piątek, 12 lutego 2016

Część II: Rozdział 30

Krople deszczu głucho uderzały o szyby samochodu. Siedzieliśmy w ciszy, próbując zebrać się na odwagę i wejść do rozświetlonego budynku przed nami. Zerknęłam w prawo na Liama. Oparł łokieć na drzwiach samochodu, dwa palce przyłożył do ust i ze zmarszczonymi brwiami śledził wędrówkę wody po szybie Mitsubishi Harry'ego. Obejrzałam się przez ramię na właściciela auta i jego żonę. Monika skubała paznokcie i zagryzała wargę. Była dziś naprawdę zdenerwowana, od kilku dni wydawało się, że wróciła do tego stanu po porwaniu. Harry siedział obok niej i obejmował ją ramieniem, ale wzrok miał wbity w kolana. Bezwiednym ruchem pocierał jej plecy, a drugą dłoń zaciskał w pięść. Siedzącej obok Niki nie widziałam tak dobrze, bo zasłaniało mi oparcie mojego fotela, ale doskonale słyszałam jej głos.
- To się pospieszcie... My już dawno jesteśmy na miejscu. Skarbie, przekaż Louisowi, że Liam jest sto razy lepszym kierowcą od niego i umie zwalniać przed gliniarzami. Pa. - Rozłączyła się i wrzuciła telefon do kieszeni płaszcza. - Louis właśnie dmucha i zgarnia karniaki. Dureń, nie widział policji. Będą za jakieś dwadzieścia minut.
- Przed hotelem stali. - Powiedział Liam. - Przed Diamondem.
- I ty jakoś umiałeś zwolnić. - Sarknęła Nika i wyjrzała przez okno. - O, Preston podjechał. Oni też jakoś umieli wyhamować, tylko tamtemu narwańcowi się spieszy. 
Popatrzyłam na samochód naszej ochrony. Preston, Paul i Chad wysiedli i skierowali się do budynku. Paul powiedział im parę słów, a potem zawrócił do naszego samochodu. Zapukał w szybę Liama.
- Na wy tak właściwie czekacie? - Zapytał, nieświadomie cytując tytuł piosenki "What Are You Waiting For", która akurat leciała w radio.
- Na resztę. - Odpowiedział Liam. - Mieliśmy wejść razem.
- A gdzie oni są?
- Obstawiają zakłady, ile wybuli Tommo na mandat. - Nika posłała mu uroczy uśmiech. Parsknęłam śmiechem na minę Higginsa. 
- Jezu. Dobra. - Wywrócił oczami. - Oby tam nie było paparazzi, bo zaraz pomyślą, że jechał na porodówkę.
- El siedziała na przednim siedzeniu, więc na pewno tak pomyślą.
- Dominika, nie pomagasz. - Pogroził jej palcem. - Będę w środku, jak się zorganizujecie, to wejdźcie.
- Okej. - Liam skinął głową i zasunął z powrotem szybę.
- Boję się... - Wyszeptała Monia. - A jeśli tutaj nie będzie jej? Albo jego?
- Zostają jeszcze trzy inne domy dziecka w Londynie i zawsze możemy szukać w innych miastach. Nawet za granicą. - Odpowiedział jej Harry.
- A jeśli ono nas nie zaakceptuje? Jeśli nie będziemy dobrymi rodzicami? Przecież nie mamy o tym pojęcia...
- Monika, dacie sobie radę. - Odwróciłam się do niej. - Nie panikuj. Zobaczysz, nawet jeśli nie znajdziesz tego dziecka tutaj, to możesz też spędzić czas i dać tym maluchom trochę radości.
- Wiem... Ale jednak się boję. - Westchnęła i wtuliła głowę w ramię Harry'ego.
Znów spojrzałam na Liama. Odwrócił głowę w moją stronę i lekko się uśmiechnął. Wszyscy chyba byliśmy zdenerwowani i chcieliśmy, żeby adopcja dziecka Styles poszła idealnie. Gdyby okazało się, że Monika i Harry nie mogli sobie dać rady z tą sytuacją... Cóż, to byłoby upokarzające. I Monia czułaby się po tym jeszcze bardziej do niczego. Wzięłam Liama za rękę i ścisnęłam. Kątem oka zauważyłam podjeżdżający samochód. Już czas.
- Chodźcie. - Rzuciłam, otwierając drzwi. Narzuciłam szybko kaptur na głowę, żeby deszcz nie zmoczył mi włosów i podeszłam do czarnego Mercedesa.
- Dłużej się nie dało? - Zakpiłam, widząc jak Louis wyłazi powoli z miejsca kierowcy.
- Nic nie mów. Pięć punktów i czterdzieści funtów. Życie jest do kitu. - Warknął i otworzył drzwi dla Eleanor.
- Gdyby nie to, że jestem jeszcze zwolnieniu lekarskim, to bym poprowadził za ciebie. - Odezwał się Niall.
- Pozwoliłabym ci? - Wsunęłam się obok Perrie pod parasol. - Jestem twoim lekarzem i zabraniam ci wsiadać za kółko, dopóki twój organizm całkowicie się nie zregeneruje.
- Dobra, dobra. - Zayn położył kres kłótniom. - Idziemy już?
Wszyscy spojrzeliśmy na Stylesów, którzy stali pod jednym parasolem i wpatrywali się z napięciem w drzwi sierocińca.
- Idziemy. - Harry wreszcie skinął głową i utykając, ruszył do drzwi wejściowych.
Zauważyłam z zaskoczeniem, że wnętrze budynku było urządzone dość nowocześnie. Zewnętrzna fasada wcale na to nie wskazywała. Rozejrzałam się po hallu i spostrzegłam kierującą się do nas postać.
- Witajcie, kochani. - Dyrektorka domu dziecka, Cecille Warner, przywitała nas szerokim uśmiechem. - Wasi ochroniarze już rozdają dzieciakom zabawki. Zgromadziłam wszystkich w sali głównej. Chodźcie! - Ruszyliśmy posłusznie za nią. Kobieta miała już wszystko wyjaśnione, wiedziała doskonale, jaki był cel naszej wizyty.
Otworzyła wielkie oszklone drzwi i naszym oczom ukazał się fantastyczny widok. Paul, Preston i Chad bawili się w najlepsze z ogromną grupą dzieciaków. Maluchy zafascynowane ochroniarzami i zawartością olbrzymich pudeł z zabawkami i przyborami szkolnymi krzyczały, śmiały się i piszczały. W życiu bym nie pomyślała, że to sierociniec.
Sala była wielkości mniejszego boiska, pomalowana na słoneczny żółty. Zauważyłam, że została podzielona na części dla starszych i młodszych dzieciaków. Bliżej nas stały kolorowe stoliki i małe krzesełka, wykładzina miała ten tradycyjny wzór miasteczka z ulicami, pod ścianą wysypane były klocki. Pod oknem jakieś małe dziewczynki urządziły dom dla lalek z małych mebelków, ale właśnie go porzuciły dla przyniesionych przez nas kolorowanek z księżniczkami. Trochę dalej starsi chłopcy rozłożyli się z jakimiś komiksami, a na samym końcu sali najstarsze dziewczyny wstawały z miejsc i pędziły do nas na widok swoich idoli.
Nawet nie zauważyłam, jak zostaliśmy rozdzieleni. Nika ze złośliwym uśmiechem zaczęła opowiadać starszym chłopcom o swojej pracy w policyjnym laboratorium i ciekawszych zagadkach kryminalnych, które pomogła (akurat!) rozwiązać. Eleanor została poproszona przez jakąś maleńką dziewczynkę o zrobienie jej takiej samej fryzury, jaką miała przyjaciółka. Perrie spontanicznie dołączyła się do jakiegoś karaoke. Monia została zaciągnięta do domku dla lalek, gdzie dostała szmacianą blondynkę do zabawy. Chłopaków wszędzie było pełno. Podpisywali się na każdej kartce, plakacie, zdjęciu, stoliku, jakie im wskazano, odpowiadali na pytania, zaśpiewali kilka piosenek, między innymi "Happily" i "Magic", a potem rozdzielili się i zaczęli plątać po całej sali. Ja ostatecznie wylądowałam na parapecie okiennym, gdzie zostałam poproszona przez grupkę sześciolatków o przeczytanie najdłuższej bajki świata. Dosłownie. Jedna dziewczynka siedziała bokiem na moich kolanach, druga wcisnęła się pod moje ramię, chłopiec siedział na wprost na podłodze. I mimo że po skończeniu bajki gardło bolało mnie jak cholera, to dla tych szerokich uśmiechów na ich buziach, byłam gotowa przeczytać jeszcze pięć bajek.
Wstałam z parapetu i podtrzymując jedną ręką wystający brzuch przeszłam między dzieciakami do stojącej z boku Moniki. Rozmawiała właśnie z Cecille.
- ... wszystko zależy od tego, czego chcecie. Dokumenty adopcyjne będą gotowe w kilka dni, dziecko będzie u was do miesiąca. Umówmy się, że dziś nie podejmiecie decyzji ostatecznie, tylko rozejrzycie się, ewentualnie przyjedziecie jeszcze kilka razy i dopiero mi powiecie, które dziecko zwróciło waszą uwagę.
- Zastanawialiśmy się, czy nie lepiej by było dla nas wziąć kilkumiesięcznego dziecka... - Odezwała się przyciszonym głosem Monika. - Nie wiem, czy poradzilibyśmy sobie z kilkulatkiem, który już wie, że nie jesteśmy jego prawdziwymi rodzicami.
- Największym błędem rodziców zastępczych jest to, że nie mówią przybranym dzieciom o adopcji. - Westchnęła Cecille. - Przynajmniej ja tak uważam. Rozumiem, nie należy trąbić o tym na prawo i lewo, ale nie wolno też nic przed dzieckiem ukrywać.
- Uważasz, że lepiej byłoby powiedzieć maluchowi od razu? - Wtrąciłam się, próbując zrozumieć jej punkt widzenia.
- Kiedy będzie na tyle duże, żeby to zrozumieć. Nawet nie wiecie, ile jest takich dzieci, które czują się oszukane przez rodzinę zastępczą i uciekają z domu. Bardzo spada im samoocena, nie chcą litości, wolą się gdzieś ukryć i liczyć na siebie niż na tego, kto wprawdzie dał im dom, ale jednak okłamał.
- Cecille... - Podszedł do nas Harry i dyskretnie wskazał na któreś dziecko. - Kim ona jest?
Popatrzyłam w tym kierunku. W pierwszej chwili nic nie dostrzegłam, ale kiedy uważnie się przypatrzyłam, zauważyłam, że za jednym z wiklinowych foteli siedzi na podłodze jakaś dziewczynka. Opierała się o ścianę i skubała wolno nitkę wystającą z rękawa. Jasne włosy miała splecione w dwa grube warkocze, zagryzała mocno usta i zerkała na resztę dzieci, jakby chciała do nich podejść, ale miała zabronione lub się bała.
- Ach, ona... - Cecille uśmiechnęła się smutno. - Trafiła do nas dwa miesiące temu. Tragiczna historia. Jej rodzice żyli w norze, dosłownie norze, bez ślubu, normalna para na kocią łapę. Oliver z opieki społecznej mówił mi, że traktowali dziecko jak swoją zabawkę. Za najmniejsze przewinienie surowa kara, bicie, szarpanie... Nawet ma dwie blizny po papierosie. Oboje byli narkomanami. Dwa miesiące temu ojciec wpadł w jakiś szał, pobił na śmierć matkę, potem zgwałcił dziecko, a na koniec powiesił się w salonie. Coś strasznego. Sąsiadka wezwała policję, bo słyszała krzyki, ale przyjechali za późno. Jego ciało nie zdążyło nawet ostygnąć.
- Boże święty... - Byliśmy wstrząśnięci. Nie mogłam wydusić z siebie nic, dosłownie nic. Patrzyłam tylko na maleńką dziewczynkę, która zgarbiła się, jakby wiedziała, że o niej mówimy i jeszcze bardziej wcisnęła się za fotel. Niewiele brakowało, a stopiłaby się ze ścianą.
- Wiem, koszmar. Mamy tu sporo dzieci z patologicznych rodzin, ale ten przypadek jest chyba najgorszy. Mała nie daje się dotykać. Trzeba długo prosić, żeby cokolwiek zjadła, pozwoliła się umyć. Śpi czujnie jak zając, budzi się przy najmniejszym szeleście. Nie umie współpracować z innymi. Psycholog nie pomaga. Coś strasznego. - Powtórzyła.
- Jak ma na imię? - Zapytała Monika. - Ile ma lat?
- Diana Wescott, ma cztery lata, niecałe pięć. Urodziła się trzydziestego listopada dwutysięcznego trzynastego, za półtora miesiąca ma urodziny.
Popatrzyliśmy po sobie poruszeni. Chyba wszyscy troje pomyśleliśmy o tym samym.
- Diana, let me be the one to light a fire inside those eyes. - Zacytowałam fragment "Diany".
- You've been lonely, you don't even know me, but I can feel you crying. - Dokończył Harry.
- Jest podobna do mnie. - Powiedziała cicho Monika. Złapała Harry'ego za rękę. - Nawet nie chodzi o wygląd, chodzi o to, co przeszła. Harry, musimy z nią porozmawiać! To może być ona!
- Chodźmy. - Zadecydował chłopak i razem podeszli do dziewczynki.
- Monika też ma za sobą trudne przejścia? - Cecille nie wiedziała przecież o tym, co spotkało moją przyjaciółkę.
- Nawet nie wiesz jak trudne. - Uśmiechnęłam się smutno.
Obserwowałam ich i Dianę. Mała cała się spięła, gdy usiedli na podłodze obok niej. Patrzyła szeroko otwartymi oczami, nie spuszczała oczu z ich rąk, jakby bała się, że zaraz ją uderzą. Nie odpowiedziała na ich pytania, nawet nie skinęła głową. Raz, tylko raz podniosła głowę na Monikę, kiedy ta coś do niej powiedziała, ale zaraz znów ją spuściła. Jeśli Monia i Harry podejmą się jej adopcji, to czeka ich ciężkie zadanie. Ale my im w tym pomożemy.
Do sali weszła jakaś ciemnowłosa dziewczyna. Rozejrzała się zaskoczona lub przerażona naszym widokiem i już miała dać nogę, gdy zatrzymał ją głos dyrektorki.
- Zoey? Gdzieś ty znów była? Dziecko, wiesz, jak się martwiliśmy?! - Podeszła do brunetki i pociągnęła ją w naszą stronę. - Chodź, zapoznaj się z gośćmi, przyszli specjalnie dla was.
- Cece, źle się czuję. Pójdę do siebie, okej? - Dziewczyna, na oko siedemnastoletnia, próbowała wyrwać się w uścisku kobiety, ale niewiele jej to dało.
- Cześć. - Uśmiechnęłam się do niej. Spojrzała na mnie z błaganiem w oczach. Spokojnie, zaraz uwolnię cię z rąk Cecille. - Jestem Nattie.
- Wiem. - Niepewnie uścisnęła moją dłoń. - Zoey.
- Chcesz może pogadać? - Skinęłam głową w stronę wolnego szerokiego parapetu. Popatrzyła na Cecille, potem na mnie, na parapet i znów na mnie.
- Możemy. - Podeszła do parapetu i usiadła bokiem na różowej poduszce. Zajęłam miejsce obok niej i z westchnieniem ulgi oparłam się plecami o ścianę.
- Co się dzieje? - Walnęłam prosto z mostu. Zerknęła na mnie spłoszona, a potem wcisnęła ręce do kieszeni.
- Nic, co ma się dziać. - Mruknęła. Wywróciłam oczami.
- Daj spokój, bez powodu nie chciałaś  uciec przed Cece. Czasem lepiej się wygadać obcemu.
- Czyli tobie? - Sarknęła. Wzruszyłam ramionami.
- Może uda mi się jakoś pomóc. Nie najeżaj się tak, Zoey.
- Czasu nie cofniesz. Zresztą, z tego, co czytałam  gazetach, to ty też chciałabyś, żeby niektóre rzeczy się nie wydarzyły. - Zaatakowała. Zmrużyłam oczy i podsunęłam wyżej zsuwające się z nosa okulary.
- W gazetach potrafią pisać brednie. Następnym razem tak łatwo w to nie wierz. - Usadowiłam się wygodniej. - Nasze życie nie jest tak różowe jak na okładkach "Cosmopolitan" czy "Teen Vogue".
- Przynajmniej masz kasę, dobre warunki do życia i urodzenia dziecka. - Wskazała na mój brzuch. Zmarszczyłam brwi i uważnie spojrzałam na jej twarz. Coś w jej głosie i wyrazie twarzy mnie zaalarmowało.
- Dowiedziałaś się, że jesteś w ciąży? - Zapytałam cicho. Poderwała głowę do góry.
- Skąd wiesz? - Syknęła głośnym szeptem, przysuwając się bliżej mnie.
- Powiedziałaś, że mam "dobre warunki do urodzenia dziecka". - Narysowałam w powietrzu cudzysłów. - Sama właśnie zasugerowałaś, że ty takich nie masz.
- Ugh, ja pierdolę. - Nerwowo przeczesała palcami włosy. - Jesteś jakimś psychologiem czy jak?
- Nie. Jestem lekarzem. Plus jestem w ciąży, zauważyłaś? - Mrugnęłam do niej. - Rozpoznam przyszłą matkę na odległość.
Przez chwilę siedziała cicho. Wreszcie podkuliła nogi i objęła kolana ramionami.
- Dziś się dowiedziałam. Chris każe mi zrobić skrobankę. Ale ja nie mam kasy i nie chcę się pozbywać tego dziecka. Starczy, że moja matka mnie zostawiła, nie chcę powtarzać jej błędów.
- Chris to twój chłopak?
- Nie. - Prychnęła pod nosem. - Jest ode mnie pięć lat starszy, umówiłam się z nim, bo... potrzebowałam forsy. Ale nie jestem dziwką. To było raz. I tego żałuję. Nie chcę znać gnoja.
- Chyba ci się nie dziwię. - Mruknęłam. - Ale wiesz, że tu masz rodzinę. Oni ci zawsze pomogą.
- Jasne. Jak umrę przy porodzie, to od razu zaopiekują się dzieciakiem. - Zadrwiła.
- Ej! Nie mów tak. - Wkurzyłam się. - Poradzisz sobie. I żadnych myśli o śmierci.
Wywróciła oczami, ale już się nie odezwała. Przeniosła wzrok na resztę mojej grupki. Liam właśnie przybijał piątkę jakiemuś chłopakowi, a Monia i Harry... Oni wciąż próbowali przekonać Dianę do mówienia.
- Chcą ją adoptować? - Zoey wyrwała mnie z zamyślenia.
- Dianę? Nie wiem. - Odpowiedziałam.
- Jeśli tak, to lepiej, żeby sobie to dobrze przemyśleli. Z nią sobie nie poradzą.

~~*~~

Podobne pytanie zadał mi Liam, kiedy dwa tygodnie później próbował złożyć łóżeczko dla Izzy. Uparł się, że zrobi to sam, ale wyszło na to, że w pracach ręcznych był jeszcze większą nogą niż ja.
- Myślisz, że się zdecydują?
- Na co? - Podniosłam wzrok z trójwymiarowej, pisanej w szesnastu językach instrukcji złożenia mebla.
- Na adopcję Diany. - Uściślił, wbijając kołek w wydrążoną w belce dziurkę.
- Najwyższa pora, żeby podjęli decyzję. - Stwierdziłam. - Chyba się zdecydują, Monika bardzo chce mieć właśnie Dianę.
- Nie poradzimy sobie z tym. - Pokręcił głową. - Tak samo, jak z tym cholernym łóżeczkiem. Dawaj tę instrukcję. - Zabrał mi ją sprzed nosa i odwrócił. - Przecież wbiłem śrubkę be piętnaście, czego to nie wchodzi?
- Zastanawiam się, czy nie pisali tego angielską gwarą. - Skrzywiłam się. - Nic z tego nie ogarniam, daliby chociaż polski zamiast jakiegoś... koreańskiego.
- Jezuuu... Mam dość. Zatrudniamy fachowca. Jestem dupa, nie facet. - Wstał z podłogi, kopnął młotek pod okno i wyszedł z pokoju.
Patrzyłam za nim, zdziwiona jego zachowaniem. Przejął się tak durnym łóżeczkiem? To nic, nawet jeśli to już zepsuliśmy, to kupi się nowe. Po chwili namysłu wstałam, opierając się o poręcz fotela i z lekką zadyszką doczłapałam na dół. Izabella, robisz się coraz cięższa. Czas stamtąd wyjść albo przejść na dietę. Zajrzałam do jadalni i salonu, ale Liama tam nie było. W kuchni zastałam tylko Nialla. Oczywiście. Już miałam się wycofać, kiedy zauważyłam, co wżerał. O ty mały, nieposłuszny, irlandzki...
- Horan! - Krzyknęłam z oburzeniem. Błyskawicznie odwrócił się w moją stronę, próbując zasłonić sobą stojący na blacie talerz. - Co ty jesz?!
- Nic. - Nie, wcale. Szkoda, że to żarcie nie wyleciało mu z gęby prosto na białe skarpetki.
- Wiesz, że do końca roku jesteś na diecie! Chcesz, żeby wątroba ci wysiadła?!
- Ale Nattie...
- Żadnego "ale Nattie"! - Wkurzyłam się. - Pokaż, co jadłeś. - Niechętnie się odsunął, pokazując talerz zgrozy. Myślałam, że padnę na zawał. Steki ze smażonymi ziemniakami. Odgrzewane.
- Jutro będę cię tak pilnowała, że zobaczysz tylko brokuły na parze i źródlaną wodę. - Zagroziłam, wysypując zawartość talerza do kociej miski. - Shere Khan będzie mnie błogosławił przez resztę swoich siedmiu żyć. A ty bierz leki i idź do siebie, zanim cię zamorduję.
- Dobra... - Mruknął z żalem, patrząc na brudny talerz. - Przepraszam...
- Nie mnie przepraszaj, tylko siebie. Błagam cię, wytrzymaj jeszcze dwa miesiące. - Odwróciłam się do drzwi, ale przypomniałam sobie, po co tu właściwie przyszłam. - Aha, widziałeś Liama?
- Jest na tarasie. - Odparł, szeleszcząc pudełkami od lekarstw, które własnoręcznie mu przepisałam.
Wróciłam do salonu i przeszłam przez oszklone drzwi na taras. Było chłodno, więc cofnęłam się do pokoju i wzięłam cienki koc z sofy. Okryłam się nim i stanęłam na dworze, wypatrując Liama. Zapadł zmrok i tylko światła z naszych okien oświetlały ogród.
- Liam? - Zawołałam cicho. Chyba nie usłyszał.
Zeszłam na trawę i zauważyłam smużkę dymu koło huśtawki ogrodowej. Zayn wyszedł na fajkę? Podeszłam bliżej i wszystko stało się jasne.
- Jednak się uzależniłeś. - Usiadłam obok niego. Westchnął ciężko i zaciągnął się ostatni raz. Zgasił peta na poręczy huśtawki i rzucił go na ziemię pod nogi.
- Nie tak jak Zayn. - Odpowiedział.
- Co się dzieje? - Spytałam. - Co cię tak zdenerwowało? To łóżeczko?
- Nie chodzi o to durne łóżeczko! - Wybuchnął. - Ja się po prostu denerwuję! Wszystkim! Adopcją, naszym dzieckiem, przyszłością, wszystkim!
- Liam...
- Nie, nie liamuj mi tutaj. Wiesz doskonale, jak jest. Już kiedy pojawiło się pierwsze dziecko, było ciężko się do tego przystosować. Ale wtedy był tylko Shane, jakoś daliśmy radę. A teraz ty jesteś w ciąży, Eleanor też, a do tego przybędzie do nas czterolatka ze zniszczoną psychiką. I mam wrażenie, że to ja będę musiał wszystko ogarnąć.
- Dlaczego ty? - Przerwałam mu. - Jesteśmy w tym razem. W grupie siła, poradzimy sobie ze wszystkim.
- Serio? - Spojrzał na mnie bez przekonania. - Wyobrażasz sobie Louisa jako ojca? Bo sorry, ale dla mnie on jest sam jak dziecko. A Monika jako matka? Ja rozumiem, że chce koniecznie mieć dzieci, zwłaszcza, że sama nie urodzi, ale pomyśl tylko! Ledwo się podźwignęła po tym wszystkim, a teraz na siłę będzie wyciągać z depresji Dianę. Nie poradzi sobie, ja to po prostu czuję.
- Hej, Liam! Więcej optymizmu! - Wzięłam go za rękę. - Nie możesz tak mówić, wszystko jeszcze się może udać! Trochę wiary i pewności siebie, tego ci trzeba. Zaufaj mi.
- Właśnie nie wiem, czy mogę ci zaufać. - Otworzyłam szeroko oczy. On mówi poważnie?! - Ostatnio mam wrażenie, że to ty mi wszystko utrudniasz. Ja rozumiem, hormony, ciąża i tak dalej, ale naprawdę musisz się wściekać o wszystko? O każdy drobiazg? Jakbyś chciała się cały czas kłócić! Wiem, że ciągle masz do mnie żal, ale przepraszałem cię już tyle razy, chyba udowodniłem ci już, że żałuję! Wiesz, że wcale nie jest tak jak dawniej!
- Ja... - Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie miałam pojęcia, że Liam tak o mnie myślał i teraz poczucie winy mnie dosłownie przygniatało. Boże, to nie są warunki dla kobiety w ciąży. Zagryzłam usta, żeby powstrzymać napływające łzy, bo ostatnie, czego chciałam, to rozpłakać się w takim momencie. - Ja nie...
- Przepraszam. - Wszedł mi w słowo. - Nie powinienem był tego mówić. - Pokręciłam gwałtownie głową.
- Nie. Powinieneś. Nie ogarniam tylko, czemu nie powiedziałeś mi wcześniej, że zachowuję się jak suka.
- Nie to miałem na myśli... - Zaczął protestować, ale ja mu przerwałam.
- Nie, nie, nie. - Przytrzymałam obie jego dłonie w mocnym uścisku. - Ja to wiem. Potrzebowałam tylko, żeby ktoś mi to uświadomił i zrzucił te klapki z oczu. To ja ciebie przepraszam.
- Nattie... - Westchnął i przyciągnął mnie do uścisku.
- Byłam chamska. - Wymamrotałam w jego koszulę. - I wredna. I pyskata. I kłótliwa. I jeszcze złośliwa. I głupia. I zozłowata. I...
- Dobra, starczy tego. - Mogłam usłyszeć, jak się uśmiecha.
- I wiedźmowata. - Dokończyłam z rozpędu. - Chyba tego nie chciałam...
- Chyba?
- Ale podświadomie cię karałam za to, co mi zrobiłeś.
Uścisk wokół mnie się wzmocnił.
- A miało być tak jak dawniej. - Zakpił.
- Może tak być. - Popatrzyłam w górę na niego. - Daj mi szansę, a się poprawię. Obiecuję.
- Oboje musimy się poprawić. Musimy się oboje postarać. - Znów wcisnęłam nos w jego koszulę, zaciągając się jego zapachem. Od dłuższego czasu używał tej samej wody toaletowej Hugo Bossa, przez co wszystkie jego ubrania też przesiąkły tą wonią. Nagle przypomniałam sobie jeszcze to, co powiedział nad kawałkami łóżeczka.
- Jesteś facetem. - Wypaliłam ni z gruchy, ni z pietruchy. Odsunął mnie od siebie, żeby spojrzeć mi w oczy.
- Miałaś wątpliwości? - Uniósł brwi rozbawiony. Wywróciłam oczami i usiadłam prosto.
- Powiedziałeś, że jesteś dupa, nie facet. A to nieprawda. - Zamrugał kilka razy i parsknął śmiechem.
- O to ci chodzi! Dzięki, że tak myślisz, od dzieciństwa mam kompleksy na tym punkcie.
- Nie nabijaj się ze mnie! - Szturchnęłam go palcem w ramię. - Miałam na myśli to, że w ciebie wierzę. I nawet jeśli sam musiałbyś ogarnąć ten nasz galimatias, to dałbyś radę.
- Nattie, cieszę się, że we mnie wierzysz, ale mamy jeszcze jeden problem, nie tylko te, które zdążyłem wykrzyczeć. - Momentalnie spoważniał.
- Jaki?
- Jak tak dalej pójdzie, to się tu razem nie pomieścimy.
Odruchowo obejrzałam się na dom. Mielibyśmy go sprzedać? Wyprowadzić się, rozjechać po mieście? Po tych czterech latach wspólnego mieszkania zupełnie sobie nie wyobrażałam rozłąki. Zawsze w domu ktoś był, można było porozmawiać, zjeść razem obiad, obejrzeć film, powygłupiać się, odstresować... I mielibyśmy z tego zrezygnować? Tak nagle? Patrzyłam, jak w sypialni Eleanor i Louisa zapala się górne światło. Przez firanki mogłam dostrzec, jak Lou włączył telewizor i odwracał się z uśmiechem do Eleanor, nie przestając nadawać. Ona wybuchnęła śmiechem i rzuciła w niego poduszką. W pokoju obok Perrie strzepywała kołdrę Shane'a, a na parterze Niall właśnie opuszczał kuchnię. Ci ludzie, najlepsi przyjaciele stanowili jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć coma dziewięć procent mojego życia i miałabym to ot tak porzucić?
- Ale przecież...
- Nattie, wiesz dobrze, że mam rację. Nie musimy od razu podejmować decyzji, możemy pomyśleć o mieszkaniach blisko siebie, ale jeśli w domu pojawi się trójka dzieci, a kto wie, czy Nika i Niall nie sprezentują nam swojego malucha, to my się w końcu pozabijamy. - Liam posłał mi przepraszający uśmiech i pogładził po ramieniu. Znów obejrzałam się na dom.
- Wiem.

~~*~~

- Jadą!
Otworzyłam automatycznie oczy i ziewnęłam. Popołudniowe drzemki weszły mi już w nawyk, nie potrafiłam funkcjonować w dzień bez podsypiania z nogami w górze. Wyglądałam wtedy jak wieloryb wyrzucony na brzeg i podobno chrapałam jak stary dziad. Cóż. Nie mogłam usnąć w normalnej pozycji, bo tylko ze stopami na oparciu kanapy dawałam trochę wytchnienia opuchniętym kostkom. Zaczął mi się ósmy miesiąc ciąży, Izzy wierciła się jak szalona, nie trzeba było przykładać ręki do brzucha, żeby zobaczyć, jak trenuje breakdance. Mój apetyt rósł jeszcze bardziej i wydawało mi się, że niedługo Tesco wyda nam zakaz zbliżania się i opróżniania półek. Nie wiem, czemu, ale największy apetyt miałam na mięso. Kurczak, zrazy, kiełbaska, parówki, wędlinka, wszystko. Zachowałam jedynie wrodzoną niechęć do flaczków, wątróbek i żeberek. Reszta? Hm, pokonałabym Nialla w konkursie na największy odkurzacz Wielkiej Brytanii.
Wzdychając, stękając i marudząc podniosłam się z kanapy i szybkim jak na moje możliwości krokiem powędrowałam do łazienki. Kocham swój pęcherz, serio. Niedługo kupię pampersy, bo nie dam rady z dopadnięciem toalety. Umyłam ręce i wycierając ręce, popatrzyłam przed siebie. Jeden rzut oka w lustro wystarczył. Wyglądałam jak matka pięcioraczków po nocnej kolce. A to dopiero pierwsza ciąża!
- Jak tam, kangur? - Dlaczego wszyscy podłapali przezwisko nadane mi przez Liama? Niedługo zapomną, jak mam na imię.
- Jak zwykle, daj mi jeść. - Usiadłam przy stole i popatrzyłam błagalnie na Perrie.
- Masz, znaj łaskę pana. - Podsunęła mi miskę z zupą jarzynową, a sobie nalała do drugiego. - Powiększone Styles family będzie za jakieś pół godziny.
- Dzięki, dobra kobieto. - Pochłonęłam zupkę w mgnieniu oka. - Oby się udało.
- Uda się, co ma się nie udać. - Machnęła ręką. Dobrze, że łyżka była pusta. - Pokoik gotowy. Diana się zgodziła, choć to było jedyne, co do nich powiedziała... Zobaczysz, poradzą sobie.
- Mam nadzieję. - Położyłam obie ręce na brzuchu. - Młoda, nie wariuj tak.
- Pokaż. - Perrie postukała lekko w brzuch. Izzy momentalnie jej oddała. - Faktycznie, ma niezłego kopa.
- I tyle przyzwoitości, że celuje w powietrze, nie w moje biedne narządy.
- Ciesz się, mnie Shane walił non stop. - Zaśmiała się na samo wspomnienie. - Zwłaszcza w nocy. Biedny Zayn nie wiedział, co zrobić, kiedy budziłam go ze łzami w oczach, bo tak mocno oberwałam.
- A właśnie. - Przez to wszystko niemal zapomniałam o Zaynie i naszej rozmowie. - Co u was, wyjaśniliście sobie wszystko?
- Obgadaliśmy temat. - Skinęła głową. - Jest lepiej, ale to on musi podjąć ostateczną decyzję. Właściwie już podjął.
- Co postanowił?! - Wyprostowałam się i z napięciem czekałam na odpowiedź.
- Sam ci powie. Niedługo. - Wstała od stołu, żeby włożyć naczynia do zmywarki. - Co ja ci będę mówić, to jego decyzja. Wóz albo przewóz.
- No wiesz co! - Zdegustowana pokręciłam głową i wróciłam do wygodnej pozycji. Do kuchni wpadła Nika.
- Przyjechali, słyszałam samochód! - Przeszłyśmy do salonu, gdzie chłopaki wcześniej przygotowali wielki transparent z napisem "Witaj w domu, Diana!". Na nic się zdały tłumaczenia, że cztero... no, prawie pięciolatka może nie umieć dobrze czytać. Ale okej, liczą się chęci. Na pewno zrozumie, że te pięćdziesiąt balonów to dla niej.
Czekaliśmy z niecierpliwością, aż otworzą się drzwi. Reszta dołączyła do nas w ostatnim momencie. Louis jeszcze poprawiał koszulkę, którą w biegu nakładał na schodach, gdy otworzyły się drzwi wejściowe.
- Chodź, kochanie. - Odezwała się pieszczotliwie Monika i wprowadziła za rączkę Dianę.
Wydawało mi się, że dziewczynka wyglądała dużo lepiej niż kiedy ją pierwszy raz widziałam. Blond włosy znów miała uczesane w warkocz, ale szła trochę pewniej, pozwoliła Moni się dotknąć. Rozglądała się czujnie na wszystkie strony, a kiedy jej wzrok padł na nas, myślałam, że się wycofa za próg i ucieknie. Dopiero teraz miałam okazję przyjrzeć się jej oczom. Były tak ciemne, że niemal czarne. Zupełnie nie było widać granicy między tęczówką a źrenicą.
- Diano, to teraz twoja nowa rodzina. - Harry kucnął obok dziewczynki. Spojrzała na niego szybko, ale zaraz potem wbiła wzrok w nas. - Znasz ich, prawda? Opowiadaliśmy ci o naszej paczce i widziałaś ich w domu dziecka. Pamiętasz? - Skinęła ostrożnie głową.
- Hej, Diana... - Na przód wysunęła się Eleanor. - Bardzo się cieszymy, że tu jesteś. Obiecujemy, że z nami będziesz szczęśliwa.
Diana mocniej ścisnęła rękę Moniki i przeniosła wzrok na plakat i balony. Przez sekundę wydawało się, że miała ochotę się uśmiechnąć. Zaraz jednak popatrzyła na Harry'ego.
- Jesteś może głodna? - Spytał, ale ona po chwili pokręciła przecząco głową. - To chodź na górę, zobaczysz swój pokój. A potem pokażemy ci cały dom, dobrze? - Znów kiwnęła głową.
Odprowadziliśmy ich wzrokiem po schodach, a potem niemal jednocześnie wydaliśmy z siebie westchnienie ulgi.
- Boże, to dziecko będzie miało o nas koszmary. Zachowaliśmy się jak jakieś drętwe roboty. - Stwierdził Zayn.
- Musimy zachowywać się normalnie. - Powiedział stanowczo Louis. - Jakby Diana mieszkała z nami od zawsze. Bez żadnego udawania i prób, żeby jej się przypodobać. Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu.
- Lou ma rację. - Poparł go Liam. - Ona musi się do nas przyzwyczaić. Do tych prawdziwych, nienormalnych nas.
Zgodziliśmy się z tym wszyscy, ale chyba nie tylko u mnie pojawiła się myśl: będzie ciężko.



___________________________________________________
Hejo! Obiecałam? Obiecałam! Rozdział jest jeszcze w tym tygodniu :D

Mamy ponad 200 tysięcy wyświetleń.
HAHAHAHAHAHAHA HIHIHIHIHIHIHIHI HEHEHEHEHEHE HOHOHOHOHOHOHO xDDD
Sorry, ja po prostu nie mogę w to uwierzyć ^^ 

Kolejny rozdział jak obiecałam, w urodziny bloga (18 luty), a pod nim urodzinowy filmik :) piszcie, co chcecie ode mnie usłyszeć, bo jeżeli nie napiszecie, to sama będę lała wodę i mogę gadać głupoty... Jak zwykle zresztą ;)

Dziękuję Wam bardzo, bardzo, bardzo za wszystko! Zwłaszcza za te wyświetlenia! W życiu nie sądziłam, że to osiągnę... Kocham Was bardzo ;*** <3

Buziaki przesyła uszczęśliwiona, uskrzydlona i w ogóle happy 
Roxanne xD

15 komentarzy:

  1. Nie będzie łatwo z Dianą, ale oni wszyscy dadzą radę. Już tyle razem przeszli, że z tym również sobie poradzą. Coś mi się wydaje, że niedługo pojawi się również Izzy. Wtedy to się zacznie. Jestem bardzo ciekawa jak to się dalej potoczy. Sądząc po twoim opowiadaniu jeszcze nie raz nas zaskoczysz.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszą sobie poradzić ;)
      Niedługo... No, parę rozdziałów jeszcze zaczekacie ;P
      Dziękuję <3

      Usuń
  2. Helloooooo, it's meeeeeee~
    - Gdyby nie to, że jestem jeszcze zwolnieniu lekarskim, to bym poprowadził za ciebie.

    Wydaje mi się, że powinno być "tobym", ale nie do końca rozumiem tę zasadę xD

    - Horan! - Krzyknęłam z oburzeniem. Błyskawicznie odwrócił się w moją stronę, próbując zasłonić sobą stojący na blacie talerz. - Co ty jesz?!(...) Steki ze smażonymi ziemniakami. (...)
    Zagroziłam, wysypując zawartość talerza do kociej miski. - Shere Khan będzie mnie błogosławił przez resztę swoich siedmiu żyć

    Szczerze wątpię, że będzie tak ją błogosławił, biorąc pod uwagę, że koty nie trawią skrobii, która odkłada się i gnije w ich jelitach, nie mówiąc już o tym, że takie smażone ziemniaki często są mocno osolone, a to bardzo drażni koci żołądek -,- koty NIE MOGĄ jeść ziemniaków, smażone mięso też im szkodzi. Biedny kotek.

    Ja rozumiem, hormony, ciąża i tak dalej, ale naprawdę musisz się wściekać o wszystko? O każdy drobiazg? Jakbyś chciała się cały czas kłócić! Wiem, że ciągle masz do mnie żal, ale przepraszałem cię już tyle razy, chyba udowodniłem ci już, że żałuję! Wiesz, że wcale nie jest tak jak dawniej!

    O, o, o, o to mi chodziło, żeby jej wygarnął, dziękuję koma, to forma przez "k" jest poprawna, przynajmniej tak mi się wydaje :P

    No to chyba wszystko :P
    Gratuluję wyświetleń! Pamiętam 20000, a to już tyle więcej :P brawo!
    I baaaardzo aprobuję postawę Liama, chociaż wolałabym jeszcze większą dramę x] ale nie będę Ci już psuć... rozkładu xD wierzę, że mnie jeszcze zaskoczysz!
    Pozdro i piąteczka!
    ~Anon </3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. co ten blogger najlepszego wyprawia, zeżarł mi kawałek komentarza :v
      Przed "komą" było:
      Ci ludzie, najlepsi przyjaciele stanowili jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć coma dziewięć procent mojego życia

      Według mojego ukochanego Słownika Języka Polskiego nie ma czegoś takiego jak "coma", chyba że miałaś na myśli polski zespół rockowy xD. Próbowałaś... zangielszczyć spolszczenie xD bo comma -> koma, to forma przez "k" jest poprawna, przynajmniej tak mi się wydaje :P
      Pls, opublikuj się teraz:v

      Usuń
    2. Hello from the other siiiideee... Nie, żartuję. Nie lubię Adele, a ta piosenka doprowadza mnie do szału -.-
      Z tym żarciem dla kota może przesadziłam... Ale koty, które regularnie odwiedzają bar szybkiej obsługi mojej babci oprócz typowej karmy dla kotów często dostają resztki i nie narzekają. Chociaż bardzo możliwe, że zostają u nas dla tych skrawków surowego mięsa, które babcia odkraja przy robieniu kotletów.
      Jak zwykle spolszczenie mi nie wyszło, ale to już u mnie standard, nie mogę się tego nauczyć :P
      Wiedziałam, że scena z Liamem ci się spodoba, a co do większej dramy, to się jeszcze zobaczy...
      Dziękuję <3

      Usuń
    3. Koty nie są raczej na tyle inteligentne, żeby ogarnąć, że to właśnie ziemniaczek czy coś innego im zaszkodziło, to i się nie skarżą XD aczkolwiek prawda jest taka, że ich nie trawią, chociaż jedzą xD tak samo jak nie powinny pić mleka krowiego, a mimo to wielu ludzi je nim poi

      Usuń
  3. Super rozdział jak zwykle zresztą 😋, czy to prawda że 1D naprawdę się rozeszło w realu ? Bo podobno roczna przerwa im nie wystarczy i zdecydowali się rozwiązać 1D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno odeszli z Modestu, ale okazuje się, że na oficjalnej stronie managementu są wpisani. Nic sami od siebie nie napisali, więc bądźmy dobrej myśli. Trzeba czekać, aż sami to potwierdzą. Ja mam nadzieję, że na razie nam tego nie zrobią. A przerwa ma trwać półtora roku :)
      Dziękuję <3

      Usuń
  4. Bozeeee!!!
    Cudo!
    Ale nieech sie nie wyprowadzają!
    Kupia wiekszy dom!
    Bo bede ryczec!
    Czekam na nexta
    Kocham ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  5. Pozwól, że najpierw napiszę o kocie ;)
    Mój kot je wszystko. Zawsze po obiedzie jak zostanie trochę ziemniaków to mu się daje z jakimś sosikiem i wcina je, że aż mu się uszy trzęsą, tak samo jest z mięsem. Więc jak widać KOTY MOGĄ JESĆ I ZIEMNIAKI I MIĘSO!!!
    Co do rozdziału no to, co tu dużo będę pisać jest wspaniały no, ale to już wiadomo od dawna, że to, co ty napiszesz zawsze jest wspaniałe.
    Tylko mam taką ogromną prośbę do ciebie. Błagam niech oni dalej mieszkają razem ze sobą. Zawsze można przecież zrobić dobudówkę(?) do domu (mam nadzieję ze wiesz, o co mi chodzi), powiększyć ten dom. A jak nie to na pewno ich teren jest ogromny, więc zawsze mogą wybudować obok drugi dom. BŁAGAM przemyśl to, bo jakoś nie wyobraża sobie tego, że po tylu latach każdy miałby zamieszkać oddzielnie.
    Pozdrawiam i ściskam cię mocno!!! ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja kurna zastanawiałam się dziś kiedy będzie rozdział!
    Tyle akcji,że kurnde nie mogę Xd
    Kobieto piszesz jak ...anioł!
    Przez cały czas zastanawiam sie co do Zayna ja chce wiedzieć co on zdecydował.Diana piękne imię...jaki poematXd Nie mogę się doczekać jak będą sie z nią oswajac i zdałam se sprawe ,że ona jest najstarsza z dzieciaków w domu 1d.
    Co do bloga co mi polecialas jak na razie jestem na 2 rozdziale uwierz mi wole twój blog ale przeczytam tamten...kiedyś.
    Na końcu chciałabym polecić ci blog.
    Nie jest on mój.Odkryłam go no dość dawno.Ma bardzo mało komentarzy a zasługuje na więcej.Może na początku nie było za dobrze ,błędy językowe jak i ortograficzne ,lecz teraz jest lepiej.Dziewczyna aż blaga o komentarze.
    alexandharry.blogspot.com
    Bay laska czekam do 18 tylko 4 dni.A i pozatym wesołych walentynek.

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak sobie siedzie z zeszytem od chemi i myślę że może wpadnę zobaczyć czy nowy rozdział a tu proszę taka niespodzianka
    rozdział jak zwykle wspaniały/ zajebisty ��
    pozdrawiam i czekam na next
    kochana buziaczki

    OdpowiedzUsuń
  8. Ojojoj, nowy rozdział, przegapiłm. Jak ja się cieszę, że zaadoptowali duże dziecko. Od początku tak chciałam i ta rozmowa z Liamem boska. Teraz błędy i zasady: tam był wyżej podany rok słownie i zasada jest taka że jak rok ma trzy zera to jest tysięczny czyli,np. Dwu tysięczny, ale jak już jest mniej zer, to jest, np dwa tysiące jakiś tam. Tam gdzieś wyżej jeszcze gdzieś w jednym zdaniu dwa razy powtórzyło się słowo ręka, a można było je ominąć i gdzieś tam zabrakło słowa co. Sorki, że dzisiaj tak krótko i mało składnie, ale rozszerzona matma wzywa. Aaa no i w filmiku jeszcze mogłabyś powiedzieć co nieco o organizacji swojego czasu no i duuuuużo bzdur, bo to jest najlepsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego wszystkiego się nie podpisałam.
      Pozdrawiam
      Kinga

      Usuń
  9. Chyba nie jestem w stanie przeczytać wątku z Dianą, bez płakania... Jestem osobą uczuloną na takie sytuacje, które przydarzyły się dzieciom. Jakbym to ja wymyślała prawo, to nie skończyłoby się na więzieniu dla takich osób..
    Ale nie ukrywam, zdziwiło mnie że chcą się podjąć takiego wyzwania. Ale wierze, że sobie poradzą w końcu... kto jak nie oni a reszta 1D TEAM im pomoże <3
    Hazza będzie cudownym tatą i to będzie jego księżniczka... mnie poprostu zawsze rozczulają relacje tato-córka ( może dlatego, że i ja najlepiej dogaduje się z tatem <3 ) :3
    a co do Liama... to chyba wreszcie wyrzucił co mu leżało na wątrobie. Teraz już Nattie jest świadoma tego jak on się czuł, bo wydaje mi się, że nie było tak dosadnie powiedziane wcześniej o uczuciach Liam'a.
    W tym opowiadaniu chyba Liam dalej pozostaje tym Daddy Direction ( chociaż w prawdziwym życiu wydaje mi się że już najśmieszniejsze czasy zespoły mineły. Teraz dorośli a wraz z wiekiem ich muzyka i myśle, że już nie będą takimi kochanymi debilami jak kiedyś. Stali się bardziej poważni i już coraz mniej słyszy się że tym najpoważniejszym jest Liam a wraz z tym łatka Daddy'ego przeminęła)i myśli, że jest za wszystkich odpowiedzialny i bierze za dużo na swoje barki.. taką ilość którą nie jest w stanie udźwignąć. W tym rozdziale, chyba pierwszy raz widzimy taką prawdziwą chwile słabości Li :(
    Mam nadzieje, że sobie ze wszystkim poradzą <3
    Gaba :*

    OdpowiedzUsuń