymaj się, zajrzę do ciebie jeszcze wieczorem. Byli tu jego rodzice?- Zwróciłam się do Liama.
-Tak, razem z Niką. To oni pomogli mi ją od niego oderwać.
-To dobrze...- Przerwał mi dzwonek mojego telefonu. Zaczęłam grzebać w kieszeni, żeby go wydobyć, ale zanim odebrałam, ktoś się rozłączył.
-Zmieniłaś sygnał.- Zauważył Liam.- Miałaś "Why Don't We Go There", a teraz "Girl Almighty".
-Stwierdziłam, że bardziej mi pasuje. Tylko trochę go skróciłam.- Wyjaśniłam, nie chcąc zagłębiać się w szczegóły mojego dzwonka. Raczej nie było sensu tłumaczyć Liamowi, że "Girl Almighty", czyli "dziewczyna wszechmogąca" ma mi podbudować pewność siebie po rozstaniu i przekonać, że mogę wszystko... Taaa, wiem, pokrętna psychologia. Nie ma to jak dowartościowywać się na każdym kroku.
-Her light is as loud as many ambulances as it takes to save a savior... Faktycznie, pasuje do ciebie. Zwłaszcza teraz. No wiesz, ten ambulans i to, że robisz wszystko, żeby pomóc innym...- Nie zwracaj uwagi na niego, nie zwracaj uwagi na niego, nie zwracaj... Psiakość!
-Teraz jest zajęte.- Mruknęłam, oddzwaniając.
-Kto to?
-Jake. Dzwonił do mnie kilkanaście razy, pewnie chodzi o Monikę.- Schowałam znów telefon.- Dobra, chodźmy do Harry'ego.
Wstał z krzesła i razem ruszyliśmy do wyjścia. Nie odzywaliśmy się do siebie przez cała króciutką drogę do klatki schodowej i sekundę oczekiwania na windę. Nacisnęłam przycisk parteru i gdy tylko winda ruszyła, momentalnie mnie zemdliło. Cholera. Zaczęłam żuć kolejnego mentosa.
-Dobrze się czujesz?- Zapytał Liam.- Trochę zbladłaś.- No co ty nie powiesz.
-Jest okej.- Posłałam w jego stronę grymas, który miał być uśmiechem. Szybko schowałam twarz za włosami i dobrze zrobiłam, bo za chwilę poczułam mocny ucisk w dole brzucha. Rany, co się dzieje? Maluchy, spokój! Będę musiała zadzwonić do Sheili.
Wysiedliśmy z windy i poszliśmy korytarzem do sali Stylesa. W środku akurat pielęgniarka zmieniała mu kroplówkę.
-Co mu dajecie?- Zapytałam, zerkając na kartę.
-Prosił o coś przeciwbólowego.- Stanęłam obok łóżka i dotknęłam dłoni chłopaka.
-Harry? Hej, to ja.- Otworzył oczy i popatrzył na mnie.- Słyszysz mnie? Co cię boli?
-Głowa...- Szepnął, zamykając znowu oczy.- I noga...
-Zaraz dostaniesz lek, okej?- Skinął głową.- Zdejmiemy mu już ten kołnierz, dobra?- Pielęgniarka wzięła się za uwalnianie szyi Harry'ego od tego pancerza bezpieczeństwa.- I jak lepiej?
-Dzięki...
-Chyba nie będzie ci już potrzebny. Potrzebujesz czegoś jeszcze?
-Spać...- Mruknął, zamykając oczy.
-Chwilkę, okej? Zaraz cię nie będzie bolało, obiecuję. Wymiotowałeś dzisiaj?
-Nie.- Na sekundę otworzył oczy.- Hej, Liam.
-Cześć, stary.- Payne wziął go za rękę.- Jak żyjesz?
-Pół na pół...- Wysilił się na dłuższą odpowiedź.- Nattie...
-Co tam?- Nachyliłam się nad łóżkiem.
-Jest okej?
-Ale co okej?- Nie zrozumiałam.
-Niall...
-Wszystko z nim będzie dobrze.- Uspokoiłam go.- Jutro przewozimy go na normalną salę. Ty też dostaniesz inne łóżko.
-Moja wina...- Wymieniliśmy spojrzenia z Liamem. Można było się tego spodziewać.
-Wcale nie.- Zaprotestowałam.- To nie twoja wina, że jakiś wilk wam wyleciał na drogę.- Styles już mnie nie słuchał, bo znów zapadł w sen. Wyprostowałam się z westchnieniem i jeszcze raz popatrzyłam na kartę.- Dajcie mu elektrolity na wzmocnienie.- Powiedziałam do pielęgniarki.- Jak coś jeszcze będę miała, to wam powiem.
-Dobrze, pani doktor.- Wyszła z sali po kroplówkę.
-Louis i El byli tu wcześniej.- Stwierdził Liam, wskazując na kolorowy balonik z napisem "Wracaj do zdrowia, łamago!". Parsknęłam śmiechem na widok rysunku z żółwiem na szpitalnym łóżku.
-U Nialla widziałam kartkę "Najlepszy wujek świata!" od Shane'a, ale widać było, że to Zayn trzymał ołówek.- Przypomniałam sobie. Popatrzyłam jeszcze na śpiącego przyjaciela.- Dobra, chodź, nie przeszkadzajmy mu.
Wyszliśmy z sali i natychmiast poczułam to zimne uczucie zdenerwowania w żołądku. Czyli to już. Teraz będzie ta poważna rozmowa. Teraz Liam się dowie, że jest ojcem. Nie no, nie dam rady!
-To... Możemy teraz już pogadać?- Zapytał ostrożnie. Skinęłam głową, chociaż zamiast tego miałam ochotę wrzeszczeć "NIE!!!" na cały szpital.
-Chodźmy może na dwór, co?- Tak, odwleczmy to w czasie jak najdalej.
-Okej, ale za chwilę.- Zatrzymał się przy wejściu, obok izby przyjęć.- Najpierw chciałbym ci zadać trzy pytania.
-Dobra, wal.- Odparłam ze zrezygnowaniem. Zignorowałam kolejne ukłucie bólu w brzuchu. Nie teraz.
-Po pierwsze, czy będziesz w stanie wysłuchać bez przerywania tego, co ci powiem odnośnie tej całej... sprawy?- Zatoczył ręką koło, jakby chciał objąć cały świat wokół nas.
-Masz na myśli Sophię, twoją zdradę, kretyna na stanowisku managera i twoje wysiłki, żeby ze mną porozmawiać?- Uściśliłam bezlitośnie. Jak już mamy gadać poważnie, to zróbmy to dobrze. Zero wykrętów, zero kłamstw. Sama szczerość.
-Tak, dokładnie.- Zagryzł wargi, jakby bał się, że zaraz się wycofam lub zacznę krzyczeć.
-Okej, mogę posłuchać.- Zgodziłam się łaskawie.
-Dobra, drugie pytanie. Czy istnieje jakaś szansa, że po tej rozmowie będziemy mogli... no, nie wiem... znów spróbować?- Zmarszczyłam brwi.
-Spróbować... być razem? O to ci chodzi?
-Mniej więcej.
-Nie.- Odparłam kategorycznie. Przez chwilę wyglądał, jakby uszło z niego powietrze.
-Dlaczego?
-Czy to już trzecie pytanie?
-Nie, to ciąg dalszy drugiego.- Założyłam ręce na piersi.
-Nie, ponieważ nie wiem, co masz mi do powiedzenia o tej całej sytuacji. Nie da się wybaczyć czegoś takiego ot tak. Ja nawet nie wiem, czy będę chciała dalej z tobą rozmawiać po porcji twoich wyjaśnień.
-Dobra, wrócimy do tego.- Zrezygnował z drążenia tematu.- Okej, ostatnie pytanie.
-No?- Nie pytaj o to, nie pytaj o to, nie pytaj...
-Czy to prawda?
-Ale co?- Udałam idiotkę.
-Czy to prawda, co pisali w gazetach?- Mimowolnie spojrzał w dół.- Jesteś...
-NATALIA!- Zdrętwiałam na dźwięk tego głosu. Otworzyłam usta i błyskawicznie odwróciłam się w stronę drzwi.
-Monika!
Już miałam podbiec do niej, ale zatrzymałam się w pół kroku, a zamiast zdumienia na mojej twarzy zaczęło się malować przerażenie.
Wyglądała jak śmierć. Wychudzona, ubrana w jakieś szmaty, zakrwawiona... Boże, co oni jej zrobili?! Łzy napłynęły mi do oczu na widok zapadniętych policzków, ran na dłoniach i długiej blizny na szyi, która wyglądała, jakby ktoś próbował ją udusić kablem. Szła w moją stronę kulejąc, prawie się zataczając, aż w końcu wpadła w moje ramiona.
-O Boże, Monia!- Popłakałam się z radości, trzymając ją w szczelnym uścisku. Nie trwało to długo, za chwilę odskoczyła z jakimś dziwnym spojrzeniem i nerwowym ruchem zaczęła pocierać ramiona, jakby chciała się ogrzać.- Gdzie byłaś?! Jezu, szukaliśmy cię wszędzie, co oni ci zrobili?!
-Gdzie jest Harry?- Zapytała z wyraźną chrypką. Głos miała jakby matowy, suchy... Miałam przed sobą cień mojej przyjaciółki, nie prawdziwą Monikę, a jakąś postarzałą kukłę, która nie potrafiła nawet odpowiedzieć na moje pytania.
-Tutaj, w szpitalu. Miał wypadek...
-Gdzie on jest?!- Zaczęła się trząść. Z przerażeniem podeszłam bliżej, ale znowu się odsunęła i zaczęła prawie krzyczeć.- Gdzie?!
-Tam...- Wskazałam jej kierunek.- Na piątce.
Natychmiast poszła w tamtą stronę i praktycznie wpadła przez drzwi do środka. Słyszałam, jak na widok swojego ukochanego wybuchnęła płaczem.
-Dzwoniłem, żeby cię uprzedzić, ale nie mogliśmy się jakoś skontaktować.- Odezwał się Jake, którego zauważyłam dopiero teraz.- W nocy zrobiliśmy najazd na kwaterę Flasha. Takich dziewczyn, jak Monika było tam trzynaście.
-Co z Flashem, złapaliście go?- Liam dopiero teraz odzyskał głos. Oparłam się o jego ramię, żeby nie zemdleć.
-Niestety, został zastrzelony przy próbie ucieczki, ale mamy jego wspólnika.- Hollister wyjął z torby jakieś papiery.- Muszę się skonsultować z lekarzem w sprawie Moniki. Nie wiem, jakim cudem teraz chodzi, ale koniecznie musi ją teraz obejrzeć lekarz.
-Co oni jej robili?- Wyszeptałam, przełykając łzy.
-Natalia... Wolałbym pogadać o tym później. I najlepiej ze wszystkimi naraz, żeby nie musieć tego powtarzać.- Nie czekając na naszą reakcję, poszedł do gabinetu lekarskiego.
-Możemy wyjść na powietrze, błagam...- Byłam w stanie powiedzieć tylko to. Czułam się, jakbym miała zaraz upaść. Wypadek chłopaków, operacja Nialla, Harry, rozmowa z Liamem, teraz Monika... Nie, to było za dużo.
-Nattie, źle się czujesz?- Liam otoczył mnie ramieniem i zaczął prowadzić do wyjścia.- Może zawołam kogoś...
Nagle zatrzymałam się i prawie krzyknęłam z bólu. Pochyliłam się, przyciskając ręce do brzucha. Okropne kłucie połączone z jakimś dziwnym szarpaniem całkowicie mnie obezwładniło. Nie mogłam się ruszyć, bolało tak mocno, że znowu pociekły mi łzy.
-Natalia, hej! Słyszysz mnie? Nattie, nie odpływaj! Niech mi ktoś pomoże!
Jak przez mgłę słyszałam krzyk Liama. Chyba upadłam na podłogę. Nie wiem. Czułam tylko ten przeraźliwy ból i paraliżujący strach, że coś się stało z moimi dziećmi.








______________________________________________________
Wdech, wydech, wdech, wydech... Żyjecie? Ja z trudem. Nie macie pojęcia, ile kosztowało mnie napisanie tego rozdziału -.-
Wszystkie te sceny szpitalne były nawet nie najgorsze, ale opisy emocji... Ech, to zawsze jest najgorsze :P

Okej, co mam wam do przekazania... Na początek info o kolejnym rozdziale. Stwierdziłam, że dziesięć dni to taki optymalny czas, zwłaszcza że kuję do poprawki, soo... Następny rozdział zapowiadam na siódmego września. Holy shit, już prawie wrzesień :X

A tak w ogóle to dziś dobijemy do 140 tysięcy wyświetleń :D jesteście wspaniali, dziękuję Wam ;***

Dobra, następna sprawa to jutrzejszy dzień, a mianowicie... URODZINY LIAMA!
HAPPY BIRTHDAY LIAM FROM POLAND! Życzę Ci, żebyś zawsze był tym samym świetnym facetem jak zwykle, żebyś nigdy nie rezygnował ze śpiewania, motywował nas wszystkich do działania, żebyś chodził wiecznie uśmiechnięty, wygłupiał się z chłopakami i żebyś był szczęśliwy z Sophią! Sto lat!

Dziękuję wam za wszystkie komentarze, obserwowanie (mamy już 60 obserwatorów! Hip hip hurra!!! *fanfary i fajerwerki w tle* ), za wszystkie teorie, w których obstawiałyście, kto trafił na stół operacyjny, kiedy znajdzie się Monika i co jej zrobili... Cóż, mam tu jeszcze sporo do napisania na ten temat. Niedługo poznacie wszystkie odpowiedzi... albo przynajmniej większość. Raczej nie przewiduję już ciągnących się przez milion odcinków zagadek. To nie "Moda na sukces", tylko "Nothing's gonna be alright..." xD

Nie wiem, ile jeszcze rozdziałów nas czeka... To wszystko zależy od tego, jak to rozplanuję, ale na pewno zobaczycie jeszcze jedne święta w wydaniu One Direction ^^

Jeszcze raz dziękuję za wszystko. A teraz idę się schować przed wściekłymi za wypadek i kolejne niepowiedzenie Liamowi o ciąży dziewczynami ;***

Buziaki przesyła zmęczona pracą i nauką, ale mimo wszystko zadowolona z życia i szczęśliwa blogerka <3
Roxanne xD

wtorek, 18 sierpnia 2015

Część II: Rozdział 18

Proponuję Wam, żebyście włączyli drugi link do "One Last Time". Podaję go dwa razy, ale chyba ten drugi jest w lepszym momencie... A zresztą, włączcie którykolwiek :P

Enjoy <3 <3 <3
_________________________________________________


-I co z tym zrobisz?- Z zamyślenia wyrwał mnie głos Noriakiego. Podniosłam wzrok z bukietu na stojącego obok chłopaka. Potrząsnęłam głową.
-Nie mam zielonego pojęcia.- Odparłam, wstając na równe nogi i odruchowo kładąc rękę na brzuchu.
-Liczyłem na bardziej konkretną odpowiedź.- Uśmiechnął się kwaśno.- Wybaczysz mu?
-Nie wiem, przecież ci powiedziałam.- Zirytowałam się.- Nie da się kogoś wymazać z serca przez zdradę i ciągle o nim myślę. Ciągle go kocham, poza tym, cholera, on jest ojcem naszych dzieci! Ale jeden bukiet kwiatów nie wykupi hektolitrów wylanych łez, zranionej dumy i upokorzenia przed całym światem!
-Dobra, luz.- Uniósł ręce w geście poddania.- Mam włączyć jakiś film?
-Jakąś mocną grę, okej?- Popatrzyłam na niego błagalnie. Musiałam się wyładować, a tańczyć przecież nie mogłam.
-W takim tempie nie wyrobimy na prąd.- Sarknął pod nosem, ale podszedł do szafki pod telewizorem.- Idź, ogarnij się.- Odwróciłam się posłusznie do łazienki, ale zatrzymał mnie w pół kroku.- Natalia, pamiętasz, co mi obiecałaś?
-Pamiętam. Wisi mi to nad głową dwadzieścia cztery na siedem.- Mruknęłam i zawróciłam do łazienki.- A nie, czekaj! Najpierw zadzwonię do rodziców!
-Tylko się streszczaj! Nie mogę się doczekać, żeby skopać babie tyłek w wyścigach!
Załatwiłam swoje potrzeby i wróciłam do salonu w legginsach i szerokiej bluzie z napisem „EAT, SLEEP AND LISTEN TO ONE DIRECTION” (nic nie mogłam poradzić na to, że tak ją lubiłam). Wzięłam laptopa i usiadłam z nim na balkonowej podłodze. Upały ustąpiły na rzecz tradycyjnej londyńskiej pluchy. A jeszcze rano świeciło słońce, a teraz lśniły wszędzie kałuże po deszczu. Wzięłam głęboki wdech uspokajającego, rześkiego powietrza i utworzyłam chat grupowy na Skypie z moimi rodzicami.
-Cześć wam...
-Jesteś nareszcie! Ile może na ciebie czekać stary ojciec?- Wywróciłam oczami i posłałam tacie całusa do kamerki.
-Nie przesadzaj, nie jesteś taki stary.
-Aha, jasne. Przecież jak dobrze pójdzie, to za chwilę będę dziadkiem.- Zdrętwiałam. Hę… co?! A skąd on… Nie zdążyłam się odezwać, bo wtrąciła się mama.
-Te wasze komputery to nie dla mnie. Potrzebuję informatyka.- Jęknęła, stukając czymś w mikrofon.- O mały włos nie wykasowałam połowy pulpitu!
-Znowu wlazłaś w CCleanera, prawda?- Powiedziałam domyślnie, przypominając sobie całą masę aplikacji, które zostawiłam na komputerze stacjonarnym.
-Bingo. A teraz z tą kamerką jest coś nie tak, was widzę, a siebie nie, no co za jakiś…- Marudziła.
-Biały przycisk po prawej stronie kamerki.- Tata posłał mi kpiący uśmiech. Taa, my się znaliśmy na komputerach, dla mamy to była istna czarna magia.
-Czekaj… chwila… jest! O, widzę was. Natalciu, czy ty przytyłaś?- Dzięki, mamo.
-No właśnie…
-Za dużo się opychasz ciastkami, będziesz niedługo jak te Angielki.
-Co się dziwisz dziecku, tamten palant ją rzucił!
-Ej, słuchajcie...
-Ale może by się pogodzili.
-Ale to debil, skoro jej nie chciał!
-Halo...
-Wszystko można wyjaśnić.
-Po moim trupie!
-Jestem w ciąży!- Wrzasnęłam do mikrofonu. Podziałało. Przestali się kłócić, a zamiast tego wbili spojrzenia w ekran.
-O Boże!- Moja mama chyba właśnie dostała zawału. Spodziewałam się tego.
-Mamo, ale spokojnie…
-Czy to ten gnojek jest ojcem?- Zapytał z pozornym spokojem tata.
-Tak, ale…
-Wie?- Indagował mnie dalej. Westchnęłam z irytacją.
-Jeszcze nie.
-Masz mu natychmiast powiedzieć, a mnie zdać relację! Albo nie, ja sam do niego pojadę i…
-Tato!- Krzyknęłam rozpaczliwie.- Mamo, powiedz mu coś!
-Natalciu…- Mama dalej nie mogła wyjść z szoku.- Boże, a ja nie mogę akurat wziąć urlopu, żeby do ciebie przyjechać!
-Mamuś, nie trzeba. Ja sobie doskonale radzę, a Liamowi powiem już niedługo. W poniedziałek.
-Za kilka dni. Okej. Tyle masz czasu, a jak nie, to sam tam pójdę i jeśli nie wykaże się odwagą cywilną i się tobą nie zajmie, to nogi z dupy powyrywam i wsadzę tam…
-Tato! Ja sama nie chciałam mu mówić. Myślałam, że tak będzie lepiej, ale teraz widzę, że on musi wiedzieć. Wszyscy mi to tłuką do głowy, więc tak, powiem mu, ale sama. Dajcie mi czas, okej?
-Który to w ogóle miesiąc?- Zapytała mama.
-Połowa czwartego.
-Pokaż.- Wywróciłam oczami i podniosłam bluzę.
-Trochę już widać. Dziwne, może ty jesteś w późniejszym okresie? Zwykle ciąża jest w taki sposób widoczna koło piątego miesiąca…
-Chyba że to ciąża bliźniacza.- Tata zakrztusił się herbatą.
-Bliźniaki?! Od razu?
-Tak jakoś wyszło.
-Nieźle się postaraliście.- Parsknęłam śmiechem. No, postaraliśmy się.
-Płci jeszcze nie da się rozpoznać?
-Nie dopiero za jakiś miesiąc lub dwa zasugerują, co z tego będzie. Ale najbardziej chciałabym chłopca i dziewczynkę.
-Babcia byłaby taka szczęśliwa…- Momentalnie zaszkliły mi się oczy.
-Pamiętasz, jak kiedyś puszczaliśmy jej te wszystkie piosenki dla dzieci?- Tata zwrócił się do mamy.- „Kundel bury”, „Krasnoludki” i te sprawy… Śpiewałaś je potem na całe gardło, dzień w dzień.- Zaśmiał się pod nosem.
-Miałaś gdzieś jeszcze taką kasetę „Smerfne hity”.- Przypomniała mi ze śmiechem mama.- Przeróbki normalnych piosenek na smerfy. A na adapter miałyśmy winylową płytę z bajką o Kopciuszku z piosenkami.
-Pamiętam, jak babcia włączała mi kasety Arki Noego. Pamiętasz, mamo? To moje pierwsze godziny, jestem najmłodsze z całej rodziny. Jestem jak małe ziarenko, czuję, że żyję, urosnę wam prędko. Ja jestem, ja czuję, ja żyję, moje serce bije…- Zaczęłam nucić przez łzy „Ja Jestem”.- Ja chcę, żeby babcia mnie przytuliła.- Rozpłakałam się żałośnie.- Dlaczego ona musiała odejść właśnie teraz, kiedy jej najbardziej potrzebuję?
-Może dlatego, żebyś sama poukładała sobie życie. Nikt nie zrobi tego za ciebie.
-Natalciu, babcia wiedziała, że dasz sobie radę. I mogę być pewna, że już coś przeczuwała, że jesteś w ciąży.- Nagle coś mi się przypomniało.
-Jak byłam u niej ostatni raz w szpitalu, to powiedziała coś dziwnego. Wzięła mnie za rękę i mówiła, że mam się nimi opiekować. Myślałam, że chodziło jej o chłopaków, ale potem przesunęła ręką jakby po moim brzuchu… Jakby już wiedziała.
-Mama często miała takie przeczucia.
-Wiedziała, że sobie poradzisz. A jak coś, to masz nas.
-Kocham was.- Pociągnęłam nosem.- Ale chciałabym jeszcze…
-Wiem.- Mama uśmiechnęła się do mnie smutno.- Ona cię widzi i przytula, nawet jeśli tego nie czujesz. Jest tuż obok ciebie i tobą kieruje. Twój anioł stróż, jak w dzieciństwie, tylko niewidzialny.
-Aha.
-Dobra, a teraz leć, wydmuchaj nos, uczesz się i leć powiedzieć Liamowi.
-Co?! Jeszcze nie teraz!- Przeraziłam się.
-Jasne, jasne. Odkładaj to wszystko na później.- Mruknął tata.- Dobra, ja jeszcze idę się zdrzemnąć przed pracą.
-Idź, idź. Lepiej, żebyś nie jeździł zmęczony.
-To na razie.- Pomachałam do kamerki.
-Zdzwonimy się na dłużej w sobotę, dobrze? Wszystko nam dokładnie opowiesz, a teraz przepraszam, ale potrzebuję melisy.- Mama potarła palcami skronie. Okej, rozumiem, mnie też ta wiadomość przytłoczyła.
Pożegnałam się z rodzinką i zamknęłam laptopa. Chwilę jeszcze siedziałam bez ruchu, wpatrując się w zachmurzone niebo. Babciu? Jesteś tam…? Chciałabym cię znowu zobaczyć, znowu się przytulić, usłyszeć twój kochany głos… Wykpiłabyś mnie, że jestem takim mazgajem, a potem pocałowałabyś w czoło, zrobiła kakao i kazała sobie wszystko opowiedzieć. Razem mogłybyśmy poplotkować, poradziłabyś mi coś w sprawie Liama… Babciu… Wróć do mnie, proszę… Położyłam głowę na kolanach i zamknęłam oczy. W myślach próbowałam przywołać babcię. Daj mi jakiś znak. Że jesteś, że mnie nie zostawiłaś i że będziesz blisko mnie…
Podniosłam głowę z kolan i znieruchomiałam. Znak! Na mojej dłoni siedział mały motylek. Ten cytrynowo żółty, nawet trochę znany… Uśmiechnęłam się sama do siebie. Może i to zwykły zbieg okoliczności, ale czegoś takiego właśnie w tej chwili potrzebowałam. Dziękuję, babciu. Teraz wierzę. Motyl posiedział dłuższą chwilę na mojej dłoni i w końcu odleciał w stronę Tamizy. Patrzyłam za nim, a kiedy zniknął mi z oczu, wstałam ciężko z miejsca, wzięłam laptopa pod pachę i wróciłam do pokoju. Trafiłam akurat na moment, w którym Noriaki kończył pojedynek z komputerem. Widząc mnie, przełączył na tryb dwóch graczy.
-O, tego mi było trzeba.- Rozsiadłam się na kanapie i zabrałam Kasaiemu joystick.- Pójdziesz po coś do wszamania, proszę?
-Nienawidzę bab w ciąży.- Warknął, ale wstał z kanapy.
-Tak, to tłumaczy twoją chęć robienia specjalizacji z ginekologii.- Prychnęłam pod nosem.
Wrócił do pokoju z miską popcornu, talerzem kanapek, które kupiłam dziś rano w sklepie i butlą mineralnej. Zaraz rzuciliśmy się do wyścigu. Tego mi było trzeba. Od razu odcięłam się od rzeczywistości.
Zajęci jakąś skomplikowaną pętlą na drodze i mega ostrym zakrętem, z którego próbowałam zepchnąć auto mojego przeciwnika, prawie nie usłyszeliśmy dzwonka do drzwi. Podniosłam głowę dopiero wtedy, gdy wyszłam na prostą.
-Czy mi się tylko zdaje, czy ktoś się dobija?- Zastopowałam grę. Nie, nie zdawało mi się. Sygnał dzwonka powtórzył się.
-Ty otwórz.
-Ja? Ja jestem w ciąży.
-Idź, babo!
-Idź, debilu!
-Ja przyrosłem do kanapy.- Wcisnął się mocniej w siedzenie.
-Aha, już ci wierzę.- Wywróciłam oczami, ale jednak ruszyłam tyłek do drzwi. Jeszcze mi się odwdzięczy.
-Wiedziałem, że pójdziesz!- Krzyknął mi z plecami, ale tylko pokazałam mu środkowy palec i zamaszystym ruchem otworzyłam drzwi.
-Paul…?- Aż straciłam dech. No, tego to ja się nie spodziewałam.
-Cześć, Nattie. Mogę wejść?- Patrzył na mnie niepewnie. Zerknęłam za niego, czy przypadkiem nie przyprowadził ze sobą jakiegoś niemile widzianego osobnika.
-Emm… Wchodź, jasne. Noriaki?
-Taaa?- Zerknął na mnie, ale na widok Paula natychmiast wstał z kanapy.- Zostawię was samych.- Zamknął się w kuchni. Jezu, będzie podsłuchiwał.
-Co cię do mnie sprowadza?- Zapytałam ostrożnie i pilotem przyciszyłam radio. „Seńor Loco” to nie na teraz.
-Przeprosiny.- Westchnął ciężko Paul, siadając na wskazanym miejscu. Zmarszczyłam brwi.
-Chyba nie rozumiem…- Powiedziałam powoli, zajmując kanapę obok niego.
-To moja wina.- Jęknął żałośnie.- Zachciało mi się, kurwa, urlopu, zostawiłem na swoim miejscu tego pacana i on wszystko spierdzielił!- Wytrzeszczyłam oczy.
-A da się jeszcze jaśniej?- Poprosiłam, chociaż miałam już mniej więcej wykrystalizowany obraz całej sytuacji. Nika, cholero, miałaś rację.
-Stwierdziłem, że skoro chłopaki i tak mają urlop, to ja też mogę sobie odpuścić i zabrałem całą rodzinę do Nowego Jorku. Wyłączyłem służbowy telefon, odciąłem się od świata, a sprawy zespołu zostawiłem na głowie Brownsa. Ale powiedziałem mu wyraźnie, że ma nic nie ruszać, wszystko zostawić jak było! Ale ten idiota stwierdził, że zespołowi mimo wolnego, trzeba nadać trochę rozgłosu i urządził tę całą szopkę, przez którą się rozpadliście!
-Sophia była podstawiona?- Upewniłam się. O żesz kurczę pieczone. I wszystko jasne…
-Tak.- Wymamrotał.- Liam faktycznie ją znał z Wolverhampton, dlatego łatwiej było ją wprowadzić w wasze otoczenie, ale całą tą przykrywkę wymyślił tamten geniusz od siedmiu boleści. Od razu go wywaliłem, a tamtą dziewczynę wysłałem do domu. Jeszcze musieliśmy jej zapłacić, żeby siedziała cicho.
-Dzięki, że mi o tym powiedziałeś.- Odparłam po chwili milczenia.- Teraz już to rozumiem, choć jednak nie wszystko…
-A co jeszcze ci muszę tłumaczyć?
-Liam cię tu przysłał?
-Sam się przysłałem.- Wywrócił oczami.- Liam urządził mi karczemną awanturę, Brownsa wysłał do stu diabłów, a Sophii mało nie zabił. On jest naprawdę cię potrzebuje, mówię z perspektywy waszego przyjaciela. Zawsze wam dobrze życzyłem, byliście najmocniejszą parą z całej tej dziesiątki.
-Nawet najmocniejsza para ma swoje słabe punkty. Wiesz, że Liam mnie zdradził?- Zwiesił głowę.
-Wiem i nic go nie usprawiedliwia. Ale on naprawdę tego żałuje.
-Wiem o tym. Pokazuje to przy każdym telefonie i smsie, dziś wysłał mi kwiaty do domu. Ale mnie się nie da przekupić. Nie potrafię mu tego tak łatwo wybaczyć.
-Ale…
-Paul, jestes w branży muzycznej, co nie? Kojarzysz taką piosenkę P!nk „True Love”? Nothing else can break my heart like true love…- Zanuciłam.- Serio, przesłuchaj ją sobie, to zrozumiesz. Nie mam wątpliwości, że kocham Liama, ale teraz to boli sto razy mocniej niż wtedy, kiedy szykowałam się, że umrę. Nie wiem, kiedy będę mogła z nim porozmawiać, nie czując tego żalu…- Przerwałam, bo zadzwonił mój telefon. Zerknęłam na wyświetlacz. Harry. Nareszcie!- Przepraszam cię na moment.- Odebrałam szybko połączenie.- Hazz, małpo kudłata, wreszcie się odezwałeś!
-Nie wierzę, że nie powiedziałaś mi o tym, że jesteś w ciąży!!!- Paul chyba wszystko usłyszał, bo wybałuszył oczy i wzrokiem powędrował do mojego brzucha. Szlag.
-A jak ci miałam powiedzieć, skoro nie odbierałeś telefonów i znowu miałeś focha na cały świat?- Najlepsza obrona przez atak, co nie?
-Ale żebym musiał się dowiadywać od kwintetu Horan-Tomlinson razy dwa-Sawicka-Edwards?- Bulwersował się Styles.- A, żeby była pełna jasność, Zayn też jest na ciebie obrażony.
-Może jeszcze do kompletu powiedzieliście Liamowi?- Sapnęłam z oburzenia. Ja chciałam powiedzieć! Ja! Nikt mnie nie musiał wyręczać!!!
-Nie, akurat wyszedł zamawiać dla ciebie bukiet u kuriera.
-Kolejny?!
-Może. Nie wiem.
-Dobra, to inaczej.- Westchnęłam.- Czy będziemy mogli obgadać ten temat, wszyscy, włącznie nawet z Liamem w urodziny zespołu? Obiecuję, że przyjdę i… i no.
-Zgoda. Aha, dzwonił Jake.
-I co?- Momentalnie się wyprostowałam na siedzeniu.
-Namierzyli Flasha i teraz go śledzą. Chcą, żeby sam ich doprowadził do swojej meliny.
-To dlatego odżyłeś?
-Jesteśmy coraz bliżej! Monika się znajdzie już niedługo, czuję to.- Dobrze było słyszeć go takim żywszym.
-To pisz o tym piosenkę. A teraz kończę, bo tu czeka na wyjaśnienia kolejna osoba.- Popatrzyłam wymownie na Paula, który przybrał nieodgadniony wyraz twarzy.
-Okej, to się trzymaj, mamuśka.
-Taa. Na razie.- Mruknęłam i wyłączyłam telefon. Wzięłam głęboki wdech i odwróciłam się do Higginsa.
-Jesteś w ciąży?!!!

~~*~~

-No, wszystko jest w porządku.- Sheila nacisnęła przycisk aparatu i wydrukowała mi kolejną fotkę maluchów.- Rozwijają się znakomicie, ale musisz pamiętać, że każda ciąża bliźniacza jest ciążą podwyższonego ryzyka. Drugi trymestr dopiero się zaczął i dopóki nie upłynie minimum pięć miesięcy od zapłodnienia, nie możesz się forsować, żeby nie poronić.
-Pamiętam.- Westchnęłam, ścierając z brzucha resztę żelu.
Żałowałam, że wizyta już się skończyła. Mogłabym słuchać bicia serca moich dzieci non stop, przez całą dobę. Ciekawe, czy daliby nagrać mi płytkę.
-A tak nawiasem, kiedy przyjdziesz z ojcem dzieci? Aż taki zapracowany?- Skrzywiłam się, wracając na fotel. Jakby nie wystarczyła mi pogadanka od Paula, te dwa dni temu.
„Musisz mu powiedzieć!”, „Jak ty to sobie wyobrażasz?!”, „Sama sobie nie poradzisz!”, „On ma prawo wiedzieć!”, „Nie wyobrażam sobie, że miałbym nie wiedzieć o moich dzieciakach!” i tak dalej, i tak dalej. Trzeba przyznać, że sprawdził się w roli kaznodziei, normalnie miałam wyrzuty sumienia, gdy z nim rozmawiałam.
-Natalia?- Wyrwał mnie z zamyślenia głos Sheili.- Pobudka! Słuchaj, może ty się serio powinnaś już zwolnić z pracy. Jesteś pewna, że mam ci nie dawać...
-Nie.- Przerwałam jej.- Nadaję się do pracy. Jeszcze tylko miesiąc lub dwa, okej?
-Maksymalnie miesiąc i ani sekundy dłużej.- Zaznaczyła.- Tu masz recepty. Następna wizyta za dwa tygodnie.
-Jasne, dzięki.
Wyszłam z gabinetu i zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu telefonu. Miałam się spotkać z Danielle w centrum handlowym na małych zakupach i przy okazji wyjaśnić, dlaczego nie mogę teraz tańczyć. Plus musiałam napić się herbaty. I iść do toalety, bo nie chciało mi się wracać korytarzem w lewo, w prawo, znowu w prawo i po kilku schodkach w górę. Co za dziwna architektura, kto to budował?
-Natalia! Jest!!!- Nim zdążyłam się zorientować, przed wejściem zaatakował mnie tłum paparazzi. spanikowałam, totalnie nie wiedziałam, co zrobić. Odzwyczaiłam się już od takich sytuacji, ostatnio tylko za mną chodzili i nie dochodziło do zbiorowego oblężenia, a teraz?
-Czy to prawda, że jesteś w ciąży?
-Chodzi plotka, że zerwaliście zaręczyny ze względu na zdradę!
-Czy Liam chodzi z Sophią?!
-Czy jesteś w ciąży?
-Chłopiec czy dziewczynka?
-Kim jest teraz dla ciebie Danielle?
-Jak zareagował Liam?
-Co się dzieje z Moniką?
-Czy to prawda, że uciekła od Harry'ego z powodu przemocy?!
-Dlaczego tak często tu bywasz?
-Utrzymujesz kontakt z zespołem?
-Czy One Direction się jednak rozpadnie?!
-Czy to prawda, że Zayn chce dać Perrie papiery rozwodowe?
-Czy One Direction to już przeszłość?
-Czy jesteś w ciąży?!
Oszołomiona rozglądałam się na wszystkie strony, próbując jakoś wydostać się na ulicę, a stamtąd złapać taksówkę, ale to było niemożliwe. Z każdej strony napierali na mnie dziennikarze, podtykali mi do ust mikrofony, flesze aparatów co chwilę mnie oślepiały. Nie chciałam im nic mówić, zwłaszcza że większość pytań mocno mnie dotknęła. W końcu poddałam się i rakiem, zasłaniając ciążową sylwetkę torbą, wycofałam się do przychodni. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i jednak pognałam do tej toalety.
Zamknęłam się w kabinie i ciężko dysząc, próbowałam się uspokoić. Jak to wyśledzili? Przecież byłam ostrożna... Skuliłam się na podłodze, starając się wyciszyć te głosy w mojej głowie. Czułam się tak, jakbym nigdy miała się nie uwolnić od tych natrętnych pytań. Zaczęłam uspokajająco gładzić brzuch, jednocześnie hamując płacz.
-Spokojnie, jestem tutaj... Nic się nie stało, wszystko w porządku...- Szeptałam do maluchów, ale tak naprawdę, to chyba uspokajałam sama siebie.
Kiedy wreszcie byłam już w miarę opanowana, wystukałam szybkiego smsa do Danielle, żeby podjechała po mnie pod przychodnię, ale uważała na paparazzi. Umyłam twarz zimną wodą, pogratulowałam sobie w myślach nieużycia mascary i wyszłam z łazienki na korytarz. Stanęłam przy tylnych drzwiach ewakuacyjnych i czekałam na sygnał. Gdy Dani odpisała mi, że już jest, wyszłam z przychodni, szybciutko wślizgnęłam się na siedzenie pasażera w jej samochodzie i popędziłyśmy w stronę miasta.
-Dziś to chyba zakupy odwołujemy, co?- Zerknęła na mnie kątem oka, ściszając "Runaway".
-Aha.- Przytaknęłam zmęczona. Nie miałam już siły na nic po tej przeprawie.
-Wiesz co?- Sięgnęła ręką do tyłu i podała mi swoją torebkę.- Zerknij sobie.- Zmarszczyłam brwi. Na torebkę.- No, otwórz.- Posłusznie przesunęłam zamek błyskawiczny i od razu rzuciło mi się w oczy czasopismo. Nie byle jakie czasopismo. "The Mirror". A na okładce ja.
-Polska celebrytka w ciąży, Liam Payne zostanie ojcem?! Skąd oni, do cholery, to wiedzą?!- Wydarłam się na cały głos.
-Czytaj dalej.- Podpowiedziała mi Danielle. Akurat stanęłyśmy w korku, więc nie było ryzyka, że zemdli mnie podczas czytania w samochodzie. Prawie podarłam gazetę, kiedy nerwowo przerzucałam kartki.

Natalia Maj, 26 l., była narzeczona Liama Payne'a, 24 l., z One Direction prawdopodobnie jest w ciąży! Polska lekarka była widziana ostatnio na meczu finałowym Wimbledonu razem z Niallem Horanem, 24 l., Louisem Tomlinsonem, 26 l., i Eleanor Calder-Tomlinson, 25 l. Przed meczem grupa wyraźnie była zainteresowana stanem zdrowia Natalii, co możemy zobaczyć na zdjęciach. Panna Maj ponadto była widziana kilkakrotnie przy przychodni ginekologiczno-położniczej, co może sugerować tylko jedno- nadchodzi kolejne Baby Direction! Informację tę potwierdza osoba z kręgu One Direction.

-To prawda, Nattie spodziewa się dziecka. Jesteśmy wszyscy tym bardzo podekscytowani i już zaczynamy wybierać wspólnie imiona dla dzidziusia.
Fanki zespołu One Direction są zdumione tą wiadomością, ale jednak szczęśliwe.
-Zawsze życzyłam im wszystkiego najlepszego, cieszę się, jakby to było moje własne dziecko.- Mówi jedna z Directioners.- Mam nadzieję, że dzięki dziecku wrócą do siebie, jeszcze silniejsi niż wcześniej.
Świeżo upieczonym rodzicom składamy życzenia szczęścia i czekamy na oficjalne potwierdzenie!


-Przecież... przecież... skąd...- Normalnie aż się zapowietrzyłam. Po przeczytaniu na głos artykułu i obejrzeniu zdjęć nie wiedziałam już, co zrobić najpierw. Dojechać do domu, napisać pełnego żalu Twitlongera i zmieszać z błotem paparazzi, czy zawrócić pod przychodnię i od razu zatłuc całą zgraję?
-Nattie, przede wszystkim się nie denerwuj. Spokojnie.
-Przepraszam, że nie powiedziałam ci wcześniej, ale... Boże, skąd oni wiedzą?!- Ten dzień nie mógł już być gorszy, naprawdę.
-Nie daj im tej satysfakcji i nic nie rób publicznie. Ignoruj to. Nie odpowiadaj na pytania.
-Łatwo ci mówić.- Prychnęłam.- To nie ty masz na głowie dwójkę dzieci, klitkę zamiast mieszkania, stado hien depczących po piętach i ojca dzieci, który sam zachowuje się jak bachor!
-Nieee, ale mam przyjaciółkę, która w chwili obecnej rzuca się jak harpia.
-Uważasz mnie za swoją przyjaciółkę?- W tej chwili ta jedna rzecz mnie uderzyła.
-Aha.- Skinęła głową i skręciła w moją ulicę.- Nie mam za wielu przyjaciół, większość znajomych powyjeżdżała w trasy, na wakacje, siedzę tu praktycznie sama, ale mam urozmaicenie. Poprawiasz mi humor i dobrze mi się z tobą gada. Więc... chyba się jednak zaprzyjaźniłyśmy.
-Chyba tak.- Uśmiechnęłam się lekko, ale zaraz spoważniałam.- To co ja mam z tym zrobić?
-Jak najszybciej powiedzieć Liamowi. Zwłaszcza że to dwoje dzieci, nie jedno, jeśli dobrze zrozumiałam to, co wcześniej mówiłaś.
-Nom, bliźniaki.- Potwierdziłam. Zerknęłam jeszcze raz na artykuł.- Na razie Liam może się jeszcze nie zorientować. Wiesz, tutaj rzekomo wypowiada się jakiś nasz znajomy... Gorzej, jeśli weźmie na przesłuchanie Nialla i Louisa. Przecież ich jęzory są jak stąd do Kuala Lumpur, oni się pierwsi wygadają. Harry'emu powiedzieli.
-Ale Harry nie jest ojcem. Chyba wiedzą, że to twoja rola poinformować Liama.- Zauważyła słusznie Danielle.
-Nigdy nic nie wiadomo.- Wzruszyłam ramionami i odpięłam pas.- Dobra, dzięki za podwiezienie i przepraszam, że nie wyszły nam te zakupy.
-Spoko, pójdziemy innym razem. Ale do dziecięcego.- Zaznaczyła z uśmiechem.- Chcę wystroić przyszłe Baby Direction.
-Umowa stoi.- Zaśmiałam się.- A może teraz wejdziesz?
-Wiesz, raczej pojadę do siebie, bo... No, właśnie.- Wyjęła telefon, który na cały regulator wibrował w rytm "Holiday".- Twój kolega z mieszkania pożyczył sobie od ciebie mój numer.
-Co?!- Opadła mi szczęka. Kasai zainteresował się Danielle?- Nie!
-Raczej tak. Mogłabym go zablokować, ale w sumie dzięki jego smsom mam niezłą polewkę.- Zachichotała.
-Ale wiesz, że to erotoman? Żadnej nie odpuści.
-Spoko, wiem. Na takich mam swoje sposoby. Jak mnie zirytuje, to się pochwalę swoim lewym sierpowym i załatwione.
-Serio, umiesz lewy sierpowy?- Uniosłam brwi.
-Nie.- Wybuchnęła śmiechem.- Ale postraszyć nie zaszkodzi.

~~*~~

Zaczynałam tego wszystkiego żałować. Nie, nie ciąży, nie dzieci, nie! Zaczynałam żałować, że nie poszłam na zwolnienie, że nie znalazłam sobie wygodniejszego mieszkania, ba, że nie mogłam mieć lepszej pracy. Wszystko po kolei mnie denerwowało, zwłaszcza dzisiaj.
Kasai od rana marudził, że znudziły mu się pierogi, odgrzewane paręnaście razy i zażądał czegoś jadalnego. Ja nie chciałam wyrzucić ostatniej porcji pierogów ruskich, które zostały sprzed paru dni, kiedy narobiłam ich dla całego szwadronu wojska, więc powiedziałam, że ma sobie ugotować coś sam i pożarłam te pierogi z cebulką, keczupem i majonezem. Nie pytajcie, skąd taki zestaw smakowy, bo sama tego nie ogarniam. Noriaki powrzeszczał, powrzeszczał i polazł do pracy głodny, mamrocząc pod nosem przekleństwa w kierunku głupich bab.
Ja natomiast, wytrącona tą kłótnią z równowagi, odkryłam plamę na moim nowym fartuchu i musiałam wziąć do pracy nieuprasowany. Ale kij! Okazało się, że zaparkowałam samochód za daleko i lejąca się z nieba rzeka zamieniła się specjalnie dla mnie w zimny prysznic. Dotarłam do szpitala mokra, zła, w dodatku zdołowana piosenką Ariany "One Last Time", którą puścili w radiu i która za Chiny Ludowe nie chciała się ode mnie odczepić. Przejęłam pacjentów od Maggie i od razu z marszu poszłam na wieczorny obchód. Stamtąd zostałam odwołana na nieplanowaną operację, z której od razu trafiłam pod magiel profesora. Kiedy wreszcie wróciłam do gabinetu, byłam wykończona, słaniałam się na nogach i każdą najmniejszą komórka ciała błagałam o kawę. A nie, sorry, takie dwa zlepki komórek w środku mnie tylko protestowały. Szkoda, że w moim organizmie nie panuje demokracja, czas się zastanowić nad zmianą ustroju. Niby jesteście takie małe, a jednak wolałabym mieć już was tutaj. Ciekawe, jak mocno będę narzekać, kiedy wyjdziecie na świat.
Kończyłam uzupełniać dokumentację jednej pacjentki i co chwilę patrzyłam na zegarek. Jeszcze pół godziny... Będę mogła stąd wyjść. A wtedy stanie się koniec świata. Tak jest, właśnie dziś, dwudziestego trzeciego lipca, gdy powiem Liamowi: "Wszystkiego najlepszego z okazji ósmych urodzin zespołu! Aha, i jeszcze z okazji zostania tatą! Jej!!!". Ha ha. Ha. Masakra.
Postawiłam ostatnią kropkę i zamknęłam kartę pacjentki. Jeszcze tylko dziesięć min...
-Natalia!- Do pokoju wpadła Grace, inna stażystka.- Błagam cię, musisz mi pomóc!- Okej, może jeszcze pięć minutek wyskrobię...
-O co chodzi?
-Czy mogłabyś zostać za mnie na noc? Jako awaryjny chirurg? Profesor mówił, że tu będzie, ale gdyby była potrzeba zabiegu to zostaniesz?
Opadły mi ręce. Dlaczego akurat dziś?! Obiecałam chłopakom... Miałam powiedzieć... Dzisiaj...
-Nie ma nikogo innego?- Jęknęłam, patrząc na rudowłosą dziewczynę, która wierciła we mnie dziurę błagalnym spojrzeniem.
-Nie, wszyscy już wyszli. Natalia, proszę! Mój tata trafił do szpitala, chcę do niego jechać!
-Jest tutaj?
-Nie, po drugiej stronie miasta. Proszę!- I co teraz, Nat? Co jest ważniejsze?
-Okej. Zostanę.- Poddałam się i uśmiechnęłam się blado, kiedy Grace wybiegła na korytarz, krzycząc "dziękuję".
Odchyliłam głowę do tyłu i rozmasowałam skronie. O rany. I co ja im powiem... Wzięłam telefon i przejrzałam kontakty. Kto najmniej na mnie nawrzeszczy... Zayn.
-No, co tam, DJ Nats? Wbijaj, bo już prawie nie ma żarcia na stole.
-Zayn...- Zagryzłam usta, głos mi się prawie trząsł. Do cholery z tymi wszystkimi ciążowymi emocjami!!!- Nie będę mogła przyjechać. Koleżanka poprosiła mnie o zastępstwo, nie dam rady.
-Nattie, ale specjalnie urządziliśmy kameralną imprezkę, żebyśmy się spotkali tylko we własnym gronie, jak rodzina. Ze znajomymi balowaliśmy wczoraj, dziś czas na najbliższych. Obiecałaś to.- Nie ma na świecie chyba nic gorszego niż rozczarowany ton głosu Zayna.
-Przepraszam, mam nocny dyżur. Chciałabym, ale nie mogę. Przeproś chłopaków ode mnie.- Rozłączyłam się, zanim dodał coś jeszcze do swojego kazania. Naprawdę miałam dość dzisiejszego dnia. Sięgnęłam po telefon szpitalny i wykręciłam numer dyżurki.
-Siostro, proszę dzwonić, jakby był potrzebny chirurg, jestem do dyspozycji w swoim gabinecie.
Zwinęłam się na fotelu i otoczyłam ramionami brzuch. Tak, maluchy, czas to wreszcie przyznać, mamusia jest beznadziejną przyjaciółką i tyle w tym temacie.
Musiałam przysnąć, bo pomiędzy sennymi miksami z "One Last Time" usłyszałam dzwonek telefonu.
-Pani doktor, wypadek w centrum, wiozą trzy osoby karetką, jedna idzie od razu na stół.
-W porządku, idę na blok. Zróbcie szybkiego rentgena i tomograf, ekspresem.- Wstałam z fotela i poprawiłam fartuch. Jeszcze tylko na sekundkę do toalety.
Wypadłam na korytarz i rzuciłam się do wind. Przynajmniej bezsensownie nie spędzę tej nocy i będę miała radochę, że zamiast balować, ocaliłam czyjeś życie. Przed blokiem operacyjnym prawie zderzyłam się z profesorem.
-Przygotowują go do zabiegu, operujemy razem, bo z tego, co widziałem, facet ma rozległe obrażenia wewnętrzne. Na wszelki wypadek wezwę neurochirurga, bo może mieć uraz głowy, ale to zaraz sprawdzimy na tomografie.- Wyrzucał z siebie słowa, gnając do sali przedoperacyjnej, a ja deptałam mu po piętach. Nagle zatrzymał się raptownie i wyjął telefon.- To moja żona. Zaraz wracam.- Poszedł pod okno i mocno gestykulując, tłumaczył się ze swojej nieobecności, a ja pobiegłam do sali przedoperacyjnej.
Wokół ofiary skakały pielęgniarki, rozcinając ubranie, podpinając jakąś kroplówkę, zakładając ochronne wdzianko. Rzuciłam tylko na to okiem i podeszłam do ekranów. Zdjęcie rentgenowskie przedstawiało pęknięte siódme i ósme żebro lewe, a poniżej spory naciek. Cholera, chyba wytniemy mu śledzionę, to na bank jest pęknięcie. Przeniosłam wzrok na tomograf. Tak, teraz już wyraźne pęknięcie śledziony i widoczny krwotok w okolicach wątroby. Trzeba się spieszyć. Jeszcze zdjęcia głowy... Krwiak nadtwardówkowy. Potrzebujemy tego neurochirurga. Dla pewności jeszcze postanowiłam dopytać pielęgniarek.
-Sprawdzał ktoś mu źrenice?
-Wyraźnie rozszerzona po lewej stronie.- Odpowiedziała jedna z nich. No tak, to by się zgadzało.
-A poziom alkoholu?
-Niewielki, jedna dziesiąta promila. Nie zdążył wypić.
-Kto to się pakuje za kółko, ja nie mogę...- Oho, włączyły się dyskusje pielęgniarek.
-Ogólcie mu głowę.- Rzuciłam jeszcze, dalej gapiąc się na zdjęcia. Włączyła mi się jakaś awaryjna lampka w mózgu, coś mi tu ewidentnie nie pasowało.
-Dobrze, pani doktor. Ale, Hanna, to nie on prowadził, tylko tamten, który jest teraz na SORze.
-Ale tego też pięknie poharatało, nawet gorzej.
-Boże, jeszcze wczoraj widziałam program o nim w telewizji...- Awaryjna lampka zamieniła się w wyjący alarm.
-To ktoś sławny?- Wzięłam kartę do ręki, ale oprócz godziny przyjęcia i rozpoznania nie wpisano tu jeszcze żadnych danych.
-Jak to, nie poznała pani?- Podeszłam bliżej. Wyższa ode mnie pielęgniarka z wyraźnie współczującym spojrzeniem odsunęła się na bok.
Spojrzałam na łóżko. Straciłam oddech i czucie w nogach, musiałam oprzeć się o krawędź łóżka, żeby nie upaść. Patrzyłam z niedowierzaniem na jego pociętą szkłem z szyby samochodowej twarz, na prawie całkiem ogoloną głowę, na potężnego siniaka rosnącego w okolicach wątroby, na zdeformowaną w dwóch miejscach rękę...
Niemożliwe.
To nie dzieje się naprawdę...




__________________________________________
Ekhem... No, także ten... Kolejna drama? Hahahaa... Chyba nikt się nie śmieje. Oj, no dobra, spodziewaliście się tego, co nie? Nie? Dobra, zamykam się.

Na wasze komentarze odpowiem za sekundkę, dosłownie za minutkę. Na kolejny rozdział poczekacie dłużej, bo nie wyrobię na zakrętach. Mam wyrzuty sumienia, że nie napisałam ostatnio nic na "Dance" i w ogóle...
NASTĘPNY ROZDZIAŁ---> 28.08.2015r. (mam na to 10 dni)

Wróciłam z pielgrzymki. 12 dni, 11 pęcherzy, jedno nadciągnięte ścięgno, pięć i pół odcinka przejechanych Trupiarnią, wejście boso na Święty Krzyż, wypite hektolitry wody, zużyte tony skarpetek, bandaży, gazików, Rivanolu, nerwów, wypocone ilości hurtowe potu, zrzucone dwa i pół kilo... To tak w skrócie. W mniejszym skrócie powiem, że jestem mega zadowolona, mam nadzieję, że wymodliłam wszystkie moje intencje, że poukładałam sobie to, co miałam do poukładania i mam teraz dobre relacje z Panem Bogiem :) i oczywiście idę za rok! Planuję też wyciągnąć moją młodszą siostrę :p

Od wczoraj mam praktyki w szpitalu. Umiem zmieniać kroplówki, ha! Wkłucie podskórne też bym chyba zrobiła, gorzej z dożylnym, ale to dopiero dwa dni, mam czas ;) Co jeszcze z plusów... Widziałam ropnia na dziesięć centymetrów długości i amputowaną nogę, ale tego chyba nie musieliście wiedzieć... Czekam tylko, aż zabiorą nas na blok operacyjny ^^

I ogólnie fajnie, pozytywnie i happy :D mam nadzieję, że was rozdziałem nie zawiodłam i że na kolejny też będziecie czekać xD

Dziękuję za wszystkie wasz komentarze, obserwacje, za nominację do Liebster Award, którą zajmę się na tygodniu i za wszystko, wszystko, wszystko :***

Love ya <3
Roxanne xD

niedziela, 2 sierpnia 2015

Część II: Rozdział 17

Odłożyłam słuchawkę w poczuciu wielkiej krzywdy. Nic nowego, nihil novi na całej linii. Ślad Flasha, bla, bla, bla, wyjeżdżamy, bla, bla, bla, nie znaleźliśmy jej, bla, bla, bla.
Miałam już tego dość. Jake powiedział, że mamy uzbroić się w cierpliwość i poczekać na wiadomość. Na razie kilka osób rozpoznało Flasha na portrecie pamięciowym i wskazało miejsce, gdzie ostatnio był widziany. Udało się dotrzeć do numeru rejestracyjnego jego samochodu, który wskazywał na Peterborough. Właśnie tam jechał dziś Jake ze swoją ekipą.
-Coś się stało?- Zapytał Kasai, wchodząc do kuchni. Wyglądał znacznie lepiej niż pół godziny temu. Prawie nie było widać, że ryczał jak małe dziecko.
-Teoretycznie znaleźli coś w sprawie Moniki, ale tak naprawdę nic.- Wzruszyłam ramionami zniechęcona.- Jake Hollister twierdzi, że znajdą coś w Peterborough, ale moim zdaniem to tylko szukanie po ciemku igły w stogu siana. Nie ma szans, zwłaszcza że nikt nie rozpoznał Moniki na zdjęciach, nikt jej nie widział w jego towarzystwie.
-Hollister? Mąż Andie?- Upewnił się, nalewając sobie do szklanki soku.
-Tak, właśnie on.- Miałam dodać coś jeszcze, ale Noriaki wypluł na mnie zawartość szklanki.- Odbiło ci, do cholery?! Jestem cała w twojej ślinie!
-Coś ty tu wlała?!
-Sok wielowarzywny.- Odpowiedziałam, wycierając z twarzy resztki utartej marchewki.
-Jezu, jak można to pić?!- Pieklił się. Rzucił się do kranu, żeby przepłukać sobie paszczękę wodą.
-Normalnie. Jestem w ciąży i zmieniają mi się upodobania. Na przykład dzisiaj rano złapałam się na tym, że wcinałam dżem śliwkowy z polędwicą i to wcale nie było dziwne.- Noriaki posłał mi przerażone spojrzenie.
-Jak tylko zaczniesz robić takie kulinarne eksperymenty tutaj, to mnie uprzedź, żebym zdążył zamówić sobie żarcie z KFC.

~~*~~

Od: Louis =D
Wejdź na Skypa!!!

Od: Louis =D
Czerwony alarm 1D Team!!!

Od: Louis =D
Dobra, bez jaj, chcemy z tobą pogadać!!!

Od: Louis =D
El ma rozładowany telefon, ale też by cię bombardowała smsami!!!

Od: Louis =D
NATALIA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Rzuciłam okiem na wibrujący telefon i zamknęłam kartę pacjenta. Wzięłam szybko komórkę, żeby odpisać temu pacanowi.

Do: Louis =D
Nie wiesz kretynie, że jestem w pracy?!

Od: Louis =D
A to pardon, zapomniało mi się odrobinkę. Kiedy kończysz? Musimy pogadać! Stęskniłem się!!!

Do: Louis =D
Będę na Skypie o dziesiątej wieczorem. Spadaj, matole, masz już żonę, zajmij się nią i nie przeszkadzaj pracującym ludziom!

Po tej odpowiedzi Lou zamilkł na wystarczająco długi czas. Mogłam w spokoju przygotować się do kolejnego zabiegu. Proste laparoskopowe wycięcie wyrostka robaczkowego w stanie zapalnym u jedenastoletniej dziewczynki. Dokończyłam jeszcze wypełniać kartę staruszka, któremu dzień wcześniej cięłam tarczycę. Udało mi się zrobić wszystko idealnie pod dyktando profesora i byłam naprawdę zadowolona. Coraz pewniej czułam się, trzymając skalpel i coś mi się wydawało, że chirurgia to jednak moje powołanie.
Nagle zadzwonił telefon. Szybko podniosłam słuchawkę.
-Natalia Maj, słucham.
-Pani Natalio, czerwony alarm!- Słysząc podenerwowanego profesora, niemal stanęłam na baczność.- Nie będę mógł przyjechać na operację, jestem w biurze dyrektora szpitala. Musi pani operować sama, grafik jest przepełniony, nie mam chirurga, który panią pokieruje.- Musiałam się oprzeć o biurko. Słucham?! Mam wykonać operację… SAMA?!!!
-Ale… panie profesorze… ja nigdy…
-Wiem, wiem, ale teoretycznie jest pani przygotowana?
-Tak, ale…
-No właśnie, da pani sobie radę. Jakby coś, to na sali będzie doktor Holden, niby nie chirurg, a anestezjolog, ale coś pani pomoże. Zadzwonię jeszcze do dyżurki, żeby instrumentariuszki potraktowały panią ulgowo i będzie dobrze.
-No tak, ale…- Znowu mi nie dał dojść do słowa.
-Ja naprawdę nie mogę wyjść i wiem, że stawiam panią w sytuacji podbramkowej, ale tak wyszło. Budżet oddziału jest w opłakanym stanie i muszę chyba zarządzić strajk głodowy pod biurem dyrektora, żebym coś zdziałał. Tak że ja pójdę pikietować, a pani pójdzie operować. Powodzenia!- Trzask. Odłożył słuchawkę.
Stałam przez chwilę osłupiała, wpatrując się w telefon, jakby miał z niego wyskoczyć profesor i osobiście upewnić mnie, że się nie przesłyszałam i będę operować dziewczynce ten przeklęty, zapalony wyrostek.
O rany.
Ale ja nie umiem.
Znaczy umiem, ale tylko w teorii. Nigdy nie operowałam sama. Ostatnie zabiegi wyglądały w ten sposób, że profesor w trakcie odpytywał mnie z kolejnych czynności i kazał niektóre wykonać samodzielnie. No dobra, większość. Ale na wyrostek nie trafiłam jeszcze ani razu. Zaczęłam się znowu stresować. A profesor wiedział o tym, że nie powinnam się w moim stanie nadmiernie denerwować.
Tak, powiedziałam mu o ciąży, żeby potem nie było żadnych problemów. Stwierdził beztrosko, że na razie trzymam się znakomicie i nie należy mi się zwolnienie. I dodatkowo gratuluje bliźniaków. I powinnam się pospieszyć, bo za sekundę obchód.
Zamknęłam wszystkie pootwierane karty i książki, wyłączyłam długopis i powoli wyszłam z pokoju. Droga na blok operacyjny dłużyła mi się jak nigdy. Przecież ja nie dam rady… Zamknęłam za sobą wielkie drzwi prowadzące na blok i poszłam do szatni. Przebrałam się i dokładnie umyłam. Z lustra spojrzała na mnie przerażona dziewczyna, której trzęsły się ręce i w głowie miała kompletną pustkę. Wdech, wydech, wdech. To idę.
Sprawdziłam jeszcze raz w grafiku w pokoju chirurgów, w której sali mam operować. Jedynka. Podobno tam jest w porządku, jeszcze na tej sali nie byłam. Skręciłam korytarzem w lewo, mijając magazyn i pokój pielęgniarek, i weszłam do sali.
-O, pani doktor! Gratuluję pierwszego samodzielnego zabiegu.- Doktor Holden właśnie ustawiał parametry respiratora i regulował poziom gazów usypiających.
-Nie czuję się specjalnie pewnie.- Wymamrotałam cicho i podeszłam do stołu.
-Jeszcze nie ma naszej pacjentki, więc spokojnie, może pani ponarzekać.- Uśmiechnął się pod nosem.- To tylko zwykły wyrostek, operuje się takich tysiące, a właściwie coraz mniej, bo stopniowo wycofują tę operację. Ja jestem obok, w razie co pomogę, ale ostatnio byłem chirurgiem na stażu, tak jak pani, więc kojarzę tylko parę punktów z opisu kolejnych czynności, ale co tam. Damy radę.
-Bo jak nie my to kto…- Zaśmiałam się.- W sumie racja. Jestem w ciąży, mogę wszystko.
-A właśnie! Jeszcze pani nie pogratulowałem. Zdrowia dla malucha.- Poklepał mnie po łopatce i wrócił do pracy.
-Raczej maluchów.- Poprawiłam go i stanęłam nad tacą z instrumentami. Chyba wszystko jest…
-O, to podwójne gratulacje.
-Dziękuję bardzo.- Przez chwilę milczeliśmy, przygotowując się do zabiegu.
-Chyba już wiozą pacjentkę.- Odezwał się anestezjolog. Dosłownie za sekundę na salę wbiegła jedna z instrumentariuszek, a po niej wjechało łóżko z gotową do zabiegu dziewczynką.
Mała była dużo bardziej przerażona niż ja. Szeroko otwartymi oczami rozglądała się po sali i nerwowo zagryzała wargi, jakby zaraz miała się rozpłakać. Nie mogłam jej zawieść, po prostu nie mogłam.
-Cześć.- Uśmiechnęłam się do niej pogodnie. Miejmy nadzieję, że nie zauważyła, jak mocno się telepię w środku…- Jestem Natalia, a ty?
-Gina…- Szepnęła cichutko. Okej, jedziemy dalej.
-Fajnie cię poznać. Boisz się?- Leciutkie skinienie głową i dużo większe niż leciutkie drżenie dolnej wargi.- Oj, ale nie płacz. Wszystko będzie dobrze, wiesz o tym, prawda? My tu zrobimy taką magiczną sztuczkę, żeby nie bolał cię już brzuszek, a ty w tym czasie sobie pośpisz, okej?- Kolejne skinięcie głową.
-Będzie bolało?- Wyszeptała odrobinę spokojniejsza.
-Obiecuję, że nie.- Ułożyłam rękę jak do przysięgi.- A jak będzie, to po operacji pozwalam ci na mnie nakrzyczeć. Zgoda?- Czy to był maleńki przebłysk uśmiechu?
-Zgoda.- Przytaknęła niepewnie.
-No, to zaczynamy. Najpierw jednak muszę wiedzieć, czy już się nie boisz?- Potrząsnęła ostrożnie głową.- Ej, ale musisz to powiedzieć. Powiedz: nie boję się!- Chyba to było też potwierdzenie tego, że ja, lekarz, nie bałam się wykonywać tego zabiegu. I faktycznie. Strach mnie opuścił, czułam tylko pewność, że muszę wyleczyć Ginę. I jakimś cudem wiedziałam, że na pewno to zrobię. Nie było innej opcji.
-Nie boję się.
-Ale głośniej. Chyba że jeszcze leciutko się boisz…
-Nie boję się.- Powtórzyła głośno.
-Ani odrobinki? Nie ma tam takiego tyciego stracha?- Pokazałam na palcach jak wielki byłby ten strach. Na moje oko, było to jakieś dwa centymetry.
-Nie!
-A takiego?- Zmniejszyłam odległość do pół centymetra.
-Nie! Nie boję się!- Roześmiała się, widząc moją minę.
-Wow, naprawdę jesteś dzielną dziewczynką! To możemy zaczynać?
-Tak!
-To jeszcze ci powiem, że żeby dobrze pracować, możemy włączyć tu sobie muzykę. Jak mi powiesz, kogo lubisz słuchać, to poproszę siostrę, o tamtą- wskazałam na stojącą przy rentgenie pielęgniarkę- i włączy twoją ulubioną piosenkę. Będziemy cię operować i słuchać muzyki.
-Naprawdę?- Prawie usiadła na łóżku, ale ją powstrzymałam.
-Nie, nie. Leż, teraz musisz leżeć spokojnie. To co ci włączyć?
-Ja bardzo lubię Selenę Gomez.- Powiedziała.- I Demi Lovato.- Pomyślałam chwilkę i wpadłam na całkiem niezły pomysł.
-Chyba mam na telefonie piosenkę, w której śpiewają obie. Chcesz posłuchać?- Pokiwała energicznie głową.- Tylko włączymy ją cichutko, żeby nikomu nie przeszkadzała, dobrze?
-Dobrze. Wiesz, ja chciałabym bardzo je zobaczyć. Demi i Selenę.
-Może dałoby radę to zrobić.- Demi chyba była jeszcze w Londynie. Może wpadłaby na sekundę do szpitala?- Siostro? Może siostra przynieść mój telefon? Leży w mojej szafce w szatni.
-Już idę.- Za minutę miałam w ręce telefon i szukałam starej piosenki, którą wgrała mi dawno temu Lena.
-O, to chyba ta.- Włączyłam „One And The Same”.
-Lubię ją. Mam ją na iPodzie.- Uśmiechnęła się Gina.
-No to świetnie.- Ściszyłam muzykę na minimum.- Możemy już zaczynać?
-Tak.
-Okej. Panie doktorze.- Zwróciłam się do Holdena, który przyglądał nam się z uśmiechem.- Proszę przygotować naszą małą dzielną pacjentkę do operacji.
-Robi się, pani doktor.- Zażartował i podszedł do stołu.- Panno Gino, muszę panią podłączyć do sprzętu.- Puściłam do niej oko za plecami Holdena i zaczęłam przeglądać przywiezioną kartę pacjentki. Wszystko było w porządku, oprócz tego stanu zapalnego.
-A teraz zaczynamy odliczanie. Umiesz liczyć do dwudziestu?
-Umiem już do tysiąca! I jeszcze dalej!
-No to super. Zacznij.
-Jeden, dwa, trzy…- Słuchałam jak liczy coraz ciszej i ciszej, aż w końcu urwała na dziewięciu. Holden wykonał wszystkie konieczne czynności zaintubowania i podłączania małej do respiratora.
-Pacjentka uśpiona. Możemy ciąć.- Zameldował anestezjolog i wyregulował poziom gazów płynących w rurce dotchawiczej.
Stanęłam na swoim miejscu, po prawej stronie dziewczynki i wyciągnęłam rękę do instrumentariuszki.
-Skalpel proszę.
-Poradzi sobie pani czy mam pomóc?- Zapytał Holden ze swojego miejsca.
-Poradzę sobie. Wiem, że dam radę.
Boże, pomóż mi, żebym nie zrobiła tej małej przez przypadek krzywdy…
Wykonałam pierwsze cięcie.

-Pani doktor, co z Giną?!- Ledwie wyszłam z bloku operacyjnego, a już dopadli mnie zdenerwowani rodzice. Uśmiechnęłam się do nich uspokajająco.
-Operacja przebiegła pomyślnie, wyrostek wycięty, rana zszyta poprawnie i Gina zaraz pojedzie na swoją salę na oddziale chirurgicznym.- Poinformowałam ich z nieukrywaną radością.
Udało się. Sama, całkowicie sama wykonałam zabieg appendektomii. I nie uszkodziłam żadnego, nawet mikroskopijnego odcinka jelita, żadnego mięśnia, cięłam dokładnie w tym miejscu, co trzeba, bez nerwów, na spokojnie.
-Dziękuję!- Mama Giny miała aż łzy w oczach z radości. Odruchowo położyłam rękę na brzuchu. Teraz wiedziałam, jak to jest czuć strach o swoje dziecko. Można powiedzieć, że bałam się o swoje maluchy przez cały czas.
-Nie ma za co.- Wyminęłam ich z uśmiechem i skierowałam się do gabinetu lekarskiego. Ledwie przekroczyłam próg, a wpadł na mnie profesor.
-No i jak było? Wszystko w porządku? Holden panią pilnował?- Zasypał mnie gradem pytań.
-Dobrze, tak i tak.- Odpowiedziałam.- Dziewczynka ma wycięty wyrostek, nic nie uszkodziłam i zrobiłam wszystko sama. Doktor Holden był obok, ale nie musiał mi pomagać.
-Zaraz zda mi raport i dokładnie go odpytam.- Odparł, patrząc na mnie nieufnie. Skinęłam głową i przeszłam do biurka, żeby skończyć uzupełnianie historii choroby kilku pacjentów. Profesor chodził po gabinecie w tę i z powrotem, a kiedy przyszedł Holden, wybiegł z gabinetu jak oparzony, ciągnąc anestezjologa za sobą.
-Siema, pracusiu.- Podniosłam głowę znad papierów i zobaczyłam Andie, wchodzącą do gabinetu.
-Cześć.- Wyszczerzyłam się na jej widok.- Co tam?
-Kilka zaświadczeń do podpisania przez dziadka profesorka, a u ciebie?
-Ha! Pierwszy raz samodzielnie operowałam!- Pochwaliłam się. Andie zmarszczyła brwi.
-Dziadek cię dopuścił do stołu?
-Brakowało mu ludzi.
-Fiu fiu.- Gwizdnęła z podziwem.- Nieźle. Nigdy nie pozwalał na to stażystom. Musiałaś na to zasłużyć.
-Oby teraz Holden wystawił mi dobrą opinię.- Westchnęłam i złożyłam zamaszysty podpis na wynikach badań.
-Holden? Bez kitu, lubi cię. Piąteczkę masz jak w banku. Jake do ciebie dzwonił?- Zmieniła temat.
-Taaa, dzwonił. Jest w Peterborough i ani śladu Flasha. Moniki też nie widać, a Harry znowu złapał doła i odrzuca moje połączenia. Zayn mnie na bieżąco informuje, czy żyje i czy je.- Spochmurniałam. Styles znowu się zamknął w sobie. Przez telefon urządził mi awanturę, bo nie pozwoliliśmy mu jechać z Jakiem szukać Moniki i obecnie jedynym jego towarzyszem był Shere Khan i gitara, na której uparcie grał "Addicted" i "Drag Me Down". Przynajmniej tyle, ten tekst mógł go tylko podtrzymać na duchu, a nie bardziej zdołować.
-Harry to trochę taki narwaniec, nie?- Andie uniosła jakieś zdjęcie rentgenowskie do światła.
-Przede wszystkim to cholernie zakochany facet.
-Ja pierdolę, drugi Werter.- Zadrwiła. Już miałam jej odparować, bo przecież musiałam bronić przyjaciela, gdy do pokoju wszedł profesor.
-Amanda? Co tu robisz?
-Cześć, dziadziu. Doktor Wise przesyła ci to coś.- Podała mu czarną teczkę.
-Patrzcie no, jak to interna nie może się obejść bez chirurgii.- Wymruczał, przeglądając papiery. Postawił parafkę na kilku stronach i oddał wnuczce.- Powiedz mu, żeby najpierw nauczył się porządnie łaciny, zanim znowu walnie błędne rozpoznanie.
-Jasne.- Uśmiechnęła się krzywo i wyszła z gabinetu.
-Pani Natalio.- Popatrzyłam na niego niepewnie. Miał poważną minę. Oho, coś zwaliłam. Szlag by to trafił.
-Tak?
-Jestem z pani dumny.- Jego twarz rozświetlił szeroki uśmiech, który tylko powiększył zmarszczki na policzkach i czole.- Spisała się pani znakomicie. Jeszcze ze trzy takie operacje, tylko pod moim okiem i będzie pani mogła pracować jako samodzielny chirurg.
-Dziękuję.- Wow. Czyli jednak się do czegoś tu nadaję. Wow. Ale zajebiste uczucie.

~~*~~

-Fajnie, że przyszłaś.- Uściskałam Demi z radością.- Ja skończyłam dyżur, ale teraz cię zaprowadzę do małej. Potem się zmywam, bo Niall dzwonił, że gdzieś chce mnie wyciągnąć, a jestem ledwie żywa.
-Nie ma sprawy, mogę posiedzieć dłużej. Może ktoś tu jeszcze jest moim fanem.- Zaśmiała się, idąc za mną korytarzem. Na końcu orszaku podążał Ian, jej nowy osobisty ochroniarz.- Tylko potem mam samolot na dwudziestą do Los Angeles, więc wiesz.
-No, na razie jest trzecia, więc powinnaś się wyrobić.- Otworzyłam drzwi do sali Giny.- Gina? Cześć.
-Hej, Nattie.- Gdy zobaczyła mnie po operacji bez maski, od razu mnie rozpoznała.- Mama zaraz przyjdzie i teraz siedzę sama. Pobawisz się ze mną? Mam lalki.- Zaprezentowała mi dwie Barbie, jedną blondynkę, a drugą czarnowłosą z niebieskimi pasemkami.
-Nieee, ale znam kogoś, kto może chcieć się z tobą pobawić. Chcesz ją poznać?
-Kto to?- Poprawiła się na łóżku.
-Demi, chodź!- Zawołałam, a oczy Giny mało nie wyleciały z orbit.
-O rety! To jest Demi Lovato!!!- Pisnęła na widok wchodzącej dziewczyny. Zerwała się z łóżka, ale zaraz ją powstrzymałam, bo zerwałaby kroplówkę.
-Uważaj, mała. Demi teraz z tobą posiedzi, okej?
-Okej!- Uśmiechnęłam się na widok Giny przytulającej swoją idolkę i wyszłam z sali. Zostawiłam w gabinecie fartuch, wzięłam torebkę i skierowałam się do windy.
Powolny ruch w dół znowu wywołał we mnie mdłości, ale byłam na to przygotowana. Wsadziłam w usta miętówkę i wyszłam na pełne słońce. Mrużąc oczy, odszukałam samochód Horana. Albo mi się wydaje, albo ktoś w nim siedział… No nie, jeśli Nialler wziął na przejażdżkę Liama, to chyba mu przypierdolę. A maluchy mi w tym pomogą.
Niall wysiadł z samochodu i otworzył dla mnie drzwi pasażera.
-Przytargałeś kogoś ze sobą?- Zapytałam, marszcząc brwi. W aucie grała stara płyta Katy Perry „One of the Boys”. Rozpoznałam ją po „Fingerprints”.
-Niespodzianka.- Puścił mi oczko. Zajrzałam do środka podejrzliwie.
-No, nie wierzę! Co wy tu najlepszego robicie?- Krzyknęłam na widok Louisa i Eleanor, śmiejących się do mnie z tylnego siedzenia.
-Jak to co? Finał Wimbledonu dzisiaj!- El przytuliła mnie od tyłu. Zamarłam w trakcie wsiadania do samochodu.
-Nie!
-Tak! Zabieramy cię, żebyś na własne oczy zobaczyła zwycięstwo Radwańskiej w Wimbledonie!- Odpowiedział radośnie Louis.
-O matko! Kocham was, jesteście najlepsi!!!- Z radości rzuciłam się na Nialla, który dziś robił za kierowcę i przydusiłam go w pełnym wdzięczności uścisku.- A Nika? Ona też uwielbia tenis.
-Nika ma dziś drugą zmianę, zostaje do dziewiątej w laboratorium. W zasadzie to dzięki niej masz ten bilet, zmienili jej godziny w ostatniej chwili.
-Szkoda. Znaczy dla niej, bo dla mnie super.- Wyszczerzyłam się złośliwie.- Dobra, ale korzystając z chwili przed meczem, ludzie! Opowiadajcie, jak było, bo przedwczoraj na Skypie niewiele mogłam z was wydusić, oprócz tego, że zmieniliście miejscówkę.
-W ogóle przyjechaliśmy wcześniej, bo za tydzień ósma rocznica powstania One Direction.- Zaczęła Els.- A zmieniliśmy miejscówkę, bo stwierdziliśmy, że warto zobaczyć coś więcej, niż tylko klapki Pierce'a Brosnana, które zgubił podczas kręcenia „Mamma Mia!”. Tydzień temu polecieliśmy z Grecji na Trynidad i Tobago.
-Jezu, wyglądam przy was jak córka młynarza.- Mruknęłam niezadowolona. Zawsze uwielbiałam się opalać, a teraz w ciąży nie ma opcji, żebym wystawiła brzuch na słońce. Daleko mi do spowodowania jakiejś wady wrodzonej u moich maluchów.

-No, słoneczko było zajebiste.- Louis rozwalił się wygodniej na fotelu.- A kiedy Niall zadzwonił, że możemy wpaść na mecz i zobaczyć, jak twoja idolka rozwala na korcie swoją dawną rywalkę. Swoją drogą, dziwna sprawa, jak bardzo spadła ostatnio kondycja Sereny, ale z drugiej strony, to ile ona ma już lat? Pięćdziesiąt?- Nawijanie Louisa podziałało na mnie uspokajająco. Po nerwowym dyżurze byłam mega zmęczona, ale obecność dwóch dodatkowych osób wcale mi nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie, czułam się bardziej jak w domu.
W końcu wesoło rozmawiając i komentując miesiąc miodowy naszego młodego małżeństwa, dojechaliśmy na korty Wimbledonu. Niall dzięki znajomości z Novakiem Djokovićiem otrzymał dla nas specjalne wejściówki. Przed bramkami czekał na nas jeszcze Mark, ochroniarz Horana, który dzięki nam też załapał się na mecz. Weszliśmy na trybuny, zegar wskazywał, że mecz zacznie się za jakieś dwadzieścia minut. Już czułam tę atmosferę podekscytowania. Nigdy nie byłam na Wimbledonie. Okej, kilka razy z Liamem pojechaliśmy na mecz tenisa, ale zawsze wychodziła z tego dyskusja, czy lepiej oglądać turnieje ATP czy WTA. Ja, solidaryzując się z moją płcią, wolałam WTA i cały czas wiernie kibicowałam Agnieszce Radwańskiej, która po rezygnacji Szarapowej i po rozniesieniu w pył Petry Kvitovej i Simony Halep była nie do pokonania. Obecnie znów znajdowała się na trzecim miejscu rankingu, ale jeśli wygrałaby dzisiejszy mecz z Sereną Williams, to po raz pierwszy wylądowałaby na najwyższej pozycji. Dalej, Isia!
-Chcecie coś do picia, żarcia?- Mark postanowił widocznie pobawić się w kelnera.
-Ja piwo!- Wyrwał się od razu Niall. Spojrzeliśmy na niego znacząco.- No co? Wracamy z Markiem. Prawda, Mark?- Jak dziecko.
-Prawda.- Odpowiedział spokojnie ochroniarz. Co wam przynieść?
-Mi też piwo.
-Ja tak samo.
-Ja proszę wodę.
-Co?!- Zdziwili się jednocześnie El i Louis. Kurde.
-A, faktycznie, ty nie możesz.- Zreflektował się Nialler.- Mark, przynieś Nattie wodę z cytrynką, okej?
-Spoko. Zaraz wracam, nie gryźć nikogo, bo jeszcze zarazicie wścieklizną.- Mark zmył się, nucąc pod nosem "So What!", a Els i Lou wbili we mnie oskarżycielskie spojrzenia.
-Natalia, mów zaraz, co się dzieje!- Zażądał groźnie Louis.
-Nic.- Czas na obronę. Jak na złość, nie miałam żadnych pomysłów na wymówki, a huczące w głośnikach "Like A Drum" wcale mi nie pomagało.
-Nattie, nie masz nawrotu, prawda?- Przestraszyła się El. Od kiedy ją znam, zawsze bała się panicznie chorób. Niall, ten skunksowaty zdrajca, nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem na cały stadion.
-Nattie jest w ciąży, idioci.- Odwróciłam się w jego stronę i spiorunowałam go wściekłym wzrokiem.- Ups. Miałem nie mówić?
-Tak!- Warknęłam strasznym głosem.
-To prawda?- Zapytali znowu równocześnie El i Tommo.
-O matko, znów będę wujkiem!- Zaczął się cieszyć Louis. Mało nie zleciał z fotela na trawę kortu. Jasne, może jeszcze niech cały Londyn się dowie, rozwrzeszczana małpo.
-Liam już wie? Jak zareagował?- Eleanor musiała zadać znienawidzone pytanie. Przynajmniej była pewna, że to jego dziecko. Do pełni szczęścia brakowałoby mi pytania "czyje to dziecko?!".
-Liam nic nie wie. Nie mam pojęcia, jak mu powiedzieć i nie zrobię tego w najbliższej przyszłości.
-Czekaj chwilę, wstań! Widać coś?- Lou złapał mnie za łokcie i pociągnął w górę. Stanęłam prosto i wygładziłam bluzkę.- Szczerze to na razie wyglądasz, jakbyś się przejadła.
-Ale już coś widać, wcześniej nie było nic.- Dodał Niall.
-Trochę było, ale nie zwróciłam na to uwagi, a szkoda. Może bym się wcześniej domyśliła.
-Chłopiec czy dziewczynka?
-Louis, przecież nie da się tego jeszcze sprawdzić.- Wywróciła oczami El.
-Zawsze może być i to, i to.- Parsknął śmiechem Nialler.- Będą bliźniaki.
-O rany, to jeszcze lepiej!- Wykrzyknęła El i przyciągnęła mnie do uścisku.- Gratuluję, skarbie!
-Nie wiem, czy zauważyliście, ale parę razy pokazali was na ekranie.- Oznajmił Mark, podając nam picie.- Będą gadać o tobie, Nattie.
-Kiedyś i tak by zaczęli, skoro siedzę koło dwóch największych plotkar One Direction.- Mruknęłam i wzięłam łyka lemoniady.- Byle tylko nie zaczęli za szybko podejrzewać ciąży. O, zaraz zaczną rozgrzewkę.
-Grają "Hello".- Ucieszyła się Calder... pardon, pani Tomlinson, która podobnie jak ja uwielbiała ten remiks Solveiga.
-Jest Serena.- Zauważył Niall.
-Wyszła Aga!- Krzyknęłam podekscytowana. Pierwszy raz widziałam moją idolkę tak blisko na trawiastym korcie. Horan załatwił nam miejsca w pierwszym rzędzie.
Zawodniczki usiadły na swoich ławkach i chwilę później zaczęły ćwiczyć serwy. Obserwowałam uważnie Williams, której wyraźnie przeszkadzał uszkodzony bark, bo nie była w stanie wykonać swojego supermocnego asa serwisowego. Agnieszka za to przyjęła swoją zwykłą taktykę niepokazywania wszystkich atutów i zaczęła ćwiczyć forehandy i backhandy.
-Ooo nie, Niall! Śpiewamy, nie ma bata! One way or another, I'm gonna find you, I'm gonna get ya', get ya', get ya', get ya'...- Louis zaczął wyśpiewywać na całe gardło ich wersję "One Way Or Another", a Niall, El i ja zaraz do niego dołączyliśmy. Chyba nawet Mark coś nucił pod nosem. Niemal od razu pokazali nas na ekranie. Przerwaliśmy dopiero wtedy, gdy z głośników podano informację o rozpoczęciu meczu finałowego Wimbledonu 2018 między Sereną Williams a Agnieszką Radwańską. Serwowała Amerykanka.
Od razu było widać, że masakrycznie się wysilała. As serwisowy był tak na wyrost, że aż mnie zabolała ręka na samą myśl. Aga odebrała podania, nie przesadzała z siłą. Pierwszego gema przegrała, ale po obejrzeniu masy meczów z jej udziałem wiedziałam, że to jej specjalna taktyka na przeczekanie. Sprawdzimy przeciwniczkę, ocenimy jej możliwości, dodamy jej pewności siebie, a potem dowalimy z grubej rury takie uderzenia, żeby się nie pozbierała do końca ostatniego seta.
Przez kolejne gemy wymiana piłek była zabójcza, prędkości uderzeń dochodziły do dwustu kilometrów na godzinę, rakiety niemal trzeszczały w trakcie uderzeń, a głośne "ochy" zawodniczek słychać było chyba na drugim końcu Londynu. Serena ganiała Isię po całym korcie, żeby wykończyć ją fizycznie zamiast siłowo. Agnieszka nie dawała za wygraną, odbierała piłkę za piłką, ale widać było, że zaczyna się męczyć. Głowy obracały nam się w tę i z powrotem, aż do końca pierwszego seta. Aga wygrała go siedem do pięciu. Kolejny był dla niej dużo gorszy. Serena wściekała się na całe otoczenie i chyba nadwyrężyła sobie ramię od tych wolejów, bo zeszła na przerwę, trzymając się za bark z wykrzywioną z bólu miną. Zaraz doskoczyli do niej masażysta i trener.
-Mówię wam, że nie wydoli. Nie da rady.- Mówiłam do reszty, nie spuszczając oka z kortu. Odstawiłam kubek na podstawkę i odruchowo pogładziłam się po brzuchu. Tak, maluchy, wy też będziecie fanami tenisa, czuję to. Wasza mamusia bardzo lubi tę grę i wy też bankowo ja polubicie.
Kolejna połowa drugiego seta była jeszcze bardziej zacięta, ale Serena całkiem nie dawała rady. Przy mocniejszych uderzeniach prawie krzyczała z bólu, ale nie poddawała się, aż do momentu, gdy Agnieszka pięknym lobem umieściła piłkę idealnie w rogu kortu, wygrywając mecz. Zerwaliśmy się z miejsc, wiwatując. Prawie popłakałam się z tych emocji. Wow, Polka wygrała Wimbledon!
-Wiedziałam! Wiedziałam!- Krzyczała Eleanor, bijąc brawo.
Pozostaliśmy jeszcze na rozdaniu nagród i dopiero potem, razem z resztą widowni ruszyliśmy do samochodu. Droga szybko nam minęła na wspominaniu lepszych zagrań z meczu.
-Nie ma co, nie żałuję, że pojechałem.- Stwierdził na koniec zadowolony Louis.- Ale Nattie, kiedy wpadniesz do nas na dłużej?
-Na pewno będę dwudziestego trzeciego, na waszych urodzinach. Robicie imprezę?
-Ty powinnaś być główną organizatorką i świętować z nami.- Nachmurzył się Niall.
-Będę z wami, obiecałam, że przyjadę po pracy i nawet Liam mnie nie powstrzyma.- Uspokoiłam go.
-Powiesz mu wtedy?- Zagryzłam wargę.
-Nie wiem. Chciałabym odwlec ten moment jak najdłużej.- Przyznałam.
Wysiadłam z samochodu pod mieszkaniem Kasaiego i chwilę patrzyłam za odjeżdżającymi przyjaciółmi. O wiele bardziej wolałam pojechać z nimi do domu, tego prawdziwego domu, niż iść na górę i znosić humory Japońca. Westchnęłam ciężko i weszłam do budynku. Życie jest do dupy. Na dodatek dziś muszę zadzwonić do rodziców i powiadomić ich, że będą dziadkami.
-Maj, chodź tu szybko!- Kiedy tylko weszłam do mieszkania, usłyszałam wrzask Noriakiego. Zrobiłam dwa kroki i stanęłam jak wryta na widok gigantycznego kosza żółtych róż ustawionego na środku salonu. Obok nich stał Kasai i wpatrywał się we mnie krzywo.
-Co... Co to jest?- Wydusiłam z siebie i podeszłam bliżej.
-Na moje niewprawione oko to jest wiecheć dla ciebie. Kurier przytargał to coś pół godziny temu. W dodatku przyszłaś później i nie było w lodówce nic do odgrzania!
Zignorowałam jego miauczenie i kucnęłam przy koszu. Dotknęłam delikatnie płatków róży i zaciągnęłam się wspaniałym zapachem. Kątem oka dostrzegłam ukrytą w liściach karteczkę. Szybko ją wyciągnęłam i otworzyłam. Oczy zaszkliły mi się na widok tego cytatu. A jednak zaczął działać.
"Now I'm searching every lonely place, every corner calling out your name, 
trying to find you, but I just don't know WHERE DO BROKEN HEARTS GO?
Proszę Cię, daj mi szansę wszystko odkręcić. Teraz to będzie o wiele prostsze. Kocham Cię i przepraszam, Liam"






_______________________________________________________________
Witam Was, misie moje kochane, po dłuższej przerwie! Jak mijają Wam wakacje? ^^

Dziś o piątej nad ranem wróciłam z Chorwacji, jutro o siódmej rano ruszam do Lublina z moją BFF, żeby z zapasem Rivanolu i gazików jałowych, w sandałach i skarpetkach podreptać na Jasną Górę :) będzie fajnie, grupa numer osiem rządzi! xD

Rozdział na "Dance..." chyba pojawi się jutro, bo dziś już nie dam rady. Niby przespałam pięć godzin, ale dalej odczuwam skutki dwudziestogodzinnej podróży. Słowacja jest cała rozkopana, niby to było tylko dwieście kilometrów i w porównaniu z Węgrami to pikuś, ale jednak męczyło bardziej -.-

One Direction wypuściło nowy singiel!!! "Drag Me Down" już ściągnięte na telefon i odsłuchane pięćdziesiąt razy ^^ piosenka genialna, tak bardzo w moim stylu! Jak ktoś jest zdolny, to znajdzie ją w rozdziale ;)

Przepraszam za nieodpisywanie na wasze komentarze, ale wolę nie wiedzieć, ile wybuliłabym kasy na internet w roamingu. Odpiszę chyba dopiero po powrocie z pielgrzymki, sorry *.*
Ale musicie wiedzieć, że czytam wszystko i dziękuję wam! DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ!!! ;***

Kolejny rozdział---> 18 sierpnia :) będzie się działo ^^

Kocham Was bardzo <3
Roxanne xD